Nie będę się za mocno rozpisywał, gdyż moja relacja zainteresowałaby najbardziej fanów Jessie Ware, a dla reszty świata pewnie koncerty tej wokalistki są jak sekwoje dla R. Reagana - widziałeś jedną, widziałeś wszystkie ;P Tym bardziej nie ma co męczyć klawiatury, gdyż z powodów finansowych mogłem być tylko na drugim dniu imprezy
Nie mniej cieszę się, że w ogóle pojechałem. Z fanklubem jessie Ware zawsze miło się spotkać, pogoda dopisała, pokazaliśmy kolezance ze Śląska kilka warszawskich atrakcji turystycznych (sprawiały atrakcyjniejsze wrażenie niż na co dzień - ten efekt co w Gdańsku przed koncertem PSB
, a w roli przewodnika czułem się jeszcze niezręczniej niż w Trójmieście, bo nie jestem ekspertem od dziwnie zabudowanego Ursynowa, ale wszyscy wrócili do domów cali i zdrowi
Na Tor Wyścigów Konnych na Służewcu, a ściślej na jego parking szło się dłuuugo i w obskurnym towarzystwie graffiti, ale nie przeszkadzało nam to za bardzo (może bardziej plątający się wokół nas ankieterzy...), ponieważ myśleliśmy przede wszystkim o tym, czy ochrona będzie dla nas litościwa przy rewizji. Róże dla Jessie, a nawet lampka nocna z napisem "You'll be my night light" nie wzbudziły wielkiej sensacji, za to uwzięli się na czekoladki i...perfum, które akurat nie były prezentem
trudno, mogło być gorzej. Frekwencja około 18 była jeszcze mizerna. Nas interesowała najbardziej frekwencja pod Cyan Stage, ale tam aż do 20 było prawie pusto, więc z czystym sumieniem wróciliśmy pod Magenta Stage w celu obejrzenia show
Capital Cities. (przez chwilę słyszeliśmy też i widzieliśmy na tej scenie
Kixnare, ale byliśmy zbyt zajęci ustalaniem strategii dobicia się pierwszego rzędu pod Cyanem, żeby się bawić przy jego muzyce). I zaprawdę otrzymaliśmy co najmniej niezły show! Inni muzycy pop powinni się uczyć od panów
Ryana Merchanta i
Sebu Simoniana, ponieważ nie tylko tworzą zaraźliwie melodyjne i taneczne piosenki, ale również zamiast bulić na choreografów i wygimnastykowane panienki, sami bawią publicznością zabawnym ruchem scenicznym
Jednak prawdziwą gwiazdą w tym zespole jest trębacz
Spencer Ludwig, który tworzy swoją grą taki 80s klimat, że aż 70s
Na żywo jest go dwa razy więcej niż na płycie. Zaczęli od coveru Breathe Pink Floyd, potem zagrali też Stayin' Alive (Nothing Compares 2 U niestety nie było), oczywiście dużo utworów z płyty, Safe and Sound chyba jako przedostatnie. Zabawa była na całego, szkoda, że więcej takich zespołów nie pojawia się na festiwalu, co by nie mówić z muzyką elektroniczną. Jeżeli np. Tymbark niewypromował Strange Talk, to już chyba nic nie wypromuje...
Dopchać się do pierwszego rzędu z Cyanem przed koncertem
Factory Floor nie było trudno, co nie znaczy, że na Brytyjczyków nie czekali żadni fani. Nie wiem, czy to kwestia nagłośnienia (podczas występu Jessie nie przeszkadzało mi w odbiorze...), ale ich muzyka do mnie nie przemówiła. Miałem wrażenie, że słucham na okrągło czterech tych samych nut. Żeby to miało moc Godspeed!You Black Emperor, mocniej przykuliby moją uwagę... Poza tym po godzinie 20 przypadło mi w udziale bardzo prestiżowe i ekscytujące zajęcie - sprawdzanie, czy Jessie nie napisała nam prywatnej wiadomości na Twitterze
(napisała i to aż dwie!) Okładka albumu jako wizualicja, Joe, Dornik i Alex krzątający się na scenie i poczuliśmy się "jak w domu".
Po tegorocznym Bestivalu ironizowałem na forum fanklubu, że dla międzynarodowej publiczności przebrała się w seksowny mundur kapitański, a w Polsce znowu zaprezentuje się w czerni. Dobrze, że się nie założyłem, ponieważ tym razem wystąpiła w białej marynarce
Mam wrażenie, że od razu zauważyła, gdzie stoimy (pisaliśmy jej zresztą o tym) i zaczęła nas częstować bogatym repertuarem zalotnych i ekspresyjnych min. Nie tylko nas zresztą, stojący z lewej strony sceny i nasi sąsiedzi nie mieli prawa czuć się pokrzywdzeni
Jednak nie było mowy o przypadkowości - trzy czy cztery razy Jessie oświadczyła ze sceny, że polscy fani są cudowni, a Jessie Ware Polska to już w ogóle
Aż mi się głupio zrobiłem słyszeć tyle o sobie ze sceny, w końcu to piosenkarka powinna być bohaterką wieczoru..., a sprawiała wrażenie, jakby chciała podzielić się splendorem. Ochrona sprawiała nieprzyjazne wrażenie (trudno się dziwić, kto by chciał spędzić wieczór nie tylko tylem do sceny, ale z widokiem ustawicznie blokowanym brzuchami fotografów), ale o nieprzekazaniu prezentów nie było mowy. Oprócz lampki był to też zrobiony przez Maćka kalendarz z datami urodzin znajomych Angielki i jej idoli muzycznych (naszych nie wpisał, skromniś
oraz listy od nas (tak, czyta je, a nawet instagramuje:
http://instagram.com/p/d-kCPWDXjD/#)
Bardzo mnie ucieszyło, że w setliście znalazły się dwa moje ulubione utwory z "Devotion" Taking in Water i Something Inside, ten drugi dedykowany Jessie Ware Polska
Jak na wszystkich letnich festiwalach, można było usłyszeć wplecione w piosenki fragmenty I Want You Marvina Gaye'a ("No To Love"), The Battle of Middle You Julio Bashmore'a ("Imagine It Was Us"), The Moon & The Skye Sade ("Running'), a spoza płyty - Valentine, w którym zamiast Samphy zaśpiewał perkusista Dornik Leigh, który być może niedługo rozkręci karierę solową (jego pierwszy singiel był na mojej liście). Publiczność świetnie się bawiła, w tym wysłannicy licznych polskich portali internetowych. Cieszy spora liczba relacji z tego koncertu w mediach - nie tylko dlatego, że wspominały o nas i naszych prezentach
, ale też dlatego, że Ware przyjedzie do nas prawdopodobnie dopiero w 2015 r., wraz z premierą kolejnego albumu...
I...to byłoby właściwie na tyle, bo potem skupiliśmy się na oczekiwaniu na Jessie, jak się okazało - bezskutecznym. Widocznie ktoś jej kazał odpocząć przed kolejnym koncertem w Chorwacji i jechać do hotelu. Dlatego nie poszedłem na When Saints Go Machine (żałuję, pewnie bawiłbym się tak samo dobrze, jak na większości koncertów na Offie), a
MIA słyszeliśmy tylko przez ścianę namiotu, poza bisem, na który podeszliśmy. Jej muzyka zawsze jakoś mnie omijała, to, co usłyszałem, mnie zaciekawiło i w wolnej chwili chętnie sięgnę po większą dawkę.
Na pewno ten dzień by wyglądał inaczej, gdybym był sam albo w innym towarzystwie. W pewnym sensie było to "wyjście służbowe", albo może raczej - w pierwszym rzędzie fanklubowy zlot i pod tym względem było nawet lepiej, niż się spodziewałem (DMki na TT, dedykacja, Taking in Water i Something Inside). Nawet biorąc pod uwagę, że nasze plany na nocne afterparty przez problemy z komunikacją nie wypaliły