Yet another decade in life and music: 1990-1999. - Wersja do druku +- Największe forum list przebojów Mycharts.pl (https://www.mycharts.pl) +-- Dział: Personalne listy przebojów (/forumdisplay.php?fid=3) +--- Dział: Listy poszczególnych użytkowników (/forumdisplay.php?fid=4) +---- Dział: A.40 (/forumdisplay.php?fid=80) +---- Wątek: Yet another decade in life and music: 1990-1999. (/showthread.php?tid=67067) |
Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 08.08.2023 04:06 PM Nie jestem absolutnie gotów z ostateczną prezentacją. Mam mgliste wyobrażenie na temat zawartości tego zestawienia, ale że zacząłem już odsłuchy przypominające, pomyślałem, że może zacznę na bieżąco wrzucać impresje na temat tych płyt, które uważam za najlepsze lub są dla mnie najważniejsze, a o kolejności zdecyduję później -- czy będzie ich 50 czy więcej -- zobaczymy. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - Miszon - 08.08.2023 04:22 PM Czekam na sporo niespodzianek. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - kajman - 08.08.2023 04:23 PM Ja na niespodzianki nie liczę, bo pewnie niewiele z tego będzie mi cokolwiek mówiło. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - ku3a - 08.08.2023 05:40 PM nie wiem czy będę dawać radę się wypowiadać, ale będę śledzić RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - barb42 - 09.08.2023 10:01 AM (08.08.2023 05:40 PM)ku3a napisał(a): nie wiem czy będę dawać radę się wypowiadać, ale będę śledzićMam podobnie, to bardzo intensywna dekada w moim życiu, ale z ograniczonym dostępem do muzyki, więc coś pewnie poznam. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 09.08.2023 04:47 PM ja z kolei zacząłem jako taką świadomość pod tym kątem uzyskiwać dopiero pod koniec dekady, zainteresowanie przejawiałem może od jej połowy, ale w głowie mam jedynie błyski głównie teledysków z tvp; natomiast wbrew temu, że przez lata wyrażałem opinie średnio pochlebne o latach 90., nie traktowałem tych lat w muzyce jako swoich, zebrałem naprawdę pokaźny zestaw płyt, które uważam jednocześnie za ważne dla mnie i za dobre z mojej dzisiejszej perspektywy -- oczywiście znalazłbym też takie, które spełniały by tylko jeden z tych warunków, ale nie o to chodzi względem przygotowań do topu -- zrobiłem sobie już dwa miesiące temu z górką taki excelek podzielony na dwie sekcję: nowe horyzonty i shortlistę -- nazwy filmowe, może przez sąsiedztwo wiadomo którego festiwalu, ale zastosowanie jak najbardziej muzyczne -- pierwsza grupa to dziennik odsłuchów płyt wcześniej niesłuchanych -- zebrałem wszystkie płyty, jakie kiedykolwiek zapisałem sobie z lat 90. do odsłuchu pod różnymi metkami i w różnych miejscach; wyszło mi tego ponad 200 godzin muzyki -- odsłuchałem już prawie 3/4, ale z tym, co zostało zamierzam sobie obcować powoli do końca roku bez ambicji, żeby cokolwiek z tego dokładać do topu; wśród ponad 150 odsłuchanych (czasem jednokrotnie, czasem wielokrotnie) nowych płyt nie znalazłem bowiem takiej, która zmieniłaby moje życie, co do której byłbym pewien, że ją muszę w tym zestawie umieścić -- kilka z tej listy wciąż rozważam, choć bardziej realistycznie do top 100 niż do top 50, ale nie postanowiłem jeszcze, czy będę układał i/lub opisywał pełną setkę -- na pewno nie teraz; ale nie znaczy to bynajmniej, że te odsłuchy poszły na marne, poszerzyłem i odświeżyłem kontekst, który jest ważny także dla wszystkich tych płyt, których kolejne odsłuchy jeszcze przede mną z 40 płyt, które zaznaczyłem sobie jako pewniaki, na potrzeby mycharts zostały mi 32 ze względu na niewłaściwy format (kompilacje, epki, etc.) lub formę (rzeczy, które uznałem za zbyt abstrakcyjne w tym kontekście), co oznacza, że prawie 2/5 listy mam jeszcze do wypełnienia; w drugiej grupie płyt 20 mam już wstępnie ocenionych, a 40 potencjalnych czeka na odsłuchy -- przy prezentacji zacznę od tych z tej właśnie grupy, które mogą się w tej 50-ce zmieścić -- pierwszą część spróbuję dodać w piątek dzięki wszystkim za zainteresowanie RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - Miszon - 09.08.2023 05:01 PM No i super - widzę że wszystko dobrze rozplanowane . RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 11.08.2023 05:30 PM The First Question Award Tour Cornelius 1994 Solowy debiut Corneliusa to laidbackowe przedłużenie ostatniego krążka duetu Flipper's Guitar wydanego trzy lata wcześniej. Stylistycznie to wciąż charakterystyczny miks popu z Shibuyi łączącego ze sobą retro inspiracje z różnych zakątków świata z ówczesnymi trendami brzmieniowo-produkcyjnymi z UK spod znaku madchesteru. Cornelius stawia tu jednak w pierwszej kolejności na dekonstrukcję post-lounge'owego popu, aniżeli bawi się w eksploracje granic gatunkowych mariaży i dźwiękowych kolaży (do czego wrócił na kolejnych krążkach), dzięki temu to bez wątpienia jego najbardziej prostolinijna i radosna płyta. Tej radości chyba zresztą właśnie brakuje mi najbardziej w jego współczesnej twórczości. To płyta na letnią przejażdżkę za miasto albo truchcik po plaży w promieniach porannego słońca, moment, kiedy możemy sobie pozwolić, by zapomnieć o tym, co musimy i na chwilę stracić łączność ze światem zewnętrznym. "The Sun Is My Enemy", "Raise Your Hand Together", "Moon Light Story" Liquid Swords Genius/GZA 1995 Nie byłem nigdy wyznawcą religii Wu-Tang Clanu, chociaż jeśli ktoś słuchał chociaż trochę amerykańskiego rapu lat 90., nie dało się ich zignorować -- zarówno jako kolektywu, jak i solo. W 1995 swoje niewątpliwie błyskotliwe i do dziś kultowe debiuty wydali GZA, Raekwon i Ol' Dirty Bastard -- każdą z nich można w zasadzie potraktować jako filar hip hopu, do spółki z legendarnym Enter the Wu-Tang (36 Chambers) z 1993. Nie wracam zbyt często do tych płyt, ale jedna z nich, gdy już wracam, zawsze imponuje mi całokształtem i jest to Liquid Swords GZA. To interesujące o tyle, że nie jestem zachwycony sposobem w jaki GZA brzmi lub rapuje. To na pewno po części zasługa intensywnie syntezatorowych, choć nadal wiernych duchowi boom bapu bitów pożenionych z gęstą, mroczną atmosferą krążka (to zasługa producenta Wu-Tangu -- The RZA), ale też obecnego w tych numerach (z umiarem!) pop factor, który ten mrok uczciwie równoważy i całości słucha się pysznie. "Cold World", "Hell's Wind Staff / Killah Hills 10304", "Liquid Swords" * Violator Depeche Mode 1991 Niewątpliwa kulminacja kariery Depeche Mode i płyta, którą można podzielić ich dyskografię na pół. To raczej symboliczne niż faktycznie przejście od synth popu do alt rocka, dzięki czemu wszystkie te dotychczas jednak dość chaotyczne, ale dojrzewające do swoich faktycznych form pomysły melodyczno-brzmieniowe doczekały się swojej najbardziej wyrafinowanej formy. Daleko mi do miłośnika Depeszy, a na Violatorze nie ma moich ulubionych piosenek grupy, ale jest coś obezwładniająco pociągającego w sterylnym i na wpół mechanicznym, ale jednocześnie pełnym bardzo organicznego, cielesnego wręcz napięcia brzmieniu tego albumu. Nawet radiowe "Enjoy the Silence", które normalnie nie miałoby prawa mnie uwieść, włączone w ciąg krążka odsłania produkcyjną wirtuozerię. Violator, za każdym razem, gdy poświęcę mu trochę uwagi, zabiera mnie do bardzo namacalnego dystopijnego świata, który, chociaż na co dzień nie jest moim światem, w tym wydaniu cholernie mnie bierze. "World in My Eyes", "Personal Jesus", "Halo" [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=nhZdL4JlnxI" frameborder="0" allowfullscreen> RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - kajman - 11.08.2023 05:41 PM Tu mamy dwie płyty, których nie znam (i jednej z nich na pewno nie chciałbym poznać) i jedną z najmniej przeze mnie cenionych płyt Depeszy. Jedyne co na niej się broni to moim zdaniem Clean a i on to jakaś czwarta dziesiątka ich ulubionych utworów. A jest tu jeszcze jeden z najgorzej kojarzących ich piosenek czyli Personal Jesus. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - Dyfeomorfizm - 11.08.2023 09:32 PM tego Corneliusa będę musiał nadrobić - ta pomarańczowa płyta jest bardzo dobra, choć raczej nie jest to moja audycja na każdy dzień gza znakomity, a szczególnie pierwszy utwór, który jest obok "wesley's theory" moim ulubionym otwieraczem w dziejach hip-hopu depeszów słuchałem kilka razy w tym roku po wieloletniej przerwie i czuć tam moc w co drugim utworze, także na pewno to wybitna pyta, aczkolwiek mi brzmi zdecydowanie bardziej 80sowo niż 90sowo RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 11.08.2023 10:44 PM dla mnie ci depesze to jest kulminacja i sublimacja tego co robili w latach 80. właśnie, ale też tę część dyskografii zespołu zawsze bardziej lubiłem niż wszystko to, co było później -- retrospektywnie zresztą patrząc na dekadę, nie ma chyba sensu nadto się skupiać na tym, jak to brzmiało w wtedy w kontekście chwili -- to ciekawe, ale drugo-, trzeciorzędne teraz RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 13.08.2023 06:19 PM Starflyer 59 Starflyer 59 1995 To moja biblia gitarowych 90sów, które przecież gitarami stały, a wielu do dziś identyfikuje tamtą dekadę wyłącznie przez gitary. Tymczasem ja ten największy z największych komplementów kieruję bałwochwalczo nie pod adresem katartycznej dla milionów nastolatków czterech kolejnych pokoleń Nirvany, ale ku Starflyerowi 59, którym przed kilkoma laty podszyłem swoje życie na tyle enigmatycznie, że nie byłbym w stanie sprzedać tu i teraz nawet jednej ciekawostki okołomuzycznej o grupie. Zespół zresztą gra do dziś i od 1994 roku wydał niezliczoną liczbę płyt, spośród których mnie dotychczas zainteresowały trzy pierwsze z okładkami w kolorach kolejno srebra, złota i brązu. Zmierzam jednak do tego, że liczy się przede wszystkim to, co i jak grają, a wychodzą ze szkoły rocka post-MBV, to jest z shoegaze'owego paradygmatu, ale zrównoważonego z jednej strony z metalowym brzmieniem gitar, z drugiej -- psychodeliczną americaną. To dźwiękowy odpowiednik fatamorgany -- oniryczne świdrujące gitary, wycofane wokale, slowcore'owy mood, ale bez brania jeńców. Lato palące do gołej ziemi, roztopiony asfalt mieniący się tęczą -- złowieszczo i cudownie zarazem. A całość emocjonalnie głęboka jak studnia, oczywiście wyschnięta, do której wpada się, nie by utonąć, ale złamać obie nogi i umrzeć z głodu i pragnienia. Nie na to liczyliśmy, ale gdy już godzimy się z tym, że to i tak najlepsze, co miało nas spotkać, jakby we śnie majaczy coś, jakby światełko w tunelu, ale wieszczące, że to jednak wcale nie koniec. "Messed Up Over You", "When You Feel Miserable", "A House Wife Love Song" Wide Open Spaces Dixie Chicks 1998 Jeśli kiedykolwiek skrytykowałem czyjąś ulubioną popową płytę za jej generyczny radiowy vibe czy archaiczną produkcję, tutaj możecie się odegrać. <i>Wide Open Spaces</i> trafiła na mnie lata temu w jakimś koszu wyprzedażowym, a ja bezwiednie wyciągnąłem do niej pomocną dłoń -- Chicks miały u mnie fory za świetną płytę, którą dekadę później zrobił im Rick Rubin. Nie byłem jednak absolutnie gotów na tę muzykę i przez długi czas płyta leżała na półce. Gdy jednak trio wróciło z <i>Gaslighterem</i>, a ja zacząłem odświeżać sobie ich repertuar, zabrałem całą ich dyskografię do samochodu i w ten sposób swojskie (wtedy jeszcze nie dla mnie, ale to koniec końców dobre słowo, by ten krążek opisać) <i>Wide Open Spaces</i> stało się być może jedną z najczęściej przeze mnie słuchanych płyt w ogóle, a przynajmniej w ostatnich latach, kiedy w muzycznej galerii handlowej uprawia się niestrudzony window shopping, a z rozlicznych ulubionych płyt raczej tworzy się artefakty niż znajduje się w nich towarzyszy dnia codziennego. A to jest właśnie taka płyta na co dzień, utrzymana gdzieś pomiędzy organicznym country popem a country neo-tradycyjnym. Jest też kilka bardziej ckliwych balladowych momentów, ale jest tym jednak całkiem sporo charakteru, a numery, nawet jeśli pozornie dość banalne, przy bliższym poznaniu bronią się jakościowym songwritingiem. "Tonight the Heartache's on Me", "There's Your Trouble", "Let 'Er Rip" * Orbital Orbital 1993 Muszę się przyznać, że po spotkaniach z The Orb czy Future Sound of London, bałem się trochę konfrontacji z kolejną legendarną elektroniczną formacją z lat 90., ale z tego spotkania dla przeciwwagi wyszedłem usatysfakcjonowany i z nieukrywaną przyjemnością wróciłem do tej muzyki i teraz. Druga płyta duetu, często wskazywana jako ich najlepsza, to zróżnicowany techniczny przelot przyprószony trance'm i ambientem. Rzecz jest zaskakująco lekka i melodyjna, a 30 lat później można jej słuchać zarówno w ramach wakacyjnego nostalgia tripu do czasów gier na flipperach, jak tu i teraz, bez krztyny ironii, jako jeden z odcieni współczesnego techno. "Walk Now...", "Halcyon and On and On", "Remind" [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=3SwwljI-8JY" frameborder="0" allowfullscreen> RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - kajman - 13.08.2023 06:35 PM W takim tempie to do dziesięciu znanych mi płyt nie dojdę. W tej trójce to znam tylko nazwę Dixie Chicks, ale z niczym mi się ona nie kojarzy. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 14.08.2023 10:34 AM kajman napisał(a):W takim tempie to do dziesięciu znanych mi płyt nie dojdęmyślę, że to nie kwestia tempa RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - kajman - 14.08.2023 01:13 PM Ale efektem tego czegoś jest tempo pojawiania się znanych mi płyt. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - santosz - 14.08.2023 01:31 PM ten orbital zdecydowanie kojarzy mi się z 90-tymi, to było w szkole średniej, gdzie niektórzy kumple z dnia na dzień przestawili się z rocka na elektronikę - orbitale, morcheeby, chemicale, ja mocno stałem na straży rocka, chociaż pierwszym płytom chemical bros później uległem i słuchałem namiętnie RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 15.08.2023 08:24 PM Things Fall Apart The Roots 1999 Chociaż z całą pewnością nie można nazwać Things Fall Apart płytą soulową, dla mnie zawsze będzie to swoisty prequel do wydanego rok później Voodoo D'Angelo -- jeden z tych albumów, które nieodwracalnie zmieniły moją percepcję muzyki, a przez to i moje życie w ogóle. Obie, podobnie jak Mama's Gun Badu i Like Water for Chocolate Commona (które jednak pozostały stylistycznie nieco obok), były zresztą nagrywane w tym samym czasie w Electric Lady Studios przez nieformalny wówczas kolektyw twórczy Soulquarians pod wodzą Questlove'a i nieodżałowanego J Dilli. Wkładu Questlove'a w oba projekty nie da się zresztą przecenić i analogia między obiema płytami, która od zawsze była dla mnie oczywista, wynika właśnie z charakterystycznej oprawy rytmicznej Questa. Produkcyjnie zresztą grupa bardzo naturalnie inkorporuje elementy jazzowe, co nie jest w żaden sposób wyjątkowe w kontekście ich dyskografii, ale daje mi, jako słuchaczowi średnio wkręconemu w amerykański społeczno-polityczny rap, naturalny element zaczepienia, co czyni każdorazowy przelot przez Things Fall Apart niesamowicie satysfakcjonującym. "The Next Movement", "Dynamite!", "Don't See Us" O.gród k.oncentracyjny (dwa dni później) Świetliki 1995 Napisać, że gdy pierwszy raz usłyszałem debiut Świetlików, czułem się zbity z tropu, to mało. Nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Do niczego mi to nie pasowało -- Świetlicki, zupełnie zresztą zasadnie, wydał mi się antypatyczny, utworom opartym na jego deklamacjach brakowało melodii, a kontekst był całkowicie surrealistyczny. Teraz myślę, że mogłem w sumie wyjrzeć przez okno z otwartą głową i uznać, zasadnie, że wszystko to co słyszę, pozostaje w zupełnie naturalnej symbiozie z tym, co piętrzy się dookoła mnie -- nawet nie tylko w wietrzne jesienne popołudnia, ale w ogóle. Ale wciąż było wtedy we mnie za dużo jakiejś jasnej idei zakłamującej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nie potrafiłem tego przyjąć. Myślę, że wrota w kierunku Świetlickiego otwarły się dla mnie jakoś w okolicy premiery Zabij to i wyjedź z tego miasta Wilczyńskiego, który co prawda umuzyczniono Nalepą, ale równie dobrze można byłoby wykorzystać Świetlickiego. Film zresztą nie stanowił dla mnie jakiegoś estetycznego przełomu, był raczej punktem, który uzmysłowił mi, że jestem już gotowy na przyjęcie tej wewnętrznej pluchy, która dała podwaliny mizantropicznemu, sarkastycznemu, dosadnemu, ale też jakże przecież poetycznemu światu Świetlickiego. I wtedy w O.grodzie k.oncentracyjnym rzeczy zaczęły dla mnie znajdować swoje miejsca, a i ja sam odnalazłem w sobie miejsce dla niego -- zupełnie naturalnie. W końcu zaakceptowałem, że też jestem częścią tej paskudnej poetyki, że ja nie jestem pełen bez niej, a ona może i jakoś do mnie wyciąga swoje chude długie palce. Jedyne, co w dalszym ciągu mnie odstręcza to jakieś takie poczucie w Polsce lat 90., że nie można było takiej płyty zrobić na poważnie, bez doprawienia jej tu i tam dozą jakiegoś dziadowskiego gówno kabaretu. Mam jednak ten przywilej, że mogę te elementy z plejlisty usunąć na wieki, co zresztą nie bez satysfakcji uczyniłem. "Opluty (44)", "Nieprzysiadalność", "Parasolki" * Going Blank Again Ride 1992 Po raz kolejny płyta, której fundamentem są brudne shoegaze'ujące gitary, i po raz kolejny w innym ujęciu. Going Blank Again to doskonała fuzja poprockowych melodii i alternatywnego psychodelicznego brzmienia w zaskakująco słonecznym ujęciu. O ile jednak na Loveless (także łączącym shoegaze i pop w mistrzowski sposób) melodie są głęboko zakopane pod trudną do przeniknięcia dźwiękową tkanką, Ride wychodzi prostolinijnie naprzeciw słuchacza, pożyczając inspiracje od The Stone Roses, wczesnego R.E.M., może nawet Prefab Sprout, i dokładając brzmieniową cegiełkę do rodzącego się właśnie britpopu. Niezależnie jednak od tego, z której strony do tego krążka się zbliżymy, czy poświęcimy mu więcej zainteresowania, czy pozwolimy wtopić się w tło, trudno będzie zanegować jego ładunek energetyczny. "Twisterella", "Leave Them All Behind", "OX4" [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=ieKPgFgiPj8" frameborder="0" allowfullscreen> RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - Miszon - 15.08.2023 10:30 PM Dixie są bardzo sympatyczne w tych nagraniach. A Świetliki wręcz przeciwnie - antypatyczne. Dziwna to płyta, ja się do niej ostatecznie nie przekonałem, ale doceniam. Pozostałych krążków nie znam. RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 16.08.2023 06:09 PM tak, świetlicki mnie długo odpychał, ale jakoś się z nim dotarłem -- o tym zresztą piszę swoją drogą mam już wybranych 46 albumów do 50; o tych kilka wolnych miejsc będzie się bić w dodatkowej turze odsłuchów jeszcze 20 płyt; zrobię może jeszcze jedną albo dwie rundy prezentacyjne, a następnie ruszę z właściwym topem, gdy już sytuacja się wyklaruje na tym etapie przy dość specyficznym jak dla mnie sposobie kompilowania tego topu (nie kwalifikuję płyt, których nie odsłuchałem na nowo), kryteria stają się coraz bardziej "polityczne" -- choć koniec końców i tak jednak wygrywa muzyka RE: Yet another decade in life and music: 1990-1999. - AKT! - 17.08.2023 01:10 PM Orange Denki Groove 1997 Z jednej strony krytykuję tanie poczucie humoru Świetlickiego, z drugiej sam odbieram sobie prawo moralne do takich osądów, wynosząc na piedestał Denki Groove, u których humor podobnego rodzaju stanowi trzon działalności. Orange to najgorszy rodzaj płyty -- definicja hardej wixy, która jest jednocześnie pastiszem i zupełnie na poważnie. Jakby horda znerwicowanych kaishainów w piątkowy wieczór wyległa do barów karaoke i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kac Vegas po japońsku, tylko w formie stricte muzycznej. Jest w tym wszystkim jednak jeden detal, który nie tylko ratuje sytuację, ale odwraca jej odbiór o sto osiemdziesiąt stopni -- wyobraźnia. Porównajmy Kac Vegas z Druhnami Kristen Wiig, a potem jeszcze Druhny z Barbie Grety Gerwig -- wyobraźnia jako umiejętność operowania absurdem, przeważa szalę. A trzeba dodać, że gdy Denki Groove bawili się sprowadzonym z Europy i Ameryki techno, wciąż była to w Japonii rzecz względnie nowa. "Dare da!", "Mama kēki", "Kirā pomato" One in a Million Aaliyah 1996 Istnieją też płyty-duchy, które są obecne w naszym życiu w sposób niebezpośredni, ale jednak nie da się podważyć ich wpływu na nas i nasze inne muzyczne wybory. Dla mnie takim krążkiem od zawsze było One in a Million -- stadium pośrednie między niedojrzałym debiutem a katartycznym finałem, w dodatku wykoncypowane tak, by zająć całą możliwą powierzchnię płyty kompaktowej. Z tych dwóch powodów One in a Million towarzyszyło mi, przez lata i regularnie, ale raczej we fragmentach. I chociaż dzisiaj też zupełnie naturalnie wolę podzielić sobie odsłuch na części -- być może to nigdy nie będzie album, który połykam w całości -- ujmują mnie wielowarstwowe wokale Aaliyah, subtelne i dynamiczne zarazem, które jak się okazało po latach, skutecznie wyznaczyły nowy kierunek wokalny w kobiecym R&B, oraz niuanse produkcyjne Timbalanda w tym odległym 1996 roku, dzięki którym pozornie schematyczne numery mid-tempo nabierają nieoczekiwanego wyrazu, jak wtedy, gdy w połowie zdającego się płynąć bez końca "Choosey Lover" następuje przeskok na nowy bit, co przyjemnie konfunduje, hipnotyzuje wręcz odbiorcę aż samego końca. "Everything's Gonna Be Alright", "Hot Like Fire (Groove Mix)", "Choosey Lover" * Screamandelica Primal Scream 1991 Screamandelica Primal Scream była dla mnie zawsze, czy raczej od kiedy ją poznałem lata temu, czymś całkiem oczywistym. Kreatywnie zacierającym granice pomiędzy muzyką gitarową a taneczną, owszem, ale mnie zawsze tego rodzaju odważne połączenia interesowały, raczej niż odstręczały. Nie było dla mnie oczywiście zaskoczeniem, że w owym 1991 roku Screamandelica zburzyła pewien niewidzialny, ale namacalny mur między odizolowanymi do tej pory muzycznymi światami. Z pewną ekscytacją odkryłem jednak, że trzydzieści lat później wciąż wielu uznaje ten krążek za kontrowersyjny, niewystarczająco gitarowy lub nadmiernie taneczny, co wbrew pozorom nie musi wcale sprowadzać się do tego samego zarzutu. I jakkolwiek rozumiem, że nie każdemu hasło w tytule jednego z numerów "Don't Fight It, Feel It" może sprzedać mindset na ten słoneczny trip, dla mnie od zawsze to był klucz do tego krążka. Rzecz nie jest wybitna, klasyczny status zawdzięcza w dużej mierze pomysłowi na siebie, niektóre numery wyciągnięte z kontekstu płyty wydają się zmierzającymi donikąd szkicami, ale jako całości współdzielącej pieczołowicie wyważoną dynamikę i psychodeliczny vibe, płyty naprawdę słucha się pięknie. To wycieczka do jakiegoś lepszego miejsca, gdzie niebo jest bardziej niebieskie, a trawa bardziej zielona. "Movin' On Up", "Loaded", "Shine Like Stars" [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=UVm3mJPn5tE" frameborder="0" allowfullscreen> |