Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
A decade in life and music 2010-2019.
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #41
RE: A decade in life and music 2010-2019.
[Obrazek: 18.jpg]
15. arca arca 2017
„quítame la piel de ayer” -- niepewnie rozpoczyna łamiącym falsetem arca w „piel” otwierającym jej przełomowy album -- intymną opowieść o rozpaczliwym pragnieniu miłości mającej wypełnić wewnętrzną otchłań dojmującej samotności; arca rozbiera się przed słuchaczem — dosłownie i w przenośni — swoje uczucia, doznania i myśli wyrażając emocjami, zarówno na poziomie brzmienia, tekstów, jak i — w znaczącej mierze — nieoszlifowanego, na wpół amatorskiego paraoperowego wokalu; dzięki temu arca jest w stanie przenieść swój mroczny, do tamtej pory zazwyczaj dość chaotyczny i surrealistyczny sznyt producencki w nową sferę, gdzie tkanka muzyczna musi stanowić dopełnienie pozamuzycznej substancji -- całkiem już realnej i namacalnej ♪ „desafío”, „piel”


[Obrazek: 11.jpg]
14. ninos du brasil novos mistérios 2014
gdy poznałem nino du brasil i ich błyskotliwy debiut novos mistérios cały winylowy nakład płyty był już wyprzedany, a ja zaklęty pomiędzy dojmującą frustracją i pulsującą fascynacją zapętlałem krążek na youtubie i spotify z nadzieją na reedycję; tak jak andy stott stworzył dla mnie dub techno, tak ten włoski duet objawił mi się jako brakujące ogniowo między berlinem a rio de janeiro; zanim jeszcze latynoska elektronika zawojowała parkiety ninos du brasil z wielką wprawą oprawili swojsko brzmiącą mi brazylijską batucadę w przymioty nowoczesnego techno, efektem czego jest ten niepowtarzalny i wysmakowany krążek ♪ „sombra da lua”


[Obrazek: 17.jpg]
13. kacey musgraves golden hour 2018
czasem, jeśli nie spisze się myśli na gorąco, człowiek na tyle oswaja się z płytą, że staje się częścią jego codzienności, trudną do uchwycenia jako coś autonomicznego; wtedy pozostaje mu pisać o sobie i w ten sposób może mieć poczucie, że w jakiś pośredni sposób pisze też o muzyce, która się z nim zespoliła; był moment, że miałem w garści istotę golden hour, potrafiłem przekonująco rozprawiać o tym, jak przecedzenie countrypopowej tkanki i błyskotliwego, ale nienachalnego songwritingu musgraves (wywodzącego się z nashville, ale od samego początku jej kariery wykraczającego poza jego mury) przez 90sową softrockowo-dreampopową produkcję sprawiło, że oddałem się tej muzyce bez reszty; wyłuskiwałem ze spójnej międzygatunkowej tkanki kolejne składowe i nierzadko szeroko otwierałem oczy ze zdumienia; ale nie było rady — prędzej czy później musiałem zatopić się w tej ciepłej, bezpretensjonalnej, ale zrobionej z wyobraźnią płycie; często mówi się, że to negatywne doświadczenia są tymi bardziej pobudzającymi kreatywnie; tym bardziej cieszę się, że musgraves potrafiła tak adekwatnie przekuć na swoją muzykę te pozytywne ♪ „golden hour”, „butterflies”


[Obrazek: 16.jpg]
12. tyler, the creator scum fuck flower boy 2017
na scum fuck flower boy tyler, the creator ze wszystkimi kreatywnymi przymiotami i konsekwencjami własnej persony, na poczet kolejnej artystycznej kreacji, wychylił wreszcie własną twarz zza maski goblina. to jednocześnie jego najbardziej koherentny tematycznie i brzmieniowo album w karierze, oparty w dużej mierze na przytulnych neo-soulowych hookach, ale nierozwadniający zawartości tylera w tylerze -- nieszukający kompromisów, ale świadomie poświęcający część istoty goblina, by zrobić miejsce dla części tylera; nie ma tu jednak miejsca na stylistyczną i przedmiotową schizofrenię -- potencjalne luki skutecznie wypełniają fantazja i absurd, ale przesłanie, i w tym sensie flower boy można uznać za bardzo swoisty manifest, pozostaje czytelne; w jego centrum znajdziemy istotę wszelkiego humanizmu -- odwieczną udrękę człowieka wynikającą z nieustannego mierzenia się samotnością, którą zupełnie naturalnie zazwyczaj próbuje się zagłuszyć poprzez wpisanie własnej egzystencji w ramy społeczne, odnalezienie siebie pośród ludzi przez upodobnienie się do nich; ale tyler idzie o krok dalej -- nie tyle, a może nie tylko, zdaje się mówić „koniec końców jestem taki jak wy”, ale ten nieoczekiwany przypływ szczerości równoważy własnym ego; to, że nie ukrywa się już za maską, w żaden sposób nie czyni go nagim, bezbronnym; potwierdza to zresztą jednoznacznie, nie szykując się do pojedynku na gołe pięści; nie rezygnuje z siebie -- wyraża siebie; i robi to, świadomie burząc resztki gatunkowych murów, które kiedyś od popowej metropolii oddzielały hiphopowe ghetto ♪ „garden shed”, „glitter”, „boredom”


[Obrazek: 15.jpg]
11. josh t. pearson last of the country gentlemen 2011
josh t. pearson -- jeden z tych ludzi-kameleonów rocka bryluje w swojej najbardziej awangardowej kreacji; zanim skończyłem się zastanawiać na ile last of the country gentlemen -- 60-minutowy zbiór siedmiu zaledwie ascentycznych singer-songwriterskich wyziewów przesuwających do granic absurdu rozumienie słowa "kontemplacyjny" -- jest pozerską prowokacją, a na ile szczerym wyrazem myśli twórczej, zostałem w ten świat wciągnięty; nikt tak pięknie nie łączył w historii współczesnego folku i americany pastoralnej prostoty brzmienia, post-dylanowskiej piosenkowości i faheyowskiego amerykańskiego prymitywizmu, nikt! to jedna z tych płyt, które są jedyne w swoim rodzaju -- i żadne inne nie mogą w pełni im akompaniować, bo zawsze gubią któryś element-klucz; pearson wykorzystuje tę przedziwną formę, by zmierzyć się z własnymi demonami; całości towarzyszy poczucie rozdzierającego żalu; to bez wątpienia płyta żałobna i tak też jej słucham ♪ „country dumb”, „sorry with a song”

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
19.01.2021 11:54 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #42
RE: A decade in life and music 2010-2019.
Miszon napisał(a):Słuchałem jego wcześniejszej płyty, tej z facepalmem na okładce
czyli późniejszej Icon_wink

Miszon napisał(a):denerwował mnie wokal. Tej potem nie chciało mi się poznawać. Czy bardzo się różnią? Warto spróbować?
jeśli chodziło o wokal, to myślę, że różnica nie będzie duża, ale "channel orange" jest bardziej prostolinijny i wokalnie też jest mniej przetworzony/eksperymentalny

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
19.01.2021 11:56 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 496
Dołączył: Aug 2008
Post: #43
RE: A decade in life and music 2010-2019.
AKT! napisał(a):czyli późniejszej
A może Icon_wink2 . Chodziło mi o "Blond" w każdym razie.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.01.2021 12:10 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Dyfeomorfizm Offline
ajatollah
*****

Liczba postów: 1 076
Dołączył: Oct 2020
Post: #44
RE: A decade in life and music 2010-2019.
kolejne dwie wspólne, z musgraves się jeszcze wystarczająco nie oswoiłem, aczkolwiek pamiętam że zdominowała podsumowania 2018 roku, co mnie wówczas lekko zaskoczyło
19.01.2021 03:12 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
kajman Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 40 649
Dołączył: Jun 2007
Post: #45
RE: A decade in life and music 2010-2019.
AKT! napisał(a):oj, rockowo-zorientowane listy też byś znalazł
Znalazłbym bez problemu. Nawet moja chyba bardziej po tej stronie by się znalazła.
AKT! napisał(a):ooo ja bym chciał, żebyś wymienił, byłby konkret!
W soulu to akurat dla mnie oczywiste, że Roberta Flack. A co do folku to często miesza mi się z world. Ale np część twórczości Skaldów czy np Clannad.
19.01.2021 07:37 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #46
RE: A decade in life and music 2010-2019.
nooo nazywanie skaldów folkiem to trochę przeinaczenie, nawet jeśli mieli na "krywaniu" góralskie motywy

przy folku na pewno należy oddzielić dwie rzeczy -- czym innym jest tradycyjny, etniczny folk, muzyka ludowa (swoją drogą określanie jej jako world music to post-kolonialne nadużycie), a czym innym współczesny folk, który ufundowany został na rewiwalu amerykańskiego folku w latach 40. i 50. (woodie guthrie) -- ta linia choć pewnie w nieco innych okolicznościach historycznych wyrosła też w innych częściach świata, np. bardowie w krajach bloku wschodniego

ja mimowolnie mówiąc "folk", myślę joni mitchell, ale bliżej mojego podsumowania, myślę też joanna newsom, bill callahan, sufjan stevens, josh t. pearson, whitney, richard dawson, bonnie 'prince' billy, fleet foxes, gillian welch czy justin townes earle, który jedną nogą stoi po stronie alt-country

z soulem zaś oczywiście kojarzą mi się przede wszystkim stevie i aretha, ale to było lata temu! odtąd wiele się zmieniło, ale to nie znaczy, że przestano grać soul -- są więc solange (i w mniejszym stopniu beyonce), jest tyler, the creator, frank ocean, no i podszyty soulem kendrick lamar -- dla mnie to wszystko emanacja soulu

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.01.2021 09:03 PM przez AKT!.)
19.01.2021 09:03 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
kajman Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 40 649
Dołączył: Jun 2007
Post: #47
RE: A decade in life and music 2010-2019.
AKT! napisał(a):nawet jeśli mieli na "krywaniu" góralskie motywy
Nie tylko tam i nie tam najbardziej. I napisałem, że część ich twórczości, nie że cała.
19.01.2021 09:11 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #48
RE: A decade in life and music 2010-2019.
to gdzie jeszcze i gdzie bardziej?

bo część twórczości jednego artysty bez zaznaczenia granic podawać jako definicję jakiegoś stylu, to trochę umniejszające temu stylowi, nie uważasz?

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
20.01.2021 11:32 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
kajman Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 40 649
Dołączył: Jun 2007
Post: #49
RE: A decade in life and music 2010-2019.
Nie podawałem tego jako definicję tylko przykład, a to nieco co innego.
A takie pierwsze skojarzenie (bo nie chce mi się długo szukać), choć akurat utworu nie lubię to Na wirsycku. Chyba też Juhas zmarł, ale dawno nie słyszałem.
20.01.2021 06:15 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #50
RE: A decade in life and music 2010-2019.
ale przykład podałeś jako odpowiedź na prośbę o definicję, więc funkcja była ta sama Icon_wink

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
20.01.2021 08:45 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #51
RE: A decade in life and music 2010-2019.
[Obrazek: 13.jpg]
10. kanye west my beautiful dark twisted fantasy 2010
pamiętam, że pierwszy raz my beautiful dark twisted fantasy usłyszałem w drodze do budapesztu, gdzie odwiedzałem znajomą na weekend; od tego czasu, zawsze gdy wybrzmiewa "dark fantasy", "gorgeous" lub "all of the lights" mimo woli widzę kręte czeskie drogi, jesienne pola i siebie na tylnym siedzeniu bmw 5, a wraz z tym obrazem wraca wrażenie, które wówczas ten krążek zrobił -- nie było wtedy wcale pewne, że west dowiezie, zwłaszcza że jego ego zaczęło dawać się już wtedy we znaki, a poprzednie 808s & heartbreak (z którym wspomnienia także mam motoryzacyjno-podróżnicze) pozostawiło po sobie mieszane wrażenie; i w zasadzie wrażenie, jest to słowem-kluczem, bo w przypadku tego krążka nigdy nie potrafiłem do końca dowieść jego doskonałości w sposób zupełnie logiczny; nie imponowały mi związki popkultury i okultyzmu, ale popowe hooki i rozbuchana, wypieszczona produkcja; west nie brzmiał jak dupek, bo jego słynnego ego równoważyła tutaj dbałość o detale i progresywny sznyt; słowem -- za słowami szły czyny, przechwałki poparto muzyką; spoglądając teraz wstecz na dyskografię westa, jestem przekonany, że artystą był od samego początku, ale dopiero po premierze fantasy stało się to oczywiste ♪ „runaway”, „hell of a life”


[Obrazek: 10.jpg]
9. idles joy as an act of resistance 2018
joy as an act of resistance to nie tylko piekielnie dobra punkowa płyta pełna znakomitych refrenów i niesamowitej energii potrafiącej jednoczyć ludzi, przekraczać granice, obalać mury, skrojona zarówno pod względem brzmienia, jak i poruszanej tematyki pod słuchacza z krwi i kości w drugiej dekadzie xxi wieku z obecnymi problemami i wrażliwością -- nie żaden idealistyczny historiofilski bełt puszczony z tęsknoty za tym, że kiedyś to młodzi walczyli, umieli się postawić, a dziś marnują wieczory na play station, zamiast nadstawiać karku w imię ideałów swoich ojców; joy as an act of resistance to przede wszystkim piekielnie dobra punkowa płyta zespołu, któremu na mnie zależy, który nie jest obcy i daleki, który nie występuje z pozycji wielkiego artysty, który wie lepiej; to płyta, której słuchając, czuję się częścią idles, czuję, że to ja sam śpiewam o sobie i dla siebie, ale i o was i dla was, o nas i dla nas ♪ „samaritans”, „colossus”


[Obrazek: 9.jpg]
8. fiona apple the idler wheel... 2012
moje spotkanie z tym krążkiem miało rozpocząć moją wieloletnią fascynację twórczością apple, ale nie wyszło; pomimo tego, że to mocna płyta, która jak żadna inna łączy musicalową melodykę z szeroko pojętym alt popem i nie brzmi w tym ani infantylnie, ani anachronicznie; i faktycznie po premierze przez kilka miesięcy ze mną rozkwitała, a ja przy niej, ale wkrótce potem porzuciłem fionę, by przypadkiem potknąć się o nią na ostatniej prostej składania tej listy w zeszłym roku; wessało mnie na dobre, na kilka miesięcy zatraciłem się w muzyce fiony apple wszelkich odmian, a zwieńczeniem tego wywoływania duchów był powrót samej apple z nowym krążkiem; the idler wheel wciąż pozostaje dla mnie jej magnum opus, ale na tym piedestale nie jest już odosobniony ♪ "hot knife", "valentine"


[Obrazek: 8.jpg]
7. kadhja bonet childqueen 2018
powab minnie riperton, artyzm kate bush i gatunkowa żonglerka godna esperanzy spalding -- oto kadhja bonet w krzywdzącym jej indywidualizm, wirtuozerię i talent uproszczeniu; jej wydana w połowie 2018 roku druga studyjna płyta childqueen jest bowiem podróżą do zupełnie innego wymiaru muzyki soul -- inspirowanej na różnych poziomach mistyczną kosmogonią i psychodelicznym popem późnych lat 60; songwritersko bywa odrobinę ekscentryczna, ale jest jej znacznie bliżej do artpopowych kanonów przebojowości niż większości wydawnictw z nurtu alternatywnego r&b, którym tę łatkę doczepiono; to uniwersalna płyta osadzona poza czasem, w dużej mierze sama kreująca swój kontekst i dająca się różnorako czytać -- z jednej strony wciągająca słuchacza głęboko w swoje meandry, z drugiej -- współistniejąca z nim, jego tęsknotami, potrzebami i refleksjami i dająca mu się do pewnego stopnia modelować; childqueen kadhji bonet to wielowarstwowy, harmonijnie zaaranżowany, autonomiczny artystyczny byt ♪ „mother maybe”, „joy”


[Obrazek: 7.jpg]
6. the war on drugs lost in the dream 2014
znacie to uczucie, gdy na jedną krótką chwilę przez niewiarygodny splot pozornie nieistotnych detali przenosicie się, gdzieś pomiędzy snem a jawą, w zupełnie inny czas i miejsce? w taki stan niejednokrotnie wprowadzało mnie właśnie lost in the dream; the war on drugs pod kierunkiem adama granduciela w wielowarstwowo oniryczne indie popowe aranże wpisało archetypowe brzmienie heartland rocka, mocno osadzone w stylistyce amerykańskiej prowincji połowy lat 80; jednocześnie udało im się osiągnąć budujący kompromis między współczesnymi środkami a klasycznym podejściem do rocka, co zaowocowało niesamowicie satysfakcjonującą płytą, która z jednej strony jako całość kompetentnie wyraża ideę muzyki pop jako sztuki, a z drugiej momentami cechuje się nieskrępowaną przebojowością, co znalazło odzwierciedlenie między innymi w brzmieniu pierwszego singla "red eyes" czy w na wskroś springsteenowskim "burning" ♪ „red eyes”, „burning”, „disappearing”

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
20.01.2021 08:47 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Dyfeomorfizm Offline
ajatollah
*****

Liczba postów: 1 076
Dołączył: Oct 2020
Post: #52
RE: A decade in life and music 2010-2019.
pozycje 6-7 do nadrobienia; nie wiem czy żałować że kanye poza top 5, czy cieszyć się że w ogóle jest - niemniej, co nie będzie zaskoczeniem, u mnie również się pojawi i to w towarzystwie innego albumu z wymienionych w tej części
20.01.2021 09:04 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
kajman Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 40 649
Dołączył: Jun 2007
Post: #53
RE: A decade in life and music 2010-2019.
(20.01.2021 08:45 PM)AKT! napisał(a):  ale przykład podałeś jako odpowiedź na prośbę o definicję, więc funkcja była ta sama Icon_wink
No cóż, ja podałem przykład, co świadczy o tym, że nie do końca się zrozumieliśmy.
20.01.2021 09:58 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #54
RE: A decade in life and music 2010-2019.
bez werbli ku rozwiązaniu...

[Obrazek: 6.jpg]
5. d'angelo and the vanguard black messiah 2014
w 2014 roku po 14-letniej przerwie d’angelo pokazał, że nadal ma pomysł na swoją muzykę i jednoznacznie udowodnił niedowiarkom, że warto było na niego czekać; black messiah niewątpliwie opiera się w dużej mierze na stylu, który artysta wypracował z kolektywem soulquarians dwie dekady temu -- nie ma jednak mowy o próbie odtworzenia koncepcji voodoo, które, choć podobne brzmieniowo, było albumem zdecydowanie odmiennym charakterologicznie -- raczej funkrockowa aniżeli hip-hopowa energia, aranże podszyte psychodelią i niepokojem oraz zauważalne raz po raz zamiłowanie do szeroko pojętego eksperymentatorstwa plasują album gdzieś pomiędzy new amerykah part one (4th world war) eryki badu a in the jungle groove jamesa browna; rzeczą niewątpliwie charakterystyczną dla black messiah jest z jednej strony zbudowanie przestrzennego brzmienia skrzącego się wielością żywych instrumentów, nakładających się na siebie wokali i psychodelicznych efektów, a z drugiej -- zachowania surowego, momentami wręcz pierwotnego, a przez to naturalnego i paradoksalnie na swój sposób harmonijnego, charakteru materiału; to jambandowy, osadzony głęboko w funkrockowych i neo-soulowych fundamentach komentarz społeczno-politycznej kondycji dzisiejszego świata i długo wyczekiwany revival świadomego soulu ♪ „ain't that easy”, „1000 deaths”, „another life”


[Obrazek: 5.jpg]
4. travis scott rodeo 2015
debiut travisa scotta to kosmos -- niedościgniony wzór, jak tworzyć płyty kompletne i świeże; kamień milowy trapowego uniwersum, na który nie zasłużyliśmy; za kilka lat okaże się pewnie na bazie tej konkretnej opinii, że jestem trapowym trueschoolem, niech się dzieje! dzieje się bowiem i tutaj, na tym pojebanym, progresywnym, psychodelicznym i psychotycznym, imprezowo-badtripowym, surrealistycznym rodeo; nawet jeśli to podróż po wertepach, to warto ją odbyć, bo w każdym zakątku tego krążka jest szafa, w której znajdziemy jakiegoś trupa -- sen zamienia się w koszmar, ale impreza nadal trwa, scott ma więcej asów w rękawie niż kart w talii; nawet jeśli jego bad trip nie jest tak ekstatycznie niezrównoważony jak atrocity exhibition danny'ego browna, potrafi rozłożyć na łopatki, choćby 8-minitowym prog-trapowym opisem "3500" wykorzystującym w ramach bitu mocarny świdrujący burdon, albo upiornym autotune'owym midtempo r&b "90210", które sprawia, że wszystkie śpiewane refreny kanyego westa zaczynają brzmieć jak żarty ♪ „3500”, „90210”, „nightcrawler”


[Obrazek: 3.jpg]
3. frank ocean blonde 2016
gdy recenzowałem blonde po premierze w 2016 roku, nie mogłem spodziewać się, że szkicowa, intymna forma krążka stanie się dla mnie czymś w rodzaju kojca wymoszczonego empatią i troską, że nałożę ją jak ciepłe kapcie i przez kolejnych kilka lat zatopię się w niej na dobre; nie mogłem też przewidzieć, że moje doświadczenie, czy raczej doświadczenie blonde stanie się na swój sposób doświadczeniem pokoleniowym, indywidualnym, ale jednak zbiorowym; to jak ta płyta przemknęła przez mainstream, jak otarła się o wielki pop, a jednocześnie pozostała w andergrandzie pod każdym możliwym względem jest fenomenem samo w sobie; na blonde frank ocean napisał się zupełnie od nowa, serwując słuchaczom nieprzewidywalną godzinną podróż z nurtem własnego strumienia świadomości -- nawet bardziej intymną i kameralną niż channel orange -- trochę na wzór płyt elliotta smitha, choć rzecz jasna przy wykorzystaniu zupełnie innych środków; tym samym ocean po raz kolejny wprowadził r&b na inny poziom -- z wielu pozornie chaotycznych półpiosenek i interludiów zbuduował wstrząsający psychotyczny trip; ocean mógłby co prawda pisać piękne klasyczne, bezpośrednie r&b, ale z jakiegoś powodu nie chce lub nie potrafi; w tym nagięciu schematu, groteskowym wykrzywieniu subtelnie przecież zaaranżowanych melodii, upstrzeniu ich rozlicznymi ozdobnikami, odtworzeniu kreatywnego i życiowego sztormu tkwi największa siła blonde -- paradoksalna, to prawda, ale ujmująca skrytą w głębi niewinnością, może nawet bezradnością wobec nawet nie tyle przytłaczającego świata zewnętrznego, co siebie samego ♪ „ivy”, „self control”, „nights”


[Obrazek: 2.jpg]
2. noname telefone 2016
to jest w gruncie rzeczy zupełnie zwykła, ale wciąż niesamowita dla mnie historia i muszę opowiedzieć ją raz jeszcze; pamiętam, że gdy przed czterema laty podczas rutynowego przesłuchiwania polecanych premier płytowych rutynowo sięgnąłem po telefone (było na liście hajpowanych krążków roku) i od samego początku poczułem od tej płyty magnetyczny vibe, który, możecie mi nie wierzyć, w tej czy innej formie towarzyszy mi do dziś na co dzień; a stało się to w momencie, kiedy pod wrażeniem pewnej świadomości swoich gustów i tego, co aktualnie dzieje się w muzyce, oddzielałem hip hop od soulu coraz grubszą kreską; była to zresztą pewna kalkulacja -- wydawało mi się bowiem wówczas, że już nic w muzyce nie jest w stanie mnie nawet nie tyle zaskoczyć, co zająć i zafascynować tak, jak za szczenięcych lat; ale wtedy właśnie, jeszcze zupełnie nieświadomy co czynię, włączyłem telefone i z czasem całe to moje błędne postrzeganie własnej dojrzałości w kategoriach romantycznego wyczerpania rozeszło się po kościach; telefone nienachalną mieszanką miejskiej poezji i soulowej wrażliwości, którą podszyty jest cały album, uratowało mnie przed znieczulicą; noname pod skrzydłami phoelixa i cam o’biego wraz z sabą i smino w rolach sekundantów zupełnie mimochodem, naturalnie, bez presji i pretensji tchnęła nową jakość w kobiecy rap i rap w ogóle, a przy okazji w moje życie, które wcale nie stało kobiecym rapem czy rapem w ogóle; pamiętam, jak na początku 2017 roku przyszedłem do radia wrocław, by zaprezentować co najlepsze zdarzyło się w soulu minionych 12 miesięcy i opowiedziałem maćkowi przestalskiemu tę moją historię nowoodkrytej naprędce last minute miłości do noname, ale miłości, jak zapewniałem, prawdziwej, na wieki wieków amen, a zapewniałem niemal w amoku tak, że miał prawo zupełnie w to nie uwierzyć, uznać, że to przejściowa sprawa, zajawka niemal do zignorowania, bo skąd taka noname, tak znikąd miałaby takiego franka oceana wziąć za bary i zepchnąć z należnej mu przecież słusznie pozycji lidera -- cóż, cztery lata później rzecz wygląa zupełnie tak samo; telefone to płyta, gdzie wszystko jest na swoim miejscu -- więcej, zdaje się, że każdy z elementów trafił na swoje miejsce ot tak, bez wysiłku, spięć, falstartów, nieudanych prób, konfliktów czy przepychanek; dzięki temu, ot tak, mimochodem, telefone stało się moją bezpieczną przystanią, ku której zwracam się, ilekroć nie potrafię znaleźć sobie miejsca -- trochę podobnie jak z blonde, ale jednak inaczej ♪ „yesterday”, „diddy bop”, „forever”


[Obrazek: 1.jpg]
1. joanna newsom have one on me 2010
ależ oczywiście -- tutaj też mam historię, taką kompletnie bez puenty, jaka nie spodobałaby się szymborskiej, gdyby akurat tak się złożyło, że miałbym ją okazję poetce opowiedzieć; bez puenty jednak połowicznie, bo historia ta niejako nadal trwa i być może, że puenta sama przypałęta się po drodze -- jest to bowiem ni mniej, ni więcej -- historia mojego życia; have one on me ukazało się dokładnie w dniu moich dwudziestych pierwszych urodzin -- wówczas nie była to wielka sprawa, bo i joanna newsom nie była dla mnie nikim ważnym; owszem, jej ys zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, ale raczej powierzchownie, bo i na tyle tylko mu pozwoliłem -- to zresztą nie uległo do dziś zasadniczej zmianie; pozwoliłem jej natomiast pod wpływem pewnej emocji spędzić ze mną te urodziny, choć jest zupełnie możliwe, że był to czas je poprzedzający -- w czasach przedstreamingowych premiery płyt przychodziły bowiem nie wtedy, gdy je zaplanowano, a wtedy, gdy słuchacz potrafił na własną rękę do nich dotrzeć -- w każdym razie pierwsze moje doświadczenie z have one on me miało miejsce w leciwym już i przeraźliwie głośnym pociągu osobowym relacji wrocław-kalisz, który, ze względu na przedłużający się remont torowiska i pokrętną trasę planowaną chyba przez samego diabła w siódmym kręgu piekła, pokonywał odcinek nieco ponad stu kilometrów w czasie dobijającym śmiało do czterech godzin; nie udało mi sie jednak przesłuchać na tym odcinku have one on me dwukrotnie; poddałem się gdzieś w połowie drugiego krążka -- a tego, czego próbowałem słuchać i tak nie udało mi się usłyszeć; były to czasy, gdy w lutym na polach obficie zwykł leżeć śnieg i to jest właśnie krajobraz, wbrew wymownej okładkowej sugestii, który have one on me przede mną rozpościera, ilekroć dam się mu zwieść; a daję się regularnie od dekady i za każdym razem wynoszę z tego spotkania coś wartościowego; to jakiś znak, że nie jest ze mną jeszcze zupełnie tak najgorzej, skoro dwie bezpieczne przystani zaległy za krążkiem, który stwarza jednak pewne wyzwania, a przynajmniej perspektywy intelektualne; to moja opowieść bez puenty, bo nawet gdyby próbować połączyć taki traf, że premiera w istocie miała miejsce w moje urodziny i oto namaściłem tę potrójną płytę na mój ulubiony album (minionej dekady, ale zakulisowo zdradzę, że nie tylko), wyszedłby z tego banał, który można by przezwać intelektualnym wyzwaniem co najwyżej sarkastycznie; związałem się z tą płytą na dobre i złe -- inspirowała moje próby poetyckie, tragedie i sukcesy życiowe, urągające godności człowieka koncerty samochodowe bez publiczności, słowem -- samo życie; newsom odchudziła co prawda tutaj kompozycje z aranżacyjnego poloru vana dyke'a parksa (który patronował wszystkiemu temu, co we mnie pretensjonalne na długo, zanim związałem się z newsom), ale projekt w dalszym ciągu był bardzo ambitny; według niektórych aż za bardzo, zwłaszcza że tuż przed nagraniami piosenkarka w wyniku choroby krtani straciła głos na dwa miesiące; płytę, czy raczej płyty, bo są one aż trzy, udało się jednak szczęśliwie nagrać i zmiksować jeszcze przed końcem 2009 roku; oba procesy miały miejsce w tokio, co być może zainspirowało lub było inspirowane orientalnym, wyciszonym brzmieniem części aranży nie forma jedynie, ale także treść jest jednak kluczem do zrozumienia wizji artystycznej newsom, która z biegiem czasu skierowała się w stronę otwartej poetyckiej narracji, jednocześnie uciekając od refrenów, których pisanie tak dobrze wychodziło jej jeszcze kilka lat wcześniej; have one on me z racji monumentalnej formy upstrzonej rozmaitymi zawiłościami zostało stworzone z myślą o wielokrotnych i pogłębionych odsłuchach; jestem przekonany, że właśnie to spoiło nas razem na dobre ♪ „does not suffice”, „have one on me”, „baby birch”

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
22.01.2021 11:14 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 496
Dołączył: Aug 2008
Post: #55
RE: A decade in life and music 2010-2019.
AKT! napisał(a):„another life”
Zaczynam się przychylać do tego, że to o ten numer mi chodziło, że mnie tak zachwycił te 10 lat temu.

4 i 2 pierwsze słyszę
3 już pisałem - zdecydowanie nie zażarło
1 - oo, aż tak?! Wiedziałem, że pałasz miłością do tego krążka, ale szczytu się nie spodziewałem!
Zaspoileruję, że słuchałem tego dzisiaj w drodze do pracy, 1/3 za mną, a to rzecz jasna oznacza że jest u mnie w liście propozycji. Jak odpadnie, to dowiesz się o tym pewnie jutro, jak przejdzie, to dowiesz się później na którym miejscu Icon_cool .

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
22.01.2021 12:47 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
AKT! Offline
jegomość
*****

Liczba postów: 24 609
Dołączył: May 2008
Post: #56
RE: A decade in life and music 2010-2019.
Miszon napisał(a):Zaczynam się przychylać do tego, że to o ten numer mi chodziło, że mnie tak zachwycił te 10 lat temu.
wierz lub nie, to była moja pierwsza myśl, że to o niego chodzi Icon_wink

Miszon napisał(a):4 i 2 pierwsze słyszę
a bo to rapsy, to i to!

Miszon napisał(a):1 - oo, aż tak?!
nawet bardziej, dwa lata temu robiłem cichy top płyt wszech czasów (tzn. nie publikowałem go nigdzie) i tam też był na szczycie ^^

Miszon napisał(a):Zaspoileruję, że słuchałem tego dzisiaj w drodze do pracy, 1/3 za mną, a to rzecz jasna oznacza że jest u mnie w liście propozycji.
Serce

ja uwielbiam tę płytę, bo odkrywam ją do dzisiaj; przez to, że nie jest to kawałek muzyki, który z miejsca wchodzi w głowę, tylko niektóre piosenki dojrzewały we mnie jak wino; no i to, że tego jest aż tyle też działa na korzyść; może kiedyś słuchałem ciągiem, ale zwykle decyduję się na konkretne utwory albo konkretny krążek; takie 3 w jednym Icon_wink

dzięki za komentarz!

— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
22.01.2021 08:46 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Dyfeomorfizm Offline
ajatollah
*****

Liczba postów: 1 076
Dołączył: Oct 2020
Post: #57
RE: A decade in life and music 2010-2019.
w top 5 dominują artyści, którzy bardzo rzadko wydają albumy!

piękne podium, piękne miejsce pierwsze, zaskakujące miejsce drugie (choć sam rownież posiadam ten album wysoko) - łącznie aż 20 wspólnych albumów, z czego 4 w pierwszej dziesiątce!
23.01.2021 02:08 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
serce Yet another decade in life and music: 1990-1999. AKT! 99 1 423 29.09.2023 05:09 PM
Ostatni post: AKT!
serce Another decade in life and music: 2000-2009. AKT! 51 1 799 15.02.2022 12:34 AM
Ostatni post: santosz

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości