I oo raz pierwszy taki przypadek - 3 utwory z jednej płyty:
The Doors BREAK ON THROUGH (TO THE OTHER SIDE) 1967 The Doors
w BTW od: ok. 1998
Pierwszy to była piosenka otwierająca płytę. Teraz taka kończąca pierwszą jej stronę:
The Doors LIGHT MY FIRE 1967 The Doors
w BTW od: początku, czyli 1995
super wersja! Z DVD Live in Europe 1968
The Doors to był taki dziwny zespół, który: po pierwsze nie miał basisty (sic!) i rolę basu grała lewa ręka klawiszowca. Klawiszowca, który skończył studia filmowe, a wcześniej chciał być kiedyś koszykarzem, ale że trener upierał się, żeby grał jako obrońca, a on chciał być skrzydłowym, to Ray dał koszowi kosza . Po drugie - wokalista tego zespołu uważał się bardziej za pisarza i poetę niż wokalistę, a okresie kiedy powstał zespół (w 1965) przez kilka miesięcy żywił się jedynie fasolką z puszki i LSD. Po trzecie - gitarzysta uczył się kiedyś grać na trąbce, a jeśli chodzi o gitarę, to przed założeniem zespołu grał na gitarze klasycznej, w stylu flamenco. Po czwarte - bębniarz poznał resztę zespołu na wykładach z medytacji transcendentalnej.
Dziwny zespół .
Co do samego utworu - motyw początkowy grany na klawiszach jest chyba jedną z najbardziej znanych zagrywek klawiszowych w historii. Utwór zresztą stał się największym hitem zespołu, mimo niezwykłej jak na singla długości - 7 minut! (aczkolwiek piszą, że był też wersje 4:40 - "long radio version" oraz 2:52 - "single version" - ta ostatnia wersja to musiała być zbrodnia... :roll: ). Rzecz nagrana latem 1966, osiągnęła szczyty amerykańskich list równo rok później. Mamy tu faktycznie bardzo przebojowy kawałek (choć znowu to "girl, we couldn't get much higher", które - jak widać w filmie "The Doors" - sprawiało problemy np. w amerykańskich telewizjach), ale w środku jest wrzucone coś niezwykłego - na tle hipnotyzującego rytmu zagrane są 2 bardzo długie solówki, najpierw dynamiczna, z narastającym napięciem, na klawiszach, a potem grana w dziwnych skalach i ogólnie nietypowa, niepokojąca, na gitarze).
Duży wpływ na większe polubienie przeze mnie tego kawałka miał właśnie film Oliviera Stone'a. Raz - pamiętna scena w Ed Sullivan Show, dwa - niezmiernie się ucieszyłem, kiedy w filmie podano dokładnie akordy, jakie ułożył gitarzysta, a któregoś z nich nie mogłem do końca rozgryźć wówczas. Ogólnie - bardzo fajnie pokazano to, w jaki sposób powstał ten utwór (i z tego co czytałem potem - faktycznie odbyło się to w ten sposób). Ogólnie - polecam ten film!
Ciekawostka: w 1967 w UK to się nie przebiło, dopiero w reedycji w 1991 weszło do 10-ki UK Singles Chart.
I trzeci numer. Początek pierwszej strony, koniec pierwszej strony, a teraz koniec drugiej strony:
The Doors THE END 1967 The Doors
w BTW od: 1998
Niepokojący, wężowy rytm nadawany przez perkusję, jakby przyśpieszonej bossanovy, najpierw bezemocjonalny śpiew przechodzący stopniowo w szaleństwo, kołysząca solówka Hammonda, znowu dziwna solówka gitary - w sumie kwintesencja stylu Doorsów. Ale oczywiście tej mrocznej, "nieprzebojowej" ich strony. Idealne zakończenie płyty. Niesamowity kontrast z jej początkiem.
Utwór ten kończył też zawsze koncerty zespołu.
Najważniejszy jednak jest środek - niesamowity recytowany fragment, nazwany tragedią Edypa, faktycznie mający dużo wspólnego z jego historią. Jim nie zdobył się jednak na wypowiedzenie pewnego słowa, tylko w pewnym momencie zrobił się mocno niewyraźny. Na koncertach bywało jednak z tym różnie, co się kończyło nawet aresztowaniem za obrazę moralności. I jeszcze ten wąż, niebieski autobus, etc. Krótko mówiąc - WTF i opad szczeny. Takie jest zwykle pierwsze wrażenie przy słuchaniu tej piosenki .
Pamiętna też scena z "Czasu apokalipsy" Coppoli, kiedy słyszymy ten kawałek:
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=wRwwUZLV-IE&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Ciekawostka: piosenka opowiada o zerwaniu z dziewczyną Jima, Mary Werbelow. Przez miesiące ewoluowała na koncertach, aż osiągnęła rozmiary niesamowitego, kilkunastominutowego długasa. W czasie rejestrowania płyty nagrano ją bez żadnych dogrywek, najpierw zespół, a potem wokal, praktycznie na setkę.