100 NAJSKUTECZNIEJSZYCH POLSKICH PIŁKARZY W HISTORII (50-51)
55. JÓZEF NAWROT 132
(Ekstraklasa 116, Polska 16)
Trzeci najskuteczniejszy strzelec w historii Legii Warszawa. Piłkarz, fotograf, specjalista kartografii wojskowej, trener.
Wychowanek Wawelu Kraków, potem Cracovia, WKS 1 ppLeg Wilno, Legia i Polonia.
W 1930 roku strzelił 27 goli w 20 meczach, a w ostatnim meczu z Ruchem Hajduki Wielkie napastnik Legii ścigał się o tytuł z Karolem Kossokiem z Cracovii i koledzy robili wszystko, by to on wygrał. Nawrot zdobył sześć bramek i rzeczywiście wyprzedził Kossoka, po latach te wyliczenia zakwestionował Andrzej Gowarzewski - według niego przez cały sezon Nawrot strzelił nie 27, a 22 gole i korona należy się Kossokowi.
W 1936 roku Legia zajęła ostatnie, 10 miejsce i spadła z ligi, głównie przez absencje czterech ważnych piłkarzy. Nawrot, Henryk Martyna, Franciszek Cebula i Edward Drabiński wypłynęli do Nowego Jorku na pokładzie statku MS Batory. Drużyna marynarzy miała zagrać rewanż z zespołem amerykańskiej Polonii - w pierwszym meczu polonusi wygrali 8:1, więc na rewanż zaproszono zawodowców, który na widok dolarów porzucili klub i kolegów. "Marynarze" wygrali 4:1, a bramki dla MS Batory strzelali: Nawrot (trzy) i Drabiński.
Po powrocie zarząd klubu zdyskwalifikował całą czwórkę, a Nawrot przeniósł się do Polonii.
W reprezentacji 16 goli w 19 meczach (m.in. 4 z Łotwą i 3 z Rumunią).
Na początku II wojny przez Lwów i Johannesburg przedostał się do Szkocji, służył w armii generała Andersa, uczestniczył walkach o Arnhem. Był instruktorem sportu w wojsku, po wojnie grał jeszcze w klubach z niższych kategorii rozgrywkowych w Szkocji.
Pozostał na emigracji do końca życia, zmarł 24 września 1982 roku w Southsea.
54. TOMASZ GRUSZCZYŃSKI 133
(Luksemburg 121, Puchar Luksemburga 8, Europa 4)
Jako nastolatek wyjechał z Wałbrzycha do Francji, jego ojciec trafił do IV-ligowego CSO Amnéville (zdążyli zagrać kilka meczów razem).
W rezerwach Metz trenował z Adebayorem i Obraniakiem.
Był na testach w Zagłębiu Lubin, ale gdy kazano mu przebierać się w samochodzie i wystawiono w gierce 14 na 14 spakował się i trafił do luksemburskiego F91 Dudelange, gdzie stał się legendą (nigdy jednak nie zamieszkał w Luksemburgu, dojeżdżał 30km z Francji).
6 mistrzostw i 5 pucharów (choć trafiał seryjnie to nigdy nie został królem strzelców).
Był temat gry w reprezentacji Luksemburga, ale formalnie nie było to możliwe (posiadał już dwa obywatelstwa - polskie i francuskie).
W pucharach strzelił gola Rapidowi Wiedeń, ale do historii przeszedł dzięki temu, że najpierw w ostatniej minucie doprowadził do dogrywki w meczu z bośniackim Zrinjskim Mostarem, a potem przesądził o pierwszym awansie luksemburskiego klubu do drugiej fazy eliminacji LM.
Z wywiadu na weszło:
- Najciekawiej było jak wyjeżdżaliśmy na mecze pucharowe. A do tych „naszych”, wschodnich krajów to już w ogóle. Ujmę to tak: koledzy nigdy u siebie nie widzieli takich ładnych dziewczyn. I grzecznie w hotelach nie siedzieli, ale dopiero po meczu.
- Grubo było?
- Jak to się mówi – to co się działo na Litwie zostaje na Litwie.
Jego ojciec po karierze prowadził firmę budowlaną, syn też miał smykałkę do biznesu.
Początkowo za bezcen od obrzydliwie bogatych Luksemburczyków skupował używane samochody i sprowadzał je do Polski, potem założył firmę zajmującą się importem i eksportem wyrobów stolarskich.
Jego córka Kelya też gra w piłkę, dwa lata temu pojawił się w mediach temat jej gry dla Polski (ma dopiero 20 lat, więc może to się jeszcze wydarzy).
53. PIOTR REISS 133
(Ekstraklasa 109, Puchar Polski 15, Bundesliga 6, Europa 2, Polska 1)
Wychowanek Lecha Poznań, w wieku 19 lat trafił do Kotwicy Kórnik by tam odbyć zasadniczą służbę wojskową, potem krótko był piłkarzem Amiki Wronki.
Po powrocie do Lecha wiecznie uśmiechnięty napastnik stworzył świetny duet z Maciejem Żurawskim, stał się czołowym strzelcem ligi (choć jedyny tytuł króla strzelców zdobył dopiero w sezonie 06/07).
Nie poszło mu w Niemczech, wrócił do domu.
Dwukrotny zdobywca Pucharu Polski z Lechem.
W reprezentacji Polski 4 mecze i 1 gol, na błocie na Słowacji za Wójcika.
Chyba jedyny w tym gronie z prawomocnym wyrokiem za korupcję. Autor książki o wiele mówiącym tytule "Spowiedź Piłkarza” (utrzymuje, że nigdy nie sprzedał ani nie kupił meczu).
W 1998 roku w meczu z Petrochemią Płock według relacji arbita Stanisława Żyjewskiego, Reiss miał mu grozić na boisku słowami: „Połamię Ci ręce i nogi, polecisz z dymem”, a także straszył go mafią. Żyjewski oskarżył Reissa o wypowiadanie w jego kierunku gróźb karalnych, a żeby było ciekawiej, niedługo po tym meczu faktycznie ktoś próbował spalić dom sędziego, wrzucając do niego butelki z benzyną. Reiss stanowczo zaprzeczał oskarżeniom, a sprawa w sądzie ostatecznie została umorzona ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu (piłkarz został ukarany przez Wydział Dyscypliny PZPN trzymiesięczną dyskwalifikacją z zawieszeniem na pół roku).
Po zakończeniu kariery powiedział w jednym z wywiadów:
"Boli to, że Lech nie gra na swojej licencji, tylko na licencji Amiki. Myślę, że to Kolejorz ma tradycje i historię, a w dziwny sposób zostało to rozmyte. Żal mi tego, bo Lech – odkąd pamiętam – był zawsze klubem kibiców, a to wszystko się teraz zamydliło. Nie ma dla mnie ten klub takiej więzi, duszy, dzięki czemu żyło nim kiedyś całe miasto. A gdy teraz patrzę… Gdyby nie studenci, kibice przyjezdni spoza Poznania, z Wielkopolski, to myślę, że coraz mniej mówiłoby się teraz o tym zespole. Bardzo nad tym ubolewam, bo historia tworzyła się prawie sto lat, a powoli to zanika…”
W odpowiedzi kibice Lecha wywiesili transparenty: „Chciałeś być legendą zostałeś mendą” i „Jak od Rutka kasę brałeś na licencję nie narzekałeś”.
Pominięty w 11 stulecia klubu chyba nie tylko dlatego, że ktoś musiał zrobić miejsce Lewandowskiemu (z którym zdążył się jeszcze przeciąć).
Mignęło mi niedawno, że dziś Piotr Reiss jest w sporze prawnym z Akademią Piotra Reissa, ale nie obejrzałem tego odcinka Tetryków do końca i potem nie wgłębiałem się w to, o co tam chodzi.
52. FRYDERYK SCHERFKE 133
(Ekstraklasa 132, Polska 1)
Wychowanek poznańskiej Warty, urodził się w niemieckiej rodzinie.
Jako 20-letni zawodnik wywalczył w 1929 roku pierwsze w historii "Zielonych" mistrzostwo Polski, w 1938 roku dołożył wicemistrzostwo. Rozegrał 236 meczów ligowych, strzelając w nich 132 gole, dzięki czemu jest do dziś najlepszym snajperem w historii tego zespołu, wybrany też piłkarzem stulecia.
W trakcie igrzysk olimpijskich w 1936 r. doznał poważnej kontuzji w meczu z Wielką Brytanią w postaci złamania żeber, w związku z czym nie wystąpił w półfinałowym meczu, co historycy sportu wskazują jako główną przyczynę porażki.
Podczas Mistrzostw Świata 1938 rozgrywanych we Francji w meczu z Brazylią strzelił pierwszego w historii gola dla Polski w turnieju finałowym mistrzostw świata (z rzutu karnego, po faulu na Erneście Wilimowskim w 23 minucie).
Od lutego 1940 roku grał w nowym klubie niemieckim 1. FC Posen (potem Luftwaffen SV Posen), w okresie reprezentowania barw tego klubu był również kapitanem drużyny Kraju Warty w Pucharze Regionów Niemieckich, strzelił bramkę w przegranym 1:2 meczu przeciwko Śląskowi. Latem 1941 roku wstąpił do nowoutworzonego Sportgemeinschaft SS Posen, choć jak większość zawodników nie był członkiem SS. Karierę zakończył w 1942 roku w wieku 32 lat.
W lutym 1940 roku został tymczasowym kierownikiem wydziału piłki nożnej w urzędzie ds. sportu nowej administracji niemieckiej. Według relacji kolegów z czasów gry w piłkę, wykorzystywał wszystkie swoje kontakty, aby chronić ich przed prześladowaniami nazistów. Udało mu się wyciągnąć z niewoli kolegów, z którymi grał w Warcie Poznań: Mariana Fontowicza, a także aresztowanego Bolesława Genderę. Scherfke pomagał kolegom z drużyny i ich rodzinom, niektóre osoby udało mu się wykreślić z listy przeznaczonych do wywózki na roboty przymusowe, rodzinę mecenasa Bolesława Dembeckiego uchronił przed wysiedleniem do Generalnego Gubernatorstwa, a piłkarza i żołnierza podziemia Michała Fliegera dwukrotnie ostrzegł przed aresztowaniem.
Z czasem stał się obiektem obserwacji Gestapo z powodu częstego interweniowania w sprawie zagrożonych Polaków.
W 1942 roku został wcielony do Wehrmachtu, służył na froncie wschodnim, a potem w Jugosławii. W maju 1945 roku dostał się do brytyjskiej niewoli.
Po wojnie na stałe osiadł w Senftenbergu w południowej Brandenburgii, a później w Berlinie Zachodnim, gdzie założył sklep meblowy.
Był aktywnym działaczem polonijnego towarzystwa Strzecha Polska w Senftenbergu.
Czy Fryderyk Scherke strzelił tylko jedną bramkę słynnym meczu z Brazylią, czy może jednak dwie...?
Zmarły w zeszłym roku Leszek Jarosz poświęcił badaniu tej sprawy kawał swojego życia. W obszernym artykule w jednym z wydań "Kopalni" przedstawił kilka dowodów na to, że ostatniego gola, który padł w zamieszaniu podbramkowym i przy zapadających ciemnościach strzelił właśnie Scherfke. Największym z nich był pamiątkowy miedzioryt, który po powrocie do kraju otrzymał od PZPN z napisem "strzelcowi dwóch goli na mundialu".
Uśmiechnąłem się podczas przygotowywania tego zestawienia wiele razy, ale nigdy tak mocno jak na widok bezpośredniego sąsiedztwa tych dwóch postaci.
Naznaczeni i nierozerwalni w historii.
51. ERNEST WILIMOWSKI 133
(Ekstraklasa 112, Polska 21)
Urodził się jako Ernst Otto Pradella 23 czerwca 1916 w Katowicach, w akcie urodzenia nie było danych ojca, który najprawdopodobniej zginął na froncie wschodnim, przyjął nazwisko matki. Gdy miał 13 lat, usynowił go urzędnik i powstaniec śląski Roman Wilimowski.
Andrzej Gowarzewski twierdził, że Wilimowski w wieku 12 lat i 295 dni zadebiutował w pierwszej lidze w barwach 1.FC Katowice. Klub ten w kwietniu 1929 roku miał problemy kadrowe i sprowadził z okolicznych klubów kilku zawodników, wśród nich gracza o nazwisku Pradelok (ówczesny pseudonim Ernesta, usynowionego niedługo później), który rozegrał całe spotkanie ligowe 14 kwietnia 1929 roku przeciwko zespołowi Klub Turystów Łódź. Zawodnik o takim nazwisku dla 1.FC nigdy więcej nie zagrał. Według Gowarzewskiego w województwie śląskim był tylko jeden piłkarz o takim nazwisku – Wincenty Pradelok, wówczas gracz Orła Wełnowiec. Największy kronikarz polskiego futbolu dotarł do niego i zapytawszy o tamten mecz usłyszał od Pradeloka, że jako syn powstańca śląskiego nigdy nie zagrałby dla niemieckiego klubu.
Kazimierz Górski uważał Wilimowskiego za najlepszego polskiego piłkarza w historii, a Pan Kazimierz dużo w życiu widział, więc skoro on tak twierdził, to coś musiało być na rzeczy (jako tego największego w historii wymieniali go też Antoni Piechniczek i Gerard Cieślik).
W książce Michała Listkiewicza (który był blisko Górskiego do końca jego życia) jest opowiedziana historia, która mocno wryła mi się w głowę, choć słyszałem ją już wcześniej w trochę innej wersji (idealna scena na otwarcie filmu, który kiedyś powinien powstać).
Monachium 1974, hotel w którym mieszkała reprezantacja Polski w czasie mundialu.
- Wilimowski jestem, nie wiem tylko, czy pan ze mną pomówi, nie odpędzi.
- Ja nie mam zwyczaju nikogo odpędzać, czym mogę panu służyć?
- Wie pan, kim jestem?
- Tak, widywałem pana przed wojną na meczach.
- Bo tak źle o mnie mówili i pisali u was, to nie było tak, ja nic złego nie zrobiłem.
- Dlaczego mi pan to mówi? Niech pan zwróci się do naszych dziennikarzy akredytowanych w RFN, jest też konsulat, jeśli uważa pan, że u nas nie znają o panu całej prawdy.
- Nie wierzą mi, a Pan, były piłkarz oraz wielki trener… Zrozumie mnie.
- Ja się zajmuję sportem, mam przed sobą ważne zadanie, udział w mistrzostwach świata drużyny, którą kieruję, nie potrafię panu pomóc.
- Rozumiem, życzę panu powodzenia.
- Panie Wilimowski, jeśli pan nic złego nie zrobił, jak pan mówi, dlaczego pan nie wrócił do kraju, może nie od razu, na fali emocji, ale potem, i nie spróbował się wytłumaczyć, oczyścić z zarzutów?
- Bałem się...
(według pierwszej wersji jaką słyszałem, Wilimowski czekał wtedy w hotelowej restauracji na Górskiego, ale do spotkania nie doszło, przekazał portierowi krótki list do trenera napisany na serwetce i życzenia powodzenia
Inne źródła podają, że podczas tego mundialu Wilimowski chciał spotkać się z piłkarzami reprezentacji Polski, jednak służby SB do tego nie dopuściły, bo dobrze wiedziały, kim jest starszy mężczyzna kręcący się wówczas wokół naszej kadry).
Według legendy miał 6 palców w prawej stopie.
Czterokrotny mistrz Polski z Ruchech Hajduki Wielkie (1934, 1935, 1936, 1938), czterokrotny król strzelców, jako pierwszy piłkarz w historii ligi zdobył w jednym meczu siedem, osiem, dziewięć i dziesięć goli w jednym meczu.
Dwukrotnie znajdował się w dziesiątce Plebiscytu Przeglądu Sportowego na najlepszego polskiego sportowca (w 1934 czwarty, w 1937 siódmy).
W reprezentacji Polski 21 goli w 22 meczach.
W 1936 roku za udział w libacji alkoholowej został wyrzucony z olimpijskiej reprezentacji przed igrzyskami w Berlinie.
5 czerwca 1938 w Strasburgu w przegranym 5:6 meczu z Brazylią zdobył cztery bramki (53', 59', 89' i 118'), a pierwszego gola Fryderyk Scherfke strzelił z rzutu karnego po faulu na Wilimowskim.
Przez 56 lat był współrekordzistą pod względem liczby zdobytych goli w jednym meczu podczas mundialu, rekord został pobity w 1994 roku, kiedy to Oleg Salenko przeciwko Kamerunowi strzelił 5 bramek dla Rosji.
Zdaniem niektórych historyków jeszcze lepszy mecz Wilimowski zagrał w Warszawie, 27 sierpnia 1939 roku z drużyną ówczesnych wicemistrzów świata Węgrów. Po 30 minutach gry było 2:0 dla Madziarów, jednak Wilimowski zdołał strzelić hat-tricka (33', 64' i 76') oraz wywalczył rzut karny, który wykorzystał Leonard Piątek (75'). Było to oczywiście ostatnie spotkanie polskiej kadry przed wybuchem wojny
Łącznie w karierze strzelił 1175 goli w oficjalnych i nieoficjalnych meczach, według statystyk RSSSF strzelił 683 gole, co daje mu 15 miejsce na liście strzelców wszech czasów.
Po wybuchu II wojny światowej wpisany na niemiecką listę narodowościową, wyjechał w głąb III Rzeszy, a Polska uznała go za zdrajcę. W celu uniknięcia służby w Wehrmachcie został policjantem i kontynuował karierę sportową w barwach III Rzeszy. Na długie dekady wymazany z historii polskiej piłki.
Zazdroszczę ludziom, którzy mają w sobie łatwość osądzania i jednoznacznego krzyczenia "zdrajca", zwłaszcza przy tak skomplikowanej historii naszego kraju. Tam w tle była też matka, jedyna osoba, z którą Wilimowski był blisko związany, a ze względu na romans z radzieckim Żydem groził jej obóz koncentracyjny i prawdopodobnie był szantażowany.
Osiadł w Karlsruhe, gdzie pracował jako urzędnik. Nigdy nie wrócił do Polski. W 1995 roku został zaproszony przez działaczy Ruchu Chorzów na obchody 75-lecia istnienia klubu, jednak ze względu na niepochlebne opinie (na kilka dni przed przyjazdem Bohdan Tomaszewski publicznie nazwał go zdrajcą i stwierdził, że nie powinien nigdy przyjeżdżać do Polski) zrezygnował.
Wilimowski zmarł dnia 30 sierpnia 1997 roku w Karlsruhe w wieku 81 lat (polska prasa podawała informacje o jego śmierci już w latach 50-tych). Na pogrzebie była obecna delegacja z Niemieckiego Związku Piłki Nożnej, nie było delegacji PZPN.
Niedawno przypadkiem trafiłem na film z wizyty kibiców Ruchu w Niemczech i ich spotkaniu z Polakami tam osiadłymi, którzy opiekują się jego grobem (który był już przeznaczony do likwidacji, uratowali go w ostatniej chwili).
W 2016 chorwacki pisarz Miljenko Jergović opublikował powieść „Wilimowski”, której akcja dzieje się wokół radiowej relacji z meczu z Brazylią, słuchanej przez bohaterów.
Według relacji córki Sylvii Wilimowski pod koniec grudnia 1938 roku w Nowym Targu spotkał się z Karolem Wojtyłą, razem jeździli na nartach trasami Beskidu Zachodniego i byli na pasterce w Nowym Targu.
Bardzo chciałbym przeczytać kiedyś uczciwą i rzetelną biografię Ernesta Wilimowskiego.
Niestety, dwaj wybitni historycy futbolu, którzy się do niej przymierzali (Andrzej Gowarzewski i Leszek Jarosz) przedwcześnie zmarli, może to jakiś znak, by tej opowieści nie ruszać i zostawić ją na zawsze niedopowiedzianą...
Leszek Jarosz po wydaniu drugiego tomu "Historii Mundiali" założył sondę w której zapytał, jaką książkę powinien wydać następną. Wygrała opcja "Historia Euro", ale ja zagłosowałem na biografię Wilimowskiego.
Wymieniłem z nim wtedy kilka wiadomości i napisałem mu, że gdyby przybył do mnie Marty McFly i pozwolił mi wybrać jedną datę i jeden mecz z przeszłości, który chciałbym zobaczyć na żywo, nie wahałbym się ani chwili.
1938, Strasbourg, Polska - Brazylia 4:4, po dogrywce 5:6 (z zaznaczeniem, że po powrocie od razu powiedziałbym mu, jak było naprawdę...).
Pan Leszek obiecał mi za to butelkę dobrej whisky. Dziś pewnie siedzi przy jednym stole z Wilimowskim i Scherke i już wszystko wie, my tu już zostaniemy w tej niewiedzy na zawsze.