RE: Koronawirus
Napiszę niepopularną, ale moim zdaniem ważną opinię.
Przeglądam FB i coraz bardziej drażnią mnie oderwane od rzeczywistości komentarze osób lamentujących o sytuacji na świecie, w Polsce, wznoszących swoje modlitwy do niebios i puszczających setki smutnych emotikonek na kolejne doniesienia z Włoch, Hiszpanii czy nawet Polski. Gdyby Internet był naszą główną przestrzenią egzystencjalną, to wszyscy siedzielibyśmy obecnie w bunkrach, wylogowani z najpopularniejszych social-media, żeby tylko na kogoś się nie natknąć.
Jak walczyć z epidemią? Moim zdaniem słuszną drogą jest coś, czego nie zastosowało żadne państwo. Nie tylko dlatego, że nie było bezpośrednio takiej wytycznej, ale też niestety nie jest to rozwiążanie technicznie w 100% możliwe i zdaję sobie z tego sprawę. Dużym błędem jest wygaszanie aktywności państwa. Oczywiście wynika to ze strachu przed zbytnim obciążeniem szpitali (wszyscy widzieliśmy wykresy obrazujące różne warianty przebiegu epidemii i moment "nasycenia" służby zdrowia). Gdybyśmy mieli milion respiratorów w kraju, to pewnie ludzie mogliby chorować "swobodniej". Ale nawet bez tego uważam, że powinni. Jestem zwolennikiem tezy, że wirusa należy przechorować, bo i tak zostaniemy nim prędzej czy później zarażeni. Nie ma znaczenia, czy zachoruje 50% społeczeństwa czy 100% - docelowo każdy może na niego trafić. Obrazki z Włoch są smutne, ale wynikają ze splotu różnych czynników, które Polski np. albo nie dotyczą, albo o których wiedzieliśmy odpowiednio wcześnie (Włochy nie mogły). Śmiertelne żniwo budzi powagę, lecz mało kto wprost pisze, że tylko 17 zgonów z tych niemal 3 tys. dotyczyło ludzi w wieku 0-50 lat. Z kolei inne dane pokazują, że ponad 60% osób, które zmarły, niezależnie od wieku, chorowało na CO NAJMNIEJ trzy inne schorzenia. Ile osób z tych niemal 3 tys. zmarło na "czystego koronawirusa"? Mniej niż jeden procent.
Piszę o tym, bo cena jaką zapłacimy za nadmierny paraliż państwa będzie ogromna. Część skutków dobrze rozpoznaje prof. Król w ostatnim wywiadzie dla The Times, skupiając się na ludziach wykluczonych i niepotrzebnych. O całej reszcie możemy z łatwością powiedzieć, że będą bezpośrednimi ofiarami zapaści gospodarczej, spadku zaufania między ludźmi, fali depresji, samobójstw, pogłębiającej się nędzy, nowych wojen w następstwie pandemii i jej skutków etc... Nikt nie myśli teraz o takim przełożeniu, które dzisiaj nie wydaje się być czymś jasno nakreślonym w skali 1:1, nie jest tak uchwytne jak fakt, że "pozostanie w domu = bezpieczeństwo". Czy jednak konsekwencje rzeczywistości "po" nie będą gorsze niż to, co dzieje się obecnie? Myślę, że w dzisiejszym zglobalizowanym świecie tak właśnie jest.
Nie ma pewności, czy raz przebyta choroba daje odporność. Przypuszczalnie tak, prawdopodobnie tka, na 90% tak... Im szybciej uda się to ustalić, tym oczywiście lepiej, ale jeśli taka diagnoza jest słuszna, to niech świat przechoruje wirusa. Niezależnie od liczby ofiar? Nikt tego nie mówi, ale może po prostu należy działać. Wprowadzić dużo bardziej restrykcyjne metody izolacji osób starszych, ponad 50-60 rokiem życia? Na tyle na ile to wykonalne. Cała reszta powinna jednak wrócić do społecznego krwioobiegu jak najszybciej się da, mając świadomość, że mogą przejść tę chorobę prędzej czy później. Nie będę już żonglował argumentami równie skrajnymi jak skrajne jest wykupowanie połowy papieru toaletowego ze sklepów, czyli że dziennie umiera na drogach X kierowców, Y ginie na grypę, raka etc. Niemniej jeżeli wszystko to złożyć w całość, to człowiek uświadamia sobie, że... taki jest właśnie świat. Ile razy będąc chorymi wyszliście z domu, ignorując jakieś podstawowe zalecenia? Czy wiecie ile na swojej drodze do pracy czy szkoły spotkaliście słabych i dotkniętych innymi chorobami 60-70-laktów? Czy wyobrażacie sobie, że roznieśliście w kontakcie z nimi patogen, który doprowadził w konsekwencji do ich śmierci? Śmierci, o której nie napisał na pierwszej stronie onet.pl. Szczerze? To całkiem prawdopodobny scenariusz. Teraz działa to samo, tylko na makroskalę. I teraz się boimy, mimo że wskaźnik śmierci z powodu wirusa MUSI BYĆ rzeczywistości o wiele niższy niż mówiono kilka dni temu (obecnie ok. 1%).
Niestety polskie społeczeństwo ma też w sobie ten zakorzenionych strach i poddańczość, która wynika z naszej traumatycznej historii. Stosunkowo łatwo podporządkowujemy się nakazom, lubimy wbrew pozorom silną ręką, która nad nami wisi. Nawet jeżeli jest to nieuświadomiony masochizm. Dzięki temu tak łatwo się zmobilizowaliśmy, dzięki temu mało kto (może oprócz skrajnie upolitycznionych jednostek czy mediów) ma coś na razie do zarzucenia rządzącym. Czujemy się dobrze w scenariuszu, który pozwala nam nawet chełpić się sukcesami na polu walki z koronawirusem. I to działa. I cieszę się, ale moje pytanie wychodzi naprzód - czy po wszystkim też będzie w miarę OK?
|