Guns N'Roses WELCOME TO THE JUNGLE 1987 Appetite for Destruction
w BTW od: ok.2010-11
(koncert w hotelu Ritz w Nowym Yorku, 1988. Na końcu zaczynają przedstawiać zespół )
Tak mocnego uderzenia jeszcze nie mieliśmy w BTW w latach 80-tych. No, była Metallica, ale to co innego. Tutaj mamy zespół absolutnie mainstreamowego rocka, bardzo niegrzeczny jak na mainstream, a jeśli chodzi o brzmienie to w jakimś sensie zwiastun nadchodzących zmian i tego, że wkrótce najzwyklejsze gitarowe łojenie może być znowu na topie i przyjdzie czas wywalić wszystkie syntezatory z rockowych ekip. I choć na to jeszcze będziemy musieli poczekać, to wyniki sprzedaży tej płyty (od dziś 33 mln sprzedaży, oczywiście szczyty w Billboardzie, zresztą była w Stanach w 200-ce przez "króciutkie" 147 tygodni) świadczyły, że coś się zmieniło.
Jak widać w powyższym wideo, już na początku działalności Gunsi mieli dopracowany sceniczny image, który idealnie oddawał ich muzykę. Wygladają na nowe wcielenie Aerosmith i może trochę Deep Purple, dużo ostrzejsze od dominującego hairmetalu, napędzanym przez nadmiar sexu i dragów, znajdującym ujście dla swej energii w rock'n'rollu, mamy też szczyptę glamu i bluesa. Scena i muzyka kipi sexem i używkami, adrenaliną, serotoniną i endorfinami produkowanymi w nadmiarze. Wszyscy są nadpobudzeni, a najbardziej wokalista, co nawet znajduje odbicie w jego wokalu, brzmiącym tak, jakby reggae'owiec zabrał się za śpiewanie hard rocka .
Może to zabawne i dziwne skojarzenie, ale na polskim rynku odpowiednikiem G'n'R wydawali mi się zawsze Acid Drinkers, z podobnym image'em, "elektrycznie pobudzoną" grą i zachowaniem, oraz umiejętnością legendarnego wręcz imprezowania. Tak przy okazji: trzeba było nie lada producenta, żeby ogarnąć Gunsów w studio, tak by jakoś wyszło z tej sesji w całości, a także by nagranie miało jakąś sensowną spójność. Dodajmy jeszcze maniacką wręcz upierdliwość w pracy studyjnej ze strony Axla, która jak wiemy rozwijała się stopniowo wręcz do rozmiarów choroby psychicznej i ostatecznie sparaliżowała karierę zespołu i widzimy że nagrywanie tej płyty to było prawdziwe piekło i wielka próba charakterów między zespołem, a wytwórnią.
Nie ukrywałem nigdy, że nie byłem wielkim fanem zespołu, nie załapałem się za bardzo na ich największą popularność po wydaniu wiadomo-której-płyty, aczkolwiek oczywiście ich muzyka do mnie docierała. Ale drażnił mnie wokal Axla, sztucznie wysoki, śpiewany jakby z taką metalową nakładką, którą się na trąbkę daje, żeby uzyskać specyficzne, "odległe" brzmienie i przez to nie czułem się nigdy zachęcony do włączenia się w szał na temat zespołu. Choć gitary mi się podobały i to od nich zaczęła się sympatia także do tego numeru. Bo ten zespół to nie tylko wokal, to także para kompetentnych gitarzystów, z których Slash dysponował oprócz umiejętnościami równie silną osobowością co Axl, co nie tylko pozwoliło mu szybko być uznanym za jednego z najlepszych ludzi w tym fachu na świecie, ale także wpłynęło pozytywnie na zespół, bo wiadomo że co 2 silniki to nie 1.
Numer idealnie otwiera debiutancką płytę zespołu, który od razu pokazuje co najlepsze, waląc słuchacza obuchem po uszach, przyduszając i nie puszczając, zapraszając od razu do ostrej, niegrzecznej i niesamowitej zabawy.
Ciekawostka: tytuł pochodzi z fragmentu tekstu piosenki "Underwater World" fińskiej grupy glamrockowej Hanoi Rocks, którą Axl uważał za mającą największy wpływ na styl zespołu.