Jedziemy dalej: Louis Armstrong A KISS TO BUILD A DREAM ON 1951 singiel w Topie od: 2010-11
I znowu - Fallout. Tym razem - dwójka:
Z Armstrongiem jest właśnie głównie ten problem, że sporo rzeczy które znam z jego wykonań, znam też z innych i przez to jakoś trudno byłoby mi wybrać jego wykonanie jako czołowe. Bo przecież mogłoby się tu znaleźć chociażby "Mack the Knife", czy też "When The Saints Go Marchin' In" (nawet typowane przez jedną osobę). To ostatnie nawet POWINNO się znaleźć w BTW, no ale własnie nie mogłem się zdecydować, jaką i czyją wersję wybrać (a najmilej wspominam polską szaloną przeróbkę punkową, czyli "Kibel" zespołu "The Bill" ), "I Got Rythm", "Just a gigolo" (też POWINNO być, ale na pewno nie Armstrongowe), czy "Cabaret".
No i w związku z tym, aby kontynuować fragment Topu, kiedy jest on mocno subiektywny, wrzuciłem właśnie ten kawałek . Rzcz napisana w 1935 roku (podobnie jak Maybe InkSpotów) przez trójcę Bert Kalmar, Harry Ruby i Oscar Hammerstein II. W 1951 nagrał ją Louis i w tym samym roku zagościła też w filmie "The Strip". Młodsi mogą ją znać z "Bezsenności w Seattle" z 1993.
Ten sam rok, nadal stary styl muzyki, jeszcze nie nadeszła era szaleństw rock'n'rollowych:
Nat King Cole UNFORGETTABLE 1951 singiel
Uwielbiam słuchać głosu Nata - ciepły, aksamitny, czuły, otulający człowieka. W dodatku ten uśmiech słyszany w nagraniach - wspaniały wokalista! Unforgettable to jedno z jego czołowych nagrań. Pierwotny tytuł (piosenkę napisał Irving Gordon) to "Uncomparable", ale wydawca poprosił o zmianę. Która nawet chyba dobrze wyszła. Cole balansował na granicy jazzu i popu, nawet niektórzy mu zarzucali, że "poszedł w komerchę" porzucając jazz, ale raz na jakiś czas do niego wracał.
Niestety, uważał że barwę głosu pozwalają mu zachować i wzmocnić papierosy, których palił naprawdę dużo (minimum 3 paczki dziennie), przed nagraniami wypalał też zawsze kilka cygar pod rząd. Skończyło się, jak można się było spodziewać - zmarł na raka płuc w 1965.
W Topie będzie jeszcze raz, a bardzo blisko niego była też "Mona Lisa" z 1950.
Bo - co tu dużo mówić - czas na rewolucję. Czyli - nagłą zmianę klimatu i muzykę, która brzmi zdecydowanie mniej dostojnie od prezentowanej dotychczas. Czyli: Bill Haley And His Comets (WE'RE GONNA) ROCK AROUND THE CLOCK 1954 Rock Around the Clock
(prawa noga) pięta - palce (lewa noga) pięta palce
i tak w kółko. Jeśli jesteśmy panią - zaczynamy od lewej.
I tańcujemy rokendrola!
To w zasadzie Frank Sinatra (i może jeszcze ktoś) sprawił, że pop stał się muzyką ludzi młodych (wcześniej słuchali go właśnie starsi, młodzi słuchali raczej jazzu)
Ale to ten właśnie kawałek jest uznawany jako pierwszy hit rock'n'rolla, czyli początek nowej ery, początek ery "muzyki młodzieżowej". Aczkolwiek "Shake, Rattle and Roll", tego samego Billa Haleya, było przebojem wcześniej, już w 1954. Bo, co ciekawe, kiedy ten kawałek ukazał się na singlu w roku 1954 (jako B-side, na A było "Thirteen Women (and Only One Man in Town)"), to jakoś się nie przebił, dopiero kiedy rok później pojawił się w filmie Blackboard Jungle (na napisach początkowych i potem w trakcie jeszcze), stał się hitem i nr 1 (8 razy na 1 miejscu) na Billboardzie (w UK - 17, ale kilka miesięcy wcześniej, potem powrócił pod koniec 1955 i 4 razy na pierwszym był na przełomie 1955-56). Podobno do filmu wybrali go producenci, którzy pożyczyli od syna jednego z nich, kilka jego płyt (bo chcieli jakiś "młodzieżowy kawałek").
Utwór napisano zresztą 2 lata wcześniej, w 1952. Klasyczny 12-taktowy blues, ale zagrany z nowym zacięciem (podobno zwrotka jest nieco podobna do hitu Hanka Williamsa, "Move It On Over, z 1947).
Do nagrania omal nie doszło, bo prom którym zespół płynął do studia utknął na mieliźnie i zespół by się spóźnił. Piosenkę nagrano w dwóch podejściach, 12 kwietnia 1954, zmiksowano je potem w ostateczną wersję. Najbardziej prawdopodobny skład, który dokonał tego historycznego nagrania to:
Bill Haley – wokal, gitara rytmiczna
Marshall Lytle – kontrabas
Joey Ambrose (aka Joey D'Ambrosio) – saksofon tenorowy
Billy Williamson – steel guitar
Johnny Grande – fortepian
Billy Gussak – bębny
Danny Cedrone – guitar elektryczna, czyli to on zagrał to charakterystyczne solo-tremolo. Niestety, nie dożył chwały tego utworu, bo zmarł po upadku ze schodów 2 miesiące po nagraniu...
Co ciekawe - wersja filmowa ma odwrotnie ułożone solówki niż oryginalna. W oryginalnej jest najpierw gitarowa, potem saksofonowa, w filmowej - najpierw saxu.
Podobno to najczęściej sprzedawany winyl w historii. Dokładnych danych nie ma, ale wg. Księgi Rekordów Guinessa, od 1970 do 1990 sprzedano "conajmniej 25 mln sztuk".
W 2006 ukazała się składanka "The Story of Rock Around the Clock: Bill Haley & Friends Vol. 3", na której znalazło się 60 wersji tego kawałka - 30 wykonań Haleya i 30 coverów.
Little Richard TUTTI FRUTTI 1955 singiel / 1956: OST: Don't Knock the Rock / 1957: Here's Little Richard
Little musiał być naprawdę mały, skoro mógł stać przy fortepianie i nie musiał się pochylać, by sięgać klawiszy .
Wręcz modelowy kawałek rock'n'rollowy. Co ciekawe, magazyn Mojo wybrał go jako nr 1 w klsyfikacji The Top 100 Nagrań Które Zmieniły Świat. No i ten wstęp: "u łab-ba buluma, u-łab bęm bu" . Kawałek nagrano w 3 podejściach, co zajęło w sumie 15 minut . Znowu klasyczny, 12-taktowy blues, ale zagrany z niesamowitym powerem i zaśpiewany z wielką ekspresją.
Little Richard, zanim odniósł ten sukces, przez 4 lata nie potrafił się przebić, ponosząc ciągłe porażki komercyjne. Dopiero Tutti Frutti dało mu nr 2 na liście Billboard R&B.
Utwór wydano na singlu, potem zagościł w filmie "Don't Knock the Rock" (z niego ten yutub), gdzie też można było posłuchać innych nagrań rock'n'rollowych (w tym Rock Around the Clock).
Ciekawostka: do legendy przeszły orgie organizowane przez Little Richarda w połowie lat 50-tych. Orgie, na których np. zachęcał różnych mężczyzn do seksu ze swoją narzeczoną, czemu lubił się przyglądać. No, ogólnie - się działo, żeby nie wchodzić w szczegóły . Wszystko się skończyło, kiedy w 1957 się nawrócił i przez 5 lat wykonywał tylko religijną muzykę (potem mu przeszło, a potem znowu wróciło, ale to inna historia).
Ja ten kawałek poznałem i go polubiłem, bo miałem go na kasecie z muzyką do filmu "Cocktail". Film obejrzałem jakoś z 5 lat (minimum, jak nie z 8-10) później .
The Platters ONLY YOU (AND YOU ALONE) 1955 The Platters
pierwszy nr 1 zespołu (mieli jeszcze 4, w latach z lat 1955-58. Największy z nich to "The Great Pretender" z tego samego roku, jest też blisko BTW)
To typowy zespół wokalny w stylu odnoszących sukcesy już wiele lat wcześniej "rewelersów" (tak takie zespoły nazywano również w Polsce, od nazwy jednego z tych zespołów). Wielokrotnie zmieniali skład, ale ten najbardziej legendarny to Tony Williams, David Lynch, Paul Robi, Herb Reed, i Zola Taylor. Mnie się kojarzą z jakąś reklamą, która leciała w latach 90-tych w Polsce (to była jakaś inna wersja i prawdopodobnie tamtą słyszałem jako pierwszą).
Ciekawostka: autor, Buck Ram, napisał ten kawałek dla Ink Spots.
Ciekawostka nr 2: Gene Williams, który śpiewał w zespole przez ponad 20 lat, był ojcem Briana Williamsa, koszykarza m.in Chicago Bulls w drugiej połowie lat 90-tych, który potem zmienił nazwisko na Bison Dele. Po zakończeniu kariery zaginął w 2002 w czasie rejsu na Pacyfiku w okolicach Tahiti wraz ze swoją narzeczoną i sternikiem jachtu, ciał nigdy nie odnaleziono. Były podejrzenia, że zamordował go jego brat, Kevin Williams (zmienił nazwisko na Miles Dabord), ale ten prawdopodobnie specjalnie przedawkował insulinę i zapadł w śpiączkę, po czym zmarł, jeszcze tego samego roku.
Ella Fitzgerald MANHATTAN 1956 Ella Fitzgerald Sings the Rodgers and Hart Songbook
Żeby nie było, że brak Elli to profanacja i potwarz dla tego Topu - no to jest. Ale jak pisałem wczesniej - czysto symbolicznie, bo jednak uznaję ją bardziej w kategoriach jazzu.
Tytuł płyty mówi wszystko - zbiór kawałków napisanych przez tych 2 panów(muzyka Richarda Rodgersa i słowa Lorenza Harta), w interpretacji Elli Fitzgerald (miała też inne takie płyty, np. piosenki George'a i Iry Gershwinów, Cole'a Portera, Duke'a Ellingtona, czy Irvinga Berlina. Zresztą - pełna lista tu). 34 piosenki na 2 winylach. Aranżacje wykonał i dyrygował orkiestrą - Buddy Bregman. Piosenkę napisano w 1925 roku, pojawiła się w filmie Makers Of Melody w 1929, a potem w wielu innych. Chyba stąd ten czuć ten filmowy klimat w trakcie słuchania tego kawałka.
A wersja Elli jednak najsłynniejsza .
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.05.2012 11:36 AM przez Miszon.)
Jeśli era rock'n'rolla, to... Elvis Presley HEARTBREAK HOTEL 1956 EP: Heartbreak Hotel / Elvis' Golden Records
Tutaj wrzucę ciekawostkę - dokument o tej piosence .
. Może tylko te, że zaskoczył mnie tam Chet Atkins (w sensie, że on grał z Elvisem).
Może tylko taki komentarz jednego z użytkowników na yt:
Cytat:W tym dokumencie jest błąd. W programie Miltona Berla, nadanym 5 czerwca 1956 roku (fragmenty 09:28 - 09:59), Elvis wykonał piosenkę "Hound Dog", a nie Heartbreak Hotel". Można ten występ łatwo znaleźć na YouTube.
Zmieniamy piosenkę, nie zmieniamy wykonawcy. Piosenka o kochającej przyczepie : Elvis Presley LOVE ME TENDER 1956 EP: Love Me Tender / Elvis' Golden Records
(fragment z filmu o tym samym tytule, na potrzeby którego napisano ten kawałek)
Czyli że Elvis śpiewał nie tylko "rockowe grzałki".
Ciekawostka: piosenka jest adaptacją melodii z czasów Wojny Secesyjnej (powstała w 1861). Adaptacji dokonał Ken Darby. Ale jako autorzy są wpisani Elvis Presley (jeden z niewielu utworów, które śpiewał, gdzie jest jako autor. Prawdopodobnie był współautorem tylko 2 swoich piosenek), oraz żona Darby'ego, Vera Marson. Kiedy wyszło na jaw, kto naprawdę to napisał, spytano Darby'ego, dlaczego jako autorkę dopisał żonę. Odpowiedział: "bo też tego nie napisała" .
Ciekawostka 2: wraz z "Hound Dog"/"Don't Be Cruel", Elvis ustanowił rekord najdłuższego nieprzerwanego przebywania na 1 miejscu Billboardu przez jednego artystę - 16 tygodni. Wyrównali to dopiero Boyz II Men w 1994 ("I'll Make Love to You" i "On Bended Knee"), a pobił... Usher w 2004 (19 tygodni ).
A oto ta oryginalna melodia, czyli "Aura Lee":
Zmieniamy piosenkę, nie zmieniamy wykonawcy. Wspomniany wcześniej (bo w sumie wcześniejszy): Elvis Presley HOUND DOG 1956 EP: The Real Elvis / Elvis' Golden Records
No to zaserwujmy sobie to wykonanie z programu TV, o którym mówiono w dokumencie o "Heartbreak hotel" (faktycznie robiąc błąd). Czyli dzieje się historia telewizji:
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=MMmljYkdr-w&feature=related&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Czyli kolejny 12-taktowy blues, skomponowany przez rewelacyjną absolutnie parę: Jerry Leiber i Mike Stoller (pierwszy z nich zmarł w zeszłym roku). Jeszcze będą obecni w tym Topie rzecz jasna . Niby to "Big Mama" Thornton nagrała pierwszą wersję, w 1952 już, ale Elvis stanowczo "skradł" jej ten kawałek (jak kilka innych zresztą), swoim wykonaniem rozrabiając naprawdę mocno (to wykonanie w TV zobaczyło 40 mln ludzi i "były problemy", o czym mówi ten dokument, który wcześniej wrzuciłem. A Elvis zyskał przydomek "Elvis the Pelvis" ). Świetny, rockowy czad po prostu!
W wersji studyjnej grają niemal ci sami, co wtedy w TV:
Scotty Moore- gitara prowadząca
Elvis Presley - gitara rytmiczna
Bill Black - bas
D. J. Fontana - bębny
The Jordanaires - chórki
Jak dla mnie - te energetyczne przejścia perkusji w pauzach świetnie napędzają kawałek, dodając mu więcej poweru.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.05.2012 02:05 AM przez Miszon.)
Jednak zmieniamy wykonawcę, chociaż ten kawałek też Elvis skradł oryginalnemu wykonawcy. Ale to też może dlatego, że Gene śpiewał to bardzo podobnie do Presleya? (zresztą, Gene Vincent był taką odpowiedzą Capitol Records na Presleya, próbą znalezienia dla niego rywala) Gene Vincent and His Blue Caps BE-BOP-A-LULA 1956 singiel
Ciekawe, że to był B-side! (na A - "Woman Love". Zna ktoś? )
Gene Vincent to chyba jednak artysta jednego (i to pierwszego) przeboju. Utwór w stylu rockabilly, z ciekawie trzeba przyznać nagranym wokalem, z dużym echem w tle i mocnym uwydatnieniem specyficznego sposobu śpiewania Gene'a, nieco staccato i dziwne "przedmuchy".
Ten kawałek rozpoczynał swego czasu teleturniej muzyczny na TVP1, który był prowadzony przez Romana Rogowieckiego. Taka "Jaka to melodia" dla freaków i bez tej całej otoczki typu show, tylko "czysta wiedza muzyczna". Do dziś pamiętam, jak jeden z uczestników haniebnie poległ nie rozpoznając w finale "From Me To You" po 6 czy 7 nutach. A mnie się udało . Niestety, nie pamiętam jak się zwał ten teleturniej. Może kojarzy ktoś?
Ciekawostka: Słowo/wyrażenie "Be-Bop", które tu występuje, możliwe że nawiązuje do tego wyrażenia, które dało nazwę stylowi jazzowemu (bebop), który własnie od takiego zwrotu wziął swą nazwę (a przynajmniej tak to podobno było, że coś takiego było używane często w latach 40-tych i stąd potem słowo bebop się wzięło).
Ciekawostka 2: te krzyki w tle (np. ok. 40 sekundy) to perkusista, Dickie "Be Bop" Harrell, który "chciał być pewien, że jego rodzina usłyszy, że brał udział w nagraniu":lol: .
No i ciekawostka 3, ale to pewnie wszyscy wiedzą. Kto tak nawiązał do utworu: "Here comes Johnny singing oldies, goldies, Be-Bop-A-Lula [...]":icon_question:
I ostatni w tej serii (ale nie ostatni z 1956 roku):
Bill Haley And His Comets SEE YOU LATER ALLIGATOR 1956 singiel
Bill Haley jeszcze raz. Więcej go nie będzie, ale blisko były: "Shake, Rattle and Roll", "Razzle Dazzle" (ach to: "get set! ready! go!", oraz "Mambo Rock".
Jedziemy, bo wszyscy i tak znają:
(fragmenty tego filmu też już tu widzieliśmy )
Idealne do ćwiczenia rock'n'rolla lub nawet jive'a, bo jest wolniejsze i można dobrze dopracować technikę .
Znowu 12-taktowy blues. Co ciekawe - to jest cover, bo oryginał nagrał Bobby Charles, w 1955. Ten "chomikowaty" głos na wstępie, to Franny Beecher, gitara prowadząca w The Comets.
Bill Haley co prawda w latach 60-tych nie był już popularny w Stanach (w zasadzie już w 1957-8 zastąpiły go nowe gwiazdy, w postaci m.in. Presleya czy Jerry Lee Lewisa), ale dużym powodzeniem cieszył się nadal w Europie, nagrywając dużo we Francji, czy też dla wytwórni szwedzkiej. Do końca lat 60-tych nie tracił tam popularności. Nagrywał także wówczas w Meksyku, w większości hiszpańskojęzyczne wersje swych największych hitów (czasem mocno przearanżowane). W latach 70-tych stopniowo jednak szło mu gorzej, do czego na pewno przyczyniały się jego problemy z alkoholem (w 1974 sam się przyznał w wywiadzie, że jest alkoholikiem). Zmagał się z tym przez całą dekadę lat 70-tych, dzielnie wspierała go jego trzecia żona, ale od 1976, kiedy zmarł na raka płuc (choć nigdy nie palił, raczej przykład biernego palacza) wieloletni saksofonista zespołu, Rudy Pompilli, Billowi odeszła ochota do grania, a problemy zdrowotne zaczęły się nasilać. Od 1979 było już naprawdę ciężko. Np. okazało się, że nawet kiedy nie pije potrafi się zachowywać jak pijany. Wyszło też na jaw, że prawdopodobnie wskutek picia, jego organizm wykazuje nadprodukcję adrenaliny, co miało wiadome skutki (i ogólnie zmiany w mózgu były poważne). Rodzina utrzymywała, że w 1980 wykryto u niego guza mózgu, który bardzo zmieniał jego zachowanie, ale potem wyszło na jaw, że nic takiego nie miało miejsca. Zmarł ostatecznie w 1981, oficjalnie z powodu ataku serca.
Ma też swoją asteroidę - 79896 Billhaley, odkrytą w 1999, nazwaną tak w 25 rocznicę jego śmierci.
Zapomniałem wcześniej tego dopisać, od kiedy w Topie:
Nat - od 1997 (czyli kiedy kupiłem sobie kasetę "Stardust" jego córki, głównie dla duetu z nim)
Little Richard - od ok. 1990 (czyli w sumie od zawsze, bo jak pisałem wcześniej, Top po raz pierwszy stworzyłem w 1995) - czyli od czasu kiedy słuchałem dużo kasety ze ścieżką do "Cocktailu", gdzie były m.in. takie stare hiciory
Plattersi - od ok. 1996-7 (czyli czasu, kiedy ta wspomniana wcześniej reklama leciała w TV)
Elvisy - w zasadzie od zawsze, bo Elvisa słuchałem (i wtedy też najbardziej lubiłem, później mi to mocno przeszło, dopiero od paru lat lekko wróciło) w czasach, zanim jeszcze miałem magnetofon (czyli ok. 1990. CHociaż musiał być wczesniej jakiś, bo skąd by się wzięły kasety z datą wydania przed 1988?). Wtedy czasem u babci, cioci, albo w domu, słuchało się muzyki z adaptera. Co zawsze było niesamowitym wydarzeniem i robiło się to na specjalnie okazje (jakieś urodziny lub imieniny któregoś z dzieci, sylwestrowa impreza dziecięca) i czasem "po prośbie", bo urządzenie to było dla nas dość tajemnicze i nieco się go bałem (zwłaszcza że trzeba się było z igłą i płytami obchodzić ostrożnie, co widać było po pietyzmie pewnym, z jakim obsługiwali to starsi). no i jednym z ulubionych naszych winyli były takie 2 czy 3 z przebojami Elvisa. Jestem zatem pewien, że wśród tych przebojów były i te . Oficjalnie jednak wpisałem go do Topu w 2007-8 (wcześniej tylko "Love me tender" było, od mniej więcej 1998)
Bille Haleye - od 2000. Miałem dwupłytową składankę z takimi oldiesami rock'n'rollowymi. Robiła furorę na wszelkich imprezach w liceum typu sylwestry, 18-ki i inne takie. Jakoś rok po skończeniu liceum zacząłem nieco tęsknić za tymi imprezami (no i zdarzały się już w tym składzie tylko w wakacje) i wtedy wrzuciłem te kawałki do Topu
Gene Vincent - w zasadzie to byłby w okresie jak ten wspomniany przeze mnie teleturniej puszczali. Potem zapomniałem o nim, ale myślę że wróciłby niewiele później, czyli tak 1997. Wróciłby, bo kawałki starsze niż era Bitli powrzucałem do BTW dopiero w tym wieku, tak w okolicach tego Haleya najwcześniej
Ella - dopiero ze 2 lata temu. Faktycznie, na odczepnego, żeby "coś było". Tak to pewnie około 1998 bym dał, kiedy w jakimś filmie widziałem i kupiłem sobie składankę jakąś z jej kawałkami
Ale wróćmy do tematu. Jakoś tak wyszło, że dziś 3 rzeczy które bardziej znałem zwykle w innych wersjach. Ale w Topie jednak w tych "prawidłowych": Carl Perkins BLUE SUEDE SHOES 1956 singiel / 1956: Dance Album of...Carl Perkins w Topie od: ok. 1996, ale tak w zasadzie, jak większość innych staroci, od 2001
(tu wersja z jakiegoś telewizyjnego programu. Przezabawna choreografia jeśli można tak powiedzieć )
Jestem pewien, że dużo wcześniej znałem wersję Elvisa (patrz historia wyżej), niewykluczone nawet, że ją wolę. Aczkolwiek są bardzo podobne, Elvisowa nie ma tylko tych pauz na początku i jest mocniejsza, bardziej rockowa bym rzekł (ta taka grzeczniejsza). Oryginał poznałem dopiero po tym, jak poznałem "Autobiografię" Perfectu (czyli pod koniec 1994) i zacząłem się zastanawiać po pewnym czasie, co to za "lu złej szu" usłyszał wokalista Perfectu, po czym nie mógł w nocy spać . W końcu po kilku miesiącach spytałem tatę i mi wyjaśnił o co chodziło. No, ale to nie koniec, bo dotarcie do tamtej wersji w owych czasach nie było łatwe. W końcu jakoś udało mi się ją usłyszeć gdzieś po roku czy może więcej. A potem się na szczęście znalazła na tym 2CD-kowym zestawie hitów rock'n'rolla (chociaż wtedy to już ją znałem na pamięć bez słuchania, mimo że nagrania żadnego jej nie miałem, a chyba nawet grać na gitarze umiałem). A jakoś w tym samym czasie dowiedziałem się, że nagrali to także Beatlesi na "Beatles for Sale", którą nabyłem dopiero gdzieś w 1999 (to byli moi przedostatni Bitle ze "zwykłych" ich płyt. A nawet ostatni jeśli "Magical Mistery Tour" nie liczyć jako "zwykłej").
Rzecz napisana w 1955, wydana 1 stycznia 1956 (na stronie B - Honey Don't). Podobno pierwsze nagranie w stylu rockabilly, łączące w sobie elementy bluesa, country i popu tamtego okresu.
Arcyciekawa historyjka o powstaniu piosenki - warto przytoczyć:
Johnny Cash na jesieni 1955 r. wraz z Perkinsem i Elvisem Presleyem i innymi z kręgu twórców związanych z radiem Louisiana Hayride, byli w trasie na południu Stanów. Cash opowiedział Perkinsowi o czarnym lotniku, którego poznał, gdy służył w Niemczech. Określił on swoje wojskowe buty jako "blue suede shoes." Cash zasugerował Carlowi napisanie piosenki o butach. Carl odparł, "Nic nie wiem o butach. Jaj mógłbym napisać piosenkę o butach?". Gdy Perkins grał na potańcówce 4 grudnia, 1955 r., zauważył parę tańczącą blisko sceny. Między utworami Carl usłyszał krzyk - "Uh-uh, don't step on my suedes!" (ej, ej, nie stawaj na moich butach!). Carl spojrzał w dół i zobaczył że chłopak był ubrany w niebieskie zamszowe buty, na których widać było zadrapanie i sobie pomyślał: "kurde, taka fajna laska, a on myśli cały czas o swoich butach!". Tej nocy Perkins zaczął pisać piosenkę na podstawie tego incydentu. Szukał dobrego początku z wykorzystaniem dziecięcej rymowanki. Rozważał i zaraz odrzucił: "Little Jack Horner...", a potem "See a spider going up the wall...", aż w końcu wybrał "One for the money...". Wstał z łóżka i wziął do ręki swojego Les Paula (gitarę jakby co ), zaczynając od akordu A. Po zagraniu 5 chwytów, gdzie śpiewał "Well, it's one for the money... Two for the show... Three to get ready... Now go, man, go!", wszedł rytm boogie. Szybko złapał papier i napisał piosenkę, zapisując tytuł jako "Blue Swade". "S-W-A-D-E — nawet nie potrafiłem tego dobrze zapisać!" mówił potem. 17 grudnia piosenka była skończona i z ostatecznym tytułem, 2 dni później ją nagrał. Producent Sam Phillips zasugerował mu tylko zmianę "go cat go" na "go man go", ale Carl tego nie zrobił.
Co ciekawe, 2 egzemplarze na płytce 78 obrotów, wysłane do Perkinsa z wytwórni, dotarły do niego zniszczone w transporcie. A singiel wyszedł na nowszym formacie, czyli 45-ce.
Ciekawostka: z początku (w styczniu) radia grały raczej stronę B singla, dopiero potem A, które zaczęło się stawać przebojem od lutego.
Ciekawostka 2: do połowy kwietnia sprzedało się milion kopii singla, który był pierwszym w historii przypadkiem, gdy 1 piosenka podbiła jednocześnie listy r&b, bluesowe i country (szczyt listy country, 2 miejsce na Hot 100, 3. na r&b).
Carl przez niemal całe swoje zawodowe życie, podobnie jak Bill Haley, zmagał się z alkoholizmem, co wielokrotnie hamowało jego karierę. Ostatnia jego ważniejsza płyta to "Class of '55", gdzie zebrało się kilku artystów legendarnych dla rock'n'rolla (także Johnny Cash, Jerry Lee Lewis i Roy Orbison).
Kolejny z serii oryginałów poznanych dzięki coverowi.
I tutaj jestem nawet pewien, że wolę cover. Zresztą jego też poznałem wcześniej od oryginału. I to o WIELE wcześniej. Cover był na mojej pierwszej kasecie Beatlesów. To była 2-częściowa składanka "Past Masters", czyli rzeczy z singli, które potem (w większości) nie weszły na żadną płytę zwykłą (Bitlesi uważali, że byłoby to nieuczciwe wobec fanów, którzy 2 razy płaciliby za to samo i nie umieszczali wcześniej wydanych singli na później wydawanych płytach. O czym potem ). Składanka ta wyszła w 1988 i jakoś rok potem ją miałem. Tzn. na pewno zaraz wtedy, jak miałem magnetofon.
Tutaj w ogóle się zrobiła mała historyjka, więc ją dokończę . Mianowicie - skąd się w ogóle wzięło moje słuchanie Bitli w tak młodym wieku? Ano, ktoś (tata?), powołując się na kogoś innego, powiedział mi, że słuchając ich można się nauczyć angielskiego, bo wyraźnie śpiewają. Faktycznie - całkiem wyraźnie, ale nie pamiętam czy miało to wpływ jakiś na mój angielski. Szczerze - wątpię, bo nie znałem większości tekstów ich przez lata, po prostu śpiewałem co słyszałem, nie zastanawiając się, co tam tak naprawdę leci . A że nauczyłem się tych tekstów mając lat ok. 10, to potem trudno było wyplenić te "moje" wersje i śpiewać już to, co słyszałem później, jak już coś rozumiałem co śpiewają . Ale widocznie na tyle szybko ich polubiłem, że wkrótce powód dla którego zacząłem słuchać zszedł na dalszy plan . Na tej składance, na części pierwszej, leciał taki niesamowicie energetyczny utwór:
(i znowu film, którego fragmenty wcześniej widzieliśmy)
Co do tekstu, angielskiego i Bitli - naprawdę, poza refrenem, to nie mam pojęcia, jakie tam są słowa .
Znowu 12-takciak bluesowy. Jedynka w Stanach na listach popowej i r&b. No klasyk po prostu!
Po nagraniu "Tutti Frutti", które stało się hitem i zostało szybko scoverowane przez Pata Boone'a (i całkiem nieźle sobie poradziło na listach), szefowie firmy Little Richarda zapragnęli piosenki, której Boone nie będzie w stanie zaśpiewać, bo będzie dla niego za szybka (nie udało się, też scoverował i nawet lepiej sobie to poradziło niz jego poprzedni cover) , dodatkowo Richard śpiewał to w bardzo wysokiej tonacji (F). Kawałek nagrano w tym samym studio w Nowym Orleanie, gdzie nagrano wcześniej "Tutti Frutti".
Ciekawostka: pierwszy tytuł to "The Thing" (ke??)
I ostatnia z rzeczy, które znałem z coverów. Ale tutaj jednak wolę oryginał (choć minimalnie):
Chuck Berry ROLL OVER BEETHOVEN 1956 singiel / OST: Rock, Rock, Rock w Topie od: 2000
(bardzo ciekawe nagranie z francuskiej TV, z długą solówką gitarową. No i ten słynny "kaczy chód"! )
I znowu nie wiem o co chodzi w tekście bo go nie łapię z prędkości . I znowu bardziej o Bitlach . Otóż ten kawałek mocno się zasłużył dla ich historii. Otóż, kiedy Bitle szukali drugiego gitarzysty, Paul (o ile dobrze pamiętam, nie chce teraz szukać w necie, a to nie jest tu istotne w tej chwili) powiedział, że zna takiego jednego gościa. Tym gościem był George. I czym on zaimponował najbardziej, co sprawiło, że został przyjęty do zespołu? Ano tym, że znał tekst "Roll Over Beethoven" (czyli ja bym na tym etapie rekrutacji odpadł ). No i ogólnie byli oni pod jego sporym wpływem w pierwszym okresie (podobnie jak Carla Perkinsa i Little Richarda). Nawet nieco zganiali od niego image z początku (Stonesi zresztą też). No i jeszcze jedno: Bitle słuchali amerykańskich artystów, stąd śpiewali z amerykańskim akcentem, bo uważali że jest on najwłaściwszy dla takiego gatunku muzycznego i nie przyszło im po prostu do głowy śpiewać inaczej! (później to się zmieniało rzecz jasna) W ogóle - często się pisze o tym, że kiedy po kilku latach Ameryka zapomniała o początkach rock'n'rolla, to zespoły brytyjskiej inwazji przypomniały im o tych wykonawcach i mógł nastąpić renesans ich popularności.
I jeszcze kilka rzeczy:
- ach ten legendarny wstęp na gitarze! Zresztą - to Berry był prekursorem takiego rozpoczynania utworów i jest uznawany za jednego z najlepszych gitarzystów w historii
- to pierwszy artysta wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame (w 1986)
- pianista Johnnie Johnson, z którym grał wspólnie do 1954 do 1973 roku, w 2000 wystąpił z pozwem, w którym twierdził, że współkomponował ok. 50 piosenek Berry'ego, w tym właśnie Roll Over Beethoven. Sędzia oddalił wniosek, twierdząc że minęło zbyt wiele czasu (i słusznie moim zdaniem).
- Berry gra do dziś, mimo 85 lat!
Ciekawostka: po latach (około 1995 roku, dokładnie nie pamiętam) Chuck wystąpił na festiwalu w Sopocie, co znalazło odbicie w piosence Kazika:
"i festiwal w Sopocie, to jest ochlaj i wyżerka
ile kasy dać dziadowi o zniszczonych nerkach"
Bo krążyły jakieś historie o wysokim honorarium, jakie miał za to dostać Berry.
(przynajmniej taka była moja interpretacja tego fragmentu. I ze względu na rok powstania "12 groszy", to by pasowało)
Ciekawostka 2: Berry napisał piosenkę trochę na złość swojej siostrze, która zawsze na pianinie w ich rodzinnym domu grała utwory klasyczne, podczas gdy Chuck zawsze grał tam współczesne rozrywkowe.
Ciekawostka 3: w tekście występują nawiązania do dopiero co opisywanego "Blue suede shoes" (dosłownie fragment tekstu), czy "Early in the morning" Louisa Jordana i pewnej dziecięcej wyliczanki ("Hey Diddle Diddle").
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.05.2012 11:12 AM przez Miszon.)
3 utwory z kolejnego roku. Zatem z 1956 było aż 9 utworów. To będzie przez wiele (ponad 10 ) lat rekord. Bo np. rok 1957 już tylko 3. Oto pierwszy:
Elvis Presley JAILHOUSE ROCK 1957 EP: Jailhouse Rock / Elvis' Golden Records
Nagranie wideo z koncertu. Jest rockowo, ale to i tak pryszcz w porównaniu z tym, co wyprawiał podobno wówczas na koncertach Jerry. Podobno był to totalny szał, łącznie z headbangingiem, graniem na fortepianie nogami, pupą, tyłem, bokiem, głową i co tam jeszcze przyszło mu do głowy. Absolutnie rockowy czad mówiąc krótko! Zainteresowani niech sobie lukną jego legendarny album koncertowy z 1964: Live at the Star Club, Hamburg (koncert miał miejsce w 1962)
Kawałek napisali Otis Blackwell i Jack Hammer, pojawiło się ono (w wersji Lewisa oczywiście) w filmie Jamboree. Podobnie jak "Diana" Anki - 1 miejsce w UK, ale na Hot 100 w Stanach - tylko 2 (ale #1 na liscie country i #3 r&b).
Karierę Lewisa w Stanach złamał na pewien czas jego romans, a potem małżeństwo z bardzo młodą (z początku nie była nawet pełnoletnia), w dodatku spokrewnioną z nim w jakimś stopniu, dziewczyną (a Lewis ten sam rocznik co Elvis, więc dużo starszy nie był zresztą). W tamtych czasach takie coś to było jednak za dużo do zaakceptowania dla ówczesnego społeczeństwa. Dopiero pod koniec lat 60-tych nieco wrócił do łask, otwierając się bardziej na publiczność country&western i przez całe lata 70-te odnosił na tym polu niezłe sukcesy.
Ciekawostka: Jerry nagrywa i koncertuje do dziś. Ba! W tym wieku wydał album (Last Man Standing), który sprzedał się w ponad milionie egzemplarzy, to jest jego jednym z największych sukcesów (album z duetami z różnymi artystami, pierwsza 10-ka w trzech różnych listach w Stanach, w tym #1 na Independent Albums!)
Ciekawostka 2: Jerry Lee Lewis to ostatni żyjący członek pierwszej (podobno), legendarnej rockowej supergrupy, Million Dollar Quartet, którą tworzyli oprócz niego: Elvis Presley, Carl Perkins i Johnny Cash. Grupa ta miała jedną sesję nagraniową dla wytwórni Sun, 4 grudnia 1956. W zasadzie to był to rodzaj improwizacji muzyków, którzy się spotkali wówczas zupełnie przypadkiem i postanowili pojamować, a inżynier studia stwierdził, że byłby głupcem, gdyby nie zaczął tego nagrywać . Świat dowiedział się o tym dopiero w 1969, kiedy po sprzedaży Sun, nowy właściciel przeszukiwał ich katalogi i natknął się na taki rarytas, część wydano w 1981 (wcześniej były problemy z prawami do wykonań - artyści należeli do różnych wytwórni. bo Presley wtedy już przeszedł do RCA). Potem kolejne udało się udostępnić, obecnie podobno 95% nagrań już ujrzało światło dzienne.
Jest także ostatnim żyjącym członkiem projektu "Class of '55" z 1986 (już pisałem wczesniej o tym), gdzie do żyjących wówczas członków kwartetu, dołączył jeszcze Roy Orbison
I od razu na początek - mała niespodzianka? Chyba tak:
Marylin Monroe I WANNA BE LOVED BY YOU 1958 OST: Some Like It Hot w Topie od: 1999
W dodatku - zarąbisty, przezabawny film! (ciekawostka: w nim jest ulubiona scena filmowa Zygmunta Kałużyńskiego. Ta jak MM przechodzi obok lokomotywy i "dostaje parą" i odskakuje na bok)
Rzecz napisana do musicalu "Good Boy" w 1928 roku, sławę dała pierwszej wykonawczyni, Helen Kane, która zyskała przydomek "Boop-Boop-a-Doop Girl" właśnie od tego samego fragmentu, który tak zabawnie wykonuje MM .
Chuck Berry JOHNNY B. GOODE 1958 singiel / 1959: Chuck Berry Is on Top w Topie od: (o tym niżej)
fragment występu z 1958, tego samego co już wrzucałem wcześniej, z francuskiej TV
Kawałek autobiograficzny (nawet w tekście było "colored boy", ale zmienił na "country boy", żeby radia nie miały problemu z graniem tego). Nawiązywał do niego potem w utworach "Bye Bye Johnny", "Go Go Go", "Johnny B. Blues", a także instrumentalnym (ponad 18 minut!), z 1969 roku - "Concerto in B. Goode". Piosenkę napisał...
Dobra, nieważne...
Naprawdę było to tak:
I to jest moje pierwsze i ulubione wykonanie (pomijam to, że w tamtych czasach nie można było uzyskać takiego brzmienia z gitary elektrycznej. Ale za to Chuck grał to potem w tej samej tonacji, którą tu Marty podał zespołowi . Co widać na pierwszym filmiku w tym poście, z wykonaniem z 1958, czyli 3 lata późniejszym ).
Jakbym miał wtedy Top, to ten kawałek na pewno by w nim był . Potem kompletnie zapomniałem o tym utworze, jak i w ogóle o tym, że oglądałem ten film. Ale jak tylko TV w Polsce pokazały go w latach 90-tych (jakoś koło 1995 zapewne), to od razu wiedziałem, że "gdzieś to widziałem". A dziś jak leci w TV to naprawdę trudno mnie odciągnąć, jak już zacznę oglądać . Wersję Chucka poznałem razem z tą składanką klasyków, o której wcześniej pisałem. I jakoś od 2001 na pewno oficjalnie w BTW.
Blisko BTW z Berry'ego jeszcze: Sweet Little Sixteen (o tym napiszę jeszcze potem), Rock and Roll Music(ciekawostka - z imprezy zorganizowanej przez Keitha Richardsa, w 1986, na 60-te urodziny Chucka)
A zapomniałem jeszcze przy Little Richardzie, bo jego już nie będzie - blisko BTW: Good Golly Miss Molly i Lucille
Z Marylin Monroe blisko były też: Every Baby Needs a Da Da Daddy , Bye Bye Baby, My Heart Belongs To Daddy (czy to przypadkiem nie miało jakiejś polskiej wersji, która jest mi bliżej znana?) i (szczególnie blisko, może nawet się namyślę i jeszcze w tym roku dorzucę do zestawu ) After You Get What You Want
Tymczasem zaś: Ritchie Valens LA BAMBA 1958 singiel / 1959: Ritchie Valens w Topie od: ok. 2000, ale najbardziej lubiłem jakoś 1992-97
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=WCXlp3D5NQA&feature=related&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Klasyczny kawałek. W dodatku - tak naprawdę ludowy, pochodzący z regiony Vera Cruz, z Meksyku, grany tradycyjnie na weselach, z masą wersji jeśli chodzi o słowa, ale zwykle w. Poprawcie mnie, albo to pierwszy jak dotąd utwór śpiewany nie po angielsku. Co ciekawe - Valens nauczył się go fonetycznie od swojej ciotki, bo nie znał hiszpańskiego, od urodzenia mówił po angielsku.
Mieliśmy już 16 latka, teraz mamy 17 latka. Niestety, ten więcej nie pożył... Zginął w katastrofie lotniczej w burzy śnieżnej, w której razem z nim samolotem lecieli Buddy Holly i The Big Bopper, 3 lutego 1959, w "dniu, w którym umarła muzyka". O czym jeszcze będzie. Ale warto dodać, że Ritchie od dzieciństwa bał się latania samolotami (był świadkiem katastrofy samolotu będąc dzieckiem), a o tym, że leciał wówczas, zadecydował rzut monetą (były tylko 3 miejsca, reszta zespołu, czyli akompaniatorzy z zespołu Holly'ego, miała się dostać na miejsce kolejnego koncertu w tournee inną drogą)...
Teraz czas na stanowczo inne w klimacie rzeczy. No to z grubej rury, bo jazzem pojedziemy, którego przecież miało RACZEJ nie być:
Dave Brubeck Quartet TAKE FIVE 1959 Time Out
Tu by pewnie aaktt jakoś ładnie napisał o tej piosence. Ja powiem tylko, że rzeczywiście niesamowity numer.
I świadectwo, że co by nie mówić, to w Stanach przy wielkim talencie i determinacji można było osiągnąć niesamowity sukces - 2 przykłady na to to właśnie Ray Charles i Stevie Wonder, nie dość że niewidomi, to jeszcze Murzyni. Czyli podwójna trudność można rzec.
Jakoś w Polsce trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś tak wypłynął. Może jako ciekawostka ("patrz: niewidomy a jak gra!"), meteor na kilka minut. A zresztą - przykładu też nie mamy zresztą na to, czyli chyba coś dobrze czuję...
Rzecz napisana w 1930, ale to Charles zrobił z niej wielki hicior (ciekawe - sam się urodził w Georgii). Od od 1979 to oficjalny hymn stanu Georgia, dawniej grano go na zakończenie programu TV (teraz nadają 24h/dobę, więc pewnie raczej się to nie zdarza).
4 rzeczy z 1961: Del Shannon RUNAWAY 1961 Runaway / 1986: OST: Crime Story w Topie od: 2004, choć mógłby od ok. 1987
Samego serialu zasadniczo nie oglądałem, a raczej - bardzo rzadko. Zaczynał się jakoś późno (po 21? Na Dwójce?) i no i jednak był kryminalny, więc rodzice mi kazali iść spać (my to w ogóle zwykle szliszmy spać jakoś po bajce w radiowej Czwórce, która zdaje się o 20 była. Zarąbiste były czasem te słuchowiska! Szczególnie te, które były kilkuczęściowe ). Ale kawałek polubiłem i zapamiętałem. Zresztą - czołówkę zawsze rodzice pozwalali obejrzeć, jeśli nie spałem . Zresztą - trudno zapomnieć to falsetowe "ła ła ła ła łaa-nder" !
Dell Shannon to standardowy "one hit wonder" (czy też raczej "one hit ła ła ła ła łaa-nder" ), choć miał jeszcze conajmniej 2 rzeczy w Top 10 w USA (co ciekawe - jedną z nich nagrał tego samego dnia co "Runaway"). A może więcej niż 2, nie chce mi się szukać.
Niestety, kolejny wykonawca, który przegrywał z alkoholem. Ten problem przyczynił się mocno do spadku jego popularności w latach 70-tych. Udało mu się zerwać z nałogiem w 1978 i w 80-tych nieco się odbudować, grając w stylu podchodzącym pod country. Po nagraniu nowej wersji "Runaway" do serialu, publiczność sobie o nim ponownie przypomniała, miał zastąpił podobno Roya Orbisona w Traveling Wilburys po śmierci Roya. Niestety - w 1990 popełnił samobójstwo strzałem ze strzelby. Wtedy wyszło, że przez ostatnie lata zmagał się z depresją...
Ciekawostka: podobno był pierwszym amerykańskim wykonawcą, który scoverował The Beatles. Jego wersja "From me to you" była nawet wcześniej na listach niż oryginał! (dziwne czasy pod tym względem to były ).
Audrey Hepburn MOON RIVER 1961 OST: Breakfast at Tiffany's w BTW od: ok. 2004-05 (jakoś wcześniej o tym nie myślałem), uczyłem się wówczas tańczyć m.in. do tego kawałka walca angielskiego . Tzn. - do coveru, bardziej "uwalcowionego"
Nie wiem, czy Audrey umiała grać na gitarze, czy tak dobrze się przygotowała do roli, ale chwyty jak najbardziej prawidłowe trzyma w tym filmiku (tylko prawa ręka raczej źle gra, a w każdym razie nie tak jak to słychać) .
Pan Mancini nie zmieścił się tu z Różową Panterą, ale za to jest z inną swoją kompozycją. Słowa napisał Johnny Mercer, też hollywoodzki weteran, który jeszcze w latach 40-tych zbierał nominacje do Oscara (co ciekawe, napisał też angielskie słowa do "Autumn Leaves"), potem odkrywca Barry'ego Manilowa. Sam też nagrał Moon River, na swój album z 1974 (zmarł 2 lata później).
Ciekawostka: pierwotne słowa początkowe brzmiały "I'm Holly, like I want to be / like Holly on a tree back home ...", ale zmieniono je żeby pasowały do filmu.
A film też polecam!
Był w 1960, jest i w 1961: Ray Charles HIT THE ROAD JACK 1961 singiel w BTW od: ok. 2004. Oczywiście znałem i lubiłem wiele lat wcześniej
Ach ten Ray i to typowe dla niego kołysanie się na boki, kiedy grał!
Rzecz PRZEklasyczna i do dziś popularna, znana przez chyba każdego, kto słyszy . Jeden z kawałków, które się kompletnie nie zestarzały, w warszawskich klubach, dyskotekach i balach sylwestrowych można go usłyszeć na równi z aktualnymi przebojami typu Lady Gaga (aczkolwiek wątpię, czy tak będzie z nią za 50 lat ). A takich starych kawałków podobnie często puszczanych jest niewiele (The Twist, I feel good, Pretty woman - może to tyle, z nowszych jest często Got my mind set on you).
Żałuję, że nie wiedziałem jeszcze filmu "Ray", nawet niedawno leciał na Dwójce, ale jakoś zawsze to puszczają bardzo późno, jakby to było jakieś bardzo artystyczne kino. A chyba nie jest? A żałuję, bo słabo znam w sumie historię Charlesa, a na pewno nie tak, jakbym chciał.
Co ciekawe - napisał to niejaki Percy Mayfield, bluesman, ale jego wersja (z 1960) jakoś nie zrobiła kariery. Po roku Ray to wspaniale przerobił! A potem zatrudnił Mayfielda, żeby napisał mu jeszcze kilka piosenek.
Ciekawostka: przezabawny wpis pod tym filmikiem na yt:
"My Gf told me to turn off the radio when i played Ray Charles on my car radio.
So...
I kicked her off the car and said.
Hit the road Bitc* and dont u come back no more!!!"
Ben E. King STAND BY ME 1961 singiel / 1962: Don't Play That Song! w BTW od: ok. 2008
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=WWBbEJXnOFk&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Tu już absolutny "jednostrzałowiec", bo nawet mało kto pamięta, kto to śpiewał (niektórzy myślą, że Lennon - IF U czaicie dowcip ). Ale znają wszyscy.
Ja, mówiąc szczerze, jakoś nigdy nie byłem wielkim fanem i jakoś w czołówce nigdy to u mnie nie było, od kiedy poznałem praktycznie. Stąd też nawet nie mam za bardzo super skojarzeń, czy coś. Natomiast nie czułem się za bardzo komfortowo z brakiem tego kawałka w BTW i w końcu po latach namysłu wrzuciłem. Chyląc się nieco pod legendą utworu. No i linia basu - KLASYK!
Bardzo prościutki kawałek, tak tekstowo, jak i muzycznie. Rzecz do ponucenia, względnie do pobujania się powolutku. No - miłe po prostu.
Ale jak dla mnie, bez większego kalibru wrażeń.
Aha - panowie Leiber i Stoller po raz kolejny! (jak widać - nie tylko czadowe rokendrole pisali) Rzecz na podstawie pieśni gospel i fragmentu Biblii, Psalmu 46 (a o takich korzeniach tego to bym nie pomyslał nigdy szczerze mówiąc ), napisana przez nich wspólnie zresztą z Benem.
Ciekawostka: piosenka zawiera progresję akordów I vi IV V (żeby jasno napisać i nie zanudzać wyjaśnieniami - w tonacji C, to jest C Am F G), która jest uznawana za klasyczną dla lat 50-tych, ale też nazywana czasem "progresja Stand by Me". Można ją też znaleźć oczywiście niemal w 1/4 większych hitów po dziś dzień (refren "Happiness is a Warm Gun", "99 Luftbaloons", "No Surprises", jeden z Green Dayów niedawnych - w sumie to można by tu 100 przykładów dać w godzinę zapewne ). Fajnie została sparodiowana w musicalu Grease, gdzie w piosence "Those Magic Changes" chórek śpiewa: "C-C-C-C-C-C / A-A-A-A-minor / F-F-F-F-F-F / G-G-G-G-seven / [repeat]" (tego nie wiedziałem szczerze mówiąc, dopiero teraz znalazłem, ale przezabawne jak dla mnie ). Arkadia też tego użyła, w kawałku "Arkadia" właśnie .
Ciekawostka 2: kawałek w 1961 nie doszedł do #1, ale zrobił to w 1987, na fali popularności filmu "Stand by Me" (np. Kiefer Sutherland i River Phoenix, na podstawie książki "The Body" Stephena Kinga i chodziło to chyba u nas w TV właśnie jako "Ciało")
Był w 1960, był w 1961, jest w 1962: Ray Charles I CAN'T STOP LOVING YOU 1962 Modern Sounds in Country and Western Music W BTW od: 2008, razem z Georgią dodane
Znowu coś, co poznałem i polubiłem dzięki jakiejś reklamie .
Rzecz może trochę przysłodka, ale jednak trudno odmówić jej klasyczności, znaczenia i uroku.
W ogóle - cała płyta z której pochodzi jest bardzo ważna i faktycznie świetna, choć w sumie jakoś się nigdy w nią nie wsłuchałem dokładnie i może warto, aby ktoś mnie kiedyś bardziej przymusił do jej posłuchania (też całe lata nie słuchałem swoją drogą). Ważna jest także z tego względu, że miała ważne znaczenie społeczne że tak powiem - Ray od 1959 stopniowo próbował (aczkolwiek to złe słowo, bo trudno nazwać "próbą" coś, co wychodzi tak świetnie) łączyć gatunki na swoich płytach, rok po roku - wczesniej na różnych płytach robił tak z jazzem i popem, bluesem i gospel, gospel i jazzem. Ale tutaj poszedł całkiem po bandzie - zaśpiewał rzeczy z country & western jak sama nazwa płyty mówi. Czyli - z "muzyki dla białych, której czarni nie wykonują i nie słuchają". Nagle okazało się, że mogą wykonywać, a w dodatku jak!
Aranże orkiestry zrobił Gerald Wilson, czyli człowiek z kręgu jazzu.
Wielki sukces płyty sprawił, że jeszcze tego samego roku nagrano jego drugą część, z kolejnymi kompozycjami w tym stylu. Jak to jednak sequele - był nieco gorszy i nie był już takim wielkim sukcesem.
Oryginał w 1957 nagrał niejaki Don Gibson, był to spory hit country (#7 na liście singli country).
Ciekawostka: miał 12 dzieci z 9 kobietami, z czego 3 z drugą żoną (pierwszy raz był żonaty około roku, potem po drugiej żonie miał wieloletnią partnerkę, ale nie miał z nią dzieci i też się z nią nie żenił). Część z nich nie była do końca pewna, czy to jego, ale wszystkie je uznał (co do jednego - nawet nie wiadomo dokładnie kto był matką - choć nie wiem, jak to możliwe, co jest chyba tu największą ciekawostką ). Urodziły się w latach 1950-87. Ray to był facet z gestem - na przyjęciu urodzinowym w 2002 dał każdemu (przyjechało dziesięcioro, dwójka nie mogła - heh, ale mieli pecha ) czek na milion dolarów! [/quote]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.05.2012 01:13 AM przez Miszon.)
Wracamy do klimatów rock'n'rollowych, których jak na razie w latach 60-tych było tylko 2 przedstawicieli:
Pat Boone SPEEDY GONZALES 1962 singiel w BTW od: 1998
.
Uważał też chyba tak Elton John, bo nieco przerobił ten motyw i zrobił z niego główny motyw w "Crocodile Rock" (słychać już na wstępie, a potem nawet jest ten śpiew) .
Teraz się dowiedziałem, że ten głos to Robin Ward, która miała 1 duży przebój w latach 60-tych, a potem można ją było często usłyszeć w reklamach czy czołówkach filmów telewizyjnych lub seriali.
Jeszcze jedna rzecz, zanim w trakcie słuchania płytki z BTW człowiek znowu wpada w stylistyczny zaskok, podobny do tego, kiedy po "ramotkach" nagle się pojawił Bill Haley . Bo mieliśmy chwilową erę odpoczynku od takiego grania i wydawało się, że to może chwilowa moda i "era zespołów gitarowych minęła" cytając szefów pewnej uznanej wytwórni, który może się znali na biznesie, ale nie na muzyce .
No, ale to potem. Tymczasem:
Edith Piaf NON, JE NE REGRETTE RIEN 1962 Récital 62 w BTW od: 2011 W zasadzie nie jestem pewien roku, Piaf wykonywała to już w 1960 i nie wiem, czy to wyszło wcześniej niż w 1962 na jakiejś płycie. Możliwe, że nie (tu jest ten sam problem, co dotykał wielu polskich artystów w tej stylistyce, np. z kręgu Piwnicy pod Baranami - czasem przez wiele lat wykonywali jakieś utwory, a nie było tego na płytach)
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=rzy2wZSg5ZM&ob=av3e&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> Te dęciaki tak dostojnie sobie pompują (chyba najfajniejsze są w tym kawałku), nie przewidując co się gotuje po drugiej stronie kanału La Manche i zaraz wykipi, także na Francję .
Wolę nawet od dość surowego "Milord", które już było w BTW. W miarę blisko BTW jest też La vie en rose.
Piosenka ma raczej zaskakujące i w sumie mało pozytywne tło - została zadedykowana Legii Cudzoziemskiej, walczącej wówczas w wojnie o niepodległość Algierii (a raczej - z ich punktu widzenia - wojnie o podległość Algierii). Trzeba pamiętać, że ta wojna była dla Francuzów sporym szokiem i to nie tylko dlatego, że ją przegrali, ale też dlatego, że w ogóle wybuchła - Francja nie traktowała swoich kolonii jak Wielka Brytania, tylko miała inne podejście: starała się asymilować ludność tamtejszą i zrobić z nich Francuzów, przynajmniej w tych koloniach, które uznano za gotowe na to np. poprzez duży % kolonistów z Europy (stąd np. mieszkańcy Senegalu i Algierii mieli obywatelstwo francuskie i ich dzieci też, także pisanie o tym, że pochodzący z tych krajów piłkarze to import zagraniczny, jaki uprawiali Polacy za Olisadebe i Rogera jest spłyceniem tematu i w zasadzie błędem). A tu nagle ta ich "druga Francja" wypowiedziała im wojnę, bo już nie chce być "razem z Ojczyzną"! Dlatego też Francja tak długo i zaciekle, mimo wielkich strat, walczyła o Algierię, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że czasy się zmieniły (i że już nie są mocarstwem).
No, ale to taka dygresja.
Rzecz napisana 1956, na pewno słynna od 1960 dzięki wykonaniu Piaf.
Nie jestem pewien, ale zawsze wydawało mi się, że nawiązuje jakoś do tej piosenki Agnieszka Osiecka w wykonywanym przez Edytę Geppert "Nie żałuję" (a czy "Jaka róża taki cierń" to takie nasze "La vie en rose"?). Niby o czym innym są te utwory, ale może?
Nie chronologicznie, a nawet nie wg. dotychczas stosowanej kolejności, ale dobrze żeby od tego zacząć. Przenosimy się w każdym razie do innej epoki muzycznej (i nie tylko):
The Beatles I WANT TO HOLD YOUR HAND 1963 singiel w BTW od: pewnie od "zawsze", ale tak oficjalnie to dopiero od 2009, co pewnie może Was zdziwić
Pierwszy ich kawałek z użyciem 4-ścieżkowego sprzętu ("wow" chciałoby się rzec ). Jak powiedziano - ich pierwszy nr 1 w Stanach, a w UK zastąpił "She Loves You", którego w Topie nie będzie (co ciekawe, w USA odwrotnie - zastąpiony został prze "She Loves You ). W ogóle - Bitli będzie w Topie dużo mniej, niż oczekujecie. Ale to ze względu na poprzeczkę wysoko im zawieszoną. Jakbym miał taką samą miarą ich mierzyć, jak innych wykonawców tutaj, to byłoby pewnie kilkadziesiąt.
Jak dla mnie - najfajniejsze jest to klaskanie i ten motyw "dumdumdumdum" po pierwszej i trzeciej linijce tekstu . No i te wspaniałe współbrzmienia głosów Lennona i McCartneya! Przez lata nie potrafiłem nigdy rozpoznać, w której piosence który z nich śpiewa główny głos i nawet dziś czasami miałbym minimalny problem gdybym nie wiedział tego po prostu (szczególnie w starszych kawałkach, potem się bardziej zróżnicowali). A że Harrison też czasem śpiewa główny wokal, to już w ogóle nie wiedziałem z początku .
Wydanie tego singla spowodowało niesamowite zamieszanie i początek prawdziwej beatlemanii. No i serię rekordów, które potem będą ustanawiać. Tu się zaczęło od tego, że jako pierwsi w historii w UK zastąpili sami siebie na #1. Wreszcie też powiodło się w Stanach, gdzie poprzednie 3 single ugrzęzły - Epsteinowi udało się przekonać wydawców, żeby dali im jeszcze jedną szansę. Żądał dużej promocji, etc. Ale - co ciekawe - tak naprawdę to singla zaczęli tam grać jako pierwsi różni lokalni didżeje radiowi, którzy sprowadzili go z UK i dopiero pod presją tego, że przecież rzecz jest już grana, doszło do oficjalnego wydania (miało to być dopiero w maju 1964, a to dopiero grudzień '63 był). Zresztą - wytwórnia nawet groziła DJ-om podaniem do sądu, jeśli nie przestaną grać kawałka (jak widać - SOPA i ACTA działały już od dawna... )! Na szczęście - ktoś w Capitolu w końcu poszedł po rozum do głowy i wydał singla na Boże Narodzenie 1963. No i zażarło od razu, a w lutym był #1! W Stanach też zastąpili siebie na szczycie, tylko w odwrotnej kolejności jak pisałem. Tym razem nie był to rekord, bo zrobił to już Elvis w 1956.
Ciekawostka: niemiecki wydawca, Odeon, uważał że The Beatles nie osiągną sukcesu w Niemczech, jeśli nie będą śpiewali po niemiecku (wówczas to była popularna praktyka, istnieje wiele klasyków różnych wykonawców nagranych przez nich w niemieckich wersjach). W związku z tym wybrano 2 przeboje (ten oraz "She Loves You" własnie) i zaaranżowano sesję nagraniową w Paryżu (po prostu mieli wówczas serię występów tam, jedno z niewielu ich nagrań poza Londynem). Oczywiście chłopaki się z tym nie zgadzali i za nic nie chcieli nagrywać. W końcu George Martin się mocno wkurzył i ich nieco do tego zmusił. Zrobili swoje i to zrobili dobrze, ale okazało się że mieli rację i było to zupełnie niepotrzebne. I w ten sposób są 2 takie dziwadełka, jak "Komm gib mir deine Hand" oraz "Sie liebt dich".
Ciekawostka 2: widzicie okładkę?
Co Paul trzyma w ręku?
A ta okładka w wersji reedycji z 1984?
PS. Żeby było zabawniej, bo każdy zna oryginały, przy Beatlesach pozwolę sobie rzucić coverem, który lubię:
Jak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B! Czyli - druga strona tego singla:
The Beatles I SAW HER STANDING THERE 1963 Please Please Me
w BTW od: byłoby wcale nie od "zawsze", bo tą debiutancką płytę poznałem jakoś później, a sam kawałek w oryginale dopiero około 1995. Ale jest od 2008
Wcześniej poznałem tą wersję:
(zaczyna się niemal na początku i niestety tylko 1 zwrotka i refren...)
Fragment z filmu "Yesterday" który jest jednym z moich ulubionych filmów polskich, a nawet filmów w ogóle! (i to naprawdę ścisła czołówka, a nie jakaś pierwsza 50-ka czy 20-ka) Co ciekawe - nagrania do filmu wykonywał zespół młodzieniaków z Żoliborza, coverband Beatlesów, wyłoniony w castingu. Nawet jeden z członków zespołu zagrał w filmie. Film jest zarąbisty, taki "słodko-gorzki", cudownie nostalgiczny, o super klimacie i gorąco polecam! A jak widać jest cały na yt . Nie ukrywam, że obecność tego kawałka w Topie wynika własnie ze skojarzeń z tym filmem (jest tam też cudowna scena, jak słuchają w sali gimnastycznej po raz pierwszy "And I Love Her". Jakbym siebie widział - łącznie z tym padem na tapczan, tyle że u mnie to wersalka była ).
Zarąbiste to początkowe odliczanie, a potem jak wchodzi cały ten drive, to nóżka sama chodzi .
Zresztą - George Martin specjalnie zostawił to odliczanie (normalnie albo perkusja nabijała rytm, albo ktoś odliczał, a potem się to kasowało w nagraniu), żeby utrzymać klimat grania na żywo. Utwór rozpoczyna debiutancką płytę zespołu, rozpoczynał ich koncerty, a Martin był na ich występach wcześniej, raz żeby ocenić ich potencjał, dwa żeby lepiej poznać brzmienie. I stwierdził, że dobrze byłoby oddać klimat koncertów na płycie. Samo odliczanie wzięto z take'u 9, ale reszta to pierwsze podejście. Wszystko oczywiście ze słynnej całodniowej sesji, kiedy 1 dnia nagrali prawie cały debiut.
Ciekawostka: pierwotny tytuł to "Seventeen". Co ciekawe - tak samo zapamiętał ten kawałek bohater "Rain Mana" (jeśli nie oglądaliście - nie czytajcie, tylko KONIECZNIE obejrzyjcie
ten grany przez Toma Cruise'a. Jak pamiętacie - Cruise zapomniał, że miał brata, gdyż ten z powodu autyzmu został skierowany do ośrodka, aby "nie przeszkadzać" w rozwoju bratu. Pamiętał jednak, że miał w dzieciństwie przyjaciela, z którym śpiewał "Seventeen". Potem się okazało, że tym przyjacielem był Hoffman. Jest scena w filmie, kiedy razem to śpiewają
. A motyw pewnego związku autyzmu z Beatlesami pojawił się też w "I am Sam", gdzie bohater jest wielkim fanem. Wynika to z tego, że podobno rzeczywiście ich muzyka wyjątkowo trafia do osób dotkniętych tą chorobą.
Ciekawostka 2: pamiętałem, że Paul mówił kiedyś, że linię basu zgonił od Chucka Berry'ego. Sprawdziłem - faktycznie! Chodzi o kawałek "I'm Talking About You" z 1961. Co więcej - grali to nawet w czasach hamburskich! Przedziwnie to brzmi, jakby ISHST z innymi słowami czeknijcie
Ciekawostka 3: utwór na debiucie jest podpisany w odwrotnej kolejności nazwisk, niż czyniono to zwykle i zawsze potem (MC/L, a nie L/MC).
Coverek - Jerry Lee Lewis & Little Richard z płyty Lewisa, a której już pisałem, z 2006 (tylko to odliczanie jakieś takie niemrawe...):
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=jmGklM-df6w&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Faktycznie to "you know what I mean" w kontekście, że "miała tylko 17 lat" w ustach Jerry'ego Lee Lewisa ma podwójne dno .[/quote]