Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
MOJA LISTA notowanie 393(248) - 13.07.2018
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 500
Dołączył: Mar 2008
Post: #1
MOJA LISTA notowanie 393(248) - 13.07.2018
NOTOWANIE 393(248)

  1. 01 08 ARCTIC MONKEYS - FOUR OUT OF FIVE
  2. 02 09 ALICE IN CHAINS - THE ONE YOU KNOW
  3. 03 12 CHVRCHES - MY ENEMY FT. MATT BERNINGER
  4. 06 12 THE VOIDZ - QYURRYUS
  5. 07 11 A PERFECT CIRCLE - TALKTALK
  6. 04 13 FOO FIGHTERS - THE LINE
  7. 09 07 JACK WHITE - OVER AND OVER AND OVER
  8. 05 18 THE KILLS - LIST OF DEMANDS (REPARATIONS)
  9. 11 10 BULLET FOR MY VALENTINE - OVER IT
  10. 13 06 CHROMATICS - BLACK WALLS
  11. 10 21 ARCADE FIRE - PUT YOUR MONEY ON ME
  12. 17 05 DARON MALAKIAN AND SCARS ON BROADWAY - LIVES
  13. 15 09 MGMT - WHEN YOU DIE
  14. 16 07 NOSOWSKA - JA PAS!
  15. 08 14 QUEENS OF THE STONE AGE - HEAD LIKE A HAUNTED HOUSE
  16. 14 20 CHVRCHES - GET OUT
  17. 20 05 A PERFECT CIRCLE - SO LONG, AND THANKS FOR ALL THE FISH
  18. 18 23 THE VOIDZ - LEAVE IT IN MY DREAMS
  19. 22 04 THE VOIDZ - ALL WORDZ ARE MADE UP
  20. 23 03 LYKKE LI - HARD RAIN
  21. 12 16 KAZIK I KWARTET PROFORMA - GDYBYM MIAŁ KOGOŚ
  22. 25 04 CHVRCHES - MIRACLE
  23. 19 06 MILES KANE - LOADED
  24. 26 35 METALLICA - SPIT OUT THE BONE
  25. 28 02 NOEL GALLAGHER'S HIGH FLYING BIRDS - SHE TAUGHT ME HOW TO FLY
  26. 30 02 THE SMASHING PUMPKINS - SOLARA
  27. 21 15 ALBERT HAMMOND, JR. - MUTED BEATINGS
  28. NN 01 GORILLAZ - HUMILITY
  29. 27 06 MARMOZETS - RUN WITH THE RHYTHM
  30. NN 01 JAMES BAY - PINK LEMONADE
    ---
  31. 32 KAZIK + ZDUNEK ENSEMBLE - WOJNY
  32. 24 ROYAL BLOOD - LOOK LIKE YOU KNOW
  33. 37 CHROMATICS - BLUE GIRL
  34. 29 PARAMORE - ROSE-COLORED BOY
  35. 40 BULLET FOR MY VALENTINE - LETTING YOU GO
  36. NN ALICE IN CHAINS - SO FAR UNDER
  37. 35 THE KOOKS - NO PRESSURE
  38. 42 PANIC! AT THE DISCO - HIGH HOPES
  39. 43 ALBERT HAMMOND, JR. - SET TO ATTACK
  40. 46 PARAMORE - CAUGHT IN THE MIDDLE
  41. 36 BRAND NEW - CAN'T GET IT OUT
  42. 34 SUNFLOWER BEAN - I WAS A FOOL
  43. 48 LYKKE LI - SEX MONEY FEELINGS DIE
  44. 38 THE LONGSHOT - LOVE IS FOR LOSERS
  45. 39 MGMT - ME AND MICHAEL
  46. 41 WOLF ALICE - SADBOY
  47. 50 PALE WAVES - KISS
  48. 44 BAIKA - NOWA KRÓLOWA
  49. NN MILES KANE - CRY ON MY GUITAR
  50. 45 JACK WHITE - CONNECTED BY LOVE

O nowościach:

GORILLAZ - HUMILITY

Można powiedzieć, że na takie Gorillaz czekaliśmy od samego początku. Zeszłoroczny album „Humanz” jest na pewno ciekawą pozycją, ale w skrócie trochę za dużo w nim gości, a za mało samego Damona Albarna. Tutaj sytuacja w końcu wraca do normy i to nie tylko od strony wokalnej, bo muzycznie piosence zdecydowanie bliżej do klasycznego brzmienia Gorillaz. „Humility” to może nie od razu „Dare”, ale na pewno przyjemna miła słoneczna piosenka, która od razu wprowadza w dobry nastrój. Taki też jest teledysk słoneczny miks rzeczywistości z animacją oraz Jack Black wygłupiający się z gitarą. Co jednak ważniejsze cały nowy album „The Now Now” trzyma równy wysoki poziom i tylko można zachodzić w głowę czy nie można było tak od razu?


JAMES BAY - PINK LEMONADE

Do tej pory twórczość James Bay można delikatnie powiedzieć, była mi dość obojętna. Jego muzyka jest jak najbardziej rozpoznawalna, ale zwłaszcza „Hold Back The River” wydawało mi się trochę za bardzo wtórne. Pewnie przesadzam, ale w jakiś sposób ta piosenka trochę zraziła mnie do jago pierwszego albumu. Teraz jednak gdy usłyszałem „Pink Lemonade” zdecydowanie bardziej zbliżyłem się do muzyki Jamesa. Ta piosenka ma w sobie coś niesamowitego, taki szczególny rodzaj energii, który wciąga i przyciąga. Jest szybka dynamiczna i bardzo sprytnie wymyślona, zwłaszcza jeśli chodzi o warstwę tekstową i całej linii melodycznej. No i jeszcze to brzmienie gitary, które strasznie mi się spodobało. To wszystko spowodowało, że w końcu się przełamałem i James Bay z lekkim opóźnieniem, ale jednak debiutuje na mojej liście.
29.07.2018 08:15 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 500
Dołączył: Mar 2008
Post: #2
RE: MOJA LISTA notowanie 393(248) - 13.07.2018
OPEN'ER FESTIVAL 2018

Z roku na rok Opener to dosłowny zjazd po równi pochyłej, coraz mniej muzyki coraz więcej produktów zastępczych, a w tym roku to nawet spotkanie z ciekawą osobą było. No dobra Adam Bodnar to może w tym momencie osoba absolutnie na czasie, ale tak ogólnie zarysowuję sytuację. Bo jak wytłumaczyć fakt obniżenia jakości przy zaskakująco dobrej frekwencji. Albo machina już tak się rozrosła, że nikt jej nie kontroluje, albo organizatorzy trzepią kasę na potęgę, przy najmniejszym możliwym wkładzie. I nie pojechałbym na tegoroczną edycję gdyby nie fakt, że to jednak cały czas w sumie się opłaca, a organizatorzy zawsze jakąś tą wielką gwiazdą trafiająco w mój gust. W tym roku było to dla mnie absolutnie Arctic Monkeys! Byłem na ich koncercie 2009, byłem 2013, nie przegapiłem też The Last Shadow Puppets w 2015, to oczywiście w tym roku też nie mogło mnie tam zabraknąć. Zwłaszcza teraz, kiedy to koncert Arctic Monkeys wygląda już troszeczkę inaczej, bo Alex nie zawsze z gitarą w ręku, a i skład koncertowy dosyć wyraźnie poszerzony. Nie mniejszą atrakcją był występ Gorillaz, więc w sumie dlaczego nie jechać? No i kolejny raz pojechałem.


DZIEŃ PIERWSZY – 04.07.2018r.

NOEL GALLAGHER'S HIGH FLYING BIRDS

To od początku miał być najbardziej intensywny dzień i dokładnie taki był, pięć koncertów jeden po drugim z niewielkimi przerwami, a wszystko zaczęło się od Noela Gallagher’a. Wiele osób wolało by może Oasis, ale dla mnie koncert Noela to był szczałem w dziesiątkę. Starszy z braci Gallagher’ów dorobił się już trzech solowych albumów, ale co ważniejsze całej masy przebojów i to podczas tego koncertu bardzo wyraźnie dało się odczuć. Koncert tak jak ostatni album artysty „Who Built the Moon?” rozpoczął się od „Fort Knox”, które idealnie nadaję się na utwór otwierający ponieważ swoją strukturą rozkręca emocje i przygotowuje na kolejną dawkę muzyki. Noel, tak jaki cały jego zespół w doskonałej formie, na scenie oczywiście flaga Manchesteru City, a największą uwagę zwłaszcza męskiej części publiczności przykuwała urocza keyboardzistka. W takich to warunkach i przy pełnym słońcu przyszło wystąpić być może największej gwieździe tegorocznej edycji festiwalu, ale o dziwo wszystko bardzo fajnie wypadło. Przy „Holy Mountain” wszyscy zaczęli się świetnie bawić, a mi od razu zrobiło się weselej. Cały czas doceniałem też wagę tego występu i strasznie rajcowała mnie możliwość obejrzenia na żywo takiej legendy. Następnie zespół wykonał „It's a Beautiful World”, z którego najbardziej zapamiętam, wykrzyczane przez słuchawkę telefonu słowa Charlotte Marionneau, która była chyba najbardziej uroczym elementem tego występu. Malutka francuska grająca na fujarce, trójkącie czy też nożyczkach była bardzo ciekawym dopełnieniem regularnego instrumentarium zespołu. Po nowościach przyszedł czas na coś starszego w postaci „In the Heat of the Moment”, czyli jeden z największych przebojów Noela. Świetne wykonanie i niesamowicie entuzjastyczna reakcja publiczności zdecydowanie spodobały się muzyką, czego nie dało się przeoczyć. Następnie usłyszeliśmy jeszcze starsze nagranie „Dream On” z pierwszego krążka artysty, po czym z kolei przyszła pora na piosenki Oasis. Z jednaj strony fajnie i pewnie wiele osób na to przyszło, ale czy aby nie zabiera się w ten sposób czasu, który mogłyby wypełnić inna solowe kawałki, które w ten sposób się nie zmieściły? Nie manie to rozstrzygać niemniej jednak fajnie było zobaczyć na żywo „Little by Little” i „The Importance of Being Idle”. Choć jeśli miałbym wybierać to tą pierwszą zastąpiłbym jakimś solowym kawałkiem, co zaś do tej drugiej, to powiem, że było to genialne wykonanie, które pozwoliłem sobie nawet nagrać. Mam jakiś sentyment do tej piosenki i teledysku, a dodatkowo w takich słonecznych warunkach pogodowych jakoś idealnie się wpasował. Zresztą cały ten koncert bardzo ładnie wypełnił otaczającą nas rzeczywistość. Potem, która przerwa na najnowszego singla „She Taught Me How to Fly” i kolejne przeboje Oasis „Half the World Away” i niezniszczalny „Wonderwall”. I tutaj tak samo tą pierwszą piosenkę bym skreślił, ale za to przy drugiej był absolutny odjazd. Cały tłum zgromadzony pod sceną i Ci, którzy stali troszkę dalej odśpiewał razem z Noelem, chyba największy przebój zespołu, a już na pewno największy w naszym kraju, gdzie prawdę mówiąc nigdy Oasis popularne nie było. Na liście w Trójce dotarli maksymalnie do trzynastego miejsca i to jest po prostu jakiś koszmar. To jednak zupełnie inna historii i pytanie do dziennikarzy muzycznych, dlaczego tak nienawidzili britpopu. Dzisiaj już tak nie mówią, ale wtedy dokładnie tak było. Po „Wonderwall” musiało być coś mocnego i dokładnie tak było „AKA... What a Life!”, czyli moja ulubiona piosenka Noela i jeszcze ten klimat teledysku, który przepięknie wpisywał się w plażową atmosferą tego dnia. Potem jeszcze tylko „The Right Stuff” i niesamowity finał koncertu i kolejne zbiorowe wykonanie „Don't Look Back in Anger”. Tak samo fajne i tak samo mocne jak chwile wcześniej „Wonderwall”. W sumie idealny kawałek na koniec koncertu, ale tutaj zespół przygotował coś specjalnego, w postaci coveru The Beatles „All You Need Is Love”. I w takich o to pozytywnych nastrojach zakończył jeden z najlepszych tegorocznych koncertów Openera. Noel pięknie nam podziękował i życzył udanego festiwalu. Po tych słowach zszedł ze sceny i to by było na tyle. Trochę krótko i zabrakło kilku przebojów najbardziej chyba „Riverman” i „Ballad of the Mighty I”, ale cóż zrobić takie są reguły gry na festiwalach i godzina piętnaście minut musiało wystarczyć.


NICK CAVE & THE BAD SEEDS

Z tym koncertem od początku miałem problem, bo w sumie nie wiem co tym występem chciał promować Nick Cave. Ostatnia płyta wyszła dwa lata temu, a więc nie wiadomo było czy miał to być koncert w większości wypełniony repertuarem „Skeleton Tree”, która delikatnie mówiąc nie jest przebojowa, czy może kolejny przekrojowy, jak pięć lat temu koncert. Dokładnie w taki sam dzień i też Arctic Monkeys byli główną gwiazdą dnia, tylko wtedy Nick był po nich, a teraz przed, czyli z lekkim uśmieszkiem w stronę organizatorów, mała degradacja artysty, w końcu teraz Migosi na topie, a dywersyfikacja przypływu kasy z biletów musi się zgadzać. Wracając jednak do Cave’a, zagrał on bardzo podobny koncert do tego z przed pięciu lat, może nie repertuarowo, bo tu jednak pojawiły się trochę inne piosenki miedz innymi „Do You Love Me?” oraz „Loverman” co strasznie mi się spodobało, bo po pierwsze uwielbiam płytę „Let Love In”, a po drugie Metallica. Niemniej jednak odczucie było takie, że gdzieś już to widziałem, może w trochę innych okolicznościach, bo było już po północy, a tutaj światło, ale sposób bycia i ekspresja Nick’a na scenie bardzo zbliżają do siebie te występy. On po prostu jest istnym zwierzem scenicznym, cały czas rozmawia z publicznością, schodzi do niej, a nawet po niej chodzi. Wyciąga osoby na scenę, a później do nich śpiewa, naprawdę dużo się dzieje dokoła muzyki. Koncert rozpoczął się od nowych kompozycji „Jesus Alone” i „Magneto”, ale zaraz potem posypały się przeboje z „Do You Love Me?” na czele, ale było też „From Her to Eternity”, „Red Right Hand”, „Into My Arms” i „The Weeping Song”, czyli jednym słowem, zacnie. Świetnie się tego wszystkiego słuchało, można sobie było troszeczkę pośpiewać, ale przede wszystkim The Bad Seeds to genialni muzycy, którzy są profesjonalistami w każdym calu. Na takim koncercie nie usłyszysz najmniejszego fałszu, a wykonania są po prostu wybitne i niejako nieziemskie za każdym razem. Z nowych rzeczy było jeszcze „Girl in Amber” i „Rings of Saturn”, a resztę dopełniły piosenki z poprzedniego albumu cudowna „Jubilee Street” oraz tytułowa „Push the Sky Away” na zakończenie występu. Z tym, że na bis było „Rings of Saturn”, a więc w sumie cztery piosenki z nowej płyty, ale bardzo przyjemnie wkomponowane do występu. Na pewno pozytywny koncert, ale chyba jednak trochę za krótki, przydałoby się jeszcze z piętnaście minut czasu więcej. Miałem też nieodparte wrażenie, że gdzieś to już kiedyś widziałem, choć jak widać jeśli porówna się dwa Openerowe koncerty Cave to repertuarowo są bardzo różne.


ARCTIC MONKEYS

Koncert moich ulubieńców rozpoczął się w miarę punktualnie i od razu od największego przeboju z nowego albumu „Four Out of Five”. Na scenie tylko jeden napis wielkimi literami monkeys oraz niesamowita ilość świateł, które powodowały, że zrobienie dobrego zdjęcia graniczyło w zasadzie z cudem, ale może to i dobrze, ludzie mogli spokojnie skupić się na muzyce, a było na czym. Koncert zacząłem oglądać z lewej strony sceny, tuż pod telebimem, bo ścisk był taki wielki, że w żaden sposób nie dałoby się wcisnąć pod scenę. „Four Out of Five” delikatnie ruszyło publiczność, ale generalnie „Tranquility Base Hotel & Casino” do wielkiego skakania się nie nadaje i dopiero przy „Brianstorm” zabawa zaczęła się na dobre. Ci co skaczą poszli do przodu, ci co przyszli postać na rockowym koncercie z oburzeniem do tyłu, a dwa rzędy młodych panienek pod bramkami dosłownie zostały zgniecione przez napierający tłum. „Brianstorm” to taki wulkan energii, że w zasadzie nie pamiętam w jaki sposób i jak szybko pojawiałem się pod samą sceną, w swoim bądź co bądź ulubionym miejscu, to jest gdzieś półtora do dwóch metrów od przednich barierek i taka sama odległość od przejścia. Z takiej perspektywy to już można koncert obejrzeć, wysłuchać, ale przede wszystkim świetnie przeżyć. No, a hity dopiero się zaczęły, bo zaraz po „Brianstorm” usłyszeliśmy „Don't Sit Down 'Cause I've Moved Your Chair” i „Crying Lightning”. Ta pierwsza piosenka to taka stoner rockowa petarda i wyraźny wpływ Joaha Homme na twórczość małpek, no a ta druga to piękna wspomnienie z 2009 roku, kiedy to pierwszy raz dokładnie w tym samym miejscu mogliśmy usłyszeć i obejrzeć Arctic Monkeys. Cały czas przywoływałem sobie to wspomnienie słuchając tego nagrania, jak wiele się zmieniło od tego czasu. Wtedy nie byli nawet headlainerem, co w sumie osobiście uważałem za maksymalny skandal, który doprowadził też do tego, że tamten koncert nie do końca się udał, zwłaszcza, że dwa razy brakło prądu, a to już była totalna kompromitacja. Ale właśnie tam i wtedy pierwszy raz usłyszałem „Crying Lightning” singla, na którym jest też cover Nicka Cave’a „Red Right Heand”. Od taka okoliczność łącząca bohaterów tego wieczoru. Następnie usłyszeliśmy kolejne hity „The View From the Afternoon”, „Teddy Picker” i „505”. Przy tych dwóch pierwszych zabawa, jak można się domyślić była nieziemska, a co działo się pod sceną to trudno nawet opisać, ale co tam parę siniaków, jeśli na scenie Arctic Monkeys, a w głośnikach „Teddy Picker”. Za to przy „505” można było w końcu trochę odpocząć, a co niektórzy zapalili nawet papierosa, inni coś mocniejszego. Zero kultury, ale mnie to w sumie nie przeszkadza. Sam z kolei nakręciłem sobie mały filmik i mam taką fajną pamiątkę, którą lubię sobie teraz puszczać. Co z nową płytą można by zapytać? A no wszystko w porządku, kolejnym kawałkiem tego wieczoru był nie byle jaki song, bo dokładnie tytułowy „Tranquility Base Hotel + Casino”, Alex usiadł za klawiszami i usłyszeliśmy na żywo doskonałe wykonanie, jednego z najciekawszych kawałków zespołu w historii. Trochę trudno się do takiego widoku przyzwyczaić, bo w końcu Alex z gitarą to swego rodzaju aksjomat, ale jak śpiewał Bob Dylan czasy się zmieniają i nie tylko rock i punk. Następnie usłyszeliśmy może mniej popularne, ale na pewno ekstremalnie świetne „Do Me a Favour” oraz cudowne wykonanie „Cornerstone”, gdzie Alex nie musząc już grać na gitarze spokojnie niczym w teledysku z przed lat przechadzał się po scenie. Brakowało mu jedynie magnetofonu na pasku. I dopiero w tym momencie doczekaliśmy się tego, na co nie da się ukryć większość z nas czekała z wielką niecierpliwością, czyli piosenek z poprzedniej, genialnej multi-platynowej „AM”. Wtedy pięć lat temu na poprzednim koncercie Arctic znaliśmy zaledwie „Do I Wanna Know?”, no a teraz ta płyta to już klasyka. Wszystko zaczęło się od „Why'd You Only Call Me When You're High?”, a chwilę potem zagrali jeszcze „Knee Socks”. Wszystko ładnie zabawa na całego, chóralne śpiewy, ich zresztą nie brakowało podczas żadnego z utworów, nawet tych najnowszych, ale nagle uświadomiłem sobie, że jestem jakby już mniej spocony, a od dawna tak naprawdę porządnie nie poskakaliśmy. Bo tak to już jest w tej muzyce małpek z dwóch może trzech ostatnich płyt. Zdecydowanie mniej punka, a więcej rytmu, melodii i aranżacyjnej maestrii. Co zresztą bardzo ładnie było słychać w poszerzonym składzie scenicznym zespołu. Ale, ale od początku występu, czyli od „Four Out of Five” nie słyszeliśmy nic nowego! I dokładnie w tym momencie to się zmieniło za sprawą „One Point Perspective” i „American Sports”. Może te nowe piosenki nie porywają jak stare, ale za to można spokojnie skupić się na muzyce, przeżywać koncert i delektować chwilą, którą umówmy się będziemy wspominać do końca życia i za kilka lat będziemy z dumą przywoływać okoliczność i obecność na tym występie, bo Arctic Monkeys to już jest wielki zespół, a śmiem twierdzić, że z upływem lat będzie jeszcze większy. O czym świadczą takie hity i takie przyjęcie kolejnego utworu tego dnia „Do I Wanna Know?” jakiego zespół się chyba nie spodziewał. W zasadzie mogłoby się obyć bez wokalu Alexa. Cudowne podsumowanie wspaniałego wieczoru i jeden z największych hitów dwudziestego pierwszego wieku na żywo i to po raz drugi w moim życiu. Wtedy pięć lat temu popularność piosenki dopiero raczkowała, a dziś to wiadomo. Kolejną piosenką dla niejako równowagi była mniej przebojowa, ale za to konkretna „Pretty Visitors”, a na koniec zespół zagrał oczywiście „I Bet You Look Good on the Dancefloor”, od którego wszystko się zaczęło i to, że byłem na tym koncercie w dużej mierze wiąże się z tą piosenką. Wyskakaliśmy się i wykrzyczeliśmy pod sceną za wszystkie czasy, bo prawdę mówiąc od ostatniej petardy, czyli „Teddy Picker” trochę czasu już minęło. Z tym, że to nie mógł być jeszcze koniec, bo z pewnością zespół przygotował coś na bis. Dosyć długo nie wychodzili, a kiedy w końcu pojawili się na scenie usłyszeliśmy kolejną nową piosenkę „Star Treatment” i tak jak rozpoczyna się nowy album niejako marzeniem byłoby, aby ten koncert rozpoczął się na nowo, choć wiadomo było, że to nie możliwe, a tak naprawdę wszystko zmierza już ku końcowi. Wychodzi na to, że zagrali pięć nowych piosenek, co bynajmniej nie jest złym wynikiem. Koncert zakończyły zaś piosenki z poprzedniego albumu „Arabella” i wydana trochę wcześniej „R U Mine?”. No tak zapomniałem o „R U Mine?”, kiedy mówiłem o wcześniej o „AM”. Bardzo mocny koncert, a przecież zabrakło tylu przebojów, na przykład „When the Sun Goes Down” czy „Fluorescent Adolescent”. To tylko obrazuje jak wielkim dorobkiem może dziś pochwalić się ten zespół. Trzynaście lat na scenie sześć albumów, zupełnie niezły wynik zważywszy na fakt, że ostatnio mieliśmy pięcioletnią przerwę.


DEAD CROSS

Takie są reguły festiwali, że na Dead Cross musiałem się niestety trochę spóźnić, bo oni już zaczęli, a ja byłem jeszcze na Arctic Monkeys, potem wyjście z pod sceny i przetransportowanie się na Alter Stage, to po prostu musiało trochę potrwać. Dotarłem gdzieś tak w połowie występu, bo pamiętam na pewno „Divine Filth”, albo nawet trochę wcześniej, ale ten przekaz muzyczny był na tyle oszałamiający, że poniekąd trudno było się skupić na samej muzyce. Od razu wbiłem się pod scenę, a tam panował dosłowny Sajgon! W skrócie powiem, że to nie jest dobre miejsce na takie koncerty. Zamiast wyłożyć trawę jakimś plastikowym podkładem czy też deskami, zostawioną ją taką jaka jest pod namiotowym przykryciem. Nie trudno sobie wyobrazić do czego to doprowadziło. Tumany kurzu wzbijały się w powietrze i w kotłe pod sceną dosłownie nie dało się oddychać. Czego się jednak nie robi dla idola, jakim na pewno jest Mike Patton. On a jak zwykle w doskonałej formie, a dodatkowo za zestawem perkusyjnym sam Dave Lombardo. Grali szybko, grali dziko i mocno, a co jakiś czas Mike zaskakiwał nas jakimś ciekawym komentarzem. Było m.in. „Grave Slave”, „The Future Has Been Cancelled”, „Gag Reflex” i „Church of the Motherfuckers” na koniec. Szkoda tylko, że nie zdążyłem na początek koncertu, bo przegapiłem „Seizure and Desist”. Był także bis i tutaj usłyszeliśmy cover Dead Kennedys „Nazi Punks Fuck Off”. Piorunujące i niezapomniane zakończenie występu. Z koncertu zapamiętałem też bardzo dobrze, jak Mike Patton wyciągną na scenę jednego z fanów z najdłuższymi włosami, który miał uklęknąć i całą piosenkę kręcić włosami. Zrobił to, a w nagrodę dostał nawet pałeczki od Deve’a, któremu jako podobno wielki fan musiał koniecznie uścisnąć dłoń. Naprawdę zabawna historia, a jeszcze zabawniej było po koncercie, bo kiedy Lombardo wyrzucił kolejne pałeczki, to pierwszą ktoś złapał i schował, a o tą drugą stoczyła się kuriaozalna i zabawna walka wieczoru. Parę osób w jednym czasie chwyciło pałeczkę i zaczęli o nią walczyć. Siłowali się tak na ziemi nie wiem ile, ale w końcu po paru minutach znudzony tym żenującym obrazkiem opuściłem namiot i udałem się w stronę Tenta na Chvrches. Zabójczy i czadowy koncert taka trochę odskocznia od rzeczywistości Openera, to tak jakbyś na chwilę przeniósł się na Metalmanię, ale ja tam się cieszę. Powinno być więcej takich atrakcji.


CHVRCHES

Na koncert Chvrches musieliśmy trochę poczekać, a przecież i tak był już późno w nocy, ale co tam można było w końcu napić się piwka za dychę i rozprawiać o koncertowych przeżyciach tego kończącego się dnia. Kiedy w końcu koncert się zaczął byłem już dosyć zmęczony, ale pierwsze dźwięki „Get Out” od razu postawiły mnie na nogi. Lauren Mayberry była cudowna, w genialnej sukience, która była wprost stworzona do jej kręciołków na scenie. Scenie, która niejednego mogłaby zaszokować, bo dwoma krzyżami nawiązywała do okładki ostatniej płyty zespołu „Love Is Dead”. Następnie zespół wykonał kilka starszych kawałków „Gun”, „Bury It”, „We Sink” i „Lies” wszystko ładnie, bo w sumie tak lubię całą twórczość zespołu, że w sumie mogliby zagrać cokolwiek, ale skoro widziałem to już dwa lata temu to zdecydowanie czekałam na te nowe piosenki, bo nie ukrywam, że płyta „Love Is Dead” bardzo przypadła mi do gustu i słuchałem jej przed Openerem na okrągło. I w końcu się doczekałem zagrali genialne „Graffiti” i równie dobre „Miracle” z tym, że już wtedy do mnie dotarło, że koncert nie jest najlepszy głównie z powodu nagłośnienia. Nie wiem jak to było z tyłu , ale z przodu pod sceną muzyka była zdecydowanie za głośna i głos Lauren bardzo słabo się przebijał, a przecież wiadomo jak wielkie ma tutaj znaczenie jej charakterystyczny specyficzny wokal. Tak czy siak musieliśmy zacisnąć zęby i cieszyć się z tego co mamy, a zespół grał dalej „Never Ending Circles” z poprzedniego albumu i kolejne nowe nagranie „Forever”. Potem za mikrofon chwycił Martin Doherty i wykonał dwie piosenki „God's Plan” z nowego albumu oraz „Under the Tide” z pierwszej płyty. Niby ładnie i wszystko zgodnie z planem, ale zdecydowanie wolę jak śpiewa Lauren. Ten męski wokal jakoś mi do Chvrches nie pasuje, choć na albumie bardzo fajnie się tego słucha. No nie wiem może się niepotrzebnie czepiam. Resztę koncertu wypełniły największe hity zespołu „Recover”, „Leave a Trace”, „Clearest Blue” i oczywiście „The Mother We Share”, kawałek od którego wszystko się zaczęło i, którego po prostu zabraknąć nie mogło. Podkoniec piosenki Lauren przebiegła między barierkami odgradzanymi strony sceny i przybiła publice piątkę. A jako że byłam blisko to znalazłem się wśród tych szczęśliwców, od taki fart. Na bis zagrali jeszcze genialne „Never Say Die”, co w cudowny sposób zakończyło pierwszy zdecydowanie najlepszy dzień festiwalu. Fajny koncert, tylko trochę szkoda, że tak późno, oraz że organizatorzy wypchnęli ich z głównej sceny, gdzie od początku ogłoszenia byli anonsowani, ale z powodu lineupowej biedy musieli coś wyszukać i znaleźli Migosów, a Ci to oczywiście nie moja bajka. I wszystko w tą środę, masakra! Może to jednak nie jest najlepszy termin festiwalu?
29.07.2018 08:18 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 004
Dołączył: Dec 2014
Post: #3
RE: MOJA LISTA notowanie 393(248) - 13.07.2018
Spodziewałem się relacji z Opka i się nie zawiodłem na Tobie. Peace
Najbardziej z pierwszego dnia żal mi koncertu CHVRCHES, jeszcze ta nieziemska pora (bodajże 1:45)... Icon_smile

marsvolta napisał(a):02 09 ALICE IN CHAINS - THE ONE YOU KNOW
zagrałem sobie, ale to nie moje klimaty
marsvolta napisał(a):03 12 CHVRCHES - MY ENEMY FT. MATT BERNINGER
słusznie ładnie sobie radzą
marsvolta napisał(a):13 06 CHROMATICS - BLACK WALLS
fajnie, że i tu się przebili
marsvolta napisał(a):10 21 ARCADE FIRE - PUT YOUR MONEY ON ME
chyba już pisałem, że najlepszy utwór z płyty
marsvolta napisał(a):23 03 LYKKE LI - HARD RAIN
przymierzam się
marsvolta napisał(a):25 04 CHVRCHES - MIRACLE
powinni zagościć na dłużej myślę
marsvolta napisał(a):NN 01 JAMES BAY - PINK LEMONADE
czym prędzej po takiej rekomendacji zabiorę się za tego singla
30.07.2018 06:30 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
dziobaseczek Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 8 095
Dołączył: Nov 2008
Facebook Last.fm
Post: #4
RE: MOJA LISTA notowanie 393(248) - 13.07.2018
Dzięki za relację

http://www.mycharts.pl/forumdisplay.php?fid=111 Icon_wink
03.08.2018 11:53 AM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 004
Dołączył: Dec 2014
Post: #5
RE: MOJA LISTA notowanie 393(248) - 13.07.2018
czekamy na kolejny dzień Icon_wink
03.08.2018 02:19 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  MOJA LISTA PODSUMOWANIE ROKU 2018 marsvolta 2 694 13.01.2019 06:43 PM
Ostatni post: kajman
  MOJA LISTA notowanie 417(253) - 28.12.2018 marsvolta 0 410 11.01.2019 07:41 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 416(253) - 21.12.2018 marsvolta 1 516 10.01.2019 08:50 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 415(253) - 14.12.2018 marsvolta 1 495 05.01.2019 09:01 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 414(253) - 07.12.2018 marsvolta 1 440 05.01.2019 02:34 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 413(252) - 30.11.2018 marsvolta 0 402 21.12.2018 08:02 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 412(252) - 23.11.2018 marsvolta 3 619 21.12.2018 08:01 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 411(252) - 16.11.2018 marsvolta 2 686 13.12.2018 10:11 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 410(252) - 09.11.2018 marsvolta 0 441 29.11.2018 07:32 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 409(252) - 02.11.2018 marsvolta 0 549 16.11.2018 07:55 PM
Ostatni post: marsvolta

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości