Miszon
Stały bywalec
Liczba postów: 11 515
Dołączył: Aug 2008
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.1.
No dobra. Co tu dużo mówić - Abbey Road:
The Beatles SOMETHING 1969 Abbey Road
w BTW od: 2009. Ano jakoś tak późno
VIDEO
Kawałek miał u mnie w BTW nieco pod górę, chociaż w zasadzie nie wiem dlaczego. Możliwe, że przez tą orkiestrową, strasznie słodką aranżację? Bo tekst owszem od razu mnie trafił (i poznałem nowe słowo przy jego spisywaniu: "woose" ). Jednak dopiero jak pierwszy raz posłuchałem tego na słuchawkach (około 2006-7, jak miałem przez jakiś czas testowego iPoda nano. A potem sobie kupiłem iRivera i dużo bardziej mi się spodobał), to dostrzegłem/doceniłem masę smaczków gdzieś w tle, wielopoziomowe tło, różne plumkania, po prostu głębię tego aranżu. Które zresztą słyszę i doceniam teraz także jak słucham normalnie .
Wspominałem przy okazji "The house of the rising sun", że siostra cioteczna miało to jako jedno z dem wgranych w organy, w wersji reggae. No i właśnie przy slow rocku wgrane było "Something". Kompletnie tego wówczas nie znałem, chociaż pisało jak byk, że to The Beatles. Ale około 1992-93 nie mogłem znać tego kawałka, bo nawet nie miałem pojęcia o istnieniu takiej płyty jak "Abbey Road", myslałem że na końcu były Yellow Submarine i Let It Be. Dowiedziałem się o niej dopiero około 1996/7, kiedy kupiłem w kiosku jakąś płytę Beatlesów, gdzie była dołączona książeczka z historią zespołu i opisanymi wszystkimi płytami (wówczas była stara ustawa o prawie autorskim, prawa wydawcy działały tylko przez 25 lat, w związku z tym każda firma jeśli tylko zapłaciła ZAIKS, mogła wydać taką płytę swoim sumptem, oczywiście zwykle z inną okładką, żeby nie płacić też twórcy okładki. Przez to na rynku były różne dziwne składanki, a także oryginalne płyty w różnych dziwnych wydaniach. Remaster był zwykle niemal zerowy i kolega mówił że to zbrodnia i artyści powinni być oburzeni. Ja się z nim nie zgadzam do dziś, bo gdyby nie te tanie płyty, to pewnie przez wiele lat później, o ile w ogóle, nie poznałbym wielu płyt, m.in. King Crimson, czy Pink Floyd, czy ogólnie te zespoły progresywne. Albo bym je ściągnął z sieci, za co muzycy kasy by nie mieli. A tak to jednak dostali. Plus to, że potem część takich płyt kupiłem również w "bardziej oryginalnej" wersji. Ale np. Dark Side of the Moon, które nabyłem za 14 zeta razem z gazetką o historii zespołu z tego okresu i innymi informacjami, do dziś mam na płycie tylko w tej wersji, która zresztą była największym hitem tego rodzaju wydawnictw i sprzedała się w rok w blisko 9 tys. egz.!
Wracając do wątku - nawet nauczyłem się tego grać (można było zostawić sam podkład i zagrać melodię, albo odwrotnie, a ostatecznie samemu zagrać całość), ale niespecjalnie mi się kawałek spodobał. Inna sprawa, że z tego co pamiętam, to niewiele przypominał oryginał.
Ale - może to i dobrze, że wówczas nie znałem Abbey Road, bo niewykluczone że bym jej nie docenił i odbił się, podobnie jak było z The Wall, czy ogólnie Floydami. Kiedy w końcu pierwszy raz posłuchałem (około 1998/99), doznałem szoku. Kiedy zapuściłem płytę i usłyszałem riff od Come Together, aż zatrzymałem płytkę i ją wyjąłem, by sprawdzić czy na pewno włączyłem dobrą płytę! Przypominało mi to bardziej jakieś The Doors, ciężki bluesowy klimat, zupełnie inny zespół niż znałem, nawet z Białego Albumu (którego znałem wtedy tylko pierwszą płytę). Potem kolejny zaskok, bo zmiana klimatu i po surowym Come Together, rozbuchana aranżacja Something. Wiedziałem już, że ten odsłuch będzie niezwykłym przeżyciem. I był.
Ciekawostka: to był pierwszy (i jedyny) nr 1 Bitlesów autorstwa George'a i pierwsza strona A singla autorstwa George'a (singiel miał 2 strony A, po drugiej było Johnowe Come Together). Był to też pierwszy przypadek, że cały singiel znalazł się w dokładnie takiej samej formie także na płycie. Pisałem o tym wcześniej - Bitlesi nie umieszczali nagrań z singli na płytach, żeby fani nie płacili 2 razy za to samo. Ale w końcu jak widać zmienili zdanie.
Ciekawostka 2: początkowe słowa wzięły się z piosenki Jamesa Taylora "Something in the way she moves". Z kolei druga linijka była napisana na końcu. Wcześniej George śpiewał na próbach ""Attracts me like a cauliflower" albo "Attracts me like a pomegranate." Utwór powstał w czasie sesji do Białego Albumu, ale nie wszedł na niego, bo kończono już nagrania na niego. Wg. jej samej, inspiracją była ówczesna żona George'a, Patti Boyd, której wprost powiedział, że to jest dla niej piosenka. Kobieta miała szczęście do ludzi piszących dla niej piosenki, ale otempotem . Zresztą, George potem zaprzeczał, twierdząc że myślał wtedy o... Rayu Charlesie (ale to było sporo po rozwodzie, więc kto wie?)
Ciekawostka 3: piosenka długo czekała na swój czas. Nie weszła na Biały Album, nie weszła także na Let It Be, chociaż George ją rozważał. NIe był jednak zadowolony z nagrania "Od Brown Shoe" i obawiał się, że znowu to nie wyjdzie jak należy w czasie sesji Get Back, która miała jak wiemy raczej średnią atmosferę i takie też rezultaty. W międzyczasie rozważał podarowanie piosenki Jackiemu Lomaxowi ze stajni Apple Records (nagrał wcześniej już jeden jego kawałek, "Sour Milk Sea"), ostatecznie dostał ją Joe Cocker. I jego wersja wyszła na płycie kilka miesięcy wcześniej niż wersja Beatlesów! (kogo więc nazwać coverem? )
Aha - w nagraniu Abbey Road gościnnie udziela się Billy Preston na hammondzie.
Ciekawostka 3: to drugi, po Yesterday, najczęściej coverowany utwór zespołu. Ulubionym coverem Harrisona, który miał go nawet w swojej osobistej szafie grającej, był autorstwa Jamesa Browna (B-side z 1973 roku). Oto on:
[/quote]
--------------------------------------------------------------------------------
The Beatles I WANT YOU (SHE'S SO HEAVY) 1969 Abbey Road
w BTW od: 2010
Jedna z najcięższych rzeczy, jakie stworzyła czwórka z Liverpoolu (chyba tylko Helter Skelter to przebija). Bardzo prosta, ale bardzo zamieszana. Tylko kilkanaście słów powtarzanych w kółko, pierwsza bardzo bluesowa część (z fragmentem nieco bossanovowym jeśli chodzi o perkusję) i wspaniałymi pasażami Prestona na hammondzie. Kilkukrotnie powtarzana zwrotka za każdym razem jest zagrana i zaśpiewana inaczej - świetny pokaz możliwości interpretacyjnych. Powolny, majestatyczny końcowy riff, narastający biały szum (generowany przez Johna na Moogu) i... nagłe ucięcie. Duże zaskoczenie. Od samego początku (rzecz następuje zaraz po zabawowym "Ogrodzie ośmiornicy"), w trakcie (mało słów, niby w kółko to samo, ale nie to samo, bardzo długie zakończenie i ogólnie długość kawałka zaskakująca), aż po koniec (buch! I koniec strony płyty. Ucięło jakby prądu brakło). Pomysł z tym nagłym końcem był Johna. Oryginalnie kawałek miał 8:04, ale John polecił Geoffowi Emerickowi, żeby uciął właśnie w tym momencie, jak jeszcze słychać instrumenty, a biały szum nie osiągnął maksymalnej głośności, 20 sekund przed końcem.
Ciekawostka: sesja do tego utworu (konkretniej dogrywki, gdzie m.in. obie gitary były dublowane) była ostatnim wspólnym nagraniem całej czwórki przebywającej jednocześnie w studio.
Ciekawostka 2: rzecz jest o Yoko. John tak wyjaśniał krótki tekst: "kiedy toniesz, nie krzyczysz: byłoby mi niezwykle przyjemnie, gdyby ktoś zechciał mnie dostrzec tonącego i przyszedł z pomocą. Po prostu krzyczysz" .
Mój ulubiony cover:
--------------------------------------------------------
The Beatles HERE COMES THE SUN 1969 Abbey Road
w BTW od: 2011 (a tak, dopiero dodałem jak stwierdziłem, że przymało jest z tej płyty)
Czyli zmieniamy stronę płyty i jedziemy dalej.
Dojrzałe utwory Harrisona były albo przesycone niezwykłą lekkością i światłem, albo też były delikatnymi balladami z charakterystycznymi liniami melodycznymi. Something to była ta druga bajka, a ten to ta pierwsza. Rzecz wypełniona naprawdę niezwykłą lekkością i niemal dotykalnymi promieniami słońca. Chwytliwa melodia i ujmująca swoboda śpiewania (te "dududuru"). A jednocześnie - intrygujące zabiegi rytmiczne: ogólnie mamy standardowe metrum 4/4, ale są przejścia na 7/8, a nawet na 11/8. Oczywiście - w wyniku hinduskich inspiracji George'a.
Ciekawostka: utwór miał się znaleźć na pokładzie sondy Voyager 1977 wysłanej w kosmos, na złotej płytce do niej dołączonej, jako uniwersalne przesłanie świadczące o ludzkiej cywilizacji, skierowane do obcych we wszechświecie. Wymyślił to Carl Sagan, Bitlesi się zgodzili, ale głupia EMI odmówiła, sprawa się ciągnęła i w końcu sonda poleciała z innymi nagraniami... (jakie obrazki tam były: http://goldenrecord.org/ zawartość nagrań audio: http://en.wikipedia.org/wiki/Contents_of...den_Record niestety tylko do przeczytania, nie do posłuchania. Polskie "witajcie istoty z zaświatów" brzmi lekko dwuznacznie ). Voyagery w tym roku opuściły ostatecznie Układ Słoneczny, także fajnie się złożyło, że teraz o tym napisałem
Ciekawostka 2: rzecz napisana została w ogrodzie Erica Claptona. George miał dość przebywania w pobliżu siedziby Apple, gdzie jak mówił "musiał udawać biznesmena i tylko 'podpisz to', 'podpisz tamto' ", męczyła go ta sytuacja, plus napięta atmosfera w zespole, w dodatku "zima na początku roku 1969 zdawała się nie mieć końca" i tak z tęsknoty za wiosną i jakimś powiewem pozytywnych emocji, napisał ten utwór.
Ciekawostka 3: w nagraniu nie brał w ogóle udziału John. Tak się złożyło, że miał nieco wcześniej wypadek samochodowy i stąd nie mógł być obecny w studio.
Cover? Chyba w sumie nie ma żadnego fajnego. Mam jeden ciekawy w wersji instrumentalnej, nagrany przez Słupską Orkiestrę Kameralną, ale nie chce mi się go wrzucać na net .
W zamian za to: ciekawostka 4:
czyli pozostałe na taśmie matce solo gitary, które nie weszło na ostateczny mix.
--------------------------------------------------------------------
The Beatles BECAUSE 1969 Abbey Road
w BTW od: 1998 (czyli jakoś od pierwszych kilku przesłuchań)
Chyba bardziej by się nadawało na wysłanie w kosmos .
Jakoś od tego momentu płyty (albo od Sun King) to już są wielkie ciary i wzruszenie. Ale o tym może napiszę więcej, jak będę przedstawiał top 50 płyt (albo nawet mniej niż 50. Może 25?). Na początku myślałem przez pewien czas, że to jest kawałek George'a, ta melodyka była taka niejohnowa. Cudowne brzmienie klawesynu (to George Martin), użycie Mooga którego sobie świeżo kupił Harrison (jedno z pierwszych użyć tego instrumentu w rocku), oniryczny, kosmiczny nastrój... No i te wokale. 3 Bitli nagrało swoje partie po 3 razy, aby stworzyć dziewięcioosobowy chórek, brzmiący jak jeden instrument. Już jakoś czujemy, że końcówka płyty to będzie przepiękne pożegnanie ze słuchaczami, pokazanie ostatni raz jedności zespołu i tego, jak świetnie działała synergia w ich przypadku.
Oczywiście pewnie wszyscy wiedzą, że inspiracją dla Johna, który to napisał, był Beethoven. Któregoś dnia Lennon leżał sobie na sofie, a Yoko grała "Sonatę Księżycową". Przerwał jej nagle: "mogłabyś zagrać te akordy w odwrotnej kolejności?". I na tej podstawie ułożył "Because".
Utwór jak napisałem wcześniej, zrobił na mnie duże wrażenie od samego początku, ale jeszcze większe jak usłyszałem na Anthology wersję z wyrzuconymi instrumentami, tylko same wokale. W tym momencie okazało się, że to jest jeden z tych utworów Bitlesów, kiedy im mniej instrumentów, tym dzieło brzmi wspanialej. Pojawiły się nowe odczucia i nowe wzruszenie. Absolutnie kosmiczna muzyka!
Utwór ma też arcyciekawą strukturę harmoniczną, ale nie będę się tu nad tym rozwodził. W każdym razie - te wszystkie zawieszenia, niedopowiedzenia, intrygujące następstwo akordów idealnie wspógrają ze stonowaną aranżacją.
Bez ciekawostek? A może tyle, że nagranie zajęło 5 godzin, więc dość sporo. Przykładali się, aby wyszło dobrze, bo Paul i George uważali ten utwór za swój ulubiony na płycie.
Cover: podobnego zabiegu, polegającego na skupieniu się na wokalu, użył Elliott Smith. Wykorzystano to w niezapomnianym filmie "American Beauty". Jego wersję słyszałem chyba nawet wcześniej przed tą z Antologii, więc może dlatego zrobiła na mnie wrażenie:
[/quote]
------------------------------------------------------------------
Już ostatni z Abbey Road. Co oznacza, że ta płyta ma najwięcej przedstawicieli w BTW - pięciu. Czyli punkty idą do: Kertoipa, albarna i thestranglersa. I jak pisałem wcześniej, do albarna aż 2, bo zgadł liczbę utworów .
The Beatles GOLDEN SLUMBERS 1969 Abbey Road
w BTW od: 1998 (równie szybko się znalazło jak Because)
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=Gwt3yXQEZdU&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
W tym momencie wielka gula rośnie w gardle, bo już czuć, że to jest naprawdę pożegnanie. Piękne, ale pożegnanie. Z fanami, z zespołem. Już nigdy... nie będzie... takiej muzyki... Już nigdy... nie będzie... (i tu wstawiamy dowolny fragment z Filandii).
Paul mówił, że w refrenie starał się zaśpiewać najmocniej jak się dało. I mam mu to za złe. Wydarcie się w refrenie w dużym stopniu burzy bajkowy, kołysankowy nastrój zwrotki. Paul inspirował się XVII wiecznym wierszem "Cradle Song", autorstwa Tomasza Dekkera, który zobaczył (wraz z nutami) gdzieś w domu rodziców, zdaje się kartka z nim leżała na pianinie. Ponieważ nie znał nut, ułożył własne. Nieco zmienił też tekst. Mimo to, nie wpisał Dekkera jako współautora.
Druga rzecz, jaka mnie wkurza w tym kawałku, to to że nie potrafię go zaśpiewać. Albo zwrotkę, albo refren mogę. Jak próbuję całość, to wtedy niestety w jednym lub drugim nie daję rady.
W nagraniu nie brał udział John, bo jak pisałem już wcześniej, odbywał na początku lipca 1969 rekonwalescencję po wypadku drogowym. Dopiero w dogrywkach brał udział.
Ciekawostka: ale nie historyczno-encyklopedyczna, tylko związana z moim odbiorem tego utworu. Oczywiście nauczyłem się go grać na pianinie i spisałem słowa. Ale nieco się przesłyszałem, bo zamiast "to get back homeward", usłyszałem "to get back hope world"
. Też pasuje, zmienia nieco sens, ale w sumie może być, no nie?
Coveru tu nie będzie, ponieważ cover też się znajduje w BTW. Ale to dopiero w jego czwartej lub piątej części będzie. Czyli hoho, ile to lat!
edit:
Co do Abbey Road jeszcze - o ile dobrze liczę, to będzie jeszcze conajmniej jedna płyta z pięcioma kawałkami w BTW. Ale to już nie w tej części. I pewnie niektórych zaskoczy, jaka to płyta
.