no dobra, niech będzie. niestety pierwsze zdanie to kłamstwo!!! nie będzie krótko...
Nie będę się rozpisywał, ale ku pamięci coś skrobnę
Do Berlina ruszyliśmy o 11.00. Mieliśmy ok. 160 km, więc zapas był duży, bo pierwszy koncert miał zacząć się o 18.00, a wejście było od 15:00. Niestety jazda niemiecką autostradą była tak przyjemna, że nawet nie zauważyłem kiedy nawigacja... się zacięła a ja zamiast zjechać pojechałem sobie prosto. Gosia co prawda zdążyła mi powiedzieć, że mamy zjeżdżać, ale ja już nie zdążyłem wyhamować i zjechać... Potem zjechałem na jakąś drogę lokalną i jeszcze na inną i wyjechaliśmy do miasteczka. Nawigacja oczywiście już nie chciała współpracować. Na szczęście zdołaliśmy ustalić nazwę i na mapie znaleźliśmy Buchholz. W sumie okazało się, że to przedmieścia Berlina, ale do tej części przedmieść gdzie my mieliśmy się pojawić było kilkadziesiąt kilometrów! Wytyczyliśmy dojazd na miejsce i po krótkim pobycie w niemieckim Lidlu chcieliśmy ruszyć w drogę. W tym momencie termometr w aucie wskazał 44 stopni!!! Krótkie "klimatyzowanie" i jakoś dało radę usiedzieć w aucie
Dojazd od tej chwili udał się bez większych problemów. Po przebraniu się w "mundurki" ruszyliśmy pieszo na miejsce koncertu i ok. 16:00 przekroczyliśmy bramki. Ufff... chyba się udało
Żar lał się z nieba, a do najważniejszego wydarzenia było prawie sześć godzin. Dostałem wolną rękę jeśli chodzi o miejsce, więc rozglądałem się za miejscem na trybunach. Niekoniecznie najbliżej bo zasłaniały jakieś słupy, ale pomyślałem, że na wysokości wybiegu byłoby okey. Ludzi było sporo, ale miejsc wolnych też niemało. Nie było ograniczeń i mogliśmy chodzić wszędzie. I tak sobie popatrzyłem na płytę ... Jakoś pusto. No to zszedłem na płytę by sprawdzić widoczność. I... tam już zostaliśmy do końca imprezy
W końcu wybór między trybuna, a "Golden Circle" nie był trudny
Stanęliśmy kilka metrów od sceny i jeszcze bliżej wybiegu
Miejscówka REWELACYJNA! No ja już nie miałem zamiaru się stąd ruszać. Jedynie mogłem żałować, że w plecaku mam lornetkę, która dziś nam się zupełnie nie przyda
I jeszcze jeden szczegół - w tym momencie tylko tu był cień, więc to był dodatkowy argument
Było trochę czasu, piwa nie mogłem sobie wypić, a właściwie nawet nie chciałem. Przeszedłem sobie wkoło obiektu i zatrzymałem się przy stoisku z gadżetami Neny. Niestety z płyt było wszystko co mam
No prawie, bo winylowego Made in Germany nie miałem. Dopiero dużo później zobaczyłem, że jest dwupłytowy... Nie wiem czy 20€ to dużo za 2CD czy nie, ale dla mnie było bardzo OK.
Wreszcie zaczęto grać na żywo, chociaż do niemieckiego wodzireja, który przed koncertami rozkręcał imprezę, która właściwie była piknikiem, specjalnych zastrzeżeń nie mieliśmy.
Pierwsza pojawiła się Sharron Levy,
która była w drużynie Neny w VoG. Było całkiem sympatycznie. A jeden utwór był nawet więcej niż sympatyczny. Fajnie się złożyło, bo 15 sierpnia ujawni się jako jej nowy singel
Następnie pojawił się głos z Moonlight Shadow
A, że oprócz utworów nagranych z Mikem Oldfieldem Maggie Reilly ma też kilka własnych fajnych kawałków, które bardzo lubię więc było jeszcze sympatyczniej. Dzięki koncertowi przypomniałem sobie utwór, którego tytuł z kolei przypomniała mi Gosia czyli "Foreign Affair". Chyba jej najlepszy.
Kolejny wykonawca to Middle of the Road. U nas chyba zupełnie nie znani, a było widać, że u Niemców są gwiazdami. Mnie generalnie nie zainteresował.
Co innego Kim Wilde.
Zaśpiewała wszystko co ma najlepszego. No prawie
Bo "Schoolgirl" nie było, ale tego akurat mojego nr 1 się nie spodziewałem. Ale były m.in. 'You Came", "You Keep Me Hanging On", "Kids in America" i coś co chyba najbardziej mi się tego dnia spodobało - "Cambodia"! Świetny zestaw i Kim też w formie.
Ale to co najważniejsze miało dopiero nastąpić.
cd. jutro.