Czas nadszedł, aby ponownie ułożyć pierwsze cztery topy wykonawców, jakie stworzyłem. Byli to Foo Fighters, Coldplay, Snow Patrol, Armin van Buuren i każdy z tych topów odbył się pomiędzy majem a wrześniem 2012 (z czego Foo Fighters nawet wrzucałem na mycharts w nieco zmienionej kolejności, powiedzmy - wersja 1.1 topu). Oczywiste jest, że od tego czasu sporo się zmieniło pod każdym względem, w tym również niestety i w stosunku do każdego z tych wykonawców. Tak właściwie to pierwsze trzy topy już na początku 2019 roku przygotowałem, ale chciałem wszystkie cztery zaprezentować zaraz po sobie.
---
Coldplay to kolejny zespół, o którym dużo nie trzeba mówić... chociaż może trzeba przypomnieć czasy, zanim stał się on brytyjskim odpowiednikiem Maroon 5. Wyrósł on na post-radioheadowej, post-britpopowej fali brytyjskich zespołów przełomu tysiącleci, kiedy na listach przebojów rządziły drużyny typu Stereophonics, Travis, czy (nadal...) Oasis i już od wydania pierwszej płyty stał się megagwiazdą. W Ameryce przerwali okres od połowy lat 90., kiedy poza Oasis żaden nowy brytyjski zespół nie przebijał się w ichniejszych mediach (britpop jest tam rzeczą nieznaną, podobnie jak Robbie Williams i Sugababes). Muzycznie - od debiutu charakterystyczne się dla nich stały partie pianina, jeszcze większe nudzenie niż u Stereophonics i styl gitary przypominający U2. Każda kolejna płyta była momentem, w którym fani dostawali rozczarowanie - druga była znacznie mniej kameralna, trzecia skrajnie wręcz wygładzona, na kształt czwartej znacząco wpłynął Brian Eno (mistrz ambientu, a dawniej - art-rocka), natomiast w czasach piątej rock już znikał z list przebojów, więc porzucili oni ambicje z płyty wcześniej i wmieszali w tłum - od tej pory znani są z współprac z Rihanną, Beyoncé czy Aviciim, a już na pewno nie z jakąkolwiek alternatywą.
Już nie jestem fanem Coldplay, jak w 2012 roku - nie przepadam za głosem Krzycha, za duże mieli tendencje do smęcenia, często czegoś mi brakuje w ich piosenkopisarstwie, no i od tego czasu poznałem więcej rzeczy, w których Brian Eno maczał palce (nie mówię o ambiencie, ani nawet o "Joshua Tree"). Mimo to, przez całą swoją karierę przejawiali potencjał mniejszy lub większy i nawet w latach dziesiątych pozwalali sobie na wiele ruchów fonograficznych, które jednak stawiały ich wyżej, niż wspomniane Maroon 5. Dzięki temu top, który przez 9 lat skurczył się z 42 do 30 pozycji, nie musiał kurczyć się nawet jeszcze bardziej.