Jak to dobrze, że przyjąłem zasadę, by nie komentować w żaden sposób poczynań obecnego selekcjonera reprezentacji Polski, dopóki nim będzie.
Dzięki temu nie muszę odnosić się do ostatnich wyników totolotka, czyli do wysłanych powołań na nadchodzące mecze (swoją drogą, kilka dni temu padło 11 szóstek w jednym losowaniu - zwycięzcy już pewnie zdążyli zwyzywać szefów, wnieść pozwy o rozwód i ułożyć sobie w głowie życie od nowa, a tam zamiast kilku baniek czekało marne 200 tysięcy. Dobrze, że tego dnia nie puściłem kuponu, bo przy moim szczęściu byłbym dwunastym).
Nie muszę więc szukać żadnej logiki i myśli w tym, co widzę. Nie muszę mieć zdania o rozpaczliwym poszukiwaniu "szóstki" do kadry, o wcześniejszym odstawieniu Romanczuka i Slisza, a teraz nagłym przywróceniu ich - dokładnie tak się buduje zespół i buduje morale zawodników. To nic, że w LM i w Szwajcarii gra Łakomy, w młodzieżowce i w Turcji świetnie sobie radzi Kałuziński, o zlinczowanym przez media kapitanie Torino też lepiej nie wspominać. Lepiej wrzucić na portugalską karuzelę chłopaka po 5 meczach w seniorskiej piłce i spalić go na stosie.
Ciągniesz Bogusza i po jetlegu kasujesz go 45 minutach w Chorwacji. Jak masz dwa mecze w Warszawie, to zza oceanu przylatuje tylko Świderski, teraz nagle czterech Amerykańców. Bogusz pewnie znowu wyjdzie na Portugalię i zjazd do bazy - chcesz go, daj mu zaufanie i realną szansę, nie chcesz to go nie powołuj, masz do tego prawo, nie ciągnij go przez pół świata.
Cash? "nie będziemy rozmawiać o tym, czego nie ma". Czas Goznalo Feio w Lublinie skończył się między innymi (ale to był jeden z wielu powodów) dlatego, że w rozmowie z właścicielem powiedział o swoich piłkarzach "to" ("zasługuję na więcej niż to").
Przypadek Ameyawa też jest przeciekawy. Chłopak daje dwie przyzwoite zmiany, ale na następnej liście powołanych już go nie ma. Dowołany awaryjnie w ostatni dzień, leci do Portugalii z kontuzją, dziś wraca. Świetnie się tam bawicie.
Ale gdybym się jeszcze tym przejmował, to kropla przelałaby się we mnie dziś. Od rana czytam, że w pierwszym składzie na Portugalię ma wyjść Drągowski. Gdyby istniała zdrowa hierarchia, byłby obecnie maksymalnie piątym bramkarzem, jeszcze za Grabarą i Majeckim.
Ale oni nie mają na transfermarkt w rubryce "menadżer" wpisane "Mariusz Kulesza".
Mam nadzieję, że koniec tego cyrku jest bliski.
---
Nie chcę już chyba wracać do tego, co wydarzyło się w niedzielę podczas meczu w Białymstoku. Jego echa niosą się do dziś, a ja chyba przegapiłem moment, gdy Raków z klubu neutralnego lub nawet budzącego sympatię, stał się jednym z najbardziej znienawidzonych w Polsce. Myślałem, że tak jest tylko w Poznaniu, ale to się już rozlało.
Nie będę się nad tym rozwodził, ale skala tej nagonki ze strony kibiców innych klubów poraża i się z tego wyłączyłem.
Nie przegryźliźmy kablów od VARu, to była decyzja sędziów, żeby grać. Sędzia był tego dnia fatalny i mylił się w obie strony.
To był drugi rzut karny dla Rakowa w tym sezonie, tyle samo było przeciwko nam - słabo jak na pieszczochów sędziów. W Warszawie nie było ewidentnej czerwonej kartki dla rywala.
Cholernie szanuję ten punkt.
Bo, jak powiedział Marek Papszun po meczu, Jagiellonia to obecnie najlepszy zespół w Polsce.
Chyba zbyt mało mówi się o tym, jak wspaniałą pracę wykonuje tam Adrian Siemieniec, czyli Ted Podlasso - kolejny przykład, że piłka to nie serial, prawdziwe historie są jeszcze ciekawsze.
Masz 32 lata, jesteś człowiekiem zupełnie znikąd, prowadzisz rezerwy w IV lidze. Dostajesz szansę życia, musisz uratować Jagiellonię przed spadkiem, robisz to.
W następnym sezonie siłą rozpędu i praktycznie takim samym składem robisz mistrza Polski. Grasz najefektowniejszy futbol, strzelasz mnóstwo goli i przy okazji dużo też tracisz.
W międzyczasie kupujesz całą piłkarską Polskę pokazując na każdym kroku, jak świetnym jesteś człowiekiem (mój ulubiony obrazek - już po zdobyciu mistrzostwa wywiad w tunelu, po ludzku trudny dzień, bo zwycięstwo z Wartą oznaczało, że przyjaciel i świadek na ślubie spada z Ekstraklasy, w czasie wywiadu obok przechodzi piłkarz Warty, którego zna - przerywa wywiad i go serdecznie przytula).
Nowy sezon, nowe wyzwania. Brak doświadczenia mógł być problemem, wydawało się w pewnym momencie, że Jaga wpadła w taki wiraż, z którego trudno będzie wyjść (dwa oklepy od Ajaxu, 0:5 w Poznaniu).
Dziś jest trzecim najlepiej punktującym na tym etapie sezonu mistrzem Polski w XXI wieku (lepsza była tylko Wisła ale w sezonach, gdy szybko odpadała z pucharów) i trzecim zespołem w tabeli Ligi Konferencji, po ograniu Kopenhagi na wyjeździe i rozbiciu u siebie Molde.
Czapki z głów.
A na drugim biegunie Jacek Magiera i Śląsk Wrocław.
Przejął zespół w środku tabeli, niespodziewanie wprowadził go do pucharów. Po słabym starcie kolejnego sezonu pogoniony, by na jego koniec wrócić i uratować przed degradacją.
Kolejny sezon, siłą rozpędu ze składem węgla i papy i dwoma kozakami przegrywa mistrzostwo Polski o punkt. Noszony na rękach, podrzucany do góry podczas fety na wrocławskim rynku.
Latem traci dwóch kozaków, zostaje mu skład węgla i papy uzupełniony nowym szrotem.
Bardzo się wczoraj ucieszyłem na wieść o tym, że Jacek Magiera został zwolniony ze Śląska. To trochę niezdrowe, gdy ludzie którym dobrze się życzy pracują w klubach, którym nie życzy się dobrze. Teraz to jest pewien rodzaj ulgi.
Magiera zasługuje na to, by pracować w normalnym i zdrowo zarządzanym klubie, a nie z ratusza.
Tak, Jacek Magiera z pewnością zasługuje na więcej, niż "to".
Wrocław będzie w maju gościł finał Ligi Konferencji, oby już jako jedną nogą pierwszoligowiec.
Ależ to byłby chichot historii, gdyby w tym meczu zagrała Legia albo Jaga...
___
100 NAJSKUTECZNIEJSZYCH POLSKICH PIŁKARZY W HISTORII (95-91)
95. ŁUKASZ CIEŚLEWICZ 94
(Wyspy Owcze 84, Puchar Wysp Owczych 4, Puchar Danii 2, Europa 4)
Śnią mi się Wyspy Owcze
Jestem w snach tam solidnym ligowcem
Śni mi się Walia śni mi się Malta
Technika żadna typowy walczak
Śni mi się San Marino
Kibiców idol Il Fenomeno Pivot
A jak zima mocno przyprze
To śni mi się druga liga gdzieś na Cyprze
Nie wiem, czy Łukasz Cieślewicz słyszał kiedyś "Sny o Intertoto" Kamila Pivota, ale na pewno je w dużym stopniu zrealizował.
Wychowanek Mieszko Gniezno, gdy miał 12 lat jego ojciec został piłkarzem ÍF Fuglafjørður i cała rodzina przeniosła się na Wyspy Owcze, gdzie osiadła na stałe.
Nie przebił się w Danii (rezerwy Broendby, 10 goli w II lidze), został gwiazdą tam, gdzie owiec jest więcej niż ludzi.
W najlepszym momencie przygody z piłką sprawdzany przez Wartę i Ruch, bez powodzenia (choć w Chorzowie strzelił 2 gole w 2 sparingach).
W lipcu 2015 roku w pierwszej rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów zmierzył się ze swoim bratem Adrianem, który wyjechał do Walii. Łukasz strzelił gola w drugim meczu, ale B36 został ostatecznie wyeliminowany przez The New Saints. To chyba jedyny taki przypadek w historii polskiej piłki, gdy bracia stanęli naprzeciwko siebie na poziomie europejskich pucharów.
Dziś trener kobiecej drużyny w Torshavn.
94. ARTUR SOBIECH 94
(Ekstraklasa 39, Puchar Polski 6, Bundesliga 18, 2.Bundesliga 7, Puchar Niemiec 4, Turcja 9, Puchar Turcji 1, Puchar Cypru 1, Europa 7, Polska 2)
Niby tylko 34 lata, ale trudno mu będzie dobić do setki, jeśli podtrzyma stabilną formę strzelecką z ostatnich lat (od sezonu 21/22 do dziś zdobył... 4 gole). Niedawno trafił w Pucharze Cypru, ale w lidze gra ogony.
Nie najlepiej świadczy o karierze, jeśli pierwszym skojarzeniem jest żałosne żebranie o wymianę koszulek z Hiszpanami po 0:6.
Z pozytywnych wspomnień - decydujący gol dla Lechii w finale PP z Jagiellonią.
No i gol na 3:0 w rewanżowym ćwierćfinale Ligi Konferencji gdy sprawił, że osoba odpowiedzialna w Fiorentinie za pranie spodenek musiała użyć po tym meczu podwójnej dawki odplamiacza. Inna rzecz, że zagrał wtedy, bo Lech po 1:4 w Poznaniu wyszedł na rewanż w pół rezerwowym składzie, a on był etatowym trzecim napastnikiem.
Ale trzeba docenić liczbę goli w Bundeslidze.
I to, że na pewnym etapie podporządkował swoją karierę karierze żony Bogny, piłkarki ręcznej i żeby być blisko niej zszedł do 2.Bundesligi, gdy ta była gwiazdą Dortmundu.
93. ADAM BUKSA 94
(Ekstraklasa 29, Puchar Polski 2, MLS 33, Puchar Francji 1, Turcja 16, Dania 4, Europa 1, Concacaf 1, Polska 7)
pic a view
Obieżyświat, także po Polsce. Wisła, Lechia, Zagłębie, Pogoń, w międzyczasie nieudany podbój Włoch. Dużo mieszał w jego karierze ojciec, na szczęście udało ją się wyprowadzić na prostą (z młodszym bratem chyba będzie trudniej).
Potem USA, odbicie się od Francji (w dużej mierze przez kontuzje), odrodzenie w Turcji.
Myślałem, że po golu na Euro z Holandią będzie jakiś ciekawy transfer, a trafił do mistrza Danii o nazwie, której nigdy nie nauczę się wymawiać za niespełna 5 milionów € (w tym samym czasie Ante Crnac odchodził z Rakowa do Norwich za ponad dwa razy więcej, trudno zrozumieć ten świat).
Życie współczesnego polskiego kibica to chwile. A ta, w której Adam Buksa wyprowadzał nas na prowadzenie z Holandią była piękna i szkoda, że trwała właśnie chwilę. Po kontuzjach Lewandowskiego, Świderskiego i Milika wydawało się, że jesteśmy w ciemnej dupie, a on włączył tam na chwilę światło.
28 lat, tylko i aż, wiele wciąż przed nim.
92. EMMANUEL OLISADEBE 96
(Ekstraklasa 20, Puchar Polski 5, Grecja 24, Puchar Grecji 4, Cypr 6, Chiny 12, Europa 14, Polska 11)
Bałem się, że się nie zmieści, bo to nie był długi lot, prawdopodobnie przez faktyczny wiek (nigdy nie uwierzę, że na mundialu w 2002 roku miał 23 lata).
Nie przeszedł testów w Ruchu i Wiśle, dopiero w Polonii przytulił go Jerzy Engel, stając się jego piłkarskim ojcem. Szybko znalazł do niego klucz - podatny na kontuzje piłkarz źle znosił ciężkie treningi i musiał być prowadzony indywidualne, czyli po prostu się nie przemęczać, później za granicą niestety już tego nie wiedzieli.
A że piłka jest okrutna, to kilka lat później swoimi bramkami zamknął Wiśle bramy do upragnionej Ligi Mistrzów, defacto kończąc karierę tego szkoleniowca.
Nie oglądałem jego debiutu, ale doskonale go pamiętam. Sierpień 2000, Paryż, budka telefoniczna na żetony i wieczorny szybki telefon do kumpla z pytaniem o wynik meczu towarzyskiego z Rumunią. 1:1, gol Olisadebe. A reszta jest już piękną, choć krótką historią. Dał nam kluczowe zwycięstwa na Ukrainie i w Norwegii, tyko on mógł strzelić pierwszą po 16 latach bramkę dla Polski na mundialu - szkoda, że dopiero w meczu o honor.
W historii naszej piłki i w sercach ludzi z naszego pokolenia ma miejsce na zawsze.
Po czasie - uważam, że to wszystko nie było do końca uczciwe. Z drugiej strony, jeśli ten fortel był ceną za wygrzebanie się po latach z marazmu, to czasem w życiu trzeba zagrać na kodach.
Z trzeciej strony - to nie była wielka gwiazda naszej ligi, dorobek bramkowy najlepiej o tym świadczy. Nikt chyba nie mógł przewidzieć, że to aż tak wypali. Ja w to nie wierzyłem, bardziej byłem wkurzony, że ta naturalizacja zamyka drogę do kadry Juskowiakowi, Wichniarkowi czy Kuźbie, który wtedy w Szwajcarii strzelał jak najęty, a nigdy nie został sprawdzony.
Z czwartej strony - "Emsi" był pod wieloma względami bardziej polski, niż wszystkie późniejsze farbowane lisy razem wzięte. W alkobiografiach piłkarzy tamtej kadry stale przewija się motyw, jak Olisadebe zawsze siadał z nimi do stołu i nigdy od niego odchodził (po kilku kieliszkach trzeba go było odnosić do pokoju).
A po piąte i być może najważniejsze - nikt nie zrobił więcej dla walki z rasizmem w Polsce, niż on.
Wrócił do Nigerii, jest developerem, rozwiódł się z uroczą blondynką (to prawdopodobnie był papierowy ślub, by przyspieszyć procedurę uzyskania obywatelstwa) i wiedzie spokojne życie.
91. WŁADYSŁAW KRÓL 97
(Ekstraklasa 95, Polska 2)
W okresie międzywojennym rozegrał ponad 500 meczów w barwach ŁKS (wliczając spotkania towarzyskie), w których zdobył 295 goli. W kadrze 4 mecze i 2 gole.
Wielokrotnie reprezentował Polskę w hokeju na lodzie, wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen 1936 oraz na mistrzostwach świata w Pradze w 1938.
Uprawiał również lekkoatletykę, łyżwiarstwo szybkie i figurowe, narciarstwo, pływanie, skoki do wody oraz tenis ziemny.
Trener i wychowawca wielu łódzkich sportowców. Podobizna Króla widnieje na fresku Łódź w pigułce, który przedstawia listę ponad 30 osób najbardziej znanych i zasłużonych dla miasta Łodzi. Jego imieniem został nazwany Stadion Miejski Łódzkiego Klubu Sportowego.
Zmarł w 1991 roku.