u la la, bogactwo!
cave nie mój, ale w ostatniej dekadzie konsekwentnie trzymał poziom i wydawał rzeczy rezonujące emocjonalnie
łona zawsze na plus; osobiście chyba wolę "cztery i pół", ale to "chyba" znaczy tyle, że nie jestem pewien; ten ma też kilka kilerów; lubię spotkania z łoną tak ogólnie
kendrick, nie tylko jest, ale wyżej niż west, czego w ogóle się nie spodziewałem; nooo to była rozkoszna płyta, jeśli chodzi o okołojazzowy gatunkowy miszmasz, u mnie też jest, choć nieco niżej
lany się spodziewałem, nie wiem, czy akurat tej, ale w takim razie spodziewam się wciąż
sabbaci zaliczyli przyzwoity powrót
"mamut" zawsze był dla mnie płytą kilku singli; mimo że ładnie się tego popowego fisza słuchało w radiu, to trochę miałem wrażenie, że spiłował sobie ząbki i stał się jakiś taki nie wiadomo jaki
mitche pięknie ocalili tego wodeckiego od zapomnienia! wolę chyba mimo wszystko oryginalne nagranie i może dlatego nie pomyślałem o nim u siebie, ale to było cudowne przeżycie i cieszę się, że widzę jego ślad i tu
peszek mnie oczarowała debiutem, a zaraz potem spadła z pieca na łeb, druga płyta była straszną grafomanią, a ta trzecia została wydana w jakiejś takiej atmosferze skandalu i prowokacji; przede wszystkim pamiętam jednak, że to nadal nie było to, co polubiłem u niej na "miastomanii"
i kolejny tillman, no proszę! ja już jego kolejnych krążków nie kojarzę, która była jaka, ale niezmiennie śledzę wszystko, co wypuszcza; rozważałem u siebie debiut, trochę zabrakło mu do setki
bowie pożegnał się z nami po królewsku; ja jednak wolę jego mniej artystowską i symboliczną odsłonę w "the next day" i oczywiście klasyczne płyty; "blackstar" być może któregoś dnia mnie napadnie, ale wciąż jeszcze nie teraz...
cohen trafił do mnie w swojej ostatniej odsłonie bardziej, z tą tylko różnicą, że nigdy nie przepadałem za cohenem; doceniam jego kunszt songwriterski, nie przepadam jako za wokalistą
arktyczni byli wielcy z tą płytą; ileż tam było przebojów! ostatnie tchnienie rocka, można by rzec
no i joanna! gdy pisałeś w któryś wątku, że podszedłeś do "have one on me", nie spodziewałem się, że tak się to podejście skończy! niemniej jestem uradowany rezultatem! wszystko jest tak jak piszesz, ja sam się w tej muzyce raz na jakiś czas zatapiam i słyszę ją niejako na nowo, bo jest złożona na wielu poziomach; trochę jak czytanie jakiejś przerwotnej powieści, do której wraca się za każdym razem po coś innego