Kiedyś każda nowa piosenka od Placebo była dla mnie dużym wydarzeniem. Zawsze czekałem na ich nowe propozycje.
Od czasów "Battle For The Sun" nieco przygaśli. Ich utwory nie wywołują już u mnie takich emocji
"Too Many Friends" jest poprawne, podoba mi się refren.
Liczę na to, że trend się odwróci i wraz z nowym albumem coś się zmieni.
Piotr Stelmach wyrażał się niepochlebnie o tej nowej propozycji od Placebo:
Za fb profilem Stelmiego:
Cytat:"Too Many Friends". Nowy singiel Placebo. I co?
Tak, to ja swego czasu stawiałem temu zespołowi pomniki na antenie. I żeby nie było wątpliwości - pamiętam o tym. Noce ze środy na czwartek, z soboty na niedzielę, "Pure Mornings' Fan Club", podróż za tą ekipą po całej Europie, ważne i ważniejsze wywiady, przyjaciele poznani dzięki Nim. To był świetny czas.
Od 2005 roku systematycznie stygnie mi puls w związku z Placebo. Jestem jednym z ostatnich odbiorców muzyki, jakich znam, którzy mierzą wartość danego zespołu w oparciu o częstotliwość akcentów trupio - samobójczych pojawiających się w tegoż zespołu twórczości. Piszę o tym, bo ostatnio przeczytałem komentarze sugerujące taki właśnie "pomiar". Nie. Chodzi o coś innego, Drodzy Oponenci.
Chodzi o "mrówę". O coś, co można wyszarpać z muzyki danego wykonawcy tylko dla siebie. O nerw, który każe nam merdać ogonem jak śmigłem na dźwięki nowych singli i płyt. Z "Meds" zostały przy mnie ledwie trzy piosenki. Z "Battle For The Sun" jedna. Z reedycji ostatniej wspomnianej żadna. Ile zostanie z "Loud Like Love"?
Przeszło mi na Ich punkcie. Bo znacznie częściej w miejsce piosenek "jakichś" pojawiały się utwory "żadne". Podejrzewam, że niektórych z nich Brian Molko nie desygnowałby nawet na czwartą stronę singla promującego którąś z pierwszych czterech płyt grupy. A owe cztery pierwsze płyty nie ukazały się nie wiadomo jak dawno. Placebo jest od kilku lat w mainstreamie. I luz. Niech będzie oraz na zdrowie. Problem w tym, że w przypadku tego zespołu jest to bardziej "main" niż "stream". Są tacy, jak Ich nowy singiel. Bezpieczni. Ich muzyka jest również bezpieczna, a Oni sami zabezpieczeni. O to chodziło od początku? Cholera wie, być może o to.
"Too Many Friends". Pal sześć ten nieszczęsny tekst z pierwszej linijki. Piosenka gra, ma ładniusi, łatwiusio wpadający w uszko refrenik. Nikomu nie zrobi krzywdusi. I, paradoksalnie, jakoś da się jej słuchać.
To co? Zamówić taksóweczkę pod bloczek? Która klateczka? Domofinik jest?
...a mnie się podoba i spokojnie znajdzie miejsce na mojej liście.
Nie mam nic przeciwko bezpiecznym, ale melodyjnym refrenom. Można to przecież zrobić na tyle sposobów, a Stelmach może ma jakieś nieziemskie wymagania wobec tej kapeli (nawet ja tak ostro ich nie oceniam). Natomiast w tym nagraniu refren faktycznie jest całkiem melodyjny, ale jednak po najmniejszej linii oporu zagrany. Trochę w stylu rockowego Bon Jovi albo innej kapelni z Californii sprzed 5-10 lat.
Call it performance, call it art/I call it disaster if the tapes don't start.