Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Wersja do druku +- Największe forum list przebojów Mycharts.pl (https://www.mycharts.pl) +-- Dział: Personalne listy przebojów (/forumdisplay.php?fid=3) +--- Dział: Listy poszczególnych użytkowników (/forumdisplay.php?fid=4) +---- Dział: Nieregularna Lista (/forumdisplay.php?fid=85) +---- Wątek: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) (/showthread.php?tid=17322) |
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 19.02.2013 05:10 PM Pink Floyd HAVE A CIGAR 1975 Wish You Were Here w BTW od: ok. 1997-8 (ruszyło mnie, jak tylko po raz pierwszy usłyszałem płytę, pożyczywszy ją od kolegi) (megaciekawostka: bootleg koncertowy z tamtego okresu. Ależ ciężko i rockowo to zabrzmiało! I solo jak nie Gilmour!) Skoro już jesteśmy w muzycznym biznesie i zaczynamy odnosić pierwsze sukcesy, to napotykamy wtedy naprawdę grube ryby, menedżerów z cygarami, którzy nawet nie znają składu zespołu ("a tak w ogóle: który to Pink?"), niespecjalnie interesuje ich muzyka, patrzą tylko na wyniki sprzedaży ("słyszeliśmy, że sprzedało się wszystko w sklepach", "widziałeś listy przebojów?"), chcą tylko wyciągnąć jak najwięcej kasy z zespołu ("zaraz wydasz nową płytę"), między słowami wrzucają ostrzeżenia (" "możemy zrobić z tego prawdziwe monstrum jeśli tylko będziemy razem współpracować"). Gorzka, chłodna, okrutna opowieść o tych panach. Utwór był momentami nawet moim ulubionym z płyty. Zawdzięczał to być może także temu, że brzmi zupełnie inaczej niż reszta kawałków - jest tu po pierwsze inny wokal (gościnnnie Roy Harper, który akurat był pod ręką, bo nagrywał obok. A zaprosił go David, bo zespół był niezadowolony z tego jak kawałek wychodzi z zarówno z wokalem Rogera, jak i Davida, a nawet obu naraz), jest najbardziej rockowy, z ciekawym riffem interesująco (i wielce oryginalnie) brzmiącej gitary i basu. Na końcu mocne solo, nagle wyciszone przez szum syntezatorów, po czym słychać dźwięk małego radyjka. Tak jakby radiowy DJ nagle wyciszył dalszą część nagrania, stwierdzając że jest "zbyt mało radiowa" jak na popowy profil stacji. Ciekawostka: Roy Harper zainspirował zespół w pewien sposób, ale do tego jeszcze wrócimy . Na teraz muszę dodać, że Roger, jak to on - naczelny maruda rocka - był niezadowolony potem z tego, że ostatecznie ten kawałek śpiewał ktoś spoza zespołu. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 19.02.2013 05:11 PM Pink Floyd WISH YOU WERE HERE 1975 Wish You Were Here w BTW od: 1995, czyli od początku Bardzo lubię ten moment, kiedy po tym, jak słyszymy muzykę lecącą z jakiegoś małego radyjka na jakiejś podrzędnej stacyjce benzynowej lub u fryzjera, nagle blisko, tuż obok nas, odzywa się akustyczna gitara, sprawiając wrażenie że Gilmour siedzi tuż obok nas . I drugi moment - kiedy Gilmour gra solo, a jednocześnie te same dźwięki śpiewa sobie pod nosem. Super rzecz (i niełatwa). Najbardziej piosenkowy, najbardziej radiowy numer na płycie. Przez jakiś czas może nawet mój ulubiony na płycie, dziś zapewne z tej czwórki umieściłbym go najniżej, niewykluczone że z powodu zjechania go właśnie przez takie podrzędne stacje radiowe. Rzecz znowu głównie o tęsknocie, głównie z myślą o Sydzie (mamy nawet zacytowany fragment tekstu z jego solowego utworu: tu jest "Can you tell a green field From a cold steel rail?", a Syd śpiewał: "Please hold on to the steel rail" w kawałku "If It's In You"). Ciekawostka: kiedy tak na początku ktoś przerzuca stacje w radio kręcąc gałką, słychać fragment 4 symfonii Czajkowskiego . A tak w ogóle - to naprawdę było małe radyjko, w którym przerzucano kanały. Konkretniej - radio w samochodzie Davida. Ciekawostka 2 (znalazła się tutaj dzięki Piotrowi Metzowi na ostatnim Topie Wszech Czasów): pod koniec nagrania jest niemal niesłyszalny udział wirtuoza wiolonczeli, Stephana Grapelliego. Ten nagrywał piętro niżej, zaproszono go do nagrania, nie chciał się zgodzić, ale w końcu jednak niechętnie zagrał. Ostatecznie w ostatecznym miksie wyciszono jego partię i szczerze mówiąc nie byłem jej świadom dopóki Metz nie zagrał wersji bez tego wyciszenia. Ponieważ jego udział jest mikroskopijny, nie ma go wpisanego we wkładce do płyty (aczkolwiek gażę dostał . Podobno 300£). Ciekawostka 3: to jedyny numer na płycie, do którego najpierw powstały słowa. To rzadkość na późniejszych płytach zespołu. Tzn. - rzadkością było to, żeby najpierw była muzyka, a tutaj mamy te proporcje odwrócone. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 19.02.2013 05:12 PM Zmieniamy rok, ale jeszcze nie ma rewolucji. Bo w 1976 zmieściło się jeszcze 5 przedstawicieli (a może 6) epoki "Rock jako sztuka". Także na epokę "disco vs. punk" trzeba jeszcze poczekać. Cierpliwie : Eagles HOTEL CALIFORNIA 1976 Hotel California w BTW od: 1995, czyli początku. Pierwszy raz usłyszałem w czasie pierwszego TW w Trójce (tak dla ciekawostki: absolutnie obłędna wersja unplugged z reunion zespołu z 1994. Pamiętam jaki byłem z siebie dumny, jak pan Marek puścił w Markomanii i rozpoznałem że to jest to już około 1:25, czyli szybciej niż publika ) Numer od początku mną zawładnął, 1997-98 był nawet na 5 miejscu mojego TW, potem z racji pewnego średniego skojarzenia (dałem kwasa w pewnej uczuciowej sprawie na Sylwestrze '98, mniej więcej jak leciał ten numer) się do niego zraziłem i spadł do drugiej dychy. Dziś niestety już zapewne poza 50-ką jest (a na pewno 40-ką). Świetna melodia, a szczegolnie świetne solówki, z których panowie z Eagles są znani. Przede wszystkim ta końcowa, kiedy gitary grają solo w duecie. I jeszcze ten dziwny tekst. Już pomijam nawet ten dowcip z Mercedes Benz (który się okazał być "bends", a nie Benz ), ale te "szatańskie motywy". Pamiętam, jak swego czasu w empiku dorwałem przypadkiem jakąś książkę o tytule mniej więcej "Szatańskie teksty"(?), gdzie ten numer był przedstawiony jako jeden z czołowych numerów sprowadzających młodzież na drogę Szatana, pod płaszczykiem atrakcyjnej melodii, przemycającym okropną, demoniczną zawartość. I to całkiem jawnie, a nie od tyłu czy coś w tym stylu! No bo zobaczmy: Cytat:On a dark desert highway, cool wind in my hairBohater dopiero teraz opamiętuje się i orientuje gdzie trafił. Próbuje uciec ku drzwiom. Ale nic z tego - drogę zagradza mu strażnik, twierdząc że może to wejść, ale już nigdy nie opuści tej okropnej posiadłości. Mniej więcej tak to zostało zinterpretowane . Tak czy inaczej - zespół miał megaprzebój, a cała płyta stała się jednym z najlepiej sprzedających się krążków w historii (16 mln w samych Stanach, ponad 20 ogólnie). Zresztą mieli jeszcze 2 duże przeboje z tego krążka i sporo innych nagród. Ciekawostka: te stalowe noże to niejako "korespondencja" z zespołem Steely Dan, który w jednej ze swoich piosenek z tamtego okresu śpiewał z kolei o orłach w swojej piosence "Everything You Did".[/quote] RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 19.02.2013 05:12 PM Queen YOU TAKE MY BREATH AWAY 1976 A Day at the Races w BTW od: 2001 (Niedźwiedź zagrał to na koniec listy z 24.11.2000, na 9-tą rocznię Freddiego, nr 982 jak sprawdziłem. Powaliło mnie po prostu) Wersja z koncertu w Hyde Parku w 1976, jak słychać - jeszcze przed wydaniem płyty (było kilka takich wykonów tego numeru. Niestety, wkrótce wypadł z setlisty i po 1977 już go nie grali). Nie oddaje w pełni niesamowitości nagrania studyjnego, osiągniętej przez powodujące ciarki na ciele zwielokrotnione wokale, ale genialnie oddaje intymność kompozycji. Bo jest to chyba najbardziej balladowa, najsmutniejsza piosenka w repertuarze zespołu. Niesłusznie nieco w cieniu wielkich przebojów. Słuchana na płycie powala jeszcze bardziej, bo następuje po mocnym rockowym Tie Your Mother Down. Wspaniałe wyciszenie, w którym udało się zawrzeć olbrzymią ilość emocji, wybuchających tylko na chwilę, by znowu je stłumić. Ilekroć słucham, po prostu zastygam i w ciszy odczekuje do końca numeru, rzecz ma intrygującą, wyciszającą człowieka siłę. W wersji studyjnej, kiedy numer się kończy, po kilku sekundach ciszy nadchodzi gdzieś z oddali narastający chór wokali, wyśpiewujących tytuł jak w jakiejś mantrze, puszczony jakby od tyłu, zacinający się, atakujących słuchacza niczym nadchodzący z mroku cień, który nagle znika wyśpiewawszy ostatnią głoskę, rozpływa się jak dym. W odpowiednim nastroju, w ciemności, ze szklanką herbaty z rumem w ręce: jakieś dziwne przestraszenie i skóra cierpnie. Jak przelot ducha obok naszego ciała. Przetestowane. Niemiłe, ale dziwnie kojące uczucie. Bardzo blisko BTW z tej płyty jest jeszcze Somebody to Love. I w zasadzie nie wiem, dlaczego nie jest. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:05 AM Santana EUROPA (EARTH'S CRY HEAVEN'S SMILE) 1976 Amigos w BTW od: 2000 (koncert z Werony z 1977) Wolę ten numer chyba nawet bardziej od Samba pa ti, a było tak chyba nawet od zawsze. Pamiętam, jak Santana koncertował w Polsce w 1994, na Torwarze (co było dużym wydarzeniem, jednym z większych w roku), koncert był nawet potem transmitowany, możliwe że w całości a w każdym razie w dużych fragmentach, w TVP. Oglądałem, bardziej z ciekawości, bo nie byłem jeszcze gotowy na taką, głównie instrumentalną, muzykę rockowo-jazzowo-latynoską, w dodatku znałem może ze 3 numery wcześniej. W tym właśnie ten. I wtedy zrobił on na mnie najlepsze wrażenie i jakoś tak zostało na długie lata. Choć ogólnie rzecz bardzo podobna melodycznie, klimatem i konstrukcją do swego słynniejszego, starszego "brata" (czy raczej "siostry", bo oba kawałki mają żeński rodzaj). Rzecz się podobnie ciągnie, a w zasadzie raczej leje, jest utrzymana w rumbowym w mid-tempie, wszystko bez szaleństw, utrzymane w ryzach "singlowości". Idealna pościelówa można by rzecz . Wydano to na singlu tylko w Europie (rzecz jasna), w Stanach z tej płyty wyszło "Let it shine" i było mniejszym przebojem niż europejski singiel pod drugiej stronie oceanu. Ale cała płyta radziła tam sobie nieźle, najlepiej z płyt grupy od 1972, wchodząc nawet na 10 miejsce w pewnym momencie. Ciekawostka: pierwociny utworu powstały pod wpływem obserwacji kolegi, który przeżył zdecydowanie zły odlot po zażyciu meskaliny. Szkic został nazwany "The Mushroom Lady's Coming to Town" . Będąc w trasie z Earth, Wind & Fire, Carlos zagrał pewnego razu numer Tomowi Costerowi. Wspólnie dopracowali i dokończyli numer, zmieniając także tytuł. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:05 AM Kansas CARRY ON MY WAYWARD SON 1976 Leftoverture w BTW od: ok. 2007 (podobnie jak inne numery z Guitar Hero II) (podobał mi się wpis pod tym filmikiem: to były czasy, kiedy nie trzeba było wyglądać, żeby być gwiazdą ) To jest dopiero przedziwne połączenie: zespół znany z folkowej ballady, wyglądający jak jacyś southernrockowcy, zasuwa nam takie dziwadło, w którym mamy i hardrocka (cudowny główny riff! I jak zarabiście połamany rytmicznie!) i śpiew a capella chórków (to na wstępie, tego w filmiku nie ma) i folkrockowe fragmenty z pianinem i gitarą akustyczną i ostry wygrzew na hammonda i gitary w stylu Deep Purple i jeszcze trochę to w sosie progresywnym. Mistrzostwo! Uwielbiam sobie bębnić i nucić ten główny motyw z początku numeru - można świetnie wejść w dziwny rezonans rytmiczno-brzmieniowy i się lekko utransowić . To był pierwszy duży przebój zespołu, #11 na Billboardzie. Wersja skrócona (do 3 i pół minuty, to musiała być jakaś zbrodnia) była też jedynym ich numerem, który pojawił się na liście przebojów w UK (ale bez większego sukcesu). Zespół dzięki temu nagraniu (i całej płycie) wysforował się na jakiś czas na czoło podobnych grup z tego nurtu. Jakkolwiek go nazwać (tu mi się kojarzy np. Boston z takiego grania). Ciekawostka: na płytce, jako ostatni, jest też numer nazwany może mało skromnie Magnum Opus . Składa się z 6 części i trwa ponad minut. Sprawdźcie sobie, czy zasługuje na to miano. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:07 AM OK - zatem wchodzimy w kolejną epokę muzyczną, której niektórzy może tu mocno oczekiwali . I jak widać poprzednia nie była dla tych niektórych taka straszna, moim zdaniem obyło się bez większych nudów . Zatem: [center]1976-1982 Disco vs. Punk[/center] Stwierdziłem że tak nazwę, jak spojrzałem na przewijające się w niej kawałki . Thin Lizzy THE BOYS ARE BACK IN TOWN 1976 Jailbreak w BTW od: 2002 Niesamowicie wciągająca melodia, szczególnie refrenu, obłędnie melodyjne i zapadające w pamięć riffy gitarowe, w dodatku grane w duecie przez Scotta Gorhama i Briana Robertsona, zaraźliwy luz w śpiewie Phila Lynotta - bardzo lubię ten numer, z roku na rok coraz bardziej. I ponieważ go nie słyszałem kilka miesięcy conajmniej, to jak teraz odpaliłem sobie youtube'a, żeby wrzucić tu linka, to z rozpędu zapuściłem 4 razy z rzędu, w 3 wykonach . Numer znałem jeszcze przed 2002, ale zbyt wiele razy nie słyszałem, bo z nieznanych mi powodów nie jest szczególnie często grany w stacjach radiowych. Ale szalał za nim także mój współlokator, do tego stopnia że pewnego razu stwierdziliśmy, że musimy to sobie nagrać. I zadzwonił do Muzycznej Poczty UKF i zamówił ten numer, dedykując go "naszym chłopcom wracającym z Korei" (tak się złożyło, że właśnie mieli wracać ). Puścili i nagraliśmy, katując potem przez kilka następnych tygodni wiele razy dziennie . To jest rzecz zarówno do śpiewania, do grania na gitarach, na "niewidzialnych gitarach", jak też do tańczenia. Mam wrażenie że zespoły ery dancerocka (jak określam większość składów tzw. nowej rockowej rewolucji) mają tu dużo do zawdzięczenia Thin Lizzy. W każdym razie debiuty Franza Ferdinanda i Killersów jakby coś z tego numeru brały. Płyta była przełomem dla zespołu, 2 single z niej zrobiły sporą karierę w Stanach (ten i Jaibreak - co ciekawe oba rozpoczynały płytę. W sensie - jedna z jednej, druga z drugiej strony ) i dzięki temu grupa stała się gwiazdą nie tylko w UK i rodzinnej Irlandii (gdzie zdaje się jest legendą równą U2). Na VH1 oglądałem kiedyś bardzo ciekawy dokument o zespole, a raczej głównie o basiście-wokaliście. Jednym z głównych motywów były rzecz jasna dragi, które niestety zaważyły na późniejszych losach zespołu. Dorzuciwszy do nich wybuchowy charakter lidera otrzymaliśmy stałe zmiany składu grupy (co z kolei dało taki efekt, że grało w niej tyle legend rocka, że głowa mała!), o dziwo sprzedaż albumów na tym nie cierpiała za bardzo (przynajmniej do 1980), ale Phil nie bardzo potrafil wykaraskać się z heroiny, to niestety w końcu dało gorzkie efekty, w postaci takiej że niestety pod koniec 1985 doznał zakażenia, a następnie w wyniku powikłań - zapalenia płuc, ostatecznie umierając w wieku 36 lat po kilku tygodniach choroby. Ale muza zarąbista i mam poczucie, że dla mnie wciąż nieokryta. W każdym razie - blisko BTW są jeszcze: Dancing in the Moonlight, Still in love with you i wspomniane Jailbreak. Ciekawostka: numer jest grany na większości meczów rugby w Irlandii. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:08 AM Poprzedni numer był trochę do tańczenia, a trochę do pogowania więc trudno było powiedzieć, jaki jest wynik w starciu. Tym razem jednak jasne, że punkt dla punku: Ramones BLITZKRIEG BOP 1976 Ramones w BTW od: 2012 (w sumie dopiero przy tworzeniu tej części Topu zauważyłem, że nie mam Ramonesów żadnych. Wybór był prostu, aczkolwiek posłuchałem jeszcze kilku nagrań, które mogły wchodzić w grę. Ale poległy) (publika wydaje się równie nie gotowa na taką muzę, jak ta w latach 50-tych na Elvisa, czy 60-tych na Beatelsów ) Ten numer to głównie to zarąbiste "Hej! Ho! Let's go!" i w zasadzie im dalej w las (czyli im dłużej grają) tym gorzej . Ale że grają tak krótko to ten jeden okrzyk nie zdąży się znudzić i idealnie wystarcza na wypełnienie całego numeru energią z tej jednej linijki. To jest po prostu punk - czyli prosto, szybko i do przodu, a jak skończył nam się pomysł, to kończymy numer i gramy następny . Co jasno pokazuje, z jaką rewolucją muzyczną mieliśmy do czynienia. Ale rock doszedł do ściany i potrzebny był wstrząs. A Ramones i inni go dostarczyli. Ramones to oczywiście całe zjawisko kulturowe, że tylko o słynnych ramoneskach wspomnieć. Szalenie modnych i szalenie porządanych w Polsce w latach 80-tych. A płyta to oczywiście sporo zamieszania, nie tylko muzycznego. Tu mamy blitzkrieg, ale w innych numerach (czy nawet w całej szacie graficznej) było więcej nawiązań do II wojny światowej i popkulturowego przeżucia nazizmu, to oczywiście miało szokować i szokowało. W zasadzie to chyba w Ramonesach warstwa pozamuzyczna nawet przesłania tą muzyczną, a jest conamniej tak samo ważna. Jak chyba często w punku, szczególnie w jego pierwszym okresie, bo przecież to muzyka ze społecznym podtekstem można by rzec. W dodatku nie zawsze tworzona przez naturszczyków (jak to głównie było w Polsce), ale ludzi po szkołach artystycznych, szukających nowych form wyrazu i świadomie robiących rewolucję. Osobiście nie mam za wiele do powiedzenia niestety o Ramonesach, bo ja angielskiego punka poznawałem wtórnie, jak już znałem nieco polskiego. W dodatku jak juz mi się nieco znudził. A że nie rozumiem słów (co owszem często zdarzało się też w polskich numerach, ale tam miałem samozaparcie, żeby się wsłuchiwać), to zakładam że ogólnie średnio rozumiem tą muzykę. Moje 2 skojarzenia to kurtki i "hej! hoł! lets goł" . RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:09 AM John Miles MUSIC 1976 Rebel w BTW od: ok. 2008 Pierwsze skojarzenie to Markomania, bo chyba tylko Niedźwiedź gra ten numer w Polsce w radio. A nie, potem jeszcze ktoś grał. I to nawet często . I to drugie skojarzenie. Aczkolwiek przyznam szczerze, że jako sygnał to średnio mi pasowało to do profilu muzycznego Astrologa . Nie jestem pewien, czy bardziej od wersji pełnej nie kojarzę jakiejś skróconej, gdzie nie ma aż tylu motywów po drodze. Może to "Music (reprise)", które kończy album? Nie sprawdzę, bo jakoś nie mogę znaleźć tego na youtubie. Tak czy inaczej - numer ten jest dosyć niezwykły, składa się z kilku części i nazwałbym go na swój użytek jakimś progresywnym popem. Może gdyby nie mocno cukierkowa i mocno mi przeszkadzająca aranżacja, szczególnie tej tanecznej części. Ale w każdym razie rzecz warta uwagi i to na tyle, że nawet ta słodkość lat 70-tych (mi brzmiąca raczej na 80-te, dopiero przy wrzuceniu tego do Topu dowiedziałem się, że to nie okolice 1983) nie jest przeszkodą, by zwrócić na utwór uwagę i polecić go jako naprawdę sporą ciekawostkę. Przy okazji - fajne rzeczy się tu dzieją w warstwie harmonicznej, gdzie praktycznie ta sama melodia za każdym razem jest podawana z innymi akordami. Niezłe. To był drugi przebój artysty, bo po sukcesie "próbnego" singla wytwórnia zdecydowała się wydać mu cały album, z którego Music było pierwszym singlem i największym przebojem Johna jak się miało okazać (#3 w UK). Album produkował sam Alan Parsons, u którego zresztą potem John kilka razy śpiewał gościnnie, odwdzięczając się niejako za wkład w debiut. Aczkolwiek kariera Milesa nie potyczyła się chyba tak jakby wskazywał na to debiut, bo kolejne płyty już nie dochodziły w UK do pierwszej 10-ki, w zasadzie tylko w Szwecji radziły sobie dobrze (jest w tym kawałku coś eurowizyjnego, więc może to dlatego? Tzn. Eurowizję z lat 70-tych mam na myśli). A w Stanach w zasadzie nie zaistniał, co mnie jednak nieco zdziwiło. Ciekawostka: John Miles napisał kawałek w około pół godziny i pierwotnie to miało być nawet kilka piosenek, ale ostatecznie stwierdził że zabawnie byłoby połączyć je w całość. Z tą całością to może przesadził, bo rzecz jest nie do końca spójna, przejścia między częściami są dość nagłe, ale w sumie pomysł był dobry patrząc na dalsze losy tego numeru. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:10 AM Nadrabiamy zaległości. Drugi kawałek z "zapomnianych". A raczej taki, który zawsze lubiłem, ale nigdy nie ceniłem, przez pewien czas nawet zapomniałem o nim, ale przy przesłuchaniach do drugiej części BTW zaczął za mną chodzić i w końcu, po czasie co prawda, ale dodałem. Pewnie będziecie się krzywić na niego: Smokie LIVING NEXT DOOR TO ALICE 1976 singiel w BTW od: 2013 Kawałek jest zdaje się jakąś legendą w Beneluxie, nawet przez długi czas z tego powodu myślałem że Smokie to holenderski zespół. A to przecież Anglicy są. Ale numer, ku mojemu zaskoczeniu, okazał się być nie ich lecz australijskiego New World (takie "gębofonowe" trio). Przyjemny poprockowy kawałek, z wchodzącym w głowę refrenkiem, niezobowiązujące granie. Powiedziałbym, że lekko "abbowe" klimaty, ale w bardziej rockowym sosie. Nr 1 nie tylko w Holandii, w paru innych krajach w Europie też, a w UK #5. Za oceanem już gorzej. Ciekawostka: Smokie to raczej zespół jednego przeboju, ale mają bogatą dyskografię. Mało tego - istnieją do dziś, pod nazwą Smokie od 1974, a ogólnie nawet od 1964! (choć ze składu z 1976 ostał się jeno basista Terry Uttley. Podstawowy skład istniał w latach 1973-86) Ostatnią płytę, Take a Minute, wydali w 2010, to już ich trzecia w tym wieku i całkiem nieźle sobie radziła na ich ulubionych rynkach, czyli krajach skandynawskich, w Niemczech i Holandii. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:11 AM The Sex Pistols ANARCHY IN THE UK 1976 singiel / 1977: Never Mind The Bollocks Here's The Sex Pistols w BTW od: ok. 1999 (?) Jak w czasach rock'n'rolla lat 50-tych w Stanach, czy Beatlesów lat 60-tych, tak teraz w Wielkiej Brytanii lat 70-tych, muzyczna rewolucja miała także swój społeczny kontekst. Tym razem nie chodziło o emancypację rasową czy seksualną, ale ciężkie czasy dla klasy robotniczej: kryzys naftowy, a potem walka rządu Thatcher ze związkami zawodowymi, zamykanie kopalni, bezrobocie dawnych górników. To wytworzyło idealne pole dla zbuntowanej młodzieży. Bo młodzież zawsze (? teraz chyba nie) się lubi buntować, trzeba jej tylko podać temat. Tym razem postanowiła, jak mawiał McLaren, "odebrać systemowi rock'n'rolla i wziąć go znowu dla siebie. Bo on był zawsze ludzi, a stał się własnością mediów i koncernów". U mnie w miasteczku jakoś pod koniec lat 80-tych pojawiło graffiti "punk's not dead", jedno z pierwszych jakie pamiętam. Skąd ten cytat dowiedziałem się dopiero po wielu latach, ale zapadło mi w pamięć (obok takich jak: "Depeche Mode", "The Naturat", "lubię spocone dziewuchy" - te 2 na przychodni , czy "napis ćwiczebny"). A pierwsza kaseta z hologramem jaką kupiłem była autorstwa polskiego punkowego zespołu. I to tego z nurtu zapatrzonego zdecydowanie w pierwszych brytyjskich punkowców, nazwijmy to "nurtem jarocińskim". Tyle że zespół nagrał ją w 1993, więc były to inne czasy i inne bunty. A tamto graffiti było jednym z dłużej zachowanych, wyblakło co prawda z czasem po około 10 latach, a kilka lat temu jak ocieplano blok ostatecznie zniknęło pod warstwą styropianu i tynków. Nie ma już buntu, punk umarł? Ciekawostka: głośny dokument o zespole, "Wściekłość i brud", który skupiał się głównie na tym, czy zespół stworzył menedżer, czy jednak byli oni spontanicznym, własnym tworem: [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=JCkKxr748CE&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> (mam nadzieję, że węgierskie napisy nie przeszkadzają ) RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:12 AM Można dyskutować dużo o społecznych korzeniach i wymiarach punka. Ale w następnym nagraniu należy tylko pochylić głowy z uznaniem lub nawet zrobić wielki ukłon. Bo czapki z głów! To jest po prostu WIELKA Muzyka: Stevie Wonder AS 1976 Songs in the Key of Life w BTW od: 2011 (z tekstem, bo jak się śpiewa równo z kawałkiem, szczególnie tą końcówkę, to ciary chodzą nonstop!) Rzecz do której BARDZO długo dojrzewałem i mam nawet świadomość, że wciąż te płyty Wondera z lat 1972-76 są dla mnie nieokrytym do końca wspaniałym lądem. Co widać chociażby w tym, jak późno dorzuciłem ten numer do BTW. A znałem go jak sądzę już pod koniec lat 80-tych. Na pewno miał na to wpływ fakt, że o ile Steviego można było często słyszeć w Polsce w latach 80-tych, to jak nastał rockowy boom polskich zespołów, a potem dyktat stacji komercyjnych, to praktycznie nie sposób było usłyszeć jego numery w radiach (poza "I just called to say I love you"). Numer przypomniał mi dopiero George Michael, który śpiewał to w duecie Mary J.Blige. Chociaż z początku nawet nie kojarzyłem, że to numer Wondera, coś mi kołatało że znam to z dzieciństwa, ale nie mogłem do niczego przypiąć. W dodatku GM zaśpiewał to tak po swojemu (a w zasadzie jak się potem okazało - tak podobnie do oryginału), że sądziłem że to jest jego kawałek. Głupi byłem! Bo teraz z każdym przesłuchaniem coraz bardziej chylę czoła przed As. Jest to prawdopodobnie jedna z najlepszych piosenek lat 70-tych, po prostu mistrzowskie dzieło, wykonawczo (i jaki skład! Herbie Hancock który nie tylko gra, ale jeszcze "zniża się" do "po prostu" klaskania!), tekstowo, strukturą, funkowym feelingiem! Taka tu radość - radość z życia, radość z grania cudownej muzyki i zanurzenia się w niej, oddania siebie i oddania niej! Plus te gospelowe chórki, wszystko to daje numerowi takiego kopa, że niemal się czuje boskie dotknięcie, które natchnęło cały ten skład, że człowiek niewierny nagle lekko się nawraca i zaczyna wierzyć, że takie cuda nie mogą się dziać po prostu, za sprawą samej fizyki dźwięku, biologii i fizjologii człowieka. Wspaniała litanijność drugiej części sprawia, że numer ciągnie się i ciągnie, mógłby się nigdy nie kończyć. Powinni to na koniec płyty wrzucić (tyle że następne Another Star ma coś podobnego - to wieczne "nananana". I też pasuje ). Ciekawostka: za płytą kryje cię arcyciekawa historia! Stevie po ogromnych sukcesach poprzednich kilku płyt (już pisałem o Grammy za Album Roku 2 lata z rzędu), zirytowany polityką rządu USA, poważnie rozważał rzucenie muzycznego biznesu (!) i wyjazd do Afryki, gdzie chciał pracować z niepełnosprawnymi dziećmi. Był nawet planowany wielki pożegnalny koncert. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że więcej może pomóc swoją muzyką. Podpisał nowy kontrakt z Motown i zaczął pracę nad nową płytą. Ponieważ miał taką pozycję na rynku, że mógł rozdawać karty, a biło się o niego jeszcze kilka innych firm, podpisał absolutnie bajeczny kontrakt: 7 lat, 7 płyt, 37mln$, pełna wolność astystyczna - oznaczało to największy dotychczas konktrakt w historii muzycznego biznesu! Pierwsza płyta okazała się być dwukrążkowa, a nawet 3, bo dołączono jeszcze 7-calową "czwórkę", do tego blisko 30-stronicowa książeczka - iście królewskie wydanie! I takiż skład: ogólnie pracowało nad krążkiem około 130 osób (sic!) , które ledwo dotrzymywały kroku pracującemu bez przerwy i cyzelującemu każdy detal w najdrobniejszych szczegółach Wonderze (wynajął studio na 3 dni, siedział tam 9 miesięcy . A potem jeszcze miksował przez kolejne kilka). Poza wymienionym wcześniej Herbiem Hancockiem, byli to m.in. George Benson, Minnie Ripperton, czy Deniece Williams. I mimo naprawdę ogromnych oczekiwań, wcale ich nie zawiodła, stając się wielkim sukcesem: debiut w US od razu na pierwszym miejscu (wcześniej tylko Elton John, dwukrotnie, tego dokonał) i 13 tygodni z rzędu na miejscu pierwszym (spadło dopiero w 1977, zrzucone ze szczytu przez Hotel California, a potem wróciło na 1 tydzień). Oczywiście znowu Grammy za Album Roku. Chyba wystarczy . RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 15.03.2013 11:14 AM Disco (na upartego tak Wondera można zaliczyć?) wyrównuje wynik starcia. 2:2: Boney M. SUNNY 1976 Take The Heat Off Me w BTW od: 2011 O dziwo, mimo że ogólnie nie było tajemnicą, że "wokalista" wcale w tym zespole nie śpiewa (tylko Farian), a panie owszem tak, ale zależy które (na początku skład się wahał. Potem 2 śpiewały), rzecz chwyciła, zespół (? - raczej projekt należałoby rzec) stał się międzynarodową gwiazdą, sprzedał jakieś kosmiczne ilości płyt (wiki podaje 150mln , głównie w Niemczech i UK, ale w demoludach też byli wielką gwiazdą i ich pojawienie się w Sopocie, bodajże w 1977 czy '78 to spore osiągnięcie polskich działaczy trzeba przyznać). Jeszcze ciekawsze jest to, że kiedy Farian powtórzył pomysł pod koniec lat 80-tych, ale nieco go zmodyfikował, tzn. utrzymał w tajemnicy to, że wykonawcy widoczni na scenie i w teledyskach wcale nie wykonują piosenek przez nich "śpiewanych", a są po prostu dwoma wynajętymi ładnie wyglądającymi modelami, projekt którego to dotyczyło, czyli Milli Vanilli, spotkał się z ogromną krytyką, wybuchł skandal że to oszustwo i popularność duetu szybko zgasła (pamiętam, że nawet lubiłem wtedy ich kawałki . Tak tak, ja wtedy słuchałem takiej muzy - Kylie Minogue, Jason Donovan, Rick Astley, 2 Unlimited, Ace of Base, etc. I The Beatles ). Z dzisiejszego punktu widzenia rzecz jest bardzo interesująca pod względem socjologicznym i wskazuje na pewno na rodzaj obłudy, czy też muzycznej poprawności politycznej, obecnej w tamtych czasach. Teraz sytuacja jest z kolei jeszcze inna: nikomu nie przeszkadzają śpiewające żaby czy zespół złożony z bohaterów komiksu. Ewolucja mediów? I co było lepsze? Sztuczne zgorszenie ujawnieniem prawdy jak wtedy, czy jawne zakłamanie, jak teraz? A tak poza tym: to bardzo fajna muza, naprawdę świetnie zrobiona, europejskie disco u szczytu chwały . Ciekawostka: to też jest cover i nie byłem tego świadom aż do momentu kiedy przygotowywałem ten top. A jednak - oryginał wykonywał w 1966 Bobby Hebb. I powiem szczerze, że też jest bardzo dobra, aż żałuję że wcześniej jej nie znałem. Był to nawet spory przebój, który pozwolił mu grać w trasie koncertowej razem z The Beatles! Jeszcze lepsza jest wersja Marvina Gaye'a. A oto Bobby: [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=ILEXei9rfhw&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 13.04.2013 12:44 AM Pierwszy kawałek z 1977: Commodores EASY 1977 Commodores w BTW od: ok. 1997 (czy kiedy tam wyszła składanka Faith No More na koniec kariery. Oczywiście znałem wcześniej, ale ich cover, prawie taki sam jak oryginał, zmobilizował mnie do podniesienia rangi oryginału ) (czyżby na Grammy też grywano z playbacku? Bo tak to by wyglądało...) I znowu numer z wytwórni Motown. Słuchając tego kawałka jest się naprawdę "easy" . Pełen relaks i odprężenie, wolno sącząca się muzyczka, charakterystyczne melodyjne solo gitarowe, fortepian i trąbka czyli brzmienia w starym stylu. Nic tylko siedzieć i wypoczywać . Kariera zespołu od tej płyty (i tego numeru, aczkolwiek to był drugi przebój z tej płyty) nabrała rozpędu i trzymali się świetnie do 1981. Rok potem z grupy odszedł Lionel Richie i później było już cienko. A Lionel przez kilka lat był na samym topie topów. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 13.04.2013 12:48 AM Iggy Pop THE PASSENGER 1977 Lust for Life w BTW od: ok. 2002-4. Ale numer znałem już pod koniec podstawówki (Iggy nie czuł się chyba zbyt dobrze. Czy raczej - czuł się zbyt dobrze ) Człowiek, który może nie wynalazł (robił to już Jim Morrison), ale upowszechnił stage-diving. Człowiek, który biorąc pod uwagę ilość i liczbę używek, których próbował, powinien już dawno zejśc z tego świata. Człowiek o niskim głosie (trochę podobnym do Davida Bowie), widywany głównie z nagim torsem, przez co dziwnie wygląda w ubraniu . Zresztą - Bowie pojawia się tu gościnnie w chórkach (a także gra na całej płycie na klawiszach)! Powiem szczerze, że mam pewien problem z tym numerem. Wynika on głównie z tego, że najczęściej słuchane przeze mnie wersje to covery w wykonaniu polskich zespołów. I zarówno sepleniący angielski Muńka, jak okropny angielski Grabaża, podobnie jak wersja Kultu, Big Cyca, czy paru innych zespołów - niespecjalnie mnie przekonują. Jak się doda do tego taką kwestię, że numer jest w sumie mocno nudny muzycznie (w kółko te 4 akordy, bez żadnego urozmaicenia) - to może zmęczyć jak się słyszy wersje koncertowe które się ciągną i ciągną. Ale wersje Iggy'ego jakoś dają radę. Tyle, że za słabo je pamiętam w powodzi wielu innych wykonań (podobnie mam z Glorią zespołu Them, która w ogóle się do BTW nie załapała). RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 13.04.2013 12:56 AM The Sex Pistols GOD SAVE THE QUEEN 1977 Never Mind The Bollocks Here's The Sex Pistols w BTW od: 2000? (jak razem z drugimi Pistolsami) O Pistolsach napisałem w zasadzie wszystko co chciałem już wcześniej. Dodam, że ten numer lubię bardziej od Anarchii. Mimo że rozumiem tylko zwrotkę i "noł fiuczer", a potem z refrenu tylko jakiś bełkot słyszę . A jeszcze przypomniało mi się co do napisów na murach: "no future" też gdzieś było i chyba pomyliłem, bo ten legendarny napis to był właśnie ten, a "punk's not dead" był mniej legendarny (bo nie przy ulicy, tylko od tyłu bloku, skierowane na minipark jeśli można tak nazwać ten kwartał drzew z piaskownicą pośrodku). Trudno już powiedzieć, jak to było szczerze mówiąc. Pamięć zawodzi. Ale tak czy inaczej - "no future" to naczelne hasło punka po dziś dzień. Co ciekawe - Zgniły Jasiek twierdził zawsze, że obrazoburczy tekst, gdzie zestawiano w jednej zwrotce królową angielską i reżim faszystowski, wcale nie był atakiem na monarchię. Wręcz przeciwnie - był objawem resentymentu dla niej, a także hołdem dla klasy pracującej, wyznaniem prawdziwego patrioty (takie ówczesne "sorry Polsko" albo "Polska, mieszkam w Polsce"? ). Mimo to, wydanie singla spowodowało ogromny skandal, tym bardziej że jakoś tak "przypadkiem" złożyło się z jubileuszem 25 lat na tronie królowej Elżbiety. Ciekawostka: zanim zespół podpisał wreszcie kontrakt z nowym wydawcą, Virgin, który ostatecznie wydał singla, wytłoczono małą partię płytek ze znaczkiem A&M (które w końcu zrezygnowało, bojąc się ryzyka). Dziś te płytki należą do najdroższych krążków brytyjskich zespołów, jakie w ogóle istnieją. Jedna z nich, nietknięta, w kartoniku ze znaczkiem A&M poszła w 2006 za "drobne" 13 000 funciaków! Podobno takich sztuk istnieje jedynie 9. To się nazywa komercjalizacja buntu? RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 13.04.2013 12:59 AM Queen WE WILL ROCK YOU 1977 News of the World w BTW od: 1997, czyli prawie od początku (rarytas, bo wersja z BBC. Niezupełnie na żywo, bo z multiwokalem i nie wiem po co dogranymi oklaskami. Szkoda tylko, że nie ma tu moim zdaniem najlepszej części, która została zastąpiona improwizacją w stylu "Get down make love". Też zacną, ale jednak nie to co świetna szybka część z płyty) Niesłusznie moim zdaniem zapomniany numer, do czego przyczyniło się zapewne też to, że bardzo szybko wypadł z listy numerów granych na koncertach (tylko na trasie po wydaniu płyty, a po 1978 czy 9 już ani razu go nie grali). A był nawet singlem. W Japonii co prawda i w dodatku w jakiejś beznadziejnej wersji przyciętej do 4 minut z okładem, ale jednaj był. To taka Mayowa próba zrobienia kilkuczęściowego numeru w stylu Bohemian Rhapsody, ale utrzymanego w całości w jednym, hardrockowym stylu. Mój ulubiony numer z tej płyty. Naprawdę świetna sprawa. Kiedyś przeczytałem, że to był numer nieco w stylu Free (który to zespół chłopaki lubili), a jak wiemy historia tak się potoczyła, że potem ich wokalista stał się przez chwilę wokalistą nowego Queen (czy też raczej jego połowy). Dziwne są dzieje muzyki. Ciekawostka: w kawałku pojawia się tapping, jeszcze przed tym nim spopularyzował go Eddie van Halen. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 13.04.2013 01:01 AM Kansas DUST IN THE WIND 1977 Point of Know Return w BTW od: ok. 2002? (nie mam pojęcia, czy w liceum, czy w ogóle dużo później? Strzeliłem tak pośrodku) Pomyślałem, że na Wielkanoc będzie pasować i jest dzięki temu jakiś plus z tego, że przez 2 tygodnie nic w tym wątku nie wrzucałem. Skoro w BTW jest inny ich kawałek, to naturalnym być powinno, że będzie także ten ich najsłynniejszy. I jak widać nie ma niespodzianki. Piękna, akustyczna ballada, z partią skrzypiec nadającą utworowi dodatkowego romantyzmu, równoważącą może niespecjalnie balladowy wokal. Był to największy przebój zespołu, ich jedyny numer w Top 10 Billboardu. Ciekawostka: interesująca jest historia powstania numeru. Gitarzysta Kerry Livgren ułożył go sobie jako ćwiczenie palcowania i od czasu do czasu grywał w domu. Usłyszała to jego żona i spodobała jej się melodia numeru, zachęciła więc go do napisania słów. Kerry przedstawił numer zespołowi, nakłaniany przez nią mocno, ale bez wiary specjalnej, bo numer był mocno odległy od ich stylu. Ale chłopaki stwierdzili, że rzecz warto nagrać i tym sposobem, w ostatniej chwili, znalazła się na płycie "Point od Know Return". I mamy hit! Warto słuchać żon? Przynajmniej czasem . RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 14.04.2013 11:41 AM Wracamy do walki disco vs. punk. Nadchodzą najlepsze lata dla tego pierwszego i teraz sporo punktów natrzaskają: Bee Gees STAYIN' ALIVE 1977 Saturday Night Fever: The Original Movie Sound Track w BTW od: ok. 2002 (czy kiedy tam poznałem cover Anal Cunt ) Zwykle staram się wrzucić jakieś nagranie koncertowe, bo studyjne są aż nazbyt znane. Tym razem uczuyniłem inaczej, gdyż utwór ten jest tak nierozerwalnie związany z filmem, a film na tyle dobrze portretuje złote lata disco (a jednocześnie przyczynił się do jeszcze większej jego popularności), że stwierdziłem, że warto wrzucić taki oto filmik. Przy okazji widać, że na dobrą sprawę kultura disco, która wtedy zyskała swój dojrzały kształt, niemal nie zmieniła się do dzisiejszych czasów - podobny wygląd klubów (oświetlenia, ozdoby, etc.), stroje też raz na jakiś czas powracają, cały klimat mniej więcej taki sam. Myślę, że "Gorączka sobotniej nocy" to taki wzorzec dla kolejnych obrazów w tym stylu, co tylko umocniło ten archetyp. A dochodzi jeszcze ta nostalgia za utraconą niewinnością, bo to przecież były (na jakiś czas) ostatnie złote lata imprez i wolnej miłości, tym razem nie w stylu hippisowskiej komuny, lecz kapitalistycznego rozpasania i beztroskiej konsumpcji - "stare" choroby weneryczne stały się dzięki postępowi medycyny mniej straszne niż dawniej, a nie nadeszła nowa plaga, która wkrótce miała nieco spustoszyć nowojorskie parkiety i zajrzeć w oczy śmiertelnym wzrokiem najpierw środowiskom gejowskim na początku lat 80-tych, a potem (w drugiej ich połowie i na początku 90-tych) ogółowi populacji - AIDS. Na razie była jednak wielka zabawa i beztroska, pozwalajaca oderwać się od niedawnych niepokojów czasu kryzysu naftowego. A w polityce międzynarodowej też mieliśmy odprężenie czasów początku KBWE i SALT, gwiezdne wojny i nasilenie się wojny ideologicznej dopiero miało nadejść. To też chyba "złote lata" kokainy, ale to już inna bajka. (tu chyba za daleko odleciałem od muzyki z dygresją ) A co do samej muzy właśnie - klasyczne dla disco rytmy, klasyczne tempo, charakterystyczny dla gatunku sposób aranżu. No i te słynne chomiki, z których Bee Gees zasłynęli. Smerfne hity i królik Alvin (czy jak mu tam) odpadają w przedbiegach . Był to największy hit zespołu i symbol ery discomanii (która potrwała jakoś do końca 1979), a dzięki Bee Geesom i filmowi przestała być postrzegana jako muzyka środowisk Czarnych i Latynosów. Ciekawostka: jest to jeden z dwóch numerów rekomendowanych dla osób wykonujących masaż serca. Tzn. kiedy robimy masaż serca, powinniśmy w myślach śpiewać "Stain' Alive", bo jest w idealnym tempie do wykonywania masażu (drugi taki kawałek też będzie w zestawie) . Blisko BTW: Tragedy, Night Fever. Największym minusem tych kawałków jest to, że są w zasadzie takie same, różnią się tylko melodią i słowami. RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) - Miszon - 14.04.2013 11:42 AM Aha - zapomniałem o tym coverze, który mnie powalił jak usłyszałem w Ciężkim Wtorku w Radio Bis (potem zaczynał audycję w Radio 94/Antyradio, z muzyką już zawsze bardzo ciężką, z piątku na sobotę. Zapomniałem niestety nazwy, ale były protesty, że niesie treści satanistyczne. Co w sumie miało sens, skoro grano tam ekstremalny metal. Ja tam lubiłem posłuchać, dobrze się uczyło ). I za każdym razem zresztą powala: Talking Heads PSYCHO KILLER 1977 Talking Heads: 77 w BTW od: mniej więcej od wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, że znam ten numer z dzieciństwa (czyli od ok. 2006?) [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=dHb7_steTDU&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> Historia jest nieco freudowska, czy może raczej psychoanalityczna. Bo ten numer był gdzieś głęboko ukryty w mojej podświadomości i dopiero po latach udało mi się wydobyć na wierzch i związane z nim wspomnienia. Wynika z nich że ok. 1987-89 był to jeden z moich ulubionych kawałków, nawet pamiętam taką scenę, że słuchałem tego w wąskim pokoju u chrzestnej (miała 3 pokoje, a nie 2, jak my wtedy, więc nie można było mówić "duży" i "mały", tylko "duży", "mały" i "wąski". Bo faktycznie był wąski) z drewnianego radia, śpiewając głośno refren: "sajkekeler, keskese, fafafafa fafa fafafa fa!". Nic więcej z tego nie czaiłem, ale rzecz miała ciekawy rytm, zwrotkę z jakąś powstrzymywaną energię, bardzo chwytliwy refren z jedynymi słowami, jakie byłem w stanie ogarnąć, potem bardzo marszowy fragment (którego francuzkości oczywiście nie ogarniałem i nawet nie zauważyłem), a wreszcie jedyny moment, kiedy ta kumulowana energia znajdowała ujście i kiedy numer nie był spokojnym marszem (to "a jajjajjajjajjajjajj!"). Odkrycie tego wspomnienia było bardzo zaskakujące i nie pamiętam już, w jakich okolicznościach nastąpiło. Ale oczywiście musiałem rozpocząć poszukiwania, by dowiedzieć się, co to za "sajkekeler" (wydedukowałem sam, że pewnie "Psychokiller") i jaki to zespół. Ale dopiero ze 2 lata temu dowiedziałem się, że to nie jest 1985 rok (jak strzelałem biorąc pod uwagę, że to nie był nowy numer wtedy w dzieciństwie, ale też nie bardzo stary), tylko jeszcze lata 90-te. A w zasadzie dopiero na tym forum dowiedziałem się, że to prawdopodobnie jest new wave, a nie jakiś punkrock . Okazało się też, że całkiem nieźle odczytałem tekst utworu, w tym sensie że jest to zapis rozmyślań psychopatycznego mordercy, który przez większość utworu zachowuje spokój, beznamiętnie relacjonując swe chore myśli i powstrzymuje szaleństwo, dając mu wyraz tylko w jednym momencie. Interesujące jest to, że choć to obecnie klasyk, to wtedy numer nie był dużym przebojem. W Stanach ledwo wgramolił się do setki, w UK w ogóle nie zaistniał, tylko w Holandii był średnim przebojem. Wychodzi na to, że w Polsce był największym (i w moich dziecięcych rankingach ), choć trudno mi rzec czy wcześniej niż w drugiej połowie 80-tych. Biorąc pod uwagę brzmienie Republiki (która najbardziej mi się tu kojarzy), to chyba jednak wcześniej. |