nie będę otwierał kolejnego wątku. to co chcę napisać napiszę tu.
26 czerwca 2019 roku. Stadion Narodowy w Warszawie. Koncert Phila Collinsa.
Raczej nie napiszę nic innego niż to co można poczytać w internetach
Koncert był genialny pod względem muzycznym, ale to było wiadome na długo przed pojawieniem się Phila Collinsa na scenie
A Phil wszedł powoli, opierając się na lasce, zasiadł na krzesełku i powiedział po angielsku, że będzie siedział przez cały koncert, a po polsku dodał: "miałem operację pleców i stopę mam sprdlną"
Tak mniej więcej
I się zaczęło. Dwa wielkie przeboje na początek: "Against All Odds" i "Another Day in Paradise". I potem kolejne przeboje, aż do "Take Me Home" na bis.
Rewelacyjny zestaw muzyków. Dla mnie przede wszystkim - nie ujmując niczego gitarzystom czy basiście - nr 1 to sekcja dęta - robili świetną robotę!
W kilku utworach świetnie się bawili wraz z chórkiem. Ale przede wszystkim grali nieziemsko! Ale o to też byłem spokojny przed koncertem. No i był też Collins - junior grający na perkusji. Phil by się nie wyparł, że to Jego syn - dwie krople wody
Podobno słabo było słychać wokal. Nie wiem jak w innych miejscach, ale u nas było wszystko słychać co najmniej dobrze. I wokal i dęciaków i chórek. No i perkusję też
Ale oczywiście najważniejszy tego wieczoru było On.
W niezłej formie wokalnej, od czasu do czasu żartujący. Nawet na trybunach było czuć to z jakim szacunkiem traktują Go muzycy...
Koncert był dla przede wszystkim wzruszający. W końcu znamy się
z Philem prawie czterdzieści lat!!!
Pierwszy utwór z Jego wokalem, który usłyszałem to była na pewno Mama, jesienią 1983 roku!
Pierwsze wzruszenie w momencie wejścia i pierwsze słowa Collinsa. Autentycznie - gdy się odezwał, to miałem ciarki. I to nie jest przenośnia albo przesada - było gorąco, a mnie przeszedł dreszcz...
Podobnie gdy Jego syn wraz z panem grającym na instrumentach perkusyjnych przez dobrych kilka minut toczyli pojedynek na swoich zestawach. Brzmiało to niesamowicie.
Ale w pewnym momencie spojrzałem na siedzącego w cieniu Phila Collinsa... I zrobiło się jakoś tak smutno, że to nie On siedzi za perkusją... Dzięki lornetce dokładnie było widać Jego pochyloną sylwetkę... Na prawdę smutny widok...
Ale tylko jeśli nie widziało się wcześniejszych koncertów na youtubie
A ja na szczęście nie śledziłem zestawu piosenek i nie wiedziałem co będzie się działo na scenie...
Po chwili obaj zeszli do Phila i zagrali we trójkę! Każdy dłońmi wygrywał rytmy na swojej "elektronicznej perkusji"
I to był wstęp do "Something Happened on the Way to Heaven"... Ciary!!! Serio.
Taki trzeci moment to "In The Air Tonight" i ... nie, nie przejście zagrane przez Nicolasa. Oczywiście zabrzmiało świetnie - widać ma to we krwi
Ale wzruszające było to, że Collins stał przy mikrofonie w czasie śpiewania tego utworu... Świadomość, że kiedyś siedział za perkusją śpiewając ten utwór, a teraz w tym jednym jedynym stał. Takie małe "coś" a naprawdę wzruszało... Przynajmniej mnie
Kapitalne były oczywiście również inne momenty, takie jak duet z synem który sam wybrał utwór i nauczył się grać na pianinie.
Utwory Genesis, m.in. "Follow You, Follow Me" i, ten który w wersji warszawskiej bardzo mi się spodobał, "Invisible Touch". Nie było "Mamy", ale nie mogę napisać, że czuję niedosyt. Absolutnie nie!
Momentami było bardzo żywiołowo, dzięki chórkowi i dęciakom - szczególnie moje ulubione: "Easy Lover", "Sussudio" i "You Can't Hurry Love".
Czyli wymieniłem większość tytułów zagranych w ten gorący, przepiękny wieczór
Ale jak może być inaczej skoro całość była rewelacyjna.
Słabych punktów brak.
Program koncertu:
Against All Odds (Take a Look at Me Now)
Another Day in Paradise
Hang in Long Enough
Don't Lose My Number
Throwing It All Away
Follow You Follow Me
Who Said I Would
Separate Lives
Drum Trio
Something Happened on the Way to Heaven
You Know What I Mean
In the Air Tonight
You Can't Hurry Love
Dance Into the Light
Invisible Touch
Easy Lover
Sussudio
Take Me Home