HEY - FAYRANT TOUR (TAURON ARENA, KRAKÓW - 6.12.2017 r.)
Takiej trasy koncertowej chyba jeszcze w tym kraju nie było. Hey całkiem odważnie rzucił się na największe hale koncertowe w Polsce i postanowił w iście hucznym stylu świętować swoje 25-lecie oraz co smutniejsze pożegnać się na jakiś czas z fanami. Pomysł wydawał się szalony, ale jak się okazał po wynikach sprzedaży biletów całkiem trafiony. Bilety na Krakowski koncert rozeszły się dosyć szybko i już od półtora miesząca przed wydarzeniem praktycznie nie można było ich kupić, przynajmniej w tych najlepszych sektorach oraz pierwszej strefie płyty. Nie ukrywam, że czekałem na ten koncert z wielkimi nadziejami, bo choć widziałem wcześniej niezliczoną ilość koncertów mojego ulubionego zespołu, to ta skala wydarzenia oraz specjalny powrót Piotrka Banacha rozbudził moje nadzieje. Koncert rozpoczął się dosyć punktualnie, a dodatkowo odliczający czas zegar pozwolił nawet największym spóźnialskim ustawić się na z góry upatrzonych pozycjach w hali. Ja oczywiście wybrałem miejsce na płycie jak najbliżej sceny i z nieukrywaną przyjemności wysłuchałem pierwszego tego dnia utworu „Z rejestru strasznych snów”. Świetne wykonanie piosenki rozpoczęło piękny spektakl wypełniony całą masą większych i mniejszych przebojów zespół, ale już od drugiej piosenki, którą była „Muka!” zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno znajduję się na koncercie polskiej legendy rocka. Judzie stali jak słupy, nikomu nawet nóżka nie zadrżała, oj nie tak bawimy się na koncertach Hey’a! No dobra to dopiero początek pewnie potem będzie lepiej pomyślałem. Przy następnej piosence „Wilk vs. Kot” wiadomo nie poskaczesz, ale przy [sic!] powinien być już kocioł, a z przykrością stwierdzam - nie było. Okazało się zatem, że to ogólnopolskie wydarzenie, wielka pompa i promocja przyciągnęły na koncert bardzo przekrojową publikę, która postanowiła tą legendę polskiego rocka obejrzeć. Nie przyszli tu kiwać głową i skakać, no morze przy „Teksańskim” otworzą usta. Następnie na scenie pojawił się Piotr Banach i był to niewątpliwie najbardziej fajny, bo też długo wyczekiwany moment koncertu. Na scene wyszedł z Kafi, z którą tworzy obecnie swój najnowszy projekt Baika. W tym secie muzycy skupili się na początkowym okresie w działalności zespołu, usłyszeliśmy „Fate”, „Anioł”, „Dreams”, „One of Them”, „Schisophrenic Family” oraz „Ho”. Przepiękna wycieczka w przeszłość trwała według mnie zdecydowanie za krótko. Zabrakło mi przede wszystkim czegoś z „Karmy” oraz piątej płyty „Hey”. Tak czy siak dla samego obrazka Haya z Banachem warto było pojawić się na tym występie. Potem nastąpił szybki powrót do teraźniejszości w postaci największego ostatnio przeboju zespołu „Historie”. Kasia co piosenkę przemieniała się w konferansjerkę opowiadała ciekawe anegdoty z historii zespołu, można powiedzieć, że po mistrzowsku zabawiała publiczność. Natomiast reszta zespołu to już w dzisiejszych czasach poziom mistrzowski, to samo można powiedzieć o nagłośnieniu i realizacji koncertu. Bardzo przyjemnie się tego słuchało zarówno tych ostrzejszych fragmentów, jak kolejne tego dnia nagrania „Mikimoto - król pereł”, „Cisza, ja i czas” czy też wonniejsze i bardziej subtelne „Piersi ćwierć”. Nie zmieniało się tylko jedno, ludzie raczej oglądali niż się bawili, nie inaczej było przy „Kto tam? Kto jest w środku?”, które sprawia, że ciało samo rwie się do tańca, a tu zonk bo chyba nie na każdego to tak działa. Kolejnymi gośćmi tego wieczoru były siostry Natalia i Paulina Przybysz. Wykonały one „Mehehe” i trzeba uczciwie przyznać, że to nagranie z płyty „music, music” idealnie do nich pasowało. Potem każda z sióstr osobno zaśpiewał po jednej piosence. Natalia „Boję się o nas”, a Paulina „Heledore Babe”. Bardzo ładnie to wszystko wyszło, ale od razu muszę powiedzieć, że Kasia i „Heledore Babe” to obrazek nierozerwalny, może nie w takim ostrym chropowatym wykonaniu jak na ostatniej płycie „cdn”, ale właśnie takim lekkim i wspaniałym jak z czasów „Heledore”. Następnie zespół ponownie powrócił do „Błysku” za sprawą genialnych nagrań „Prędko, prędzej” i „2015”. Kasia opowiedziała o historii ukrytej za tekstem tej ostatniej i życzyła nam wszystkim, aby nie tracić wiary w to, że dla każdego z nas nadejdzie w końcu taki przełomowy i ważny rok. Potem zespół zagrał „Że” w trakcie którego na scenie pojawił się O.S.T.R., który wzbudził niesamowity aplauz. Kasia powiedziała parę słów o swoim synu Mikołaju, który tego dnia miał swoje święto oraz jest wielkim fanem artysty, a potem wspólnie wykonali jeszcze „Kataszę”. Niby fajnie, bo poznaliśmy kolejne wcielenie tej piosenki, ale nie ukrywam, że podoba mi się ostatnia metamorfoza „Kataszy” i czekałem na rapowy popis Kasi, który nie nastąpił. Następna piosenka „Gdzie jesteś, gdzie jestem?” to była istna sentymentalna podróż z setką zdjęć wyświetlaną na telebimach, a zasadniczą część koncertu zamknęła „Moja i twoja nadzieja”. Na pierwszy bis zespół wybrał swój największy przebój „Teksański”, który doczekał się również wspaniałej zapowiedzi, w której Kasia spersonalizowała nagranie i opowiadała o tym, że takie „Kot vs. Wilk” nie mają do niego starów, no może „Moja i twoja nadzieja” mogłaby zagadać. Następnie dostaliśmy „Mimo wszystko” oraz jak zwykle dobre i energiczne „Luli Lali”. Skoro pierwszy bis zaczął się od „Teksańskiego” to jasnym było, że drugi musi zacząć się od „Zazdrości”. Tak też się stało, a całość zamknęło genialne wykonanie „Chyba”, w trakcie którego wszyscy cudownie otworzyli nagle usta. Razem z Kasią wyśpiewaliśmy cały tekst utworu i tym pięknym akcentem pożegnaliśmy na jakiś czas Hey’a.