Dyfeomorfizm napisał(a):"sistenam" od jida najlepszy
ojej, zupełnie nie; zbyt flegmatyczny dla mnie; ta soulowa wyliczanka w pewnym momencie jest fajna, ale gdzieś już to słyszałem, ale brakuje mu przełamania, które w surround wywraca wszystko do góry nogami w 2/3 numeru, zawsze cholernie czekam na ten moment
"dance" i "kody" faktycznie hajlajtowe; u mnie jeszcze "can't punk me" i "lauder too" w czubie
Dyfeomorfizm napisał(a):najlepszym utworem z "un verano sin ti" jest zdecydowanie "después de la playa" ze swoim genialnym przejściem; osobiście najbardziej lubię "ojitos lindos", bo 1. lubię bomba estereo, 2. to idealny wakacyjny kawałek, który wyszedł w perfekcyjnym momencie
z jednej strony szanuję, ze typ sięga po te wszystkie cumbie, merengue czy jakkolwiek to nazwać, ale mnie to nie bierze; to był pierwszy numer, który wszedł do mnie na listę, ale po kilku tygodniach naturalnie wypadł, bo chociaż formalnie był ciekawy, to w rzeczywistości nie chciałem do niego wracać; a "titi" mnie przekonała ze względu na szeroko pojętą charyzmę połączoną z autorefleksją; to dla mnie był od początku największy atut bunny'ego i za każdym razem, gdy udaje mu się to zrealizować, jestem gotów; "verano" obiecuje coś, czego nigdy nie realizuje (reggaetonowe otwarcie w końcówce), całkiem mi się to widzi, bo jest przewrotne, ale z tego samego powodu to dla mnie raczej interludium niż faktyczny numer, no i mnie jednak takie rozwiązania w kontekście wyrwanym z płyty frustrują, nie mógłbym tego słuchać singlowo
Dyfeomorfizm napisał(a):co do "out of time", to zaraz sprawdzę tamten utwór, natomiast moja opinia opiera się na pewnym podobieństwie do mojej ulubionej piosenki jacksona, czyli "human nature"; podejrzewam że to jeszcze bardziej ekscentryczny wybór niż OOT jako nr 1 the weeknd, no ale mam wielką słabość do takich nieco sennych romantycznych ballad
nie twierdzę, że to zły numer; sam go zapętlałem w tym roku srogo, tylko nie cenię go wysoko, bo muzycznie to naprawdę uboga kopia tego, co było u aran -- choć refren weeknda bardziej mi leży niż jej oryginalny; ja ogólnie mam love-hate relationship z tym gościem, nienawidzę jego jęczenia, zwłaszcza w refrenach na featuringach u raperów, jest to strasznie tanie, ale też nazbyt odwraca uwagę od wszystkiego innego, stając się kolejnym takim samym numerem weeknda, ale muszę przyznać, że na ostatnich trzech płytach solo były naprawdę udane numery; "save your tears", zanim jeszcze zajechało to radio, było u mnie numerem jeden i to totalnie mnie zaskoczyło, bo jakiś czas wcześniej to było niewyobrażalne, ale pamiętam też, jak wyszedł jego pierwszy mikstejp i tam był tytułowy numer zmieszany z coverem "happy house" siouxsie & the banshees i to było meganiesamowite wtedy i nadal robi robotę, więc mój ulubiony weeknd to mimo wszystko tamten; swoją drogą przez kilka kolejnych lat tym niewiarygodnie męczył bułę; jego oficjalny debiut był tak fatalną płytą, że trudno było w to uwierzyć, a jednak udawanie michaela jacksona 2.0 wyszło mu jakoś na plus, bo znalazły się jakieś melodie i jakieś poczucie rytmu