Zachęcony wpisem Piotrka, co do koncertów i relacji z nich, już dziś, tuż po powrocie z koncertu postaram się Wam coś napisać. Pozwólcie jednak, że będzie to podzielone na dwie części. Druga część + zdjęcia - jutro (a właściwie dzisiaj)
Jeszcze dwa tygodnie temu nie sądziłem, że dzisiejszy dzień upłynie mi pod znakiem koncertu. Ba, nawet w ubiegły piątek nie wiedziałem czy będzie mi dane obejrzeć Selah Sue. W sobotę okazało się jednak, że wygrałem bilet w jednym z konkursów, w którym zadaniem było zaprojektowanie alternatywnej okładki debiutanckiej płyty artystki. Tak oto pojawiłem się w Klubie Studio - po raz pierwszy odkąd zacząłem studia w Krakowie.
Przez ostatnie dni kilka razy pod rząd przesłuchiwałem debiutancki krążek Selah Sue, przyswajając sobie teksty bardziej znanych piosenek. Zasugerowany wpisem Piotrka, co do liczby osób o godzinie 16 przed klubem w dniu koncertu Garbage, pomyślałem, że żeby stać przy barierkach, wyjdę z mieszkania właśnie o 16. Po 14-minutowym spacerze byłem już na miejscu. Co się okazało? Byłem pierwszy. Pod klubem pusto i cicho (i zimno). Po 5 minutach czekania pojawiła się znajoma z innego forum. Wspólnie uznaliśmy, że nie ma co marznąć na zewnątrz, więc weszliśmy do części "pubowej" miejsca naszego koncertu. Po ok. 20 minutach rozmowy wróciliśmy pod główne wejście, gdzie... wciąż nie było nikogo. Pierwsza osoba (oprócz nas) pojawiła się dopiero po 17:29 - na godzinę przed otwarciem drzwi. Robiło się coraz zimniej, a czekanie stawało się mniej przyjemne
W międzyczasie do klubu wchodziły różne (jak się później okazało - ważne) osoby, ale my musieliśmy stać i czekać. Dzięki temu rozszyfrowaliśmy ponad 4 hasła pozwalające na otwarcie drzwi - takie "Sezamie, otwórz się". Nie będę wymieniał wszystkich, ale mi najbardziej podobało się stukanie pękiem kluczy - dawało znak, że oto pojawił się ktoś ważny.
Wreszcie po 18:30 dane nam było wejść do środka, a dokładniej do przedsionka sali koncertowej, gdzie panie częstowały TYMI batonikami (tak, tymi). Znów oczekiwanie - tym razem aż wpuszczą nas na salę. W międzyczasie, w zamian za plakat zgodziłem się na przysyłanie spamu na moją pocztę elektroniczną.
Wreszcie, tuż przed 19 weszliśmy do środka. Bez problemu udało nam się zająć miejsce przy barierkach, prawie na wprost wokalistki.
O 19:30 na scenę wyszedł support - Holly Blue. Jedyne co z niego zapamiętałem to fakt, że mieli ładne piosenki, ale nie potrafili nas rozgrzać po staniu na kilkustopniowym mrozie. Było po prostu nudno. Najlepiej opisuje to zachowanie ochroniarza, który co chwilę ziewał (a może ziewał z innego powodu?
) i przekomarzał się ze swoim kolegą. Utwory były niezłe, śpiewane po angielsku, z dobrym wokalem, ale bez iskry, bez energii, który powinien rozgrzać publiczność przed gwiazdą wieczoru, jaką była Selah Sue.
c.d.n.