Guns N'Roses SWEET CHILD O'MINE 1987 Appetite for Destruction
w BTW od: ok. 2007
(ten sam koncert)
Welcome to the Jungle to byli Gunsi bliscy zerwania się z łańcucha, wypuszczeni z budy na słuchacza zgłodniali jego krwi. Ten numer to tacy nieco najedzeni, przygłaskani, łagodniejsi. Numer jest produkcyjnie bardziej dostosowany do puszczenia w radio mówiąc najprościej i najdobitniej. Co miało odbicie w wynikach sprzedaży, chociażby w tym że mieli swój pierwszy numer 1 w Stanach.
Do klasyki przeszedł przede wszystkim otwierający go i ciągnący się przez niemal cały kawałek melodyjny riff Slasha. Ale równie dobre, jak nawet nie lepsze, jest całkiem długie solo mniej więcej w połowie utworu. Jeśli zaś można się do czegoś przyczepić, to do długości nagrania: ma wadę, która jest powszechna na piosenkach na nowej płycie U2 - jest niepotrzebnie przeciągnięty w ten sposób, że z braku pomysłu na sensowną aranżację zakończenia dodano fragmenty, które by fajnie brzmiały na koncercie, ale na płycie są nieco nużące i nie dają (co naturalne) tak fajnej zabawy, jaka byłaby przy nich gdyby je słyszeć na żywo.
Jeśli miałbym jeszcze coś dodać o płycie, to może tyle że owszem nie jest idealna i prawda jest taka, że ciągną ją głównie te numery, które wybrano na single (poza tymi dwoma mam na myśli jeszcze Paradise City i Nightrain), ale trzeba przyznać, że są to świetne kawałki i swoją rolę koni pociągowych dla słabszych momentów krążka wypełniają w min. 200%.
Nachodzi mnie jeszcze taka refleksja, że to wręcz niesamowite, że zespoł który zdawał się na każdym kroku dążyć do samozagłady wytrwał nie tylko te blisko 10 lat, ale w dodatku (co zdumiewa jeszcze bardziej) wszyscy jego członkowie nadal żyją!
Ciekawostka: słynny riff powstał, gdy Slash chciał sobie wymyślić jakieś fajne ćwiczenie do grania na gitarze, jako rozgrzewka. Postanowił potem go zastosować w jakimś kawałku, jako swego rodzaju żart. Zespół podłączył się pod tą zagrywkę i zaczął improwizować i w ten sposób powstały zręby tego nagrania. Więcej takich żartów chciałoby się rzec!
Ciekawostka 2: nie wiem jak u U2, ale tutaj to, na co tak marudzę, czyli rozciągnięte zakończenie faktycznie było rezultatem braku pomysłu na zakończenie numeru. Było w zasadzie tak, że zespół nie wiedział co zrobić, producent Spencer Proffer zasugerował, że może dać trochę jamowania. Ale że chłopaki nieco się zagubiły, nie wiedząc w trakcie pierwszej próby nagrania, w jakim kierunku ma podążać ten jam, Axl zaczął pod nosem mówić: "Where do we go? Where do we go now?". Producent, usłyszawszy to , zasugerował mu, żeby zaśpiewał te słowa. Trochę uratowało to sprawę, ale moim zdaniem nadal nie jest idealnie (żeby nie powiedzieć mocniej).
Statystyki:
US - 2x1m.
UK - 6
LPP3 - 33 (ich pierwszy numer na Liście i jak widać niewypał!)