ARCADE FIRE – 01.10.2022, TORWAR, WARSZAWA
Na ten koncert czekałem bardzo długo. Na ostatni koncert zespołu nie mogłem się wybrać, bo rozgrzewka przed Openerem była raczej smutnym żartem Alter Artu niż realną możliwością dla kogoś, kto mieszka na drugim końcu Polski. Później już do nas nie zawitali, aż do teraz. Okoliczności może nie najbardziej szczęśliwe, ale tym bardziej czułem, że muszę zobaczyć ten koncert. Kto wie czy to nie ostatnia okazja. Tu można by napisać coś więcej, ale może innym razem.
Do Warszawy przyjechałem raczej wcześnie i dzięki temu mogłem bez problemu posłuchać suportu Boukman Eksperyans oraz jeszcze wcześniejszego DJ Setu, który odbywał się z środkowej sceny. Na koniec tego ostatniego na małą scenę wszedł sam Win Butler i zapowiedzi koncert suportu. Był to niewątpliwie ciekawy i klasowy występ, ale chyba nie zostanę fanem haitańskich brzmień. Widziałem i słyszałem już na żywo cała masę podobnych składów i cały czas wole na przykład Arcad Fire.
Koncert głównej gwiazdy wieczoru rozpoczął się od pierwszej części „Age of Anxiety I” z ostatniego albumu zespołu „WE”. Przed koncertem przysiadłem trochę nad tą płytą i muszę powiedzieć, że z biegiem czasu jest coraz lepsza. Na początku byłem trochę sceptyczny, ale z Arcade Fire już tak mam, że często ta muzyka dociera do mnie z większą mocą po jakimś czasie. Tak było chociażby z album „The Suburbs” z czego bynajmniej dumny nie jestem, a dzisiaj przy „Ready to Start”, które było drugim kawałkiem tego wieczoru, tak naprawdę poczułem, że teraz jestem w środku świetnego koncertu. Wszak dzisiaj ten album i ta piosenka to moja górna półka z repertuaru zespołu. I tak jak powiedziałem „Age of Anxiety I” to było takie wprowadzeni do występu, a przy „Ready to Start” zabawa zaczęła się na dobre. Potem usłyszeliśmy „No Cars Go” i „Black Mirror” z drugiego albumu zespołu i wspomnienia dawnych lat powróciły od razu. Tym bardziej, że słuchanie tej muzyki na żywo to absolutna przyjemność. Zespół jest w świetnej formie, a akustyka tego wieczoru było bardzo dobra.
Przy „It's Never Over (Hey Orpheus)”, który zawsze mnie intrygował na albumie „Reflektor” zespół postanowił wykonać największy spektakl tego wieczoru. Regine pojawiła się na środkowej scenie przy fortepianie, a w połowie piosenki Win przeszedł do niej przeciekając tłum z głównej sceny. Super sprawa, tym bardziej, że udało mi się zrobić super filmik dokumentujący to zdarzenie oraz nawet poklepać go po plecach gdy przechodził obok mnie. Potem już razem Win śpiewając wprost do Regine grającej na fortepianie zdobili show na małej scenie w środku Sali wykonując „My Body Is a Cage”. Win w końcu wszedł na przezroczysty fortepian i owacją nie było końca, nie mówiąc już o zdjęciach.
Po tych emocjach atmosfera bynajmniej nie ostygło, bo usłyszeliśmy super hity „Afterlife” oraz „Reflektor”. Ta ostatnia jest bez wątpienia ulubioną piosenka Warszawskiej publiki i to dało się odczuć. Zaś samo wykonanie na żywo było wprost epicki. Jak te utwory brzmią na żywo to po prostu nie da się opisać! Skoro było to koncert promującym „WE” nie mogło zabraknąć drugie części „Age of Anxiety II (Rabbit Hole)”, a później zespół zagrał jeszcze dwie części „The Lightning I”. I znowu muszę przyznać, że piosenki, które i tak wydawały mi się najlepsze na tym albumie od początku na koncercie zabrzmiały jeszcze lepiej. Niewątpliwie była to też zasługa niesamowitego klimatu, który Arcade Fire potrafią wytworzyć. Na koncercie zawsze czuje się swoistą jedność z innymi współodbiorcami występu, a tutaj to uczucie było jeszcze mocniejsze, a przecież nie lubię Warszawy.
Na „Rebellion (Lies)” czekał chyba każdy i co tu dużo mówić. Doczekaliśmy się, ale takie chwile mają to do siebie, że szybko mijają, kolejne „Here Comes the Night Time” zostało ze maną na dłużej. Od razu powróciły też wspomnienia specjalnego programu promującego ten album dla Saturday Night Live. Czy Oni tam jeszcze kiedyś wystąpią? W sumie ulubieńcy programu Lorne Michaels’a. Równie klimatycznie i wbijająco się w pamięć zabrzmiało dwuczęściowe „The Suburbs”. Wow! Jak ten początkowy tekst brzmi z ust Win’a kiedy widzi się to na żywo.
Kolejną nową piosenką tego wieczoru był ostatni singiel „Unconditional I (Lookout Kid)”, który tak samo jak w teledysku ozdobiły wysokie latające babony dmuchanych ludzików, zaś sama piosenka i wykonanie doskonałe. Jeszcze lepiej zabrzmiało „Sprawl II (Mountains Beyond Mountains)”, które Regine w efektowny sposób zakończyła na środkowej scenie tańcząc i śpiewając na fortepianie. Na finał zespół wybrał „Everything Now” i niewątpliwie był to dobry wybór, bo po roztańczonym „Sprawl II” zabawa po prostu trwał dalej.
Na bis usłyszeliśmy jeszcze tytułowe „WE” oraz wszystkie części „End of the Empire”. Tym sposobem zespół w bardzo sprytny sposób zmieścił w repertuarze koncertu prawie cały album, a mimo tego czuło się, że tych najważniejszych hitów i ważnych utworów z całego repertuaru nie zabrakło. Tak nie zabrakło, bo na sam koniec było jeszcze „Wake Up”!
Świetny koncert, po którym jak mało kiedy jestem naprawdę usatysfakcjonowany. No, a Ci którzy z różnych powodów nie mogli bądź nie chcieli przyjść niech żałują i tyle.