T.Love – Watra, Zakopane, 18.06.2015 r.
Długo nie mogłem uwierzyć w informację o tym, że do Zakopanego przejeżdża T.Love. W tym miście nie odbywają się przecież prawie żadne koncerty. Można czasem trafić na CKOD czy jakiegoś plenerowego Hey’a, ale cytują ‘klasyka’ to tak naprawdę nie było niczego. Dlatego nie zastanawiając się długo od razu postanowiłem się wybrać.
Z nabyciem biletów nie było problemów, gorzej jednak było w środku, gdzie okazało się, że koncert odbędzie się przy suto zastawionych stołach, kotletach, oscypkach i pieczeniach z barana. Nie ma co ukrywać, zdenerwowałem się dość ostro i zacząłem się zastanawiać czy naprawdę warto zostać. Oglądanie koncertu z oddalonego dość znacznie stolika trochę mnie przerażało. Na szczęście siostra organizowała trochę krzesełek i mogliśmy usiąść prawie pod samą sceną. Ja postanowiłem jednak postać, bo jeszcze dziadkiem nie jestem. Tak czy siak okazało się, że krzesełka mogliśmy odłożyć na bok zaraz po wyjściu Munika na scenę. Kazał on zgromadzonej publice skończyć posiłki i podejść jak najbliżej i może nie wszyscy go posłuchali, ale pod sceną zrobił się mały tłum i można było zacząć jako taką zabawę. Koncert rozpoczął się od „Pracuj albo głoduj” z przed ostatniego albumu zespołu „I Hate Rock'n'Roll”. Ciężko w to uwierzyć, ale premiera tego albumu miała miejsce już dziewięć lat temu! Piosenka naprawdę dobrze się sprawdziła na początek koncertu, a później było już tylko lepiej „Pocisk Miłości”, „Jezz Nad Wisłą”, „Na Bruku”. Nie mogę powiedzieć, żeby publiczność była w stu procentach oddana muzyce zespołu, ale zważywszy na okoliczności było naprawdę nieźle. Następnie usłyszeliśmy „Gnijący Świat”, „Modlitwę” oraz dedykowaną pamięci Johnny Cash „Country Rebel”. Przy tej okazji Muniek pochwalił się nową płytą zespołu „Old Is Gold”, bo jak stwierdził „pewnie jej nie znacie, bo w RMF i Zetce nie grają”. Co prawda to prawdą, ale chyba nie jest tak źle, bo z tego co pamiętam płyta pokryła się złotem (wiem, wiem 15 tysięcy to śmiech na Sali, ale zawsze coś w czasach gdy ludzie nie kupują płyt) oraz dostała Fryderyka za album roku. Potem była jeszcze „Make War Not Love”, a następnie wyłącznie największe przeboje „King”, „IV Liceum ogólnokształcące”, „Autobusy i tramwaje”, „To Wychowanie”, „Bóg”, „Nie, Nie, Nie”, „Warszawa”, „I Love You” i „Ajrisz”. Naprawdę niezły set! Taki the best of naprawdę robi wrażenie, a przecież to tylko wycinek ogromnej liczby przebojów zespołu. Na plus można też zaliczyć doskonałą realizacją koncertu i profesjonalizm muzyków. Wiem, że to starzy wyjadacze, ale i tak miło było posłuchać starannie zagranych piosenek, bo wiem, że przy okazji takich występów różnie to bywa. Tutaj wszystko odbyło się w stu procentach profesjonalnie. Pod względem samej realizacji dźwięku zostawili w tyle nie jedną dużą imprezę. Koncert zakończyło brawurowe wykonanie „Potrzebuje wczoraj” i można tylko żałować, że nie był to koncert z serii promującej dwadzieścia lat „Prymitywu”. Był jeszcze oczywiście bis, a w tutaj zespół wykonał swój największy przebój z ostatniego albumu, polski cover Dylana „Lucy Phere” (jakieś tam radia jednak to grały) oraz również cover „Dni Których Nie Znamy” Marka Grechuty.
Zapowiadało się ciekawie, po wejściu na salę zrobiło się strasznie, a po koncercie okazało się, że nie było tak źle. Naprawdę miło spędzony czwartkowy wieczór. Po koncercie spokojnie zebrałem wszystkie potrzebne podpisy (Muniek, Majchrzak, Nazimek, Polak, Pęczak, Pierzchalski) na set liście, którą bez problemu sobie zerwałem!