Pisałem już o tym na innym forum - kopiuję też tutaj.
Pomysł, by jechać na koncert Guns N'Roses, pojawił się w grudniu. Razem z dwoma kolegami z pracy (fanami Gunsów, ja raczej nie jestem, chociaż lubię ich piosenki) postanowiliśmy kupić bilety - już pierwszego dnia sprzedaży! Udało się bez żadnych problemów. 256 zł za sektor General Admission.
Na krótko przed koncertem kupiliśmy jeszcze okolicznościowe koszulki i ... jedziemy do Gdańska! W pociągu pełno ludzi, i wszyscy na koncert. Siedzieliśmy na podłodze, bo już nie udało nam się dostać miejscówek na pociąg. Nic to, podróż minęła szybko i w świetnych nastrojach.
Przy stadionie byliśmy dość wcześnie, ale nie chciało nam się wchodzić na koncerty supportów: Doda? Sorry, nie te klimaty. Killing Joke? Sorry, niezbyt znani, chociaż słyszałem, że kultowi. Woleliśmy siedzieć na zewnątrz przy piwku.
W końcu weszliśmy na płytę stadionu - pełno ludzi! Guns N'Roses wyszli na scenę punktualnie o 21:00. Nie uwierzyłbym wcześniej, ale grali bite 3 godziny! Niestety nagłośnienie było wielkim rozczarowaniem, bo na początku trudno było się nawet zorientować, jakie kawałki zagrali. Potem już było lepiej - gdzieś tak od czwartej piosenki: "Estranged", "Welcome to the Jungle", "You Could Be Mine", "November Rain", "Knockin' On Heaven's Door" i mój ulubiony "Civil War" - to były najlepsze momenty. Niestety nie zagrali "Don't Cry"!
Była też niespodzianka w postaci tematu przewodniego do "Ojca chrzestnego" w wykonaniu Slasha - pięknie! I bardzo płynnie przeszedł do początkowego riffu ze "Sweet Child O'Mine". Mistrz. Bohater koncertu. Kolejną niespodzianką było też zagranie "Black Hole Sun" z repertuaru Soundgarden - to na cześć niedawno zmarłego Chrisa Cornella. Ładny gest.
Axl Rose bardzo przytył, ale nadal potrafi się wydrzeć.
Na bis zagrano "Paradise City", ale mnie już nie było na stadionie... tak bardzo mnie bolały nogi, że musiałem wyjść i gdzieś usiąść. Cóż, starość nie radość!
Ogólnie rzecz biorąc - świetny koncert, który na pewno będę mile wspominać.