W ostatnią sobotę wybrałem się po raz kolejny w tym roku do Katowic na koncert Kultu! Oczywiście do Krakowa byłoby bliżej, ale skoro była możliwość w Spodku to długo się nie zastanawiałem i po prostu postanowiłem pojechać. Namówiłem w miarę tradycyjną ekipę rodzinną i pojechaliśmy w piątkę. Wyjechaliśmy około w pół do trzeciej w Sobotę i dojechaliśmy spokojnie w dwie i pół godziny. Podróż była trochę zakrapiana, a wiec szybko zleciała. Potem jeszcze godzinka u koleżanki, która w sumie nas na te Katowice namówiła (Dziękujemy!) i bez większego stresu do Spodka weszliśmy punktualnie.
Na koncercie Kultu nie byłem już od jakiegoś czasu, ale to obok Hey’a drugi taki zespół, że nie jestem w stanie oszacować ile razy widziałem ich już na żywo, dlatego doskonale wiem, czego się po występie zespołu Kazika spodziewać. To znaczy, że na scenie za dużego show nie będzie, za to pewne jest, że świetna muzyka na pewno z niej popłynie. Nowa płyta Kultu „Prosto” bardzo mi się podoba, można powiedzieć nawet, że jest to najlepszy album od „Ostatecznego Krachu Systemu Korporacji”. Z tym, że ja na każdym albumie Kultu mam swoje ulubione piosenki i nawet, gdy nie pokrywają się one z programem koncertów, to i tak wracanie do nich sprawia mi przyjemność. Wrócę jednak do „Prosto”, bo mam takie wrażenie, że w tych piosenkach jest prawdziwa moc i siła Kultu, której od dawna nie słyszałem. Tytułowa piosenka może być tego najlepszym przykładem, ale oczywiście nie tylko ona, bo cała warstwa tekstowa jest tu bardzo mocna. Tym bardziej chciałem zobaczyć te utwory na żywo.
Koncert zaczął się od „Kasty pianistów” i tą piosenkę wykorzystałem na przepchanie się pod prawie samą scenę. Względnie łatwe to było zadanie, ale wyraźnie widać było, że sala nie jest przesadnie wypełniona. Chyba, że to już tak ma być, bo na przykład normy tak przewidują? Na trybunach widać było trochę wolnych miejsc, ale po ich wypełnieniu zaryzykowałbym stwierdzenie, że płyta raczej się wyprzedała. Prawdziwa zabawa zaczęła się jednak przy drugiej piosence, a była nią „Brooklyńska Rada Żydów”. Z miejsca przypomniałem sobie, na czym polegają polskie koncerty, przed sceną zrobił się tradycyjny kocił i z małymi przerwami na wolniejsze kawałki w zasadzie pod scenowi wyjadacze do końca koncertu już się nie uspokoili. Ja z racji tego, że nie lubię, nie próbuje latać innym na głowami, ale niesamowite jest natomiast to, jak wiele osób ma odwrotne upodobania. Niektóre osoby, po prostu na okrągło przelatywały mi nad głową. Do ochroniarzy i powrotem ponad tłumem i tak w kółko. Nie łatwo jest wszystko opanować, tak, aby nie dostać raz po raz butem w głowę, a potem w nogę, w palce w stopie, w plecy, itd. Taki urok polskich koncertów. Jednak nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej, zwłaszcza, gdy ze sceny Kult zaczyna grać „Baranka”.
Kult tego dnia był w doskonałej formie, niektórzy narzekali, że z tyło trochę słabiej było słuchać, ale to chyba taki urok tej sali. Mi nic nie przeszkadzało, Kazik wyglądał świetnie, z głosem może było trochę gorzej, ale może to być tylko takie moje wrażenie. W końcu baz problemu zagrali trzy godziny muzyki pod rząd! No nie wiem, kto w tym kraju gra jeszcze takie sety? Trochę zabawna sprawą był natomiast koncert życzeń, jaki zorganizowali sobie obecni na koncercie fani. Ochroniarze podawali Kazikowi karteczki z dedykacjami, a On, co piosenkę skrupulatnie je odczytywał. Jedna osoba tak desperacko chciała coś zadedykować, że podała nawet swojego smartfona z wypisaną na nim dedykacją.
Pod wglądem repertuaru koncert był naprawdę świetnie przygotowany, nie zabrakło największych hitów takich jak „Arahja”, „Do Ani”, „Gdy nie ma dzieci”, „Celina”, „Hej, czy nie wiecie”, „Kocham Cię, a miłością swoją” czy „Wódka”. Ponadto na bis z wielkich przebojów były jeszcze „Polska”, „Po co wolność” i „Krew Boga”. Z nowej płyty nie zagrali wszystkiego, ale te najlepsze kawałki w zasadzie się pojawiły. W kolejności „Układ zamknięty”, „Twoje słowo jest prawdą”, „Prosto”, „Największa armia świata wzywa cię”, „Bomba na parlament”, „Dzisiaj jest mojej córki wesele”. Pewnie, że zabrakło „Dobrze być dziadkiem” czy „Zabiłem ministra finansów”, ale to w końcu nie koncert życzeń.
Mi natomiast najbardziej przypadły do gustu, moje ulubione czadowe piosenki „Amnezja”, „Goopya peezda” oraz min. „Krutkie kazanie na temat jazdy na maxa”. Podstawową cześć koncertu zakończyły cover Tadeusza Wodniaka „Zegarmistrz światła” oraz „Dolina”, natomiast cały koncert po bisie Kazik uwieńczył w swoim stylu, czyli „Sowietami”
Trzy godziny zleciały naprawdę za szybko, za to satysfakcja z dobrze wydanych 50zł bezcenna! Następna okazja do zobaczenia Kultu w pomarańczowej trasie prawdopodobnie dopiero za rok. Tyle razy byłem na tym Kulcie i cały czas mam ochotę zobaczyć ich kolejny występ! Zakładam, że to chyba dobrze.