Another decade in life and music: 2000-2009. - Wersja do druku +- Największe forum list przebojów Mycharts.pl (https://www.mycharts.pl) +-- Dział: Personalne listy przebojów (/forumdisplay.php?fid=3) +--- Dział: Listy poszczególnych użytkowników (/forumdisplay.php?fid=4) +---- Dział: A.40 (/forumdisplay.php?fid=80) +---- Wątek: Another decade in life and music: 2000-2009. (/showthread.php?tid=59655) |
RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - AKT! - 13.02.2022 04:42 PM uderz w stół... RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - AKT! - 13.02.2022 04:42 PM 10. perfume ⊿ 2009 nie jestem pewien, czy na pewno to technopopowe, post-dyskotekowe triangle perfume najpełniej oddaje producencko-kompozytorski geniusz yasutaki nakaty, ale to bezsprzecznie jego najlepiej zbilansowana, a być może także ponadczasowa płyta; pomiędzy syntezatorowymi riffami, bitpopowymi pasażami i sprasowanymi w unisonie wokalami tli się w głosach dziewcząt coś bardzo organicznego, szczerego, optymistycznego, co stanowi serce tej muzyki i sprawia, że choć kolejne wielkie popowe single pojawiają się i znikają, te piosenki wciąż wracają do mnie z nową siłą ♪ "i still love u", "edge" 9. robert plant | alison krauss rasing sand 2007 robert plant i alison krauss pod skrzydłami t bone'a burnetta, mistrza w swoim fachu, nagrali płytę, która wyciągnęła oboje przed nawias ich dotychczasowych karier; zrealizowana w duchu bliskich harmonii i post-rockandrollowej kameralnej americany płyta złożona wyłącznie z reinterpretacji zapomnianych klasyków spoza amerykańskich śpiewników odkryła zupełnie nową jakość; wszystko za sprawą niebywałej synergii na poziomie dalece wykraczającym poza wokalną kompatybilność; to dbałość o niuanse na każdym etapie powstawania krążka i szczególna artystyczna wrażliwość sprawiły, że jak wpadłem w ten krążek niczym w studnię przed piętnastoma laty, tak wciąż się w tej studni z rozkoszą zanurzam ♪ "sister rosetta goes before us", "gone, gone, gone (done moved on)" 8. kremerata baltica, gidon kremer george enescu: octet / quintet 2002 mam słabość do muzyki kameralnej późnych romantyków -- jest w niej coś rozdzierająco bliskiego duszy, pochodzące z miejsca w równej mierze pomiędzy tym co dawne i wielkie, a tym, co tu i teraz, w danej chwili rzadko kiedy jakkolwiek zauważalnym; wszystkie te niepokoje burzliwej pierwszej połowy xx wieku osadziły się w porywczości enescu balansującego nieustannie na granicy sielanki i zawieruchy, które w znajomym splocie współzależnej egzystencji oddają się tańcu życia i śmierci; gidon kremer i jego zespół oddają nagraniom enescu sprawiedliwość być może bardziej niż ktokolwiek wcześniej ♪ "string octet" 7. grizzly bear veckatimest 2009 beach boysi byli już w samym środku mojego muzycznego uniwersum, gdy trafiłem na veckatimest[i] grizzly bear, które wówczas zabrzmiało mi jak indiefolkowy hołd dla [i]pet sounds; to płyta, której rzeczywiście wtedy doznałem w ten sam sposób, w który doznawałem beach boysów; grizzly bear korzystali z podobnych środków, śmielej nawet odpływając w kierunku organicznej psychodelii, która wówczas jawiła mi się jako święty graal wszelkiego popu; dziś veckatimest to dla mnie bardziej wehikuł czasu do tamtej chwili aniżeli jakikolwiek pomost do lat 60.; to przepięknie napisana, zaaranżowana i wykonana ponadczasowa płyta, swoja własna muzyczna kraina, której nie trzeba do niczego już odnosić ♪ "two weeks", "while you wait for the others", "southern point" 6. fleet foxes fleet foxes 2008 to fleet foxes głosem robina pecknolda ogłosiło mi, że skończyło się moje dzieciństwo; tak to pamiętam, jako wejście w dorosłość, przejście przez bramę do innego wymiaru pod każdym możliwym względem; debiut fleet foxes to była muzyka osadzona do tego stopnia poza współczesnym światem, że gdy tylko po nią sięgałem, malowała w mojej głowie obrazy z dawnych baśni i legend; w równej mierze rozsmakowana w tradycji amerykańskiego folku z appalachów, barokowym songwriterstwie angielskiej prowincji porośniętej wysokimi trawami i opowieściami z serca dawnej europy nieznającej jeszcze ani baroku, ani appalachów; nie traktuję tego niezwykłego splotu wydarzeń jako przeznaczenia, które musiało wypełnić się akurat w taki i nie żaden inny sposób -- ale rozkosznie się złożyło, sam to przed sobą przyznaję ♪ "tiger mountain peasant song", "your protector" RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - Miszon - 13.02.2022 04:56 PM Meisjca 9, 7 i 6 bardzo oczekiwane. 10 też, choć jakoś za wysoko chyba. Przy okazji się zoeirnwoalem że o 6 chyba zapomniałem, zasługiwało bardziej niż kilka pozycji z ostatniej 50-ki u mnie... RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - kajman - 13.02.2022 05:18 PM AKT! napisał(a):7. grizzly bear veckatimest 2009To u mnie walczyło, ale przegrało. FF lubię pojedyńcze utwory. Na tej płycie były takowe i było też coś, co mnie totalnie odrzucało. RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - neo01 - 13.02.2022 05:24 PM I znów Plant - i znów muszę się powtórzyć: póki co nie przekonałem się do tej płyty, ale też w sumie nic dziwnego, bo nie są to za bardzo moje klimaty. Ale może jeszcze dam jej szansę... RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - Dyfeomorfizm - 13.02.2022 09:36 PM plant i krauss zaskakują, fleet foxes super wiadomo, perfume tak jak pisałem jeszcze nie znam; mam 3 typy co do top5, pasuje mi jakoś zwycięstwo d'angelo RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - AKT! - 14.02.2022 05:58 PM 5. the-dream love v/s money 2009 produkcje the-dreama z lat 2008-2010 to absolutna ekstraklasa r&b, gatunku, który wkrótce miał dopiero eksplodować artystycznie; cała miłosna trylogia dreama to istota jego muzycznego dziedzictwa, ale środkową część love v/s money wyróżnia dodatkowo tytułowy dylemat moralny, motyw przewodni całego krążka, wirtuozersko rozpisanego na intensywne, progresywnie ewoluujące syntezatorowe riffy i męski falset; dream, podobnie jak jego rówieśnicy, żyje chwilą, ubierając swoją drugą płytę w szaty wystawnej hedonistycznej uczty, ale gdzieś w między wierszami intensywnie szuka tego, co nieuchwytne i ponadczasowe, a jego neo-barokowy dźwiękowy anturaż doskonale to uwypukla ♪ "love vs. money: parts 1+2", "right side of my brain" 4. sufjan stevens invites you to come of feel the illinoise 2005 nie jestem chyba jednym naiwnym, który gdzieś tam w głębi swojego złamanego na pięćdziesiąt części serduszka liczy, że sufjan stevens przyzna jednak, że tak naprawdę w sekrecie od lat pracował nad brakującymi 48-mioma częściami the 50 states project; po illinois, historii tak żywej, złożonej, kompletnej, nie ma czemu się dziwić; lata mijają, a ja, gdy tylko wiosenne słońca przygrzeje wystarczająco, a trawy wyrosną wystarczająco, by delikatnie kiwać się na wietrze, zawsze uciekam do tego świata, przynajmniej na krótką chwilę, i już nie jestem we wrocławiu czy w bydgoszczy, lecz w dalekim chicago; te minimalistyczne pasaże ukradzione glassowi i reichowi wykorzystane jako budulec pierwszorzędnych pełnowartościowych folkowych piosenek idealnie oddają ducha wielkiego amerykańskiego miasta ze wszystkimi jego problemami, nadziejami i marzeniami ♪ "come on! feel the illinoise!", "casimir pulaski day" 3. d'angelo voodoo 2000 gdy wiele lat temu jako dzieciak zakładałem konto na rateyourmusic, to była jedna z dwóch ocenionych przeze mnie na maksymalną notę płyt, a w pewnym momencie mojego życia najpełniejsze estetyczno-duchowe doznanie; ale zanim spiłem z d'angelo brudzia, musiałem tę płytę ogarnąć -- pierwsze spotkanie było wyjściem poza strefę komfortu nowoczesnego (w ówczesnym rozumieniu) r&b i słonecznego rytmicznego soulu lat 70. w gęsty mikroklimat ciemnego, zadymionego klubu z grubo naszkicowanymi, mistrzowsko rozmytymi wokalami, uwielbieniem dla bezkompromisowo hiphopowych bitów i ekspozycją jazzowej sekcji dętnej; był czas, że ta płyta była tylko moja, tak myślałem, później niemal wyślizgnęła mi się z rąk ♪ "africa", "feel like makin' love", "spanish joint" 2. gillian welch time (the revelator) 2001 nie chcę pisać o tej muzyce tak, jakby mnie nie dotyczyła -- musi mnie dotyczyć albo przynajmniej dotykać i to chcę uwydatnić; trudno jednak zupełnie bezpośrednio odnieść mi się do płyty eksplorującej tematykę amerykańskiej żałoby -- zabójstwa lincolna, śmierci elvisa, zatonięcia titanica -- wydanego w przededniu 9/11; a mimo tego to fragment twórczości welch, który rezonuje ze mną najsilniej; może ze względu na doszczętnie dojmujący sposób, w jaki welch połączyła przeszłość z teraźniejszością, niczym dawni prowincjonalni pastorzy, szukając dosłownej paraleli między przypowieściami z wersetów pisma i wydarzeniami z wczorajszego dziennika; to emanacja prozy flannery o’connor z całą jej surową i mroczną poetyką zaklęta w niezwykle zręczny folkowy album ♪ "revelator", "dear someone", "elvis presley blues" 1. sheena ringo x neko satō heisei fūzoku 2007 w przeciągu ostatniego roku moją największą muzyczną radością były te fragmenty piosenek sheeny ringo, w których piosenkarka wpadała w niewielką ekstazę, lekką histerię -- jej głos drżał, wykraczał poza ramy i tak rozpisanej już niezbyt konwencjonalnie piosenki; syntezą i emanacją tej mojej małej radości, kolejnych prób uchwycenia tego stanu umiejscowionego nieco ponad właściwą piosenką jest w dyskografii sheeny zrealizowany wespół z maestro neko saitō krążek heisei fūzoku -- zaprzeczenie wszystkiego tego, o czym myślimy, gdy myślimy o płytach z autocoverami z towarzyszeniem orkiestry; bo sheena te piosenki w większości przypadków dopiero tutaj zabiła -- zaciukała nożem, topiąc w morzu krwi, potu i łez -- przy współudziale saitō i jego ludzi, ma się rozumieć; to dla mnie (niedającego się nawrócić pararomantyka, który bez wahania zamieniłby jakiekolwiek prawdziwe życie na jakikolwiek musical, byle by akompaniowała mu dobra orkiestra), ostateczna synteza i emanacja popowej wirutozerii w ogóle, którą sheena swoim ponadpiosenkowym rejestrem dodatkowo akcentuje; kurtyna! ♪ "meisai", "sakuran", "ishiki" RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - Miszon - 14.02.2022 06:42 PM Zapomniałem napisać: czy Mehldau to ten, gdzie 2 kawałki (takie o górach, łączące się niezauważalnie w jeden) były na jednej ze składanek świątecznych które przygotowujesz? Bo to jest moje pierwsze skojarzenie z tym nazwiskiem (choć znałem go ogólnie wcześniej). RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - Dyfeomorfizm - 14.02.2022 06:52 PM to faktycznie plot twist z sheeną "time" to jedyny album gillian, za którym nie przepadam, kojarzy mi się jako najmniej etniczny, no ale w takim razie będę musiał do niego wrócić - tak czy siak to skrajnie szokująca pozycja RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - AKT! - 14.02.2022 07:32 PM Miszon napisał(a):Zapomniałem napisać: czy Mehldau to ten, gdzie 2 kawałki (takie o górach, łączące się niezauważalnie w jeden) były na jednej ze składanek świątecznych które przygotowujesz?nie, tamten to był "highway rider" z 2010 roku, a składanka była jesienna (kiedyś co drugi rok robiłem też takie) Dyfeomorfizm napisał(a):to faktycznie plot twist z sheenąha-ha! Dyfeomorfizm napisał(a):"time" to jedyny album gillian, za którym nie przepadam, kojarzy mi się jako najmniej etniczny, no ale w takim razie będę musiał do niego wrócić - tak czy siak to skrajnie szokująca pozycjata opinia jest dopiero szokująca; ja jej wypatrywałem wysoko u ciebie, gdy niżej pojawiło się soul journey, które z kolei u mnie pozostawia jakiś niedosyt, mimo że znam je na pamięć; jak będziesz miał kiedyś przestrzeń w głowie, to zrewiduj, może akurat coś zaiskrzy; swoją drogą, ja nigdy nie myślałem o muzyce welch przez pryzmat jej etniczności RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - Dyfeomorfizm - 14.02.2022 08:06 PM w ostatnim czasie sporo słuchałem gillian, więc jutro rano przesłucham "time", natomiast strasznie urosła we mnie trylogia z 2020 roku, a szczególnie jej pierwsza część; wiele wskazuje, że jeśli ja, forum i ta seria topów przetrwamy, to gillian zaszczyci zestawienie albumów również obecnej dekady, więc będzie miała szanse na 4 obsadzone dekady z rzędu RE: Another decade in life and music: 2000-2009. - santosz - 15.02.2022 12:34 AM o, a tutaj akurat numer jeden znam bardzo dobrze, takie numery jak Gyanburu, Kuki, Sakuran, Yokushitsu czy Kono Yo no Kagiri do dziś brzmią mi w uszach no potem była jeszcze fascynacja Tokyo Jihen |