RE: MOJA LISTA notowanie 632(303) - 10.02.2023
BRING ME THE HORIZON – 06.02.2023 r. - GLIWICE ARENA
Na liście zespołów, które bardzo chciałem zobaczyć na żywo Bring Me the Horizon zajmował bardzo wysokie miejsce. Wcześniej nie miałem okazji, bo wiadomo Warszawa zawsze daleko, a jeszcze bilety ciężko było dostać, zaś na Przystanek nie jeżdżę, bo to dla mnie za duża masówka. Dlatego ucieszyłem się kiedy przed rokiem ogłoszono koncert zespołu w Gliwicach, bo od razu miałem w głowie, że tej okazji już nie przepuszczę. Oczywiście życie miło inne plany i z powodu pandemii koncert został przeniesiony o rok do przodu. Swoją drogą, kto pamięta jeszcze tą pandemię? Wchodząc na koncert na biletach widniało ostrzeżenie o zagrożeniu oraz obowiązek zaszczepienia. Patrzyłem na to z lekkim niedowierzeniem, w kontekście tego co działo się dokoła. Jeszcze rok wcześniej sprawdzali by nam certyfikaty covidowe, a teraz…? Niewiarygodne jak szybko o tym wszystkim zapomnieliśmy.
Na koncert przybyłem punktualnie, widziałem wszystko po kolei i mogę powiedzieć, że w Arenie panował taki trochę festiwalowy klimat. Cało masa super zakręconych osób, cała gama spektakularnych stylizacji oraz tatuaże prawie na każdej osobie.
Pierwszy na scenie zameldował się amerykański raper Poorstacy, który naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Miał za sobą bardzo konkretny band, który naprawdę dawał radę i swoim występem rozgrzał publiczność do tego stopnia, że ludzie pod sceną wariowali, tak jakby grało już co najmniej „A Day to Remember”. Bardzo przyjemny aczkolwiek krótki występ, coś ponad pół godziny.
Następnie na scenie pojawili się chłopaki z A Day to Remember i tutaj mieliśmy już do czynienia z prawdziwym kopem. Największy hit zespołu, zakręcone „The Downfall of Us All” w mig przyciągnął pod scenę niemal wszystkich, a na kolejnym kawałku „All I Want” zabawa było już nieco dzika. Wiem bo oglądałem to sobie na spokojnie siedząc z tyłu i byłem pod wrażeniem występu zespołu oszczędzając siły na to co ma nadejść potem. Wokalista zespołu Jeremy McKinnon był tym wszystkim pozytywnie zaskoczony i przyznał, że bardzo żałuje tego, że nie przyjeżdżali do nas wcześniej. Pod koniec występu płyta była już niemal pełna, a pełna jak wiadomo nigdy do końca nie może być, bo u nas na rockowych koncertach to się jednak ludzie ściskają pod sceną jak sardynki. Bardzo, bardzo dobry koncert!
Na Bring Me the Horizon poszedłem już na płytę wciskając się w tłum tak bardzo jak było to możliwe. Jak się okazało niepotrzebnie, bo zaraz po pierwszych dźwiękach „Can You Feel My Heart” tłum zaczął tak wirować, że przedostanie się pod samą scenę nie stanowiło dla chcącego, żadnego problemu. Zanim jednak na scenę wyszedł Oli z kolegami, my zobaczyliśmy pierwszą osłonę animowanego filmu, który przeplatał poszczególne piosenki. Humanoidalna ładna i intrygująca kobieta zapowiadała w nim wydarzenie oszczekując nas m. in. przed przetrzymywaniem niedozwolonych substancji psychoaktywnych. Jeżeli, ktoś taki jeszcze posiada, to powinien czym prędzej je spożyć. I taka koncepcja wizualna zgrana z oprawą w perfekcyjny sposób zgrywała koncert w jedną całość przedzielając kolejne utwory setlisty. Na niej królowały przeboje, bo jeszcze dobrze nie opadły emocje po piorunującym otwarciu, kiedy usłyszeliśmy jeszcze bardziej energiczne „Happy Song”, którego po prostu nie mogło zabraknąć. Potem było jeszcze bardzo przebojowo „Teardrops” czy „MANTRA”. Wszyscy pod sceną śpiewaliśmy razem z Olim. Na scenie szalał zaś z gitarą Lee Malia, który moim zdaniem jest jednym z najlepszych gitarzystów młodego pokolenia (no może już nie tak młodego). Kolejne szaleństwo rozpętało się przy „Dear Diary” ludzie skakali, kopali i przepychali się tak jakby jutra miało nie być. Przed „Parasite Eve” Sykes stwierdził patrząc na nas, że to my jesteśmy przyczyną infekcji, co oczywiście koreluje z przekazem antysystemowej piosenki. Pierwszy oddech mogliśmy złapać dopiero przy „Strangers”, które przy okazji zostało zadedykowane walczącej Ukrainie przy pełnym aplauzie publiki.
Niesamowite, że dokładnie dwa lata wcześniej zespół zagrał dwa koncerty Rosji i Ukrainie. Wtedy kontrowersją było koncertowanie w pandemii. Dzisiaj z powodu chorych imperialnych ambicji jednego człowieka świat stanął na głowie.
Wracając do koncertu, koleją piosenką było „Shadow Moses” i tutaj skala ekscytacji, szaleństwa, swoistego spełniania marzeń sięgnęła zenitu. Dokładnie tak sobie wyobrażałem reakcje publiczności na ten ikoniczny kawałek i podczas wykonania czułem się jak w jakieś iluzji połączonej z deja vu. „Kingslayera” poprzedziła taśma z intro „Itch for the Cure”. Zgodnie z moimi przypuszczeniem po pierwszym przesłuchaniu „Post Human: Survival Horror” ta piosenka to prawdziwy koncertowy killer. Trochę gorzej sprawy mają się przy „DiE4u”, które przy poziomie innych hitów zwyczajnie nie dojeżdża do reszty. Następnie usłyszeliśmy akustyczne wykonanie „Follow Me”, tylko Lee Malia z akustykiem oraz wokal Sykes’a. Lee zagrał to tak fajnie, że poniekąd przyćmił wokal. To wykonanie na długo zapisze się w mojej pamięci. Na koniec podstawowej części koncertu usłyszeliśmy bodaj największy komercyjny hit zespołu, czyli „Drown”. Śmiem twierdzić, że to właśnie ta piosenka zbiła szklany sufit i pozwoliła Bring Me the Horizon wypełniać hale pokroju Gliwie Arena.
Na bis nie musieliśmy czekać długo, a usłyszeliśmy w nim „Obay” z Yungblud’em z wielkiego ekranu za sceną. „Sleepwalking” z okazji dziesięciolecia „Sempiternal”, przy którym tłum pod sceną rozstąpił się w największe tego dnia koło, do którego ludzie wskakiwali z nieprawdopodobnym impetem. No i jeszcze „Throne”, żeby zakończyć z prawdziwym przytupem.
Niesamowity dzień i pełna radość nie tylko z koncertu Bring Me the Horizon, ale ogólnie wszystkich wykonawców i cudownej atmosfery. Pierwszy raz byłem w Gliwice Arena i oceniam ją bardzo pozytywnie. Bardzo dobra akustyka, a to chyba w takich imprezach najważniejsze. Taka prawie Touron Arena. Szkoda tylko, że w Gliwicach baza noclegowa to nie to samo co w Krakowie. Na bookingu nie mogłem znaleźć dosłownie niczego. Dlatego po koncercie tylko samochód albo pociąg i do domu.
|