Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
MOJA LISTA notowanie 653(308) - 07.07.2023
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 508
Dołączył: Mar 2008
Post: #1
MOJA LISTA notowanie 653(308) - 07.07.2023
NOTOWANIE 653(308)

  1. 02 13 AVENGED SEVENFOLD - NOBODY
  2. 03 11 METALLICA - 72 SEASONS
  3. 04 12 PARAMORE - RUNNING OUT OF TIME
  4. 01 14 ARCTIC MONKEYS - SCULPTURES OF ANYTHING GOES
  5. 07 11 BLACK HONEY - OK
  6. 10 05 ANTI-FLAG - NVREVR FT. STACEY DEE
  7. 11 05 FOO FIGHTERS - UNDER YOU
  8. 05 17 FALL OUT BOY - LOVE FROM THE OTHER SIDE
  9. 13 08 NOSOWSKA - PRZYTOMNA
  10. 12 08 THE SMASHING PUMPKINS - EMPIRES
  11. 08 10 LANA DEL REY - THE GRANTS
  12. 06 12 NOEL GALLAGHER'S HIGH FLYING BIRDS - EASY NOW
  13. 09 16 LANA DEL REY - A&W
  14. 16 06 THE MARS VOLTA - BLANK CONDOLENCES
  15. 18 04 QUEENS OF THE STONE AGE - EMOTION SICKNESS
  16. 17 17 GORILLAZ - SILENT RUNNING FT. ADELEYE OMOTAYO
  17. 19 07 FOO FIGHTERS - RESCUED
  18. 14 20 ANTI-FLAG - MODERN META MEDICINE FT. JESSE LEACH
  19. 22 04 BRING ME THE HORIZON - LOST
  20. 23 07 RINA SAWAYAMA - EYE FOR AN EYE
  21. 15 13 L.S. DUNES - PAST LIVES
  22. 25 03 AVENGED SEVENFOLD - WE LOVE YOU
  23. 20 18 THE MARS VOLTA - FLASH BURNS FROM FLASHBACKS
  24. 29 02 BLUR - THE NARCISSIST
  25. 21 15 CHVRCHES - OVER
  26. 28 03 NOEL GALLAGHER'S HIGH FLYING BIRDS - COUNCIL SKIES
  27. 26 23 METALLICA - SCREAMING SUICIDE
  28. 30 02 DARIA ZAWIAŁOW - FIFI HOLLYWOOD
  29. NN 01 ROYAL BLOOD - MOUNTAINS AT MIDNIGHT
  30. NN 01 MILES KANE - TROUBLED SON
    ---
  31. 35 BRING ME THE HORIZON - AMEN! FEAT. LIL UZI VERT, DARYL PALUMBO, GLASSJAW
  32. 37 THE VOIDZ - PROPHECY OF THE DRAGON
  33. 24 INTERPOL - GRAN HOTEL
  34. 41 QUEENS OF THE STONE AGE - CARNAVOYEUR
  35. 38 LANA DEL REY - SAY YES TO HEAVEN
  36. 34 FALL OUT BOY - HOLD ME LIKE A GRUDGE
  37. 39 THE HIVES - BOGUS OPERANDI
  38. 27 FALL OUT BOY - HEARTBREAK FEELS SO GOOD
  39. 32 METALLICA - IF DARKNESS HAD A SON
  40. 44 PENDULUM & BULLET FOR MY VALENTINE - HALO
  41. 33 MILEY CYRUS - FLOWERS
  42. 46 NOTHING BUT THIEVES - OVERCOME
  43. 48 DARIA ZAWIAŁOW - Z?AMANE SERCE JEST OK
  44. 40 LANA DEL REY - DID YOU KNOW THAT THERE'S A TUNNEL UNDER OCEAN BLVD
  45. 50 THE HIVES - COUNTDOWN TO SHUTDOWN
  46. NN QUEENS OF THE STONE AGE - PAPER MACHETE
  47. 43 GARBAGE - CITIES IN DUST
  48. NN PIERCE THE VEIL - MERGENCY CONTACT
  49. 42 PVRIS - GODDESS
  50. 45 THE SMASHING PUMPKINS - SPELLBINDING

O nowościach:

ROYAL BLOOD - MOUNTAINS AT MIDNIGHT

Jak ten czas leci? „Mountains At Midnight” zapowiada już czwarty album Royal Blood! W porównaniu do poprzedniego krążka „Typhoons” tutaj brzmienie jest znowu bardzo surowe. Nie powiem, że dokładnie takie jak na dwóch pierwszych albumach zespołu, ani że „Typhoons” było złym albumem, bo moim zdaniem było doskonałe. Chodzi bardziej o to, że to ewolucja z delikatnym rozbratem z elektronicznym sznytem, który tak mocno zdominował ostatnie wydawnictwo. Był taki czas teraz nadszedł taki i chyba wszystko jest na swoim miejscu. Najfajniejsze jest jednak to, że odcinając się od kolorowego podejścia do aranżacji Royal Blood powracają w czerni i bieli z brzmieniem efektów gitarowych, które wyraźnie ewoluowały właśnie za sprawą Typhoons”. Jeszcze większa moc i o to chodzi.


MILES KANE - TROUBLED SON

Z nowym albumem w odświeżonej trochę bardziej rockandrollowej odsłonie powraca Miles Kane. Pierwszy singiel „Troubled Son” to właśnie takie mocne bardzo szybkie nagranie, które przesiąknięte jest klimatem z angielskich barów. Bardzo dokładnie odzwierciedla to teledysk, w którym Kane z grupą przyjaciół po prostu bardzo dobrze bawi się w jednym z takich lokali. Na próżno tu szukać retro klimatów z pierwszych albumów Milesa. Została za to specyficzna gitara z duża ilością wajchy i podciągnięć, które tak bardzo charakteryzują jego grę. Myślę, że na poprzednich albumach „Coup de Grace” i „Change the Show” szukał swojej nowej drogi i chyba teraz ją znalazł. „One Man Band” wychodzi już na początku sierpnia. Czekam z niecierpliwością.
25.07.2023 11:02 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 508
Dołączył: Mar 2008
Post: #2
RE: MOJA LISTA notowanie 653(308) - 07.07.2023
OPENER 2023

Ostatni raz byłem na Openerze cztery lata temu i już wtedy lineup zdawał się zostawiać wiele do życzenia. Tu nawet nie chodzi o to, że ostatnimi laty coraz mocniej postawiono na różnego rodzaju maści raperów, od zagranicznych gwiazd po rodzimą scenę. Bardziej o to, że tak ogólnie artystów na festiwalu było jakby mniej. Trzy sceny to moim zdaniem zdecydowanie za mało, a optymalnie byłoby gdyby była scena młodych talentów. To skumulowałoby wszystkie ciekawe występy takich artystów w jednym miejscu, a na pozostałych scenach moglibyśmy dostać trochę większe marki. Zrzucanie wszystkiego na koszty jest raczej nieporozumieniem, bo ceny karnetów i tak są dosyć wysokie i cały czas rosną, a atrakcji z roku na rok jakby mniej.

W tym roku okazało się, że jest jeszcze gorzej, a tych przysłowiowych atrakcji było jeszcze mniej. Na pierwszy ogień podam przykład Alter Kina. W tym roku pierwszy raz zrezygnowano z pokazywania filmów. Jest to jedno z największych rozczarowań, bo wcześniej było to miejsce gdzie zawsze można było zobaczyć coś ciekawego w przerwach między występami, które akurat nas nie interesują. Jeszcze gorzej ma się sprawa jeśli spojrzy na sam lineup. Kiedyś nie wiedziałem jak poukładać sobie dzień, aby wszystko zobaczyć. W tym roku ten problem w zasadzie nie istniał, a jeżeli się pojawiał, to tylko na takiej zasadzie, że jak się wchodziło pod główną sceną, to trzeba to było zrobić z godzinę wcześniej. Ewentualnie zostać nie wychodząc czekając następną godzinę na kolejny występ. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest prosta, organizatorzy postanowili zamknąć strefę pod sceną główną bocznymi bramkami. Pomijając już fakt, że wpuszczano tam za mało osób, bo zamykano bramki przy pełnym luzie, to jeszcze stwarza to olbrzymie niebezpieczeństwo w razie jakichś nieprzewidzianych zdarzeń, jak atak paniki czy inne tego typu wydarzenia. Moim zdaniem i nie tylko moim te boczne bramki to kryminał i jeżeli kiedyś dojdzie do tragedii to ciekawe kto za to odpowie.

Bilety kupiłem po ogłoszeniu, że zagrają Arctic Monkeys kolejny raz wystąpią na naszym festiwalu. Potem nie było już wyboru i chociaż lineup był najsłabszy z wszystkich edycji na jakich byłem, a z tych dwudziestu edycji byłem na jedenastu. Najgorszą sprawą jest zapraszanie artystów takich jak Lizzo i wmawianie nam, że to główna gwiazda. Widziałem specjalny program Letterman’a dla Netfixa, w którym gościł właśnie Lizzo i dzięki temu zrozumiałem trochę fenomen tej artystki za oceanem, u nas jednak to bardzo niszowa postać. Bardziej niszowa niż Arctic Monkeys w 2009 roku. Cóż z tego, że w tamtym czasie Małpy sprzedały już na wyspach dwa i pół miliona płyt, kiedy w Polsce byli jeszcze bardzo anonimowi. Wtedy Alex Turner grał z chłopakami o dziewiętnastej i denerwował się na brak prądu podczas występu. Nikt na siłę nie wpychał ich na headlinera. Tak samo sprawa ma się z Labrinth, ktoś spełni sobie swoje marzenia, a o gwieździe z prawdziwego zdarzenia to nie ma mowy, bo rzućmy choćby okiem na sprzedaż płyt i od razu widzimy, że 144 miejsce to szczytowy wynik na amerykańskim billboardrdzie. Z LSD jest trochę lepiej 67 miejsce. Parę hitów na Spotify i jeden doby wynik 300 tyś sprzedanych płyt debiutanckiego albumu w Wielkiej Brytanii jakieś dziesięć lat temu. To, to, to nie jest nawet blisko gwiazdy, to czyjś osobisty majak, a Opener to chyba nie jest Pitchfork Festival czy Off.


ŚRODA 28.06.2023 r.

Pierwszy dzień na festiwalu nie zapowiadał się jakoś specjalnie, tym bardziej, że po przyjechaniu długiej podróży z Krakowa i rozbiciu namiotu małe zmęczenie się już pojawiało, a Editors dopiero o pierwszej. Dokładnie z takim nastawieniem wchodziłem po czterech latach na teren festiwalu.

To co rzuciło mi się już wcześniej przed oczy to niezwykłe jak na to miejsce pustki. Już na polu namiotowym dało się zauważyć, że namiotów było jakby pół mniej, samochodów też, ale dopiero po wejściu na sam teren festiwalu można było zauważyć jak mało osób w tym roku przybyło.

Wybraliśmy się dopiero na OneRepublic, bo wiadomo Ryan Tedder to pewnie jedno z największych nazwisk i prawdziwy multi-platynowy artysta, choć nie zawsze w roli wykonawcy. Atmosfera iście piknikowa. Żadnych tłumów i dzikich wrzasków pod sceną, ale właśnie radosne nastawienie Teddera trochę tuszowało frekwencyjny niewypał.

Pochodziłem sobie trochę po terenie festiwalu i udałem się w stronę tent stage, gdzie miał wystąpić Paolo Nutini. Jego ktoś też chyba ktoś szczególnie uwielbia w alter arcie, ale to już inna historia. Pod samą scenę się nie wbijałem, zobaczyłem trochę z boku. Od taki przyzwoity energiczny występ. Nie będę ukrywał wielkim fanem nie jest, ale może być, przynajmniej jakaś gitarowa muzyka. Jann’a nie zamierzałem oglądać, bo średnio mnie interesuje eurowizyjna zadyma, kto kogo skrzywdził i jaki to Jann fajny. To nie moja muzyka.

Zobaczyłem za to Christine and the Queens i od razu mówię, że nie znałem wcześnie tego artysty, a ten występ też mnie nie przekonał. Muzyka niby OK, ale powiedziałbym, że był to bardziej taki performance niż prawdziwy koncert. Dekoracje, jakieś lwy na scenie, białe skrzydła, itd. Zupełnie ciekawe przedstawienie, ale nie wiem czy będę to tej muzyki wracał w wolnym czasie. Taki Offowy występ, o tej godzinie w Tencie powinna być dużo większa gwiazda. Na nią musieliśmy poczekać trochę dłużej, bo miała wystąpić dopiero o pierwszej w nocy.


EDITORS

Minęły już lata gdy nazwa Editors elektryzowała wszystkich, kiedy to zespół występował też na głównej scenie tego festiwalu. Niemniej jednak koncert zgromadził bardzo dużą publikę, biorąc pod uwagę scenę i godzinę występu. Nie był to też szczególnie długi występ i tego chyba szkoda najbardziej, bo jeśli chodzi o samą jakość, to tego dnia nic nie mogło się równać z muzyką Brytyjczyków.

Koncert rozpoczął się od piosenki kończącej ostatni album zespołu „EBM”, czyli „Strange Intimacy”. Ciekawe klimatyczne otwarcie, w którym elektroniczny bit przenikał równą perkusję, a inni muzycy mogli na tym tle zacząć swoje partie i wejść w koncert. Przy drugiej piosence tej nocy „An End Has a Start” zabawa zaczęła się jednak na dobre. To nagranie przez lata nie straciło nic z swojej mocy, cały czas brzmi świetnie i dynamicznie, od razu powracają wspomnienia. Nie inaczej było przy kolejnym nagraniu z tamtego albumu „Bones”. Następnie usłyszeliśmy kolejną nową piosenkę „Strawberry Lemonade” i znowu bardzo dobrze zabrzmiało, w towarzystwie hitów z albumu „An End Has a Start”. Ma w sobie odpowiednią dynamikę i dozę przebojowości oraz gitarowe zacięcie. „The Racing Rats”, które zagrali po nim było za to najmocniejszym momentem tego występu. Trochę się obawiałem późnej godziny tego występu, ale przy takich dźwiękach zmęczenie błyskawicznie poszło w zapomnienie. Gdy usłyszałem zaś „Karma Climb” to od razu zdecydowałem, że muszę jak najszybciej powrócić do albumu „EBM”, bo ta piosenka ma sobie moc taką jak choćby „Munich” z przed lat. I chyba nieprzypadkowo ta właśnie piosenka była następna na setliscie. Znowu mocny moment, który tylko potęgował przekonanie, że oglądam coś do czego nikt tego dnia nawet się nie zbliżył. Bardzo dobrze wypadło też „Hallelujah (So Low)”z poprzedniego albumu. Spokojny początek w zwrotkach, a potem w refrenie utwór przepoczwarza się w gitarowego potwora. Wiadomo jak mocno odbiera się takie dźwięki na koncercie w pobliżu głośnika. Potem usłyszeliśmy „Ocean of Night”, piosnkę którą ciężko to powiedzieć, ale nie porywała tak mocno jak reszta repertuaru. Czas album „In Dream” to trudny moment w karierze zespołu, dlatego ta piosnka, też jest niezwykle ważna, ale dwa ostatnie krążki są zdecydowanie lepsze. Zdecydowanie lepiej wypadło też mocne i energiczne „Picturesque”, które pomimo, trochę eksperymentalnej formy całkiem dobrze wpasowało się w ten występ. Najwięcej zabawy muzycy zafundowali nam na sam koniec, bo najpierw usłyszeliśmy bardzo ciekawy i niespodziewany cover „Killer” z repertuaru Admskiego, który tak naprawdę bardziej kojarzymy z Seal’em. Wszystko zakończyło się zaś zgodnie z przewidywaniami energicznym wykonaniem „Papillon”, które do dziś pozostaje największym przebojem zespołu.

Bardzo fajny koncert, po który nie spodziewałem się wiele, bo widziałem już wcześniej ważniejsze występy zespołu, ale okazało się, że był to nadspodziewanie dobry show. Pomijając już nawet fakt, że tego dnia dużej konkurencji nie miał. Prawdziwa muzyka wygrała po raz kolejny.


CZWARTEK 28.06.2023 r.

W czwartek lineup też nas nie rozpieszczał dlatego zobaczyłem tylko dwa występy Nothing But Thieves oraz Machine Gun Kelly’go. SZA to bezsprzecznie jedna z największych gwiazd tego festiwalu, ale to też nie moja bajka, odpuściłem sobie Kill Bill’a.


MACHINE GUN KELLY

MKG poznałem za sprawą występu w serialu „Roadies” Camerona Crowe’a i od tego momentu zacząłem baczniej przyglądać się jego twórczości. Nie było to też takie trudne, bo raper z biegiem czasu zaczął krok po kroku zwracać się w stronę punk rocka. Album „Tickets to My Downfall”, na którym za perkusją usiadł Travis Barker był sporym wydarzeniem na amerykańskim rynku muzycznym. W naszym kraju chyba trochę mniejszym, bo publiczność na tym koncercie znowu nie dopisała, co było jakby nie patrzeć tematem przewodnim rozmów z innymi uczestnikami festiwalu. Za to te osoby, które tak jak ja pojawiły się pod sceną doskonale rozumiały o co w tej muzyce chodzi i z dużą niecierpliwością czekały na rozpoczęcie występu.

Zaczęło się fenomenalnie i z rozmachem od „Papercuts”, czyli pierwszego singla zapowiadającego ostatni album „Mainstream Sellout”. Kelly wyszedł na scenę i wbiegł na wysoką na sześć siedem metrów wieżę z której szczytu rozpoczął koncert. W pewnym momencie wieża rozjechała się na boki na dwie części dokładnie wtedy kiedy na jej szczycie stał jeszcze Kelly. Można było się przestraszyć, ale to raczej zaplanowana atrakcja. Potem artysta zbiegł na dół sceny i już z normalnej wysokości kontynuował występ utworem „el Diablo”. Można było się pobujać, ale nie dało się nie zauważyć, że ludzie przyszli na te rockowe numery, bo prawdziwa zabawa zaczęła się od „Born with horns”. Pod sceną zrobił się kocioł, łokcie poszły w ruch i w końcu poczułem się jak na prawdziwym festiwalu. Potem było jeszcze lepiej, bo usłyszeliśmy wspólne nagranie MGK i Bring me the Horizon „Maybe”. Nie jest tajemnicą, że to jeden z moich ulubionych zespołów, ale uczucia pomimo doskonałej piosenki cały czas mam mieszane, bo to taka zrzyna z Paramore. Tak czy inaczej zabawa była przednia. Świeciło słońce i klimat był iście kalifornijski, dlatego z pewnym niedowierzaniem przyjąłem fakt, że Kelly narzeka na słońce, które świeci mu w oczy. Co innego docinki odnoście tego, że jest nas mało i może lepiej byłoby gdybyśmy jedli więcej, wtedy zapełnilibyśmy większą cześć festiwalu. Ktoś może się oburzać, ale mnie takie poczucie humoru przypadło do gustu, ostro i mocno w punkowym stylu. Równie mocno i słonecznie zabrzmiało nagranie „Concert for aliens”. Trochę gorzej „F*ck You, Goodbye”, którego bez The Kid Laroi raczej nie powinno być. Za to bardzo fajnie wypadła najnowsza propozycja artysty „Pressure”. Nie ma to jednak jak cudowne punkowe „Drunk face”, „All I know” i „Title track”, przy których wszyscy bawili się najlepiej. Muszę też zwrócić uwagę zespół, który na scenie wspomagał Kellego, bo Oni również bawili się wyśmienicie, a Kelly potrafi grać na gitarze (rozwiewam tutaj niedorzeczne wątpliwości). Cały ten koncert był super profesjonalnie zrealizowany, świetnie się to wszystko oglądało, nie tylko słuchało. Następne nagranie zaskoczyło bo zaczęło się od puszczonego z taśmy „Bitter sweet symphony” z repertuaru The Verve, aby przeistoczyć się w „I Think I'm OKAY”. Super zabawa w słoneczny czwartkowy dzień, nic dodać nic ująć. Najlepiej sprawdzały się jednak te ostrzejsze kawałki na których tłum pod sceną mógł się w końcu wyżyć, jak „Jawbreaker”, „Nothing inside” czy „Fake love don't last”, które nadawały występowi odpowiedniej energii i charakteru oraz najbardziej łączyły Kellego z publiką. Niby festiwal stał rapową publiką, ale Oni jakoś tłumnie nie stawili się pod sceną, dlatego te starsze kawałki jak „Candy” było spoko, ale nie trafiały tak samo mocno do zgromadzonych tego dnia pod sceną. I broń Boże nie mówię tu o swojej osobie, bo jak akurat lubię te rapowe akcenty, dlatego przy kolejnym „Ay!” również bawiłem się świetnie. Prawdziwy szał zaczął się jednak wtedy gdy usłyszeliśmy „Bloody valentine” jedno z najlepszych nagrań MGK. Ta piosenka ma moc i energie oraz super przebojowość, która nie pozwala nikomu stać w miejscu. Równie dobrze wypadły „Emo Girl” oraz „5150”. Bardzo solidne nagrania zwłaszcza to drugie, gdzie nawet nie spodziewałem się, że śpiewanie refrenu przyniesie mi tyle radości. Potem usłyszeliśmy nagranie z rozszerzonej wersji ostatniego albumu „More than Life” oraz kolejny wielki przebój „Forget Me Too” z udziałem Halsey, która podobnie jak wcześniej Willow została odtworzona z taśmy. Ostatnim mocno rapowym akcentem był zaś utwór „13 Floor” z albumu „Hotel Diablo”. Super, że na koncercie można połączyć „WWIII” z „WWIV”, a na koniec występu dostaliśmy to co najlepsze, czyli „Make up sex” oraz „My ex's best friend”.

To się nazywa show z prawdziwego zdarzenia, była moc, energia, prawdziwa gwiazda, która jak wiadomo nie wszystkim na świecie przypadła do gustu i z wieloma muzykami ma poważne zatargi. To nawet lepiej, taki jest świat nie wszyscy muszą cię lubić. Ważne, że przyjeżdżasz do Polski, kraju w którym może nie jesteś ekstra popularny, ale profesjonalnie wykonujesz zadanie. Moim zdaniem jeden z najlepszych występów tegorocznej edycji Openera.


NOTHING BUT THIEVES

Kiedy debiutowali ich muzyka przemawiała do mnie bardziej. Z każdą kolejną płyta coraz bardziej się od nich oddalałem. Tak czy inaczej koncert Nothing But Thieves na Openerze to był tego dnia obowiązek. Widziałem ich jeszcze przed debiutem, gdy sportowali Greard’a Waya w Warszawskim Paladium. Już wtedy wróżyłem im wielka karierę i jak się okazuje raczej się nie pomyliłem. Jako zespół wyglądają i brzmią dzisiaj świetnie i mega profesjonalnie. Jest gitarowa moc.

Nie był to długi koncert, za to bardzo konkretny i od konkretów rozpoczęli. Nowe nagranie „Welcome to the DCC” jest nieco dziwne, ale o dziwo idealnie nadaje się na mocne rozpoczęcie występu. To tak jakbyśmy pojawili się w świecie nowego albumu zespołu, takie idealne wprowadzenie. W sumie szkoda, że nie kontynuowali tego całą serią nowych numerów, ale to w sumie zrozumiałe, bo album miał premierą właśnie tego dnia. Dlatego następnie usłyszeliśmy bardzo dobrą piosenkę „Futureproof” z poprzedniego krążka, a po niej „Forever & Ever More” z epki, która poprzedzała to wydawnictwo. W obu przypadka dało się usłyszeć, że zespół jest bardzo dobrze zgrany, a przy bardzo dobrze nagłośnionym namiocie, koncertu słuchało się świetnie. Moc dosłownie wylewała się z głośników. Przyszła też pora na znane i lubiane hity „Trip Switch” oraz „Particles”. Ta pierwsza pomimo upływu lat cały czas imponuje kompozytorską i aranżacyjną pomysłowością, a ta druga to po prostu piękna piosenka. Z nowych rzeczy usłyszeliśmy też „Keeping You Around”, „Life’s Coming in Slow” oraz „Tomorrow Is Closed”. Ta pierwsza piosenka była trochę dziwna, ta druga niczego sobie (znalazła się na ścieżce dźwiękowej gry „Gran Turismo 7”), a ta trzecia była najlepsza. Jak poinformował nas wokalista Conor Mason było to pierwsze wykonanie na żywo tego utworu. Co więcej jakaś szczęśliwa osoba dostała przed wykonaniem piosenki nowy album „Dead Club City” na winylu. Jak był podpisany, to pamiątka na całe życie.

Najpopularniejsza moim zdaniem piosenka zespołu „Sorry” zabrzmiała tego dnia rewelacyjnie, bo przy takiej publice nie mogło być inaczej, wszyscy znali tekst na pamięć. Z „Moral Panic” usłyszeliśmy jeszcze „Unperson” oraz „Real Love Song”. Nie jestem największym fanem tych utworów, ale trzeba przyznać, że w koncertowym wykonaniu piosnki bardzo zyskują. Łatwiej jest wejść ich klimat w otoczeniu innych lubianych, dobrze znanych kompozycji, takich jak „I Was Just a Kid” z drugiego albumu. Świetnie wypadło też „Overcome”, czyli najnowszy singiel zespołu. Piosenka ma potencjał i może stać się sporym przebojem. Na koniec zespół zagrał jeszcze cudowne i inspirujące „Impossible”, a koncert zakończyły dwie najbardziej czadowe i przebojowe kompozycje zespołu. „Is Everybody Going Crazy?” i „Amsterdam”, przy których tłum dosłownie oszalał. No i to by było na tyle Conor Mason obiecał, że zobaczymy się wkrótce. Trzymam za słowo, oby w Krakowie.

Na przykładzie tego koncertu jak na dłoni można było zobaczyć dlaczego rockowa muzyka wygrywa na festiwalach. To miejsce, w którym artyści mogą pokazać pełnie swoich możliwości oraz synergię, o którą chodzi w występach na żywo.


PIĄTEK 28.06.2023 r.

To dzień najważniejszy na festiwalu, w końcu mieliśmy zobaczyć największe rockowe gwiazdy i o dziwo, kto mógłby przypuszczać, że tak się stanie? Tego dnia ilość namiotów na polu namiotowym się podwoiła, a i na terenie festiwalu było już tłoczno jak za starych dobrych lat. To tylko jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że to nie był dobrze wyważony lineup. Każdego dnia powinno być coś dla fanów rocka i fanów rapu, bo chyba tutaj przebiega najgłębszy podział. Inną sprawą jest fakt, że słupki słuchalności Spotify nie oddają całej prawdy o fanach muzyki, którzy w ogóle byliby skłonni wybrać się na duży festiwal.


QUEENS OF THE STONE AGE

Poprzednio Queens of the Stone Age występowali na Openerze dziesięć lat temu, wtedy według organizatorów byli większą gwiazdą a nawet headlainerem tamtej edycji. Dzisiaj mogą być już tylko co najwyżej suportem dla ekipy Alexa. Ważniejszy jest też gang raperów, który miał tego dnia zamykać scenę główną. Dla mnie to oczywiście totalne nieporozumienie, bo tamten koncert z przed dziesięciu lat wspominam do dzisiaj i uważam, że był to jeden z najlepszych koncertów w historii tego festiwalu.

Co jest złego w występowaniu o dziewiętnastej? No to, że jest jeszcze słońce i to nie ten sam klimat co wieczorny koncert. Światła oprawy scenicznej zasadniczo na nic się zdają i nie jest to takie samo przedstawianie. Jak poradzili sobie w takim anturażu Queens of the Stone Age? Myślę, że wyjątkowo dobrze, bo jak wiadomo desert rock, to muzyka kojarzona za słońcem i tak też się poniekąd czułem. Trochę szkoda, że przed koncertem i podczas niego trochę padało, ale i tak mocne słońca cały czas oświetlało scenę.

Koncert poprzedziła puszczona z taśmy piosenka „Smile” z repertuaru Peggy Lee. A zgromadzeni pod sceną ludzie zastanawiali się czy zaczną od „No One Knows” czy może od „Go With the Flow”? Padło na tą pierwszą i od pierwszych charakterystycznych sekund nagrania w tłumie rozpoczęło się szaleństwo. Bardzo szkoda mi młodych fanek Arctic Monkeys, które od otwarcia bram koczowały pod samą sceną, aby po tych paru godzinach przeżyć koszmar. Mnie tam takie szaleństwo odpowiada i mogę spokojnie trochę się po przepychać, ale dla dużej części osób napór był nie do wytrzymania. Ludzie wycofywali się i mdleli. Tak to jest zrobić koncert za dużej gwiazdy grające w zasadzie heavy metal przed inną jeszcze większą, być może największą gwiazdą współczesnego rocka. Jednym słowem dramat.

Zapomnijmy jednak o tych kwestiach i skupmy się na muzyce. „No One Knows” zabrzmiało potężnie i od razu powróciły wspomnienia z przed dziesięciu lat. Jeszcze lepiej zespół wypad w trochę starszym klasyku z drugiego albumu „The Lost Art of Keeping a Secret”. Wow! Co to było za wykonanie, każdy dźwięk trafiony idealne, zgranie, nagłośnienie i okoliczności. Mam tu na myśli ludzi, którzy pod sceną pojawili się nie przypadkowo. Od razu zapanowała wśród nas swoista jedność celu. Była nim dobra zabawa w rytm muzyki wielkiego zespołu. To wyraźnie czuło się przy takich kawałkach jak klimatyczne i specyficzne „Smooth Sailing”, ale i przy mocnych torpedach jak „My God Is the Sun”. Co chwila tłum rozstępował się i tworzył puste koła, do których w kluczowym momencie kompozycji ludzie wskakiwali z pasją i oddaniem ważnym sprawie, którą tylko fan ciężkiego rocka może zrozumieć.

Przyszła w końcu pora na nowy materiał. Na pierwszy ogień poszła chyba najlepsza piosenka na nowym albumie czyli „Carnavoyeur”. Bardzo dobre wykonanie i pierwsza chwila by odpocząć i złapać trochę oddechu. Chociaż nie do końca, bo w wersji koncertowej piosenka prezentuje się trochę jakby dynamiczniej. Później Joshua Homme zaprosił nas do zabawy pytając czy chcemy tańczyć. A jak tańczyć to wiadomo, że przy „The Way You Used to Do”. Ktoś powie, że to kontrowersyjne nagranie, bo takie głosy można było usłyszeć po wydaniu albumu „Villans”, ale w koncertowej wersji jest jak najbardziej rockowy killer. Po takiej dozie zabawy „If I Had a Tail” wypadało idealnie. W klimatycznym pląsie można było podziwiać doskonałe wykonanie, w którym nie zabrakło niczego, nawet moogowych dźwięków, które z wprawą kontrolował Dean Fertita.

Największe szaleństwo wieczoru odbyło się zaś przy „The Evil Has Landed”, które Joah dedykował Arctic Monkeys. Jeżeli do tej pory ludzie jeszcze jakoś wytrzymywali, stojąc pod sceną i czekając na swoich idoli, to tutaj wielu już ostatecznie się poddało. Zło dosłownie wylądowało! Kocioł był tak wielki, że niektórzy dostawali kontuzji. Na własne oczy widziałem chłopaka, który chyba zerwał ścięgno w kolanie, bo nie mógł wstać. Zresztą ja sam kilka razy wylądowałam na glebie, ale tak czy siak było warto, bo takich przeżyć po prostu się nie zapomina.

Druga nowa piosenka i jak się okazało ostatnią tego dnia było „Paper Machete”. To taki typowy dla Queens kawałek, który Jash określa jako brata „Little Sister” no i chyba rzeczywiście coś w tym jest. Oczywiście przy takiej rytmice i tempie oraz gitarowej eksplozji zabawa była świetna. Natomiast jeszcze lepsza była przy „Make It Wit Chu”, które pod tym względem można traktować jako kulminacyjny moment występu. Wiadomo, że jest to niezwykłe nagranie z kołyszącym rytmem i tekstem, który w refrenie wykrzyczeć chce każdy. Dlatego Josh uwielbia przedłużać wykonanie tego kawałka i wchodzi przy tym w interakcję z publicznością. Raz śpiewają same dziewczyny, a potem chłopacy i jeszcze raz głośniej. Co tu mówić świetna zabawa! Do tego stopnia, że po mojej stronie z pięćdziesiąt osób usiało na ziemi i naśladowali do rytmu piosnki wiosłowanie w łodzi. Widok nie z tej ziemi.

Skoro nad morzem to nie mogło zabraknąć „I Sat by the Ocean”, może Gdynia to nie przy oceanie, ale morski klimat pasuje do tego kawałka jak ulał.

Finał koncertu przyniósł w końcu „Little Sister” z dziękami cow ball i kolejną dozą szaleństwa w tłumie. Kiedy jeszcze dobrze nie opadły emocje po jednym hicie, dostaliśmy następny „Go With the Flow”. Ileż to razy słuchałem tego kawałka w małości, był moim numerem jeden, słyszałem go już wcześniej na żywo, ale tego dnia zabrzmiał jakby sto razy lepiej. To potwierdza, że zespół jest w doskonałej formie, a John Theodore na perkusji to klasa sama w sobie. Idealnie oddał siłę i moc „Go With the Flow”, a finałowym „A Song for the Dead” był już prawdziwy popis. Wiadomo, że ta partia perkusji to prawdopodobnie najlepsze rzecz jaką w swojej karierze wymyślił Dave Grohl. No i Theodore zagrał to z równą pasją. Był to też najbardziej wyczekiwany numer tego wieczoru, o który publika dopominała się już wcześniej. John odpowiadał tylko, że przyjdzie na to czas, a tym czasem miał być finał genialnego występu. O szaleństwie pod scenę nie wspomnę, bo tego dosłownie nie da się opisać.

Był to bez wątpienia najlepszy występ na całym festiwalu! To powinien być headliner wiedziałem to przed tym koncertem, wiem to teraz. Wiedział też o tym Alter Art, ale oczywiście wygrał Spotify i polski rap.


ARCTIC MONKEYS

Na Openera przyjechałem głównie z powodu tego ogłoszenia. Wiedziałem też, że będzie to specyficzny występ, ponieważ na przestrzeni ostatnich lat muzyka zespołu uciekła w niebezpieczną dla takich koncertów stronę. Już pięć lat temu na trasie promującej „Tranquility Base Hotel & Casino” na koncertach pojawiło się sporo teatru. Teraz drugi album „The Car”, który znowu oddala stare energiczne małpy, a to przekłada się na tempo koncertów. Abstrahując tu zupełnie od wartości artystycznej tych wydawnictw trzeba zauważyć, że dzisiaj koncert Arctic Monkeys to już zabawa dla starszych, a ja widać jakoś ciągle nie dorosłem.

Jednak wcale nie musiało być tak spokojnie, bo jeżeli zaczyna się od „Brianstorm” to powinna być petarda. No i ze sceny była, za to pod sceną czegoś zabrakło, bo ja nie wyobrażam sobie tak spokojnie stać kiedy twój ulubiony zespół gra jeden ze swoich najbardziej energicznych kawałków. Co innego „Snap Out of It”, gdzie niby można byłoby skakać, ale to nagranie raczej do bujania. „Don't Sit Down 'Cause I've Moved Your Chair” zabrzmiało potężnie jak zwykle, nie inaczej „Crying Lightning”, które zawsze będę wspominał i wiązał Openerem, gdzie pierwszy raz przedpremierowo usłyszałem tą piosenkę. Najbardziej dobiło mnie jednak to w jaki sposób tłum reaguje na „Teddy Picker” czy „The View From the Afternoon”. Kiedyś pod sceną byłby rozpierdol, dzisiaj panował raczej ścisk i wzajemne przytulanie. Nie było ani miejsca by bawić się samemu, ani okazji do zabawy z innymi. A przecież półtorej godziny wcześnie na Queens’ach było ogień.

Porzuciłem zatem marzenia o super koncercie i skupiłem się na muzyce. Ktoś powie, że przecież zawsze muzyka jest najważniejsza, to ja mówię, że nie zawsze i prawie nigdy brak interakcji z publicznością nie idzie w parze z dobrym koncertem. Jeżeli jakiś dziennikarz obserwuję to z daleka to sobie może oceniać i pisać peany. Dziesięć lat wcześniej był taki ogień, że nie mogłem fizycznie wytrzymać do końca występu. To było przeżycie, które będę wspominać, bo totalne odbieranie muzyki to najlepsza zabawa.

Na całe szczęście przyszła pora na „Cornerstone” podczas, którego mogłem spokojnie wszystko przemyśleć i poukładać w głowie. Wykonanie przepiękne jak zawsze, w jakiś sensie ten utwór zyskuje z każdym kolejnym rokiem na karku.

Trochę energiczniej tłum zareagował na „Why'd You Only Call Me When You're High?”, które po prostu nie pozwala stać w miejscu i trzeba trochę pośpiewać. No i świetne wykonanie „Arabellai” z końcówką zapożyczoną od „War Pigs” z repertuaru Black Sabbath. Dokładnie tak jak pisałem i kojarzyłem to zakończenie utworu przed laty kiedy „Arabella” debiutowała na mojej liście. W „Four Out of Five” zaskoczyła natomiast nowa aranżacja. Na pewno ciekawa, ale nie jestem do końca przekonany czy warto było coś zmieniać, bo to najlepszy utwór na „Tranquility Base”!

Super, że zagrali „Pretty Visitors”. Ta piosnka również zyskuje z biegiem lat, to co było nowością w aranżacyjnym podejściu na albumie „Humbug” dzisiaj z perspektywy dwóch ostatnich albumów jest niewinnym incydentem. Bardzo dobrze wypadło też „Fluorescent Adolescent”, przy którym publiczność znowu się ożywiła. Jakby nie patrzeć to chyba jeden z największych przebojów zespołu w naszym kraju.

Po dobrej godzinie koncertu przyszła w końcu pora na nowe nagrania. Alex wziął akustyczną gitarę i usłyszeliśmy „Perfect Sense”. Przyzwoite wykonanie, ale czy to aby na pewno najlepszy wybór? Kończący „The Car” specyficzny utwór, jak to zwykle bywa przy piosenkach zamykających albumy. Nie byłem przekonany. Za to żadnych wątpliwości nie miałem przy „Do I Wanna Know?”, na które tego dnia czekała chyba większość zgromadzonej pod sceną publiki. No i co by nie mówić, co hit to hit. Od razu koncert ożywił się i nabrał większej witalności. Od tego momentu podobało mi się już praktycznie wszystko. Tym bardziej, że usłyszeliśmy legendarne „Mardy Bum” oraz „There'd Better Be a Mirrorball”. Wyjechała świecąca kula i zrobiło się magicznie. Teraz było to już takie pełne przedstawienie, które otworzyło jakby inny koncert. W tym momencie nawet „505” w nowej aranżacji nabrało większego sensu i od razu zrozumiałem co było w tym koncercie nie tak. Oni po prostu powinni zagrać cały nowy album na żywo. Próba łączenia starych Monkeys z nowymi jest jakby z góry skazana na porażkę, bo różniące w dynamice i kreatywno-artystyczno-aranżacyjnym podejściu do tych dwóch okresów są chyba za duże. Bardzo dobrze słyszymy to w „Body Paint”, które zakończyło podstawową część występu Monkeys.

Po paru minutach zespół wyszedł na scenę i zaprezentował rewelacyjne wykonanie „Sculptures of Anything Goes”. Zabrzmiało tak jakby ten koncert miał się dopiero rozpocząć. Potężne uderzenia basów i powoli rozkręcająca się maszyna. Był to jednak przepiękny koniec występu, po którym zespół po raz ostatni zaprosił nas do zabawy za sprawą „I Bet You Look Good on the Dancefloor” i „R U Mine?”. Wszystko fajnie tylko znowu nie było zabawy.

Oj ciężko podsumować taki koncert. Dlatego napiszę, że i tak warto było przyjechać i usłyszeć oraz zobaczyć na własne oczy. Widziałem wszystkie cztery występy Alexa na Openerze, to i tego nie mogłem przegapić.


SOBOTA 28.06.2023 r.

Ostatni dzień festiwalu zawsze jest smutny. W tym roku był jeszcze smutniejszy. Pod względem lineupu to chyba najsłabszy dzień w historii tej imprezy. Jak nie jesteś fanem rapu to w zasadzie możesz jechać do domu. Na mainstage to tylko rap, a jak nie jesteś ziomem i nie przeniosłeś zioła w bucie to nic tam po tobie. Ten dzień najlepiej podsumowała frekwencja na koncercie Kaleo, gdzie namiot dosłownie pękał w szwach, a pole obok namiotu było szczelnie wypełnione. Ostatni raz tyle osób widziałem w tym miejscu podczas meczu Polska – Portugalia na Euro 2016. Dzień uratowała Rina Sawayama i to by było na tyle. Reszta artystów na Alter i Tent Stage to jak zwykły dzień na Off Festiwalu. Dużo ciekawej muzyki, której nikt nie zna. I spokojnie mógłbym tu wyjaśniać jak niszowi byli to artyści, ale po co jak każdy widzi. Największym wzięciem cieszyła się tego dnia karuzela dla dzieci w strefie Desperados oraz i inne atrakcje jak cymbergaj. To może i było śmieszne, ale tak naprawdę nie wiem czy bez paru piwek byłoby mi do śmiechu.


RINA SAWAYAMA

Wiedziałem, że to będzie super show i nie pomyliłem się. Nie jestem jakimś wielkim fanem Riny, ale w jej muzyce jest to coś, co pozwala liczyć na dobry show. To pewnie ta energia, która powoduje, że tej dziewczyny nie da się zatrzymać. I dokładnie od „Hold the Girl” zaczął się ten występ. Początkowo muzycy byli ukryci za białymi zasłonami, prześcieradłami, a na pierwszym planie prym wiodła Rina. Zwłaszcza wykonanie „Hurricanes” na dymowym, białym tle z potężnym wokalem i silną rockową muzyką robiło piorunujące wrażenie. Dalsza część to taneczno-wokalną antytetyczna wizja Riny, która poprzez kolejne kawałki „Dynasty”, „Akasaka Sad” dawała prawdziwy popis. Wszystkie te aranżacje były skrojoną na nią i parę tancerek, ale pomyślane w taki sposób, że cały czas oglądało się to z zapartym tchem. Lepiej bawiłem się przy tych mocniejszych utworach takich jak „STFU!” z pierwszego albumu, ale publiczność czekała raczej na przeboje takie jak „Frankenstein” czy nawet bardziej „Beg for You”, które Rina nagrała wspólnie z Charli XCX. Było też m. in. „Bad Friend”, „XS” czy „LUCID”. Całość zamknęło zaś zgodnie z przypuszczeniami wystrzałowe „This Hell”. Tylko godzinka, ale intensywna i bardzo, bardzo pozytywna dawka energii. Rina tak jak i zgromadzona pod sceną publiczność bawiła się świetnie. Biegała pośrodku pasa przedzielającego publikę i przybijała piątki, a jej gitarzystka weszła tam nawet z gitarą. Z taką energią i taką pasją Rina może spokojnie zastąpić starsze koleżanki po fachu, które nie chcąc wskazywać palcem chyba powinny już odpuścić. Jedyny minus to brak „Eye For An Eye”, ale i tak było świetnie.
25.07.2023 11:12 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Online
Moderator
*****

Liczba postów: 31 202
Dołączył: Dec 2014
Post: #3
RE: MOJA LISTA notowanie 653(308) - 07.07.2023
Dzięki za relację z festiwalu. Występów Editors i NBT żałuję, a po tym co piszesz widać, że ci pierwsi wrócili na sprawdzoną ścieżkę i może tak w przyszłości wyjadą na jubileuszową trasę epokowego debiutu?

Miejmy nadzieję, że feedback z tego roku zadziała i za rok będzie (jeszcze) lepiej. Spoko
04.08.2023 01:27 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  MOJA LISTA PODSUMOWANIE ROKU 2023 marsvolta 1 121 15.01.2024 08:08 PM
Ostatni post: kajman
  MOJA LISTA notowanie 678(313) - 29.12.2023 marsvolta 0 81 10.01.2024 11:18 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 677(313) - 22.12.2023 marsvolta 0 71 05.01.2024 10:06 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 676(313) - 15.12.2023 marsvolta 1 102 31.12.2023 03:51 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 675(313) - 08.12.2023 marsvolta 0 87 24.12.2023 05:18 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 674(313) - 01.12.2023 marsvolta 0 66 21.12.2023 06:45 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 673(312) - 24.11.2023 marsvolta 0 68 18.12.2023 10:00 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 672(312) - 17.11.2023 marsvolta 0 104 06.12.2023 10:53 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 671(312) - 10.11.2023 marsvolta 0 87 29.11.2023 09:27 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 670(312) - 03.11.2023 marsvolta 0 92 23.11.2023 07:24 PM
Ostatni post: marsvolta

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości