Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Z gawry
Miszon Online
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 551
Dołączył: Aug 2008
Post: #81
RE: Z gawry
Faktycznie, zapomniałem że Stasiak jeszcze KSZO pociągnął na dno.
Tak, kanalia, dobre słowo. Jak wcześniej wspomniałem - czołowa twarz patologicznej strony naszej piłki. Powiązań z Hajto jednak nie znałem, ciekawe (w niewesoły sposób).

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
17.07.2023 04:16 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
barb42 Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 344
Dołączył: Feb 2023
Post: #82
RE: Z gawry
(17.07.2023 03:10 PM)bear napisał(a):  ---
Kim do cholery jest Mirosław Stasiak?
---
Dziękuję za obszerne wyjaśnienie.
Teraz się trochę usprawiedliwię.
Z powodów rodzinnych kibicuję trzem różnym klubom, spotykam się z ludźmi, którzy są w "ich temacie", ale w pełni świadomie, podczas rozmów "rzygać się chce", opuszczałam salony i udawałam się do kuchni, by spełniać się w roli pani domu.

(17.07.2023 03:10 PM)bear napisał(a):  Nie chcę mówić, że to już, na pewno.
Wiem, jak takie myślenie bywa zgubne.

Bo obiecałem sobie, że swojej nowej życiowej gawry nie ubrudzę nikotynowym dymem...
Teraz już obiecałeś i nam. Ponownie trzymam kciuki i po cichu z doświadczenia powiem, że jak zdarzy się słabszy dzień lub okazja, to nie czyń sobie wyrzutów z tego grzechu, daj sobie rozgrzeszenie i dalej do przodu. Policz z grubsza, ile miesięcznie wydałbyś i na koniec sierpnia je wydaj na coś lub zainwestuj. To są namacalne dowody sprzyjania zdrowiu, bo te nienamacalne nie są tak spektakularne.

I żeby powrócić do tematu wątku napiszę, znowu po karnych...
17.07.2023 05:56 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
neo01 Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 10 119
Dołączył: Dec 2009
Post: #83
RE: Z gawry
Co do Stasiaka jeszcze, wyciekła wiadomość, z której wynika, że to jednak Kulesza, w sensie związek zaprosił go na pokład samolotu do Mołdawii.
Dno, muł i wodorosty. Nic się nie zmieniło przez 30 lat! Icon_evil
Kulesza do dymisji! Pusty Narodowy i odejście sponsorów mam nadzieję, że to wymuszą. Za dużo tego jak na tak krótki okres czasu. Czas na zmiany!

WOLNE MEDIA!!!
17.07.2023 06:24 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #84
RE: Z gawry
Mocny suplement do tego wszystkiego... (i jeszcze Wojciecha Gąsowskiego w tej historii brakowało, może myślał że to ten Stasiak z Papa Dance...)



18.07.2023 04:49 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #85
RE: Z gawry
#15 KITTEL, FACEBOOK, DEBIUT

Na początek epilog do historii ze Stasiakiem, już raczej ostatnia wzmianka o nim, bo wypruła mnie ta historia.

Dziwne, że mi to umknęło...
28 czerwca (a więc między Kiszyniowem a wybuchem afery) doszło do nietypowego meczu, opisanego na portalu lodzkifutbol.

W Gomunicach jak za dawnych lat

Piłkarski mecz wspomnień obejrzeli kibice, którzy w niedzielę zgromadzili się na stadionie w Gomunicach. Zmierzyły się drużyny: Zawodników Mirosława Stasiaka 2000 i LUKS Gomunice, występującego w klasie A. W pierwszej drużynie zagrały dawne piłkarskie sławy na czele z Tomaszem Hajto i Jackiem Krzynówkiem. Weterani wygrali 4:3, Hajto strzelił dwa gole, a Stasiak jedną (z rzutu karnego).

Z ławki drużynę wspierali: Sławomir Krawiec i Sławomir Majak. Na boisku pojawił się również Mirosław Stasiak. – No i zobacz, byłem znów najlepszy. Widziałeś jak podałem piętką? – chwalił się swoją formą 56-letni biznesmen.

To za jego prezesury – na przełomie wieków w Gomunicach była III liga, a na kameralny obiekt przyjeżdżały: Legia II Warszawa, Polonia II Warszawa, Pelikan Łowicz czy Legionovia. On sam strzelił zresztą dwie bramki w inauguracyjnym meczu z Mławianką Mława (4:1) i zgłaszał aspiracje do króla strzelców rozgrywek. Skończyło się na czterech trafieniach i otwartym złamaniu nogi.

Wiele można byłoby napisać barwnych historii o Stasiaku (i przyjemnych i tych mniej przyjemnych), ale jedno trzeba mu przyznać – był i jest pasjonatem futbolu.


Rzyg.
Ostatni.

---

Flora ograna na spokojnie, Europa jest już naprawdę na wyciągnięcie ręki. Ten sen śni się dalej.

Niby nie ekscytuję się już transferami. Trudno o to także dlatego, że Raków pod tym względem jest niestety mało szczelnym klubem i nazwiska wypływają wcześniej.
Tym większy szok przeżyłem wczoraj rano.

Nazwisko z zagranicy, które wcześniej nie grało w Polsce i którego nie trzeba wpisywać w Google by wiedzieć, o kogo chodzi (choć znane jest głównie z tego, że kilka lat temu było przymierzane do reprezentacji Polski).
Sonny Kittel.
Patrzysz w jego liczby i przecierasz oczy.
Czytasz komentarze dziennikarzy siedzących w niemieckiej piłce i widzisz, że są w szoku.
Jako wieczny maruda zaczynam się zastanawiać, gdzie w tym jest haczyk, defekt, pułapka.
Nadwagi brak, z wyglądu okaz zdrowia, kozackie statystyki, skandali poza boiskiem nie wywołuje, polskie korzenie, żona Polka.
Na papierze to musi zagrać.

Wydawało się, że już Yeboah wystarczy na otarcie łez po kontuzji Iviego, a tutaj jeszcze taki ruch.
Czas wszystko zweryfikuje, ale zaczynam wierzyć w obronę mistrzostwa nawet przy udanej przygodzie w Europie.
Przy wzmocnieniach Legii i Lecha zapowiada się epicki sezon w Ekstraklasie.

Dla mnie jednak będzie nieco w tle.
Wiem, że nie przeżyje wszystkich meczów Rakowa na bieżąco, bo terminarze będą się czasami pokrywać.
Mecze Rakowa znów będą świętem, to też będzie miało swój smak.

To była świetna przygoda, ale jednak życie zastępcze.
Czas na prawdziwe.

---

Powrót na Facebook po chyba 2 latach.
Przymierzałem się jakiś czas, życie trochę przymusiło (by mieć rękę na pulsie i być dodanym do naszych grup, to bardzo ułatwia pracę).
Pod imieniem i nazwiskiem, czas wyjść z krzaków.

Wiem, jaką iluzją jest Facebook.
Setki znajomych, a gdy się wali i pali...
Nie chcę już o tym.

Dziś jestem mądrzejszy, wiem, że nie wpadnę w dawne pułapki.
Choć reakcja kilku ludzi na moje ponowne pojawienie się tam mocno mnie zaskoczyła, pozytywnie.
Nawet zacząłem się trochę obwiniać... to chyba jednak nie było do końca fair, że tak bez słowa zniknąłem...

---

Z PAMIĘTNIKA KIEROWNIKA

[Obrazek: f39bc8821818d.jpg]

Trema.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę ją jeszcze miał.
Szczególnie na pierwszym treningu była duża.
Głównie obserwowałem, uczyłem się tej drużyny.
Z resztą, taka moja rola, być z boku.
Wejście miałem miękkie, momentami wzruszające.
"Nic się nie zmieniłeś przez te 6 lat".
Gdybyś wiedział, ile przez ten czas się wydarzyło...

To już trochę inna szatnia niż za dawnych czasów, ale bez przesady.
Specyficzny humor, ostra szyderka - to na szczęście pozostało niezmienne, więc odnajdę się błyskawicznie.

No i ten zapach w szatni po treningu/ meczu.
Nie wiedziałem, że za tym też tęskniłem...

Najważniejszy cel na pierwsze tygodnie to dotarcie się z trenerem, bo prywatnie się dotąd nie znaliśmy.
Ale to akurat lepiej - ułożyć sobie wszystko od zera, bez ciężaru przeszłości.
A komunikacja w czasie meczów będzie utrudniona - trener będzie na boisku, więc trzeba sobie wyrobić specjalny kod.
Będzie dobrze, to po pierwszych dniach już wiem.

Tlen.
Fajnie znów czuć się potrzebnym.
Wziąść klucze od szatni gości, organizować wodę, pilnować by niczego przed, w czasie i po meczu nie zabrakło.
Ale najfajniejsze to być osobą funkcyjną, nie decyzyjną.
Bez tej wyniszczającej, wypalającej od środka presji i bycia ciągle na świeczniku.
Robić swoje, to co się umie, bo jednak zmysł organizacyjny to jeden z niewielu, jakie są u mnie rozwinięte.

Nie każdy nadaje się na frontmana.
Ale basiści też są potrzebni w każdej kapeli.

Debiut.
Chyba dobrze, że nie u siebie.
Pierwszy sparing, pierwszy wyjazd, w środku tygodnia - ten weekend jeszcze chłopcy dostaną w całości wolny, kolejny taki będzie pod koniec listopada.

Autokar. Mina kierowcy na mój widok bezcenna.
Tak, kopę lat.
A dokładniej pół tuzina.

70 km na sparing, do tego jednak ciężko będzie się przyzwyczaić (połowa ligowych wyjazdów w okolicach setki, kilka grubo ponad).
Wyjazdy w soboty w południe, powroty w okolicach północy.
Taki urok półprofesjonalnej piłki.

Beniaminek naszej grupy. Pierwsza nasza wizyta tam.
Pobłądziliśmy na miejscu, ale to zawsze dobry znak.
3:0 na luzie, młodzież dostała dużo minut, starszyzna po pierwszych treningach po letniej przerwie wypompowana.
Gospodarzom trudno będzie się z taką grą utrzymać, ale mają jeszcze trochę czasu do startu ligi.
Widzimy się w październiku w meczu o punkty.

Autokar po meczu.
Wtedy chyba tak naprawdę poczułem pełną radość, że znów jestem w środku.
I wcale nie chodzi o to, co może wydawać się oczywiste - symboliczne jedno piwko, póki jeszcze mogę. Bo za chwilę już mógł nie będę - raz, że dieta wjedzie od sierpnia na ostro, ale przede wszystkim chodzi o odpowiedzialność.

Świetnie było przejść po pokładzie i zamienić z każdym kilka zdań.

Mamy jednego Ukraińca, on na pewno u nas zostanie, będziemy sprawdzać jeszcze dwóch.
Pierwszy raz od wybuchu wojny mogłem pogadać z kimś stamtąd.
Wyjście do ludzi to chyba najlepsze, co mnie w kontekście całej tej historii mogło spotkać.

Jestem pod wrażeniem młodzieży.
Spodziewałem się zmanierowanych dzieciaków, a jest naprawdę dobrze.
Właściwie nic nie trzeba im mówić, wszystko wiedzą. Sami sprawdzają, by w autokarze czy szatni nie został żaden papierek czy butelka.
Sprzęt na trening też noszą bez mrugnięcia okiem.

Przechodzenia na Ty jednak nie będzie, ich rodzice to moi rówieśnicy.
"Prezes", "Trener", "Kiero".
Tak jest optymalnie.

Zazuzi za zuza...

---

Ale widok z okna nowej gawry to będę miał nienajgorszy.

[Obrazek: 1c7ce03537f1b.jpg]

(Choć od 15 sierpnia już będzie inny, bo będzie po żniwach. Klucze dostanę dwa tygodnie wcześniej żeby zacząć to miejsce po swojemu remontować i się w nim urządzać, więc może zdążę się nim nacieszyć.)
22.07.2023 12:00 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Online
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 551
Dołączył: Aug 2008
Post: #86
RE: Z gawry
No właśnie zastanawiałem się, jakim cudem ponownie się pojawiłeś na FB jako propozycja znajomości. Tamto konto zlikwidowane, czy nowe założyłeś?

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
22.07.2023 10:06 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #87
RE: Z gawry
#16 SINEAD, RADLER, SONÓW TOP10

[Obrazek: 963523b5c35e1.jpg]

Nie potrafię powiedzieć, że wiadomość o śmierci Sinéad O’Connor była dla mnie zaskoczeniem. Starałem się w ostatnich latach nie wchodzić w sensacyjne newsy o jej życiu, ale silą rzeczy coś zawsze docierało i nigdy nie były to dobre wieści.

Nie wiem czy to porównanie jest stosowne, ale miałem coś podobnego po lekturze drugiego wydania (a dokładnie wstrząsającego epilogu) biografii Andrzeja Iwana. Gdy ta wiadomość dociera, można poczuć coś w rodzaju irracjonalnej ulgi. Bo dobrze wiesz, że innego końca być nie mogło.

W jakimś sensie Sinead była mi bliska, ale też podświadomie unikam w takich sytuacjach pozowania na pogrążonego w smutku fana.
"I Do Not Want What I Haven't Got" to płyta, która na pewno ma miejsce wśród stu najważniejszych dla mnie albumów. Miałem ją na kasecie, lubiłem i lubię do niej wracać.
Szczególny sentyment mam jednak do mało znanej płyty "Sean-Nós Nua", z tradycyjnymi pieśniami irlandzkimi w jej niesamowitych, klimatycznych interpretacjach.

W Irlandii spędziłem blisko rok życia i na tyle, na ile mogłem i potrafiłem, starałem się chłonąć tamtejszą kulturę. Bardzo imponowało mi docenianie i szanowanie artystów, było to widoczne właściwie na każdym kroku. W repertuarze ulicznych dublińskich grajków, na koszulkach dostępnych na stoiskach, w sklepowych witrynach, w kampaniach reklamowych. Robiło to na mnie wtedy duże wrażenie.

Najnowsza historia tego kraju niestety dość mocno splata się ze smutną i pogmatwaną historią życia Sinead. Nie pamiętam największej kontrowersji z jej udziałem czyli podarcie zdjęcia papieża, ale z początków świadomego życia wryło mi się w głowę, że ta sprawa co chwilę przez długie lata wracała. Dziś wiemy wiele rzeczy, których wtedy wiedzieć nie mogliśmy, a gdy do tego dołoży się jej prywatne doświadczenia i to, co działo się w tamtym czasie w irlandzkim kościele...
Bardzo mocno ocieram się o zrozumienie i nie mam poczucia, że jestem dziś w tym odosobniony.

Muzyka na szczęście zostanie.

---

Z PAMIĘTNIKA KIEROWNIKA #2

[Obrazek: c4813ee04da03.jpg]

Błażej Radler. Mistrz Europy do lat 19 z 2001 roku (ta ekipa z Milą, Kuszczakiem, Brożkiem). Ponad sto meczów w ekstraklasie w Górniku Zabrze (był tam kapitanem) i Odrze Wodzisław. Przez lata solidny ligowy stoper. Mi niestety zawsze będzie kojarzył się ze słynnym meczem Raków Częstochowa - GKS Tychy (1:8), którego był jednym z "bohaterów".
Dziś 41 lat i siwe włosy (ale sylwetka nienaganna), nadal gra w częstochowskiej okręgówce. Wczoraj przy okazji meczu sparingowego była okazja zamienić kilka zdań, choć aż tak odważny by zapytać o tamtą kompromitację oczywiście nie byłem (Radler był jednym z pierwszych pogonionych przez Papszuna, gdy ten zaczął robić swoje porządki). To było kilka luźnych pytań o czasy tamtej mlodzieżówki i o to, skąd dalej czerpie motywację by grać w niższych ligach. Odpowiedź była prosta - jeśli coś się kocha, to trudno przestać, i dopóki gdzieś się może przydać i zdrowie dopisuje, to pomaga.
A potem dociera do mnie, że chłop jest ode mnie tylko o 3 lata starszy, a ja rozmawiam nim jak z jakimś emerytem, dziadkiem, kombatantem.

To jest dla mnie zawsze urzekające - widzieć to zakłopotanie w oczach tych piłkarzy nie z pierwszych stron gazet, gdy ktoś ich po latach rozpoznaje i kojarzy. Widać, że to dla nich naprawdę duża rzecz.
A mnie tej jesieni kilka takich spotkań ze znanymi nazwiskami czeka i jest to bardzo przyjemna perspektywa.

---

Intensywność. W każdym aspekcie.
Dla mnie też, bo już zapomniałem, jak to jest prawie nie mieć wolnego czasu. Bardzo przyjemnie.

Oglądam treningi z boku i boli od samego patrzenia.
Czasami nie dowierzam, że można tak mocno trenować.
I w ogóle przy tym nie marudzić.
Śmiechy i żarty zostają w szatni i wracają pod prysznicem.
W międzyczasie dyscyplina i praca.
Mordercze biegowe interwały, pół klubowej siłowni wyniesiona na powietrze, by zrobić trening stacyjny.
Obciążniki, gumy, drabinka koordynacyjna.
W tym tygodniu chłopcy piłkę zobaczyli dopiero na sparingu.
Czasem łapię się na tym, że mentalnie zostałem ligę niżej, muszę się do tej nowej rzeczywistości przyzwyczaić i przystosować.

---

TOP 10 #2: TOP ULUBIONYCH SONÓW

10. SONNY (Varius Manx)
Bardzo niedoszły eurowizyjny przebój z 2003 r.
9. Sonny Angels
Kolekcja figurek anielskich bobasków w tematycznych przebraniach. Laleczki mogą służyć do zabawy bądź dekoracji.
8. Son Heung-Min
Południowokoreański piłkarz Totenhamu.
7. Sonny LoSpecchio
Gangster z "Prawa Bronxu".
6. NO SON OF MINE (Genesis)
Singiel z płyty "I Can't Dance" z 1991 r.
5. Sonny Anderson
Brazylijski napastnik Monaco, Barcelony i Lyonu.
4. Sonny Corleone
Najstarszy syn Vita.
3. SON ON THE BLUE SKY (Wilki)
Największy przebój z debiutanckiej płyty.
2. Sony EricsSON
Mój pierwszy telefon z kolorowym wyświetlaczem.
1. Sonny Kittel
Miłość od pierwszego strzału.

[Obrazek: 00245adc44881.png]
29.07.2023 11:19 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Yacy Offline
Super Moderator
******

Liczba postów: 18 153
Dołączył: Jun 2007
Facebook Last.fm
Post: #88
RE: Z gawry
Przeczytałem 'Top ulubionych snów' Icon_razz ale to może innym razem Icon_wink2
Dobre Icon_smile2
Moja pierwsza to Nokia (Niezły mem niedawno widziałem No Kia) więc do topu nie pasuje. A w moim topie wygrałby Alan ParSONs Project Icon_mrgreen

.
KN:"Nic nie jest wieczne... może ta sytuacja też nie.
<OBY>"
29.07.2023 11:42 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
neo01 Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 10 119
Dołączył: Dec 2009
Post: #89
RE: Z gawry
bear napisał(a):1. Sonny Kittel
Miłość od pierwszego strzału.
I to w końcówce kariery. A mógł grać w naszej reprezentacji... Icon_smile

WOLNE MEDIA!!!
30.07.2023 10:35 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #90
RE: Z gawry
#17 POWSTANIE, WARSZAWA, DYMKOWSKI

Są płyty, których słucham tylko raz w roku.
Z należytym nabożeństwem.
Od wielu lat nie wyobrażam sobie 1 sierpnia bez wiadomej płyty Lao Che.

[Obrazek: 20c2137ac749d.jpg]

Z każdym rokiem doceniam jeszcze bardziej.
Niezwykłe, muzyczne słuchowisko.
Gejzer emocji.
Od początku wiesz, jaki będzie finał, ale dajesz się porwać, idziesz z nimi ramię w ramię i wierzysz.
Nie chcesz tam być, ale jesteś.
Ruszasz na Germańca jak do tańca.
W szeroko pojętej popkulturze ta płyta Lao Che to najlepsze, co się wydarzyło w kształtowaniu historycznej świadomości młodych ludzi.

Długie lata byłem obrażony na historię.
Rozczarowany i zawiedziony tym światem, totalnie zdystansowany od bieżącej polityki.
Był to świadomy wybór.
Jeśli znasz historię, te wszystkie mechanizmy to rozumiesz lepiej to, co dzieje się wokół, wiesz z czego to wynika.
To rodzi frustrację, bo świadomość, że jedyne, czego uczy historia to to, że historia niczego nie uczy jest dojmująco smutna.

Moment zwrotny dla mnie to oczywiście wybuch wojny w Ukrainie (dla mnie "w" zamiast "na" to językowy koszmarek, ale akceptuję). Chwila, w której dotarło do mnie, że żarty się definitywnie skończyły. Muszę wiedzieć i rozumieć to, co się dzieje, szczególnie, gdy dzieje się tak blisko.

Jeśli miałbym wskazać konkretny moment, to byłby Hejtpark w Kanale Sportowym z Zychowiczem i Bartosiakiem.
Otworzył mi oczy, dał paliwo.

Nie bez powodu wspominam tutaj Piotra Zychowicza. Uwielbiam sposób i styl, w jaki patrzy na historię i o niej opowiada. Mam poczucie, że jest człowiekiem, którego w moim życiu zabrakło/ nie potrafiłem go znaleźć dwie dekady temu, gdy wygasał we mnie tamten młodzieńczy ogień.

Jestem świeżo po lekturze jego książki "Obłęd'44".
Unikam jak ognia osądzania historycznych wydarzeń.
Każde miało swoje tło, genezę, coś, co ostatecznie sprawiało, że nic nigdy nie było czarne albo białe.
Słowa, że "tylko historia może nas osądzić" są największym kłamstwem ludzkości, na równi ze stwierdzeniem, że "czas goi rany".

Nigdy jednak nie będę potrafił spokojnie myśleć i zrozumieć decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego.
Bezduszny wyrok śmierci wydany na kwiat młodzieży i całe miasto.

Dwa pytania, które były we mnie od zawsze i których z wiekiem unikam coraz bardziej.
Co zrobiłbym, gdyby to mi przyszło żyć i dorastać w tamtych czasach, w tamtym miejscu. Boję się odpowiedzi.

Drugie, równie smutne.
Jakim krajem byłaby dziś Polska, gdyby nie tamta rzeź i koszmar drugiej wojny.

Nie ma dla mnie bardziej smutnego krajobrazu, niż las brzozowych krzyży na Powązkach.

---

Jeszcze nie czas (on może nigdy nie nadejść), bym pisał coś o "mojej Warszawie", bo ciężko byłoby nie nawiązywać do trudnych, osobistych wątków.

Moje wyobrażenie o tym mieście kształtował serial "Dom". Absolutne arcydzieło i genialna lekcja historii w tle.
Dziś na Warszawę patrzę głównie przez pryzmat piłki nożnej. Przez swoją zajawkę, jedyne dwa stadiony w stolicy na których nie byłem to obiekty Okęcia i Hutnika. Ale to dobrze, że coś mi jeszcze zostało.
Trzy moje ostatnie wizyty tam były związane z meczami Rakowa. Dwa finały Pucharu Polski, zorganizowany wyjazd na mecz przy Łazienkowskiej.
Drugi z rzędu finał na Stadionie Narodowym zakończył się natrętną myślą, że chciałbym tam być co roku.
Nie jestem dzieckiem, wiem, że żaden sen nie trwa wiecznie.
Raków Częstochowa nie będzie co roku grał w finale Pucharu Polski.
Długo myślałem, że fajnie byłoby kiedyś uczestniczyć w tym święcie jako zupełnie neutralny widz. Ten stadion widział już finał między Zawiszą Bydgoszcz i Zagłębiem Lubin, takie rzeczy się zdarzają.
Jednak po tym, jaką atmosferę stworzyli na ostatnim finale kibice Legii i Rakowa chciałbym, by obie te ekipy miały dożywotnio zagwarantowany udział w finale.
Kosmiczne to było popołudnie, bez względu na jego koniec.

I gdy kilka tygodni temu stało się jasne, że wracam do piłki to jedną z pierwszych rzeczy które sprawdziłem było to, w jaki dzień wypada w przyszłym roku 2 maja. Czwartek. Czyli pewnie wcisną nam w terminarz mecz w środę 1 maja i potem mecz w weekend, a więc ulga, będzie to do pogodzenia.
Świadomość zmiany piłkarskich priorytetów jest dla mnie trudniejsza niż przewidywałem, szczególnie gdy pomyślę, że jutro będę miał rozdwojenie jaźni i kolejny najważniejszy mecz w historii Rakowa będę śledził na flashscore, bo dokładnie o tej samej porze zaczynamy swój mecz sparingowy prawie w Górach Świętokrzyskich.
Bo jutro po raz szósty w swojej przygodzie z piłką będzie okazja sprawdzić się w pojedynku z klubem z rzeką w nazwie.
Po Pilicy, Warcie, Liswarcie, Luciąży i Nidzie czas na Wierną.
Płyta Wolnej Grupy Bukowiny już gotowa na poranne odtworzenie.

Wracając jednak do Warszawy...
Ma to miasto w sobie coś co sprawia, że jednej rzeczy jestem pewien.
Gdyby przyszło mi w nim żyć, bez trudu bym je polubił (zawahałem się, czy nie użyć mocniejszego słowa).
Każde miejsce ma jakąś historię.
Pomijając wojenną martyrologię: tu spadł samolot, tu podpalił się człowiek, w ten blok uderzył szybowiec, tu mieszkał Tomasz Beksiński, tu kręcono "Dzień świra", na tym skrzyżowaniu Michał Żewłakow wjechał po pijaku w autobus.

Wszędzie jakieś ślady.

To, co imponuje mi w tym mieście najbardziej, to szacunek do historii widoczny na prawie każdym kroku.
Pozostając na piłkarskim poletku: wielkie murale Deyny i Górskiego, ich pomniki pod najważniejszymi stadionami.
Chyba gdzieś w okolicach Agrykoli widziałem na jednej z garażowych ścian sympatyczny mural z Lucjanem Brychczym.

Oczywiście, jest też tam wiele rzeczy złych, ale one 1 sierpnia są zupełnie nieistotne.

---

[Obrazek: 9857f0cf38c99.jpg]

Robert Dymkowski.
Legenda Pogoni Szczecin.
Strzelec jednej z pierwszych ekstraklasowych bramek, jakie widziałem z perspektywy stadionu.
Inauguracja sezonu 2001/2002, RKS Radomsko - Pogoń Szczecin, 0:3. Dymkowski ukłuł przed przerwą, pozostałe bramki strzelił Jerzy Podbrożny.
W ogóle, jaką ekipę miała wtedy Pogoń.
Węgrzyn, Skrzypek, Mosór, Dźwigała, Bednarz, Podbrożny, Dymkowski i duch Olega Salenki. Skończyło się wicemistrzostwem.

Robert Dymkowski kilka lat wcześniej grał brał udział moim pierwszym kontakcie z najwyższą klasą rozgrywkową.
Wrzesień 1994, Raków Częstochowa - Pogoń Szczecin, 3:0. W składzie gości Majdan, Jaskulski, Stolarczyk.
Jeden ze strzelców goli dla Rakowa w tym meczu kilkanaście lat później prawie został moim podwładnym, kiedyś o tym opowiem.

ALS.
Stwardnienie zanikowe boczne.
Nieuleczalna, śmiertelna choroba, która zabrała m.in. Krzysztofa Nowaka.

Czym i po co jest piłka nożna?
Może właśnie po to, by ktoś mógł przeżyć takie chwile, jakie Dymkowski przeżył w 10 minucie ostatniego meczu Pogoni, gdy cały stadion w Szczecinie skandował jego nazwisko.
Na nowoczesnym stadionie u siebie w domu, o którym za swoich czasów nawet nie mógł marzyć.

Domyślam się, że najgorszą świadomością jaką człowiek może mieć w życiu jest to, że odchodzisz i nie ma już ratunku.
I bycie świadomym jest zapewne w tym najtrudniejsze.
Chcę jednak wierzyć, że dzięki takim momentom jest trochę lżej.
02.08.2023 03:06 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Online
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 551
Dołączył: Aug 2008
Post: #91
RE: Z gawry
O Warszawie trochę bym inaczej napisał, ale o Powstaniu czy Dymkowskim - nic bym nie zmienił.
I nie wiedziałem, że Wierna Małogoszcz to od rzeki! Serio jest taka rzeka, nie tylko tytuł powieści Żeromskiego??

Pogoń to była taka drużyna, gdzie nigdy się nie przelewało, ale mieli dobrą atmosferę w szatni i na trybunach - takie miałem wrażenie. Bo chyba żaden klub nie miał przez całe lata '90 tak stabilnego składu: Majdan, Mandrysz, Kuras, Moskalewicz, Dymkowski grali tam zdaje się nonstop. Nawet ŁKS, gdzie byli to Bendkowski, Chojnacki, Leszczyński, Miąższkiewicz, Wieszczycki, Lenart, czyli więcej nazwisk, wypuszczał tych zawodników na parę lat na jakieś wyjazdy zagraniczne czy do innych klubów, skąd potem zawsze wracali.
Przy czym z Pogoni mam wrażenie Dymkowski był tym, który nigdy nie grał w żadnym innym polskim klubie, a za granicą może z pół roku.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&amp;num...gewidget=1]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.08.2023 09:19 AM przez Miszon.)
02.08.2023 08:58 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 190
Dołączył: Dec 2014
Post: #92
RE: Z gawry
Miszon napisał(a):I nie wiedziałem, że Wierna Małogoszcz to od rzeki! Serio jest taka rzeka, nie tylko tytuł powieści Żeromskiego??
Pewnie jest, w sumie nazwa jak nazwa. Ja z kolei do pewnego momentu nie wiedziałem skąd nazwa Małapanew.
06.08.2023 12:21 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #93
RE: Z gawry
#18

Długo myślałem, czy (a jeśli już, to jak) wspomnieć o ostatnich miesiącach.
Ostatecznie uznałem, że to zrobię, bez zbędnego wchodzenia w szczegóły.
Choć zdaję sobie sprawę, że to i tak będzie jedna z najmocniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przeczytacie.
Pomimo powagi sytuacji, spróbuję zrobić to w swoim stylu.

---

Uslyszałem hymn Ligi Mistrzów w Sosnowcu.
Coś, czego nigdy nie byłbym w stanie wymyślić.
18 lat temu jechaliśmy z kolegami rozklekotanym, niebieskim Fiatem Uno na mecz Jura Niegowa - Raków Częstochowa w IV lidze.
Teraz klub z miasta, w którym się urodziłem był o jeden krok od Champions League.

Absolutnie mistyczne przeżycie.
Burza i potężna ulewa w tle też zrobiły swoje.
"Lubię kiedy pada deszcz, wtedy nie widać moich łez".





W drodze powrotnej kolejny raz w tym roku pomyślałem sobie, że przeżyłem w życiu już wszystko, że już mogę umierać.

Teraz już wiem, że nigdy nie wolno tak sobie pomyśleć.

---

Rewanż oglądałem tylko dzięki życzliwości lekarza dyżurnego, którego resztkami uroku osobistego przebłagałem, by wpuścił mnie do swojej kanciapy z telewizorem.
Do 85 minuty zgodnie z daną obietnicą byłem najcichszym pacjentem na całym oddziale.
Jednak gdy Franiu zgrał piłkę do Zwolińskiego i padł gol na 1:1, cały misterny plan wiadomo w co.
"Tak kurw*a!!! Mamy ich, słabi są. Teraz albo nigdy. Na nich kur*a. Jak Widzew z Broendby. Husaria!!!".

Końcówki już nie obejrzałem, zostałem odprowadzony do swojej sali.
Bo nie wolno mi się było denerwować.
---

Cztery dni wcześniej piłka też była w grze.
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że gdyby "to" się stało gdziekolwiek indziej (nie podczas meczu) i gdyby między ławkami rezerwowych nie było ratowników medycznych (wykwalifikowanych, prosto z karetki, a nie jak to często w niższych ligach bywa - strażaków OSP z kursem pierwszej pomocy, którzy mogą sobie przy meczu dorobić 50 PLN), to wszystko mogło się skończyć dużo gorzej, a nawet najgorzej.
Gdybym był w tym momencie w innym miejscu, gdybym w lipcu nie przyjął propozycji powrotu do klubu...

Czasami w innym kontekście i w ramach zgrabnej metafory mówi się, że piłka uratowała komuś życie.
Ja być może znaczenie tych słów poznałem najbardziej dosłownie, jak tylko można.

---

Jest coś upiornego w tym, że organizm wystawia rachunek za prawie dwie dekady dewastowania go akurat w momencie, gdy zaczyna się o niego dbać.
Jeśli trzy tygodnie po ostatecznym rzuceniu palenia, pół roku po kompleksowych badaniach i zdiagnozowaniu problemu, który nękał mnie przez ostatnie lata za rogiem czai się "to", to jest w tym ten rodzaj życiowej ironii, dla której nawet ja nie znajduję żadnej skali.

Mick Jagger i Keith Richards nagrywają być może płytę życia.
Charlie Watts, który jako jedyny ze Stonesów prowadził się zdrowo posłucha jej, jeśli ktoś przyniesie mu znicz z pozytywką.
To może jednak warto było szaleć tak przez całe życie?

---

Przede mną dziwne, ale i ciekawe pół roku.
Plany, które roiły się w głowie muszę odłożyć na czas jakiś, ale nie na zawsze.
Będę miał dużo wolnego czasu, ale też będę "uziemiony". Taka specyfika dodatkowego zajęcia, którego podjąłem się na ten czas, by nie zwariować, ale też by w miarę godnie żyć, bo za sam zasiłek chorobowy byłoby o to ciężko (wiem, że nie powinienem o tym otwarcie pisać, ale już trudno).
Być w określonych miejscach o stałych porach, sprawdzić, zmierzyć, spisać, wysłać raport.
To moje jedyne zobowiązania na najbliższe miesiące.

--

Nie odpuściłem jednego.
Z opóźnieniem, ale zmieniłem adres gawry.
Miała być od września, poczekała na mnie jeszcze dwa miesiące.
Nie wiedziałem, że w 20 metrach kwadratowych może się tyle zmieścić. Rzeczy, ale i małych radości.

Na swój specyficzny sposób cieszy mnie perspektywa najbliższych tygodni.
Rehabilitacja, rower (raczej stacjonarny), spacery, krokomierz, las, jesień, audiobooki, podcasty, muzyka, może znowu radio, lektury, ścisła dieta, gotowanie, pisanie, walka o awans do ekstraklasy z Odrą Opole w Football Menagerze, do którego wróciłem po 15-letnim "odwyku".

Nie zmarnuję tego czasu, bo być może po coś został mi dany.

---

Mój "sen o Victorii" musiał zostać przerwany, bo tak jak już przez przypadek wspomniałem, formalnie nie mogę teraz pobierać żadnego wynagrodzenia.

Prosiłem, by w żaden sposób nie upubliczniać "tego", co się wydarzyło na przedmieściach Łodzi.
Nie chciałem zbędnego szumu, niechybnych komentarzy, które przeczuwałem.
"ledwo wrócił, już się skończył",
"Pewnie się pożarli, to nie mogło się udać".

Prywatnie przekazywane wyrazy wsparcia w zupełności wystarczyły i znaczyły więcej, niż jakieś owczym pędem wymuszone pospolite ruszenie, polubienia i (o ironio) serduszka.

---

To był krótki, ale piękny lot.

Cieszę się, że poznałem tych chłopaków, których wcześniej nie znałem, a z tymi których znałem wcześniej, mogłem dalej popłynąć.
Dowiedzieć się co robią, gdzie są, do czego w życiu dążą, i że dziecko to najlepsza rzecz, jaka się może człowiekowi przydarzyć.
W autobusie z wyjazdu zdążyłem zaśpiewać "Parostatkiem w piękny rejs" i wykrzyczeć "Być tam, zawsze tam gdzie ty, je".

Świetni, jak na swój wiek bardzo poukladani ludzie.
W temacie dzisiejszej młodzieży mam swoje zdanie i przy nim pozostanę, ale te nasze "młode wilki"...
Perełki. Diamenty do oszlifowania.
Kiedyś hartowała się stal, dziś chyba dobrze, że już nie ma gimnazjów.

--

"Słyszałem o Tobie dużo, cieszę się że mogłem Cię poznać"
"Czekamy na Ciebie"
"Wracaj do zdrowia. Zawsze będziesz jednym z nas".

--

Mam wciąż fizyczny dostęp do szatni, która (tak wyszło) jest tuż pod moją nową gawrą, zaglądam tam przed i po treningach, oddycham tym miejscem i napawam się tym zapachem.
Spoconymi getrami i całą spoconą resztą.
Nie zrozumie tego szczęścia nikt, kto nigdy tego zapachu nie poczuł.
Mam też nadal dostęp do Extranetu i nieformalnie wypełniam w systemie to, o co mnie prezes lub trener w dyskrecji poproszą.
Choć widzę, że jednak to dla nich trudne.

Bo wiem, że się boją.
Rozumiem to i znam ten ból, nie mam żalu.
Sam wiele razy namawiałem ludzi po zerwanych więzadłach czy innych ciężkich kontuzjach, by dalej byli z nami.

Chodź do nas, odbuduj się.
Potem wyfruniesz.
A życie płyneło osobnym nurtem i tak naprawdę po ludzku i po piłkarsku ich potrzebowałem.
Na tu i na teraz.

Lepiej kupić raz w roku znicz niż wziąć odpowiedzialność za to, co ewentualnie może się stać.
Żywot tykającej bomby.

---

Za tydzień w moje imieniny jedziemy (to swoją drogą bardzo fajny proces w głowie, myśleć "jedziemy" a nie "jadą") na wyjazd, chciałbym tam być.

W trochę dalszej perspektywie zakończenie rundy.
Dawniej na hasła "imieniny" i "zakończenie" świeciły mi się oczy i płakała wątroba.

Teraz rzeczywistość będzie inna.
Bierne uczestnictwo.
Sam jestem ciekaw, jak to smakuje.

---

O Rakowie napiszę więcej wkrótce.
I o młodych trenerach, którzy zmieniają polską piłkę też.

---
Straciłem zupełnie serce do reprezentacji Polski.
To zdarzało mi się już w życiu kilka razy, ale chyba nigdy tak mocno, jak teraz.
Dziś tło jest trochę inne, a tym tłem jest cała otoczka wokół wyboru nowego selekcjonera.

Od dawna szczęśliwie nie funkcjonuje w korporacjach, ale to naprawdę jest tak, że z kimś rozmawiasz, dajesz mu umowę żeby skonsultował to ze swoimi prawnikami, a potem okazuje się, że jednak nie...?

Nie byłem w tym obiektywny, ale po tylu latach trwania przy polskiej piłce dałem sobie prawo do wkurwu.

Żyjemy w kraju, gdzie selekcjonerami zostaje się za późno (Strejlau, Wójcik, Smuda), za wcześnie (Fornalik, Brzęczek) albo wcale (Kasperczak, Lenczyk).
W porę namaszczeni zostali tylko nieliczni (Engel, Janas, Nawałka), choć w każdym z tych przypadków przy wyborze też były kontrowersje, dopiero historia ich pozytywnie zweryfikowała.

Teraz w moim odczuciu było trzech ludzi, który swoim dorobkiem, charakterem i doświadczeniem dojrzeli już do tego, by wejść w ten garnitur (Skorża, Magiera, Urban) oraz jeden gość w czapeczce, któremu w tej konkretnej, kryzysowej sytuacji ta funkcja należała się jak psu micha z dobrym jadłem.

Discopolowiec z Podlasia wybrał jednak inaczej.
Swojskie klimaty.
Jak tonąć, to ze swoimi.
Po ludzku to rozumiem.
Ale nie chcę być na tej barce.

---

Nie mieści mi się w głowie, że można dostać w ryj w Czechach, w Albanii, w Mołdawii i nadal być w grze.
To nie policzek, a sierpowy w twarz dla wcześniejszych pokoleń naszych piłkarzy, którzy nie dawali aż tak dupy, a o Euro mogli tylko pomarzyć.
Cała ta nasza grupa to jest jakiś niesmaczny żart.
Na finiszu będę kibicował Mołdawii, ich awans byłby najlepszym podsumowaniem tego całego cyrku.

I nie ma racji obecny selekcjoner mówiąc, że to nie on przegrał te eliminacje.
Przedziwnym zrządzeniem losu znowu wszystko nadal było w naszych rękach.
I nie potrafiliśmy w naszym orlim gnieździe wygrać z Mołdawią.

Pewnie do marca mi przejdzie, ale na ten moment nie chcę, żebyśmy jechali na ten turniej.
Tu już żaden zimny prysznic nie pomoże.
Tu jest potrzebna Niagara wstydu.
Wszystkim.

---

Z meczu z Mołdawią widziałem tylko początek.
Potem na chwilę przełączyłem się na wieczór wyborczy, i tak już zostałem.
Nie planowałem tego, ale też nie dowierzałem w to, co się tego dnia wydarzyło.
To były chyba pierwsze wybory, w których nie uczestniczyłem.

Bo już dawno zwątpiłem.

W tamten niedzielny wieczór niespodziewanie jednak obudziła się we mnie dawno uśpiona, niespełniona politologiczna dusza.
Wsiąknąłem w analizy, exit poole, nastroje stołeczne, w całe to stęchniałe gówno.

W międzyczasie dzielni Mołdawianie wyszli na prowadzenie i już całkowicie miałem wszystko w dupie.

Chwilę przed przeczytałem na weszło świetny wywiad z trenerem lidera ekstraklasy Śląska Wrocław, Panem Trenerem Jackiem Magierą, który zaczynał się od następujących słów...

"Powiedział Pan niedawno, że dziś już znacznie więcej rzeczy ma Pan w dupie. Jakie to rzeczy?"

Nie da się lepiej zacząć rozmowy.
Absolut.

---

Trzymając się jednak z dala polityki i pomijając wszystko...
W ostatnich latach słusznie przemijająca władza dwa razy weszła mi do gawry i nasrała na środek barłogu, który czasem bywa też legowiskiem.
Rozpierdalając Trójkę i rozbijając reprezentację obietnicą chorych premii za wyjście z grupy na mundialu.

Czesio wam nie pasował?
Dzisiaj odpala sobie przywiezione z Arabii cygara i śmieje się wszystkim w twarz.
Styl wam przeszkadzał?
To macie...

---

Zbigniew Wodecki lubił wracać tam, gdzie był już, a ja lubię śledzić wyniki drużyn, których stadiony kiedyś odwiedziłem. Może nie jakoś przesadnie regularnie, ale raz na jakiś czas sprawdzam, jak radzą sobie KS Zakopane, Jantar Ustka, Ina Goleniów czy Nelson Polańczyk.

Jedną z takich ekip jest też Wisła Sandomierz, co jest o tyle prostsze, że niższe ligi w świętokrzyskim sprawdzam właściwie co tydzień, bo gra tam kilku moi dawnych kompanów i sprawdzam, jak im się na szlaku wiedzie.

Wizualnie przyjemny, kameralny obiekt z bieżnią.
Wisła Sandomierz była przez lata był solidnym trzecioligowcem.
Spadła z tego poziomu w poprzednim sezonie, chociaż w końcówce zdołała jeszcze utrzeć nosa i zabrać resztki złudzeń na awans bogolom z Wieczystej Kraków.

Powiedzieć, że zderzenie z IV ligą świętokrzyską jest dla piłkarzy z miasta "Ojca Mateusza" brutalne, to nic nie powiedzieć.
Wyłapali już kilka dwucyfrówek (0:10 z Łysicą Bodzentyn, 0:13 z AKS Busko-Zdrój, 1:13 z Granatem Skarżysko-Kamienna), ale w zeszłą sobotę bank został rozbity (chyba, bo to nie musi być jeszcze ostatnie słowo).

0:17 u siebie z Koroną II Kielce.





Z szacunku dla tych chłopców obejrzałem skrót (powinien być jakoś oznaczony przez Youtube jako momentami drastyczny).
Choć jak na moje to bramkarz popełnił lekki błąd dopiero przy piętnastej bramce (siedemnasta już jednak ewidentnie idzie na jego konto).

Wisła Sandomierz po 13 kolejkach miała 0 punktów i bilans bramkowy 2:115. To i tak jest przekłamanie, bo mają jeden walkower i dwa spotkania zaległe, a więc na plac gry wychodzili dotąd 10 razy.

Poczytałem, o co tam chodzi.
Bez zaskoczeń - drużyna się rozpadła po spadku, grają juniorami.
Niedawno prezes ogłosił w mediach nazwisko nowego trenera, a trener powiedział, że nic o tym nie wie, by był trenerem. Prowadzi wprawdzie treningi, ale nie pobiera wynagrodzenia i nie chce tego firmować swoim nazwiskiem.
Trudno wyobrazić sobie większy bałagan.
Murawa, po tym co widać na skrócie, też jest w opłakanym stanie.

Szkoda.

---

Dziś Wisła Sandomierz zagrała we Włoszczowie z Hetmanem.
Rzut beretem, opowiedziałem Przyjacielowi o tej drużynie i pojechaliśmy, bo grzechem byłoby tam nie być.

Bo emocjonalnie neutralnych meczów żaden lekarz mi nie zabroni oglądać.

9:0.
Heroizm w obronie przed kolejną dwucyfrówką zapamiętam bardziej, niż piękny gol Igora na chyba 6:0.
05.11.2023 10:37 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
barb42 Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 344
Dołączył: Feb 2023
Post: #94
RE: Z gawry
Dobrze napisane.
Nieustannie zdrowia życzę i ciągłej nadziei, że będą najlepsi.
06.11.2023 01:53 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Online
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 551
Dołączył: Aug 2008
Post: #95
RE: Z gawry
Icon_surprised Icon_frown
Co ja tu czytam! Icon_eek
Przykra sprawa, ale jak rozumiem było to i tak jedno z najlepszych rozwiązań tej złej sytuacji (tzw. szczęście w nieszczęściu)?

W takim razie życzę dużo zdrowia i trzymaj się!

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&amp;num...gewidget=1]
06.11.2023 01:59 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #96
RE: Z gawry
#19 BAL NA BALI, TRAMWAJOWE DERBY, DZIWNE MAPY

Trwa juniorski mundial w Indonezji. Z nadmiaru wolnego czasu trochę się w niego wkręciłem, choć gdy wczoraj zacząłem oglądać mecz Uzbekistan - Kanada to dopadła mnie myśl, że to chyba już o jeden most za daleko.
Puchar mojego serca już zdobyła Nowa Kaledonia. 0:10 z Anglią, 0:9 z Brazylią... mam nadzieję, że w ostatnim meczu z Iranem strzelą chociaż bramkę.

Duże nadzieje wiązane były z wyjazdem naszej juniorskiej kadry na ten turniej, bo też rzadko jeździmy na takie imprezy.
Tutaj doszły jeszcze powszechne zachwyty wokół tej drużyny.
Złoty rocznik. Chcą grać w piłkę. Wolą wygrać 5:4 niż 1:0. Są jak rodzina.

To miała być dla tych chłopców "impreza życia", a czterech z nich potraktowało to hasło zbyt dosłownie.
Napisano i powiedziano już o tym chyba wszystko, nic nowego nie wymyślę. Mogę tylko polecić świetny tekst Kuby Olkiewicza na ten temat, pokazujący to wszystko w znacznie szerszym, społecznym kontekście.
https://www.goal.pl/kadra/olkiewicz-w-sr...orzylismy/

Najbardziej żal mi w tym wszystkim trenera Włodarskiego.
Widać, jak dziś jest zawiedziony i przybity, ile serca włożył przez ostatnie lata w budowanie tej drużyny.
W najważniejszym momencie tej misji prawie dorośli ludzie wykręcili mu taki numer.
I nie trafiają do mnie rozważania, czy musiał ich wyrzucać.
Widocznie musiał, skoro wyrzucił.

Nie krzyżowałbym jednak tych chłopców.
Bardzo mi się podoba reakcja Cracovii, która jednego z tych muszkieterów przesunęła do młodszego rocznika, ale przede wszystkim wysłała na miesięczny wolontariat do szpitala.
Jeśli mają trochę oleju w głowie a ich dziewczyny jeszcze nie wyjadają kamienia z czajnika, to dziś największą karą jest dla nich oglądanie w telewizji, jak senegalskie dryblasy bawią się z Polakami jak kot z myszą, jak ich koledzy puchną w tym indonezyjskim klimacie, bo przez nich na ławce nie ma prawie żadnego pola manewru.

Łatwo uderzać w tony, że przykład idzie z góry.
To trochę jak strzał do pustej bramki, gdy prezesem federacji jest gość, który nie siada do stołu "bez niczego".

Ja chciałem zwrócić uwagę na coś, co przemknęło bez echa, a chyba nie powinno. Bo w jakimś sensie jest najlepszym podsumowaniem tego, co dzieje się teraz i co działo się zawsze w przesiąkniętej alkoholem polskiej piłce.
Wiem, że jeśli będę strzelał w Probierza przy każdej okazji, to stanie się to karykaturalne.
Wiadomo, jakie jest bezpośrednie tło tej niechęci (a drugim dnem jest fakt, że gdy przez chwilę zanosiło się na to, że tym razem wybór selekcjonera będzie racjonalną decyzją, napisałem "do szuflady" coś dużego i trochę mi żal, że tam zostanie).

Rzecz w tym, że ja naprawdę chciałbym się do Probierza w tej roli przekonać, mimo wszystko.
Zobaczyć, że to ma ręce i nogi, jakiś sens.
I próbuję to robić, bo źle się czuję, nie wierząc.
Średnio mi to jednak wychodzi, a Probierz nie pomaga.
Męczą wywiady z nim (nie rozumiem, po co dzień po blamażu z Mołdawią ruszać w medialny obchód i udzielić kilku przydługich wywiadów - to nie ten czas).
Odbieranie wszystkiego jako atak na siebie, poczucie niezrozumienia przez świat, kuriozalne tłumaczenia swoich decyzji.
Nie da się go polubić, choć doskonale wiem, że selekcjoner nie jest od tego, żeby go lubić. Inaczej - lubi się każdego, który ma wyniki.
Więc czekam.

Wracając do tego, od czego wyszedłem.
Konferencja przed meczem z Mołdawią.
Pada pytanie, czy to, że reprezentacja musiała zostać na Wyspach Owczych dobę dłużej wykorzystano, by lepiej zintegrować grupę.
Probierz odpowiedział krótko, nawiązując do tego, że w tym kraju jest problem z dostępem do alkoholu: "Na Wyspach Owczych nie ma jak się zintegrować" (rubaszny śmiech).

"To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że świetnie się w niej urządziliśmy". (Stefan Kisielewski)
...

Bardzo jestem dumny z tego, jak Raków wygląda w Europie. Kibicowskie serce jest nieobiektywne i bije inaczej, ale liczyłem się ze znacznie boleśniejszym zderzeniem, patrząc na klasę rywali i brak doświadczenia.

Staram się nie czytać komentarzy i nie oglądać za dużo programów, ale coś tam zawsze siłą rzeczy dociera.
I nawet rozumiem to rozczarowanie neutralnych ludzi, którzy "wymagają" czegoś więcej. To jest naturalne.

Ale głosy, że Raków Częstochowa przynosi Polsce wstyd w Europie...

0:2 Atalanta Bergamo
0:1 Sturm Graz
1:1 Sporting Lizbona
1:2 Sporting Lizbona

Wstyd. Hańba. Kompromitacja.

Dla prostego porównania - Amica Wronki w sezonie 04/05
0:5 Glasgow Rangers
1:3 Grazer AK
1:3 AZ Alkmaar
1:5 AJ Auxerre

Może więc nie powinno dziwić, że najwięcej o wstydzie mówią ci, którzy wstyd wyssali razem z licencją.

W tym wszystkim zaciera się też to, że Liga Europy i Liga Konferencji to nie jest to samo.
Z całym szacunkiem dla wyników Legii z tego sezonu (które bardzo mnie cieszą i bardzo doceniam, bo akurat mają grupę na miarę LE) i wyników Lecha z poprzedniego (szkoda, że nie poszli za ciosem), to jest jednak inny poziom.
I chyba wolałbym, by Raków też zaczął przygodę w Europie od tych rozgrywek, dla budowania rankingu i otrzaskania się, ale cóż... Z jakiegoś powodu tak nie jest.

Dziś Raków może rozgrywać tramwajowe derby ze Sportingiem Lizbona, który był w połowie lat 90-tych jednym z moich ulubionych europejskich klubów. Tak jak Betis Sewilla, Udinese Calcio, Saint Etienne, FC Nantes, VFL Bochum, VFL Wolfsburg.
Klucz był wtedy prosty - kibicowałem tym drużynom, przy których nazwiska strzelców goli w telegazecie czasami świeciły się na zielono.

Wiem, że można było wylosować jeszcze większe firmy (Liverpool, Ajax, Roma), ale to i tak jest jakiś kosmos.
Gdy dziś na stadionie w Lizbonie przebija się okrzyk "był będzie jest, Raków RKS", to mam świeczki zamiast oczu.
Bo choć odcinam się od kibicowskiego środowiska, to nawet nie próbuje sobie wyobrazić, co oni będąc tam teraz czują pamiętając, gdzie byliśmy kilka lat temu.

Dziś przegrywamy minimalnie w Lizbonie, grając od 13 minuty w 10, po dwóch rzutach karnych, będąc równorzędnym rywalem.

Proces.
Gdy wchodzisz do baru, to zanim wywrócisz wszystkie stoły do góry nogami, wypada powiedzieć "dzień dobry". Raków tę nieśmiałość ma.
Zanim wygrał dwa Puchary Polski, najpierw jako jeszcze pierwszoligowiec doszedł do półfinału, wyrzucając za burtę Legię i Lecha.
Zanim wygrał ligę, dwa razy został wicemistrzem.
Zanim wszedł do Europy, dwa razy boleśnie się od niej odbił, a te ostatnie sekundy dogrywki w Pradze siedzą do dziś, ale były po coś.
Nic nie dzieje się od razu.

Nie jest to tylko kibicowskie serce, ale czuję, że coś dobrego w tym roku się jeszcze wydarzy.
A jeśli nie, to ten rok i tak był snem.

---

Krokomierz to bardzo przydatna aplikacja.
Wiedziałem, że nie jest do końca wiarygodny i traktuję to bardziej jako orientacyjne dane, by mieć co wpisać do dziennika.
Od początku listopada działał bez zarzutu, mapki spacerowe się zgadzały, czasy również.

Nie miałem pełnego zaufania do tej zabawki, ale nie miałem też prawa spodziewać się, że zobaczę na niej coś takiego...
Zupełnie nie wiem, co tutaj się wydarzyło, i jak.

[Obrazek: 1ae01c91b33d638f.jpg]


(Był już taki jeden, co chodził po wodzie. Wystarczy)

Bywały w przeszłości takie poimieninowe przedpołudnia, gdy tak wygenerowana mapka nie dziwiłaby aż tak bardzo. I może dobrze, że kiedyś nie było GPSów.

Najmocniej intrygują mnie te zawijasy na lewo od czerwonego punktu.
Czyli co? Doszedłem na prawie sam środek oceanu i stwierdziłem, że "ch** tam, wystarczy, zawracam?".
Byłoby to tak w moim stylu, że aż szkoda, iż (raczej) się nie wydarzyło.
15.11.2023 09:00 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Online
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 551
Dołączył: Aug 2008
Post: #97
RE: Z gawry
Haha, wyjadanie kamienia z czajnika Icon_lol .

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&amp;num...gewidget=1]
16.11.2023 09:59 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
barb42 Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 344
Dołączył: Feb 2023
Post: #98
RE: Z gawry
Mnie urzekła liczba kroków w tej historii i Twoja kondycja.
Serdeczności imieninowe, jakoś nie pasuje mi do bear, ale już będzie.
16.11.2023 07:40 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 562
Dołączył: Nov 2008
Post: #99
RE: Z gawry
Bonus.
Rzeczy, które napisałem do szuflady, ale w sumie to chciałbym...

---

Historia życia Marka Papszuna to jest czysty Netflix, gotowy scenariusz na film.
Żadne wydumane serialowe historie najlepszych Żulczyków nie mają startu do tej opowieści.

Tylko Tomasz Kot mógłby to zagrać. Tylko On.
Riedel, Religa, Pan Kleks, Papszun.
Panteon.

---

Niespełniony piłkarz niższych lig mazowieckich o wiele mówiącym pseudonimie "rzeźnik z Kobyłki", oblewający testy w rezerwach Polonii Warszawa.
Dialog ze Stefanem Majewskim (Janusz Gajos).
"Z ciebie piłkarza nie będzie"
"To może zostanę trenerem?"
"To zostań"

---

Jesienią 2002 roku na własne oczy widzi, jak reprezentacja Polski pod wodzą Zbigniewa Bońka (Daniel Olbrychski) kompromituje się z Łotwą. Potem na smutno pije do rana nad brzegiem Wisły z kumplami z dzieciństwa (nie wiem za bardzo z czym to powiązać, ale patrząc na finał historii, taka scena musiałaby się znaleźć w moim filmie - jestem początkującym scenarzystą, piszę to bez żadnej mapy, przepraszam).

Życie zmusza go, by utrzymać rodzinę i znaleźć sobie na niego plan B, więc zostaje nauczycielem historii i WFu w gimnazjum w Ząbkach.
Jednocześnie nie rezygnuje z marzeń, jest trenerem w niższych ligach.
Wicher Kobyłka, Farmacja Tarchomin.
Podrózując na mecze w autokarze sprawdza klasówki swoich uczniów.
Poza meczami swojej drużyny, jeździ po Mazowszu oglądać i rozpracowywać taktycznie rywali z ligi okręgowej.
Takiego życia nie wytrzymuje żona (Kinga Preis), rozpada się jego pierwsze małżeństwo.

Ucieka w pracoholizm.
Wymyśla swój autorski system gry (3-4-3, z wahadłami i dwiema 10 podwieszonymi pod wysokiego, nieskutecznego napastnika), udoskonala go w każdym kolejnym małym klubie.
Od każdego ze swoich amatorskich podopiecznych, którzy na treningi ledwo zdążają z pracy w piekarni czy w fabrykach wymaga pełnego profesjonalizmu i oddania, czym rodzi sobie wrogów w środowisku i skazuje się na ostracyzm.
Jednak wyniki i niespotykana na tym poziomie etyka pracy go bronią.
Szczebel po szczeblu, wspina się po tej piłkarskiej drabinie.
Legionovia, Świt Nowy Dwór Mazowiecki.

Pewnego dnia przyjeżdża do niego młody, prężny biznesmen spod częstochowskich Kłomnic, który w 1998 roku jako licealista widział na własne oczy, jak jego ukochany klub stacza się w przepaść. Wtedy obiecał sobie, że jeśli wyjdzie mu w biznesie to kiedyś przywróci mu należny blask (w tej roli Paweł Małaszyński, podobny szelmowski uśmiech, poza tym lubię gościa więc muszę go w swoim filmie obsadzić).
Zatrudnił w roli trenera już kilka dużych nazwisk, ale szybko zrozumiał, że nie tędy droga, że ten biznes tak nie działa.
Aby wydobyć swój klub z niebytu, musi wymyślić coś innego.

Ich pierwsze spotkanie nie kończy się szczęśliwie, trener odmawia.
Gość z takim nędznym cv nie chce przyjąć pracy w Rakowie, to jest jak potwarz.
Żaden inny decydent nigdy już nie wróciłby do takiego tematu.
Małaszyński jednak nie chowa urazy, bo zobaczył w jego oczach ogień.
Coś tam sobie wynotował, zrobił test psychologiczny i poszedł po niego po raz drugi.

W końcu Tomasz Kot przyjeżdża do Częstochowy.
Razem ze swoim Przyjacielem, pogrążonym w alkoholizmie trenerem bramkarzy (Bartłomiej Topa).
Wynajmują kawalerkę na Ostatnim Groszu i wbrew wszystkiemu zaczynają snuć swój sen o potędze.

---

Gdy pierwszy raz wchodzą do odrapanego budynku będącego siedzibą klubu, sekretarka (Agnieszka Grochowska) na ich widok ucieka w popłochu. Wystraszyła się, że jacyś ludzie "z miasta" przyjechali windykować długi. Potem zostaje żoną Bartłomieja Topy, czyli trenera bramkarzy, który pod Jasną Górą przechodzi wewnętrzną przemianę i nawrócenie (zważywszy na to, gdzie toczyła się większość akcji mojego filmu i że jasnogórski skarbiec mógłby być jednym z głównych inwestorów, taki wątek musiałby się pojawić, nawet gdyby naprawdę się nie wydarzył. Ale to jest akurat prawdą. A wątek, gdy ta wieloletnia męska przyjaźń nie wytrzymuje i Panowie się rozstają też ma mocno filmowy potencjał - zwłaszcza, że dziś obaj Panowie konsekwentnie unikają tego tematu).

---

Zostajesz trenerem klubu na trzecim poziomie rozgrywkowym.
Na dzień dobry wywalasz z szatni leni i leserów (Arkadiusz Jakubik, Jan Wieczorkowski, Andrzej Nejman).
Wprowadzasz swoje zasady i porządki, iście wojskowy reżim.

Z czasem ściągacz ludzi, którzy pasują do wcześniej utkanego systemu, koncepcji, wizji.
Puszczasz mimo uszu słyszalne zewsząd teksty, że wizje to mają w Lublińcu (w Tworkach, Choroszczy, Kobierzynie - synonim zależny od regionu).
Nie zważasz na takie komentarze, robisz swoje.
Lepisz ich po piłkarsku jak plastelinę.
Nabijasz zapałki w te kasztany i wierzysz, że z tych ludzików kiedyś będzie dżem.

Przestajesz być wuefistą, zaczynasz być trenerem.
Początkowo budzisz wszędzie strach i grozę.
Wyglądem, sposobem bycia, wszystkim.
Kelnerki, które podają Ci frytki boją się napiwków.

Potem sprawiasz, że ci wszyscy ludzie zaczynają w ciebie wierzyć.
Kupują charyzmę, charakter, wszystko.
Zaczynają rozumieć, że w tym szaleństwie jest metoda.
Idą za tobą jak w ogień.
Stają się żołnierzami, którzy pójdą za swoim generałem na każdą wojnę.

Robisz z Patryka Kuna, który jest wychowankiem i nie tylko z racji wzrostu twarzą klubu Koszałek Opałek Mrągowo gościa, który jedzie na zgrupowanie reprezentacji Polski.

Wyprowadzasz zespół, który ugrzązł na mieliźnie polskiej piłki najpierw z trzeciej ligi do drugiej, potem to elity.
Zdybywasz dwa Puchary Polski.
Dwa razy zostajesz wicemistrzem Polski, a na koniec zostajesz Mistrzem.
Mistrzem Polski, czyli tak naprawdę wszystkiego.
Piszesz prawdopodobnie najpiękniejszą historię, jaką można napisać.
W piłce, w życiu, we wszystkim.

---

Odchodzisz będąc u szczytu.
Tak zdecydowałeś.
Miarą wielkości jest nie tylko, co zrobiłeś, ale też to, jak ludzie przyjmują Twoją decyzję.

---

Przychodzisz na upragniony i wytęskniony urlop.

W międzyczasie z kadrą nie radzi sobie utytułowany, portugalski starzec (Lech Dyblik, nie ma innej opcji, tylko ).

Całe życie byłeś cierpliwy, teraz to się przydaje.
Czekasz.

Wreszcie dzwoni największy z Prezesów (Tomasz Karolak. Pasuje do tej roli, a jak będzie na plakacie to jest nadzieja, że film się zwróci. Jeśli nie finansowo, to chociaż dosłownie).

Mała miejscowość gdzieś na Podlasiu, suto zastawiony stół, przy którym nie siada się "bez niczego".
W tle Zenek Martyniuk unplugged przy świecach jak kiedyś Kurt Cobain, "Jesus Don't Want Me In Białystok".
Jeśli coś w tej spelunie jest "bez prądu", to tylko ta rozstrojona gitara.

"W sumie to cię polubiłem, chłopie. Weźmiesz to?".
"Wezmę".
"A ogarniesz ten burdel?".
"Ogarnę".

Napisy końcowe, choć to przecież dopiero początek.

---

Finałowa scena.
Przebitka na sfrustrowanego nauczyciela historii, który gdzieś w Ząbkach irytuje się tym, że jego uczeń nie zna dokładnej daty bitwy pod Cedynią. Wyrzuca kredę przez okno, choć chciałby ucznia.
Ale wie, że nie może, bo kurator (Borys Szyc) już za drzwiami.
Podskórnie jednak wierzy, że w tym jesiennym oknie kiedyś wyjdzie dla niego prawdziwe słońce.

Netfliksie, dogadamy się.
Wystarczy mi ta butelka whisky, którą teraz musi sobie pierdolnąć Michał Probierz.

---

Mistrzu.
(Tu pierwotnie była bardzo osobista laudacja, ale już nie ma sensu jej w całości wrzucać... zostawię tylko pointę).

(...) Bo jeśli w kogoś uwierzyło się raz, to już na zawsze.
Jeśli w kogoś uwierzyłeś w trzeciej lidze, to nic już tego nie złamie.

Nikomu nigdy w roli lepiej selekcjonera nie życzyłem lepiej, niż Tobie.

Zawsze cieszę się, gdy sukcesy odnoszą moi bliscy.
Rodzina, Przyjaciele.
Gdy chociaż im coś się w życiu udaje.
Gdy mają swoje wielkie momenty.
To pewnie trochę chore, ale dziś czuję to samo, i dlatego też cholernie się boję. (...)

---

Gdy chwilę później faktem medialnym były przymiarki Papszuna do roli selekcjonera reprezentacji Czech, to sam trochę się tego wstydzę, ale nie potrafiłem tego nie chcieć w aktualnym kontekście.

Alternatywny finał tej historii sam by się napisał.
Przyjeżdzasz w nowej czapeczce na Stadion Narodowy, by ostatecznie wyjaśnić, kto tu jest Szefem.

Dobrze, że to się nie stało, bo dziś znów moje serce mogło by nie wytrzymać.
17.11.2023 02:19 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Online
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 551
Dołączył: Aug 2008
Post: #100
RE: Z gawry
Może prześlę do Lubaszenki, może się zainteresuje, wszak piłka jego region Icon_wink .

Olbrychski jednakże za stary na Bońka. W 2002 owszem, nie teraz.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&amp;num...gewidget=1]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2023 10:37 AM przez Miszon.)
17.11.2023 10:36 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości