Miszon
Stały bywalec
Liczba postów: 11 514
Dołączył: Aug 2008
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.1.
Dziś jeszcze dokończenie roku 1968:
The Beatles HEY JUDE 1968 singiel
w BTW od : początku, czyli 1995
VIDEO
Wideo z programu TV. Chyba trochę chcieli powtórzyć pomysł z "All you need is love".
Daleki jestem od stwierdzenia, że to ich najlepszy kawałek, w zasadzie to nawet dziwią mnie takie opinie. U mnie to rzecz naprawdę na granicy BTW, raczej z szacunku (że wydali takiego długasa na singlu), niż z uwielbienia (ot, bardzo fajne. I może nawet to tyle).
Jak zapewne wiecie , początkowa wersja tego kawałka nosiła tytuł "Hey Jules" i Paul napisał to z myślą o Julianie Lennonie, by pocieszyć go po romansie z Yoko i rozwodzie Johna z Cynthią. Co ciekawe - Julian dowiedział się o tym dopiero 20 lat później , Lennon myślał, że to kawałek o nim, a kiedy zapytał o to Paula, ten odpowiedział, że to kawałek o nim (o Paulu), który mniej więcej wówczas rozstał się z Jane Asher. Także - zamieszanie niezłe .
Oczywiście najsłynniejsza i najfajniejsza jest ta coda po czwartej zwrotce, kiedy w nieskończoność rozbrzmiewa to "naaa na na nana na naaa, nana na naaa, hey Jude". Trwa to ponad 4 minuty, co oznacza że kawałek ma ponad 7 minut, przez co dzierży rekord najdłuższego utworu, jaki kiedykolwiek osiągnął szczyt brytyjskiej listy przebojów.
Istnieje teoria spiskowa, mówiąca o tym, że Bitle się rozpadli, bo osobno mogli zarobić więcej niż razem. I że niby zaczęło się właśnie od tego, kiedy założyli Apple Records. To był pierwszy singiel wydany pod tym szyldem. Teoria ma ten spory minus, że Apple przez lata przynosiła straty, bo chłopaki nie znali się na biznesie, podejmowali głupie decyzje, a w firmie był totalny bałagan. Natomiast plus tej teorii jest taki, że faktycznie spory dotyczące tego przedsięwzięcia, zniechęcenie i dezorientacja zorientowana tym biznesem, nie wpływały zbyt dobrze (delikatnie mówiąc) na atmosferę w zespole. Wielokrotnie potem można było przeczytać głosy np. Paula czy Johna, że jakoś wtedy zespół rzeczywiście zaczął się rozpadać. I że być może stałoby to się wcześniej, ale martwili się, jak sobie poradzi potem Ringo, który nie miał swojego repertuaru, a biznesem się w ogóle nie interesował. I że ze względu na niego grali nadal.
Wracając jednak do rekordowości "Hey Jude", miał jeszcze jeden rekord: 9 tygodni z rzędu #1 w Stanach było wówczas najlepszym osiągnięciem w historii (pobiła to dopiero w 1977... Debby Boone z kawałkiem "You Light Up My Life". Kojarzy ktoś? ). Sprzedano 8 milionów singla, czyli rzeczywiście niesamowita ilość.
Ciekawostka: piosenkę nagrano w Trident Studios, które dysponowało ośmiościeżkowym sprzętem do nagrywania (Abbey Road miało wówczas nadal tylko 4 ścieżkowca)
Ciekawostka2: aranże orkiestry na końcu dodał oczywiście George Martin. Poprosił muzyków, by na końcu klaskali i śpiewali melodię cody. Dostali za to podwójną kasę , ale jeden stanowczo odmówił, nie chcąc się zniżyć do czegoś tak upadlającego, jak śpiewanie i klaskanie piosenki Paula McCartneya .
Ciekawostka3: podobno w okolicach 2:58 słychać gdzieś w tle słowa "Fucking hell!". Różne są przypuszczenia, któż to: Paul? (bo pomylił się w grze na fortepianie) John? (bo ktoś mu za bardzo pogłośnił odsłuch na słuchawkach), Ringo? (nie wiadomo dlaczego ). Ale podobno to słychać .
-------------------------------------------
Przy Jamesie Brownie (i chyba czymś jeszcze) była mowa o najbardziej afirmacyjnych piosenkach w historii. No to kolejna z nich. Absolutny Top pod tym względem:
Louis Armstrong WHAT A WONDERFUL WORLD 1968 singiel
w BTW od: 1996
wielka szkoda, że bez tego "oh, yeah" na końcu
Cóż można powiedzieć - kiedy tego się słucha, nie tylko słychać, ale wręcz widać ten uśmiech i radość, z jaką to śpiewa! Wspaniałe wykonanie!
Mam jeszcze 2 skojarzenia z tą piosenką - jedno to cover Evy Cassidy:
usłyszałem go kiedyś w Markomanii, zdaje się jakoś na przełomie lata/jesieni 2000. Zachwycił mnie i zaskoczył niesamowicie, bo to była ZUPEŁNIE inna interpretacja tej piosenki - nie afirmująca życia, radosna i pełna uśmiechu, tylko bardzo smutna, przesycona tęsknotą za życiem, jakby coś wspominająca, zostawiająca coś w tle. Kiedy byłem z kolegą na wizycie na LPP3 (notowanie 990, zapowiadaliśmy U2 na miejscu 5 ), zapytałem pana Marka: "jest taka bardzo smutna wersja Wonderful World, przepiękna, któż to śpiewa?" Usłyszałem: "Eva Cassidy", nic mi nie mówiące nazwisko. Spytałem: "czy jest szansa jeszcze kiedyś to usłyszeć?" "Myślę, że tak. Wiele osób pyta o to wykonanie." Poleciało następnego dnia w Markomanii (akurat włączyłem radio, bo zabalowaliśmy z kolegą nieco ). Eva wkrótce zrobiła w Polsce (i nie tylko) wielką karierę, potem się dowiedziałem, że niestety już nie żyje, a to nagranie było jednym z ostatnich, jakich dokonała. Wtedy zrozumiałem dokładniej, dlaczego ta wersja jest właśnie taka inna...
Potem były oczywiście poszukiwania płyt Evy w sklepach, co nie było łatwe, jak już się udało znaleźć (jakoś na przełomie lata/jesieni 2001), "Live at Blue Alley", gdzie to było w wersji koncertowej, kosztowało 76,99 . Sobie bym nie kupił takiej drogiej płyty, ale razem z siostrą cioteczną złożyliśmy się na prezent dla mojej siostry rodzonej, w sam raz na urodziny, które przypadały w grudniu. To był dobry prezent, siostra zachwycona, a i ja posłuchać wreszcie mogłem (nie miałem tego nagranego, wówczas się zagapiłem kiedy w lutym to Niedźwiedź grał, ale w międzyczasie kilka innych jej nagrań sobie nagrałem, które grał potem w Markomanii. Z czego "Somewhere over the rainbow" mnie rozłożyło na łopatki) .
Drugie skojarzenie, ZUPEŁNIE inne:
12 małp
Film jest zarąbisty, bardzo go lubię, Pitt i Willis świetnie grają tam mocno ześwirowanych ludków, dodatkowo podróże w czasie, apokalipsa, etc. No - dla mnie idealne po prostu . Jeśli ktoś oglądał, to wie o co chodzi i jak się film kończy (zakończenie jest absolutnie rewelka). I na końcu, na napisach ten Louis Armstrong - za każdym razem kiedy to oglądam, brzmi to niesamowicie, też z zupełnie zaskakującą wymową, nie tak jak zwykle to przeżywam.
O i tyle skojarzeń .
Co ciekawe - piosenka nie była z początku przebojem w Stanach, bo nie lubił jej szef ABC Records i nie była promowana. Stąd sprzedano zaledwie... 1000 (słownie: TYSIĄC! ) egzemplarzy singla. Za to sukces odniosła w Wielkiej Brytanii (#1 i jeden z najlepiej sprzedający się singli roku 1968) i następnie w Europie. Dopiero w 1988, z okazji filmu "Good Morning, Vietnam", wyszło to ponownie na singlu i wtedy było w top 40 w USA.
Ciekawostka: kolejna ze złych decyzji. Bo: rzecz napisali Bob Thiele i George David Weiss i zaoferowali ją Tony'emu Bennettowi. Ale ten... odrzucił piosenkę... Dopiero jako drugi dostał to Louis.
Ciekawostka2: dzięki temu utworowi Louis aż do 2009 roku dzierżył rekord najstarszego mężczyzny na szczycie brytyjskiej listy przebojów. Pobił go Tom Jones, współwykonujący cover "Islands in the Stream" dla fundacji Comic Relief. Aha - Toma Jonesa raczej w BTW nie będzie. W miarę blisko jest "Delilah" (ale i tak daleko) i tyle.
----------------------------------------------------
Steppenwolf BORN TO BE WILD 1968 Steppenwolf
w BTW od: ok. 2001
Rzecz rozsławiona przez film Easy Rider. Dziś po prostu symbol motoru. Kiedy się widzi na ekranie pędzące Harleye, czy inne cięższe motocykle, z dużym prawdopodobieństwem należy oczekiwać, że za chwilę usłyszymy "Born to bi wa-a-ajld!" . Motoryczny rytm, zwolnienie w refrenie z zawołaniem kojarzącym się z zabawą manetką gazu, potem znowu odpalamy i jedziemy dalej. Tak - to jest niewątpliwie piosenka na motor! Osobiście lubię jeszcze to pasażowe wejście basu na początku kawałka, chyba mój ulubiony moment.
Drugi element, dla którego pieśń ta stała się sławna: druga zwrotka i fragment "heavy metal thunder". Wg. jednej z dwóch teorii: właśnie stąd wzięła się nazwa gatunku muzycznego. Co prawda heavy metal nie miał za dużo wspólnego muzycznie z tym kawałkiem, ale faktycznie: jak się słyszy tę muzykę, porówna z tym, co prezentowałem tu wcześniej, zobaczy jeszcze image zespołu (te skóry!), to widać że jest to dużo cięższe niż dotychczas i ogólnie "coś jest na rzeczy" (druga teoria przypominam jest taka, że jakiś recenzent określił muzykę Hendrixa, że jest "jak lejący się z nieba ciężki metal").
Ciekawostka: wokalista zespołu, Mark Bonfire (dobre nazwisko! ), napisał ten kawałek jako balladę w 1967, kiedy wraz ze swym bratem grali jeszcze w zespole The Sparrows. Następnie zaoferował to innym zespołom, w tym efemerycznemu The Human Expression, ale inni nie byli zainteresowani nagraniem (heh, może dlatego byli efemerydą? ). Kiedy powstał Steppenwolf, podkręcono tempo i nieco przearanżowano całość, co dało ten, piorunujący przyznacie, efekt. A jaki był efekt komercyjny? #2 na Billboardzie i wejście do wieczności!
Ciekawostka 2: mi zapadła w pamięć ta wersja, niewykluczone nawet, że poznałem ją wcześniej niż oryginał:
------------------------------------------------------
Co niektórzy typowali, że z tego albumu będzie najwięcej piosenek. No to - kulą w płot! Bo jest TYLKO (?) jedna. Ale za to jaka:
The Beatles WHILE MY GUITAR GENTLY WEEPS 1968 The Beatles
w BTW od: 2002
Co my tu mamy? Przejmująca melodia, fajna progresja (a w zasadzie - regresja ) akordów (już wspomniałem o jednej z moich ulubionych, tu jest druga z nich), ciekawa "zatrzymywana" perkusja, twarde uderzenia basu wspomaganego w refrenie przez gitarę rytmiczną, plus bardzo ciekawe, łkające solo. No właśnie - kiedy poznałem ten kawałek (pierwszy raz posłuchałem go jak zdobyłem pierwszą z płytek Białego Albumu, wcześniej nie sądzę abym znał tam cokolwiek poza Ob-la-di-ob-la-da i to dzięki serialowi), zwróciłem uwagę najpierw na bas, potem perkusję, a potem solo. Co mnie uderzyło? "To solo jakoś mało harrisonowe". No i nic dziwnego - gra je Eric Clapton, zaproszony przez Harrisona, który nie był zadowolony z pierwotnej wersji solówki (to było "solo od tyłu" w stylu rzeczy płyty "Revolver").
Pamiętam, jak zaskoczyłem kolegę ze studiów. Gadaliśmy o tym kawałku, on mówi: "a to solo?! Najlepsze, jakie kiedykolwiek zagrał George!". Ja mu na to: "bo to nie George". Się zdziwił i początkowo nie dowierzał (nie było wówczas internetu w komórkach, a nawet nie każdy miał w domu i tak szybko nie dało się sprawdzić, kto ma rację ).
Ciekawostka: Clapton początkowo odmówił, twierdząc że "nikt nie gra z Beatlesami". W końcu jednak się zgodził, a George był bardzo zadowolony, także dlatego, że jak twierdził - obecność gościa w studio sprawiła, że zespół się bardzo spiął i zagrał dużo lepiej niż zwykle.
Ciekawostka 2: utwór zainspirowała filozofia Wschodu, konkretniej księga "I Ching". George'owi spodobała się zawarta tam myśl, że wszystko jest ze sobą powiązane, co wydawało mu się przeciwieństwem zachodniego twierdzenia, że wszystkim kieruje przypadek (nie wnikam, czy miał rację w tej kwestii, czy błądził). Tak czy inaczej, utwór powstał w ten sposób, że spojrzał na pierwszą z brzegu książkę w domu rodziców i przeczytał pierwsze słowa, jakie mu tam wpadły w oko. Były to "gently weeps". I w ten sposób do tego początku dorobił całą piosenkę.
Ciekawostka 3: kawałek zachwycił mnie tak naprawdę (i wtedy znalazł się w BTW) kiedy usłyszałem wersję demo zagraną przez samego George'a, zamieszczoną na "Anthology". Szczególnie spodobał mi się tam fragment tekstu, którego nie było na wersji ostatecznej: "As I'm sitting here, doing nothing but ageing".
Dlatego też tym razem bez coveru, tylko właśnie ta wersja. Przyznacie, wydobywa z tego kawałka zupełnie inne piękno, jest bardzo delikatna i przejmująca:
[/quote]
--------------------------------------------------------
Mama Cass with the Mamas & the Papas DREAM A LITTLE DREAM OF ME 1968 The Papas & The Mamas
w BTW od: 1997
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=vZPmZ64m3_4&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Tutaj zapis jest nieco niejednoznaczny i mylący, ale to dlatego że utwór ukazał się zarówno na płycie Mamy Cass, jak i całego zespołu, płyta zespołu była co prawda wcześniejsza (maj '68 vs. październik '68), ale na okładce singla widnieje napis Mama Cass with the Mamas & the Papas (ale strona B jest już jako sam zespół, niezłe zamieszanie). I tym się ostatecznie kierowałem. Wcześniej zapisywałem to po prostu jako The Mamas & The Papas. Wynikało to podobno z tego, że zespół miał kryzys jeśli chodzi o popularność, był na skraju rozpadu i w ten sposób próbowano wypromować solowo wokalistkę.
Utwór poznałem nieco przypadkiem, dzięki koledze z zespołu, który pożyczył mi kasetę z jakimś kawałkiem, którego miałem się nauczyć. Były tam także inne rzeczy, w tym na drugiej stronie - właśnie ten utwór, w dodatku nagrany 2 razy pod rząd
. Co pomagało w tym, żeby spisać sobie tekst (o dziwo - spisałem go w 100% dobrze! Mimo, że niektórych słów jeszcze nie znałem w trakcie spisywania
), a także nauczyć go grać (bardzo fajne następstwo chwytów, w tym kolejne z moich ulubionych, które występowało także w reklamie Opla Astra II. Tam było to co prawda tercję wyżej, ale wiadomo o co chodzi). Tak czy inaczej - rzecz mnie zachwyciła swoim klimatem, onirycznością i "taką dziwną nostalgią" (odczuwam coś podobnego jak w California Dreamin' tego samego zespołu).
Ciekawostka: rzecz brzmi staro, bo taka jest. Została napisana w 1931 roku, pierwszym wykonawcą był Ozzie Nelson and his Orchestra. Ojciec Michelle Phillips, wokalistki MamasówPapasów, poznał współtwórcę piosenki, Fabiana Andre, w czasach jej dzieciństwa, kiedy mieszkali przez jakiś czas w Meksyku. Dużo wcześniej przed nagraniem, zespół śpiewał tę piosenkę dla rozluźnienia, czy zabawy, w trakcie prób. W końcu pewnego dnia Mama Cass zasugerowała Johnowi Phillipsowi, żeby nagrali ten kawałek.
Ciekawostka 2: zespół i tak długo nie pociągnął i wkrótce ostatecznie się rozpadł. Na pewno miał na to wpływ romans w gronie zespołu (Michelle, żony Johna, z Dennym Dohertym). Mama Cass rozpoczęła karierę solową, która szła jej całkiem nieźle. W 1974 roku, po jednym z koncertów, zmarła na atak serca. John z Dennym jednak się pogodzili, bo w 1980 zaczęli grać razem ponownie, pod szyldem The New Mamas and The Papas (w składzie m.in. córka Johna i Michelle). Denny odszedł z zespołu w 1987, głównie ze względu na narkotykowy nałóg Johna. Zastąpił go też widziany już w tym Topie - Scott McKenzie. Zespół dotrwał aż do 1994. Michelle po rozpadzie zespołu nie poradziła sobie w muzyce, ale za to całkiem nieźle poszło jej w aktorstwie. Jest w tej chwili jedyną żyjącą jeszcze członkinią zespołu.