Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 1 Głosów - 5 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #21
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Przy takim tempie, potrwa to z pół roku... Icon_neutral2

Mike Oldfield TUBULAR BELLS part I 1973 Tubular Bells
w BTW od: ok. 1997-8


Mistrz nakładek wita w BTW.
Nie chce mi się za bardzo opisywać tego drugi raz, bo mówiłem o tej płycie sporo kiedyś w Hey Joe w "audycji z dzwoneczkami". W skrócie to było tak, że Mike nagrał już dużo wcześniej chałupniczo u siebie w domu demo tego nagrania (a raczej płyty), chodził z tym do różnych wytwórni, wszyscy mówili że bardzo im się podoba, ale niestety to jest muzyka, której nie da się sprzedać (dziwne, skoro się podoba?). W ostateczności żądali powycinania na fragmenty i "paru piosenek". Mike był uparty i pewny swego. W końcu trafił na Richarda Bransona, który nagrania posłuchał zresztą zupełnie przypadkiem, u znajomego (czy coś w tym stylu). I postanowił wydać płytę - to miało być debiut rynkowy słynnej potem firmy Virgin. Aczkolwiek też nalegał, żeby pojawił się gdzieś wokal. Więc wkurzony (i pijany wtedy) Mike na drugiej stronie płyty umieścił głos "Pikta", który charczał jakieś dziwne słowa. Wokal był, no nie? Icon_wink2

Najsłynniejsza (i najfajniejsza w tej części) jest ta końcowa część, kiedy lektor zapowiada kolejne instrumenty, które stopniowo włączają się do grania, wchodząc z głównym motywem. Na samym końcu - tytułowe dzwony rurowe. Zresztą, pomysł na ostateczny tytuł (roboczy to Opus One, pomysł Bransona - Breakfast in Bed) przyszedł Mike'owi po wysłuchaniu lektora zapowiadającego instrumenty i ostatnich słów: "plus... tubular bells".

Względnie - początek, w przedziwnym metrum (nigdy nie mogę tego policzyć, ale jakieś 11 czy 13/8). Wykorzystanie go w słynnym horrorze "Egzorcysta" dało płycie jeszcze większą popularność.
Ale już wcześniej był to hit. Z długim startem, ale z tygodnia na tydzień rosła sława płyty i wciąż sprzedawała się lepiej, aż w końcu doszła do szczytu. Bijąc przy okazji parę rekordów.

Jak mówiłem w HJ - to przykład na to, że warto być upartym, walczyć o swoje i być pewnym swojej wartości.

edit:
To metrum to jednak 15/8 (konkretniej: takt na 8 i takt na 7).

Jeszcze trochę moich wspomnień:
Nagranie znałem dość wcześnie, na pewno w całości słyszałem zanim nagle pojawiło się bardzo wysoko (8 miejsce podajże) w którymś z wczesnych Trójkowych Topów (4? 5? Wtedy puszczono rzecz jasna wersję "singlową", tą z Egzorcysty, ok. 5 minutową). Jawiło mi się to jako coś bardzo dziwnego, ale też bardzo wciągającego. Zaś płytkę nabyłem w dziwnym wydawnictwie typu: "ciemnoniebieskie tło, na nim złoty napis i jakieś 'golden collection' ". Jakość masakryczna, jak jakiś bezpośredni rip z winyla (ale hologram był!). Nawet wiem, gdzie to było: w okolicach domów centrum, jakoś w 1999, możliwe że jak pojechałem z tatą składać papiery na UW. Wtedy nie było tam jeszcze Empiku w Juniorze, w miejscu gdzie teraz jest H&M był jeszcze taki bar, gdzie potem często jadałem całkiem niezłe obiady w niezłej cenie (bodajże 8 zeta za 2 dania?), a między Marszałkowską a budynkami DC stało trochę takich różnych budek i stoisk z pierdółkami, m.in. właśnie takie z płytami (i tu refleksja: boszz... ależ się jednak Warszawa zmieniła przez te kilkanaście lat!). Płyta kosztowała coś z 10 zeta. Technicznie rzecz biorąc - kupił to tata Icon_wink2 .

Ciekawostka: pisałem, że płyta szła długo do pierwszego, zapomniałem natomiast dopisać że było to tak długo, że dotarła do niego już po drugiej płycie Mike'a (wydano w maju '73, szczytowała w październiku '74). Zresztą - zmieniając ją na szczycie. To podobno 1 z 3 artystów w historii, którzy w UK zmienili sami siebie na szczycie sprzedaży płyt.

Ciekawostka 2: Branson nazwał imieniem Tubular Bells swój pierwszy odrzutowiec. A także pierwszy statek pasażerski swoich linii lotniczych, rzecz jasna o nazwie Virgin Airlines. Linie zbankrutowały po kryzysie wywołanym zamachem na WTC w 2001, co miało taki plus że założył wtedy drugą firmę wydawniczą, V2 (Virgin sprzedał wcześniej, kiedy "wszedł" do lotnictwa).

Ciekawostka 3: sposób nagrania demo przez Mike'a był naprawdę chałupniczy - kiedy nagrywał kolejną ścieżkę na istniejącą taśmę, żeby nie usunąć dotychczasowych śladów, usunął po prostu z magnetofonu moduł odpowiadający za kasowanie poprzedniej zawartości taśmy w momencie nagrywania.

Ciekawostka 4: jedyna elektryczna gitara użyta w tym nagraniu należała kiedyś wcześniej do Marka Bolana z T.Rex. Którego (ku mojemu zaskoczeniu i chyba jednak z powodu przeoczenia) w BTW nie ma.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:44 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #22
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Przejście na drugą stronę Oceanu:

Barry White YOU'RE THE FIRST, THE LAST, MY EVERYTHING 1974 Can't Get Enough
w BTW od: ok. 2002? '04? Kompletnie nie pamiętam


Może trochę zaskoczenie że takie dźwięki u mnie? A jednak, choć to bardziej sprawka siostry (i też taty), a konkretniej - ich fanowskiego oglądania serialu Ally McBeal. Ja dość długo się opierałem i jakoś późno zacząłem z nimi oglądać, ale w końcu też dołączałem w te (wtorkowe?) wieczory. Później jak powtarzali już mnie nie ciągnęło, ale to tak pewnie jest, że pewne seriale muszą trafić w swój czas, a jeśli trafią zbyt mocno, to potem ciężko im jest samą jakością powtórzyć to, czym kiedyś nas wciągały w swój świat.

Trochę zapowiedź tego, co nastąpiło wkrótce, czyli szalonej eksplozji popularności disco. Bo Barry, czyli facet z bardzo niskim, bardzo zmysłowym głosem, mający też takiż zmysłowy, romantyczny image, był jednym z pionierów gatunku. W latach 60-tych autor piosenek dla innych wykonawców, potem producent, tu w swoim największym hiciorze, z najlepszego okresu jego wielkiej kariery solowej (szczyt to lata 1972-78, potem w 90-tych renesans popularności). #2 w Stanach, a w UK nawet na szczycie (to ciekawe swoją drogą). Tak naprawdę to cover, a w zasadzie prawie cover, bo Barry zmienił nawet nieco tekst kawałka z 1953 roku napisanego przez countrowca, niejakiego Petera Radcliffe'a. Nikt tego jednak wcześniej nie nagrał i to White wyciągnął tą staroć i kompletnie pozmieniał, bo z country zrobił disco!

Ciekawostka: w młodości życie Barry'ego zapowiadało się nieciekawie. Był członkiem gangu, siedział kilka miesięcy w więzieniu za kradzież. Jak potem wspominał, wszystko zmienił Elvis Presley - kiedy pewnego razu usłyszał w radio jego wykon "It's Now or Never", postanowił zmienić swe życie. Elvis świętym? Icon_wink2 .

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:45 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #23
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Stevie Wonder THEY WON'T GO WHEN I GO 1974 Fulfillingness' First Finale
w BTW od: 2010


W zasadzie mogę tylko napisać: totalna miazga, wspaniałe nagranie, nie czytać, tylko słuchać. SŁUCHAĆ!

Rewelacyjny, podniosły, klimat, wzmacniany (jak by komuś było mało) przez gospelowe chórki. Fortepian, Głos, cisza i dźwięk (zresztą - Stevie gra tu absolutnie sam, klawisze, fortepian, wokal i chórki nagrał sam.

Dodam tylko - to smutne, dlaczego tak późno umieściłem to w Topie i dlaczego przez tyle lat nie miałem styczności z tym utworem... Bo jestem pewien, że znałem z dzieciństwa (nie wiem, może wersja George'a Michaela?), słyszałem ze 2 razy u Niedźwiedzia już w tym wieku. Ale częstotliwość zerowa, brak kontaktu z utworem, sprawiły że nie wiem nawet, czy znałem tytuł. Potem 2 zdarzenia: umieszczenie tego przez aaktta na jesiennej składance, gdzie wreszcie mogłem do woli słuchać i smakować. A także pogrzeb Michaela Jacksona. Całość oglądałem jednym okiem i uchem, gdzieś zerkając, raczej jako żałosne i kiczowate widowisko. Ale, kiedy Stevie pojawił się na scenie i odpalił ten numer (a także jeszcze jeden, plus krótką przemowę), było to tak przejmujące, tak szczere, tak poruszające, jakby był jedynym człowiekiem, który rzeczywiście ma świadomość, w czym bierze udział. Krótko mówiąc - uratował cały wieczór. Prawdziwa sztuka :oklaski: !

Mógłbym napisać coś więcej, ale zamieniam się w słuch. Polecam to samo. Gasimy światło i słuchamy.

Ciekawostka: Stevie był wtedy u szczytu popularności i mocy twórczych. W ciągu 4 lat zdobył 3 nagrody Grammy za Album Roku, w 1974, '75 i '77. W 1976 nie wygrał tylko dlatego, że nie wydał wtedy żadnej płyty, za co dziękował mu Paul Simon, zwycięzca w 1976 (w 1974 Paul zresztą też był nominowany, więc wiedział co mówi Icon_razz ). Za tą płytę Stevie tak w ogóle dostał aż 4 statuetki.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:46 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #24
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Dodam jeszcze odnośnie Tubular Bells: to najdłuższy kawałek w tej części BTW! wwas i thestranglers zarabiają po punkcie, podali nie tylko czas ale nawet tytuł Icon_biggrin3 .

Joe Cocker YOU ARE SO BEAUTIFUL 1974 I Can Stand a Little Rain
w BTW od: na pewno długo. Dokładnie nie pamiętam, ale strzelam na ok. 1998-99


(ciekawostka, koncert z 1980 z Berlina)
I znowu - fortepian i wokal. Najlepsze połączenie, więcej mi nie trzeba. Aczkolwiek istnieje też wersja na gitarze akustycznej. Wersja zagrana nawet w którymś z Trójkowych Topów Wszech czasów (co mnie bardzo wtedy wkurzyło, bo akurat chciałem sobie nagrać ten kawałek, a tu taka muka Icon_confused ...).

Cocker był wówczas w samym środku swych nałogów, mimo to dużo koncertował i dużo wydawał płyt. Ta jednak miała być ostatnią która odniosła sukces (blisko Top 10 w Stanach i UK, a ten singiel #5 na Billboardzie), potem przez jakiś czas szło dużo gorzej. Z racji swego wyglądu, a także zapalczywej walki o legalizację marihuany, Cocker zyskał wówczas przydomek "Wściekły pies" ("Mad Dog").

Rzecz ma ciekawe akordy w pewnym momencie, no i moje ulubione C7+. Jeden z akordów zainspirował mnie do kawałka opartego niemal w całości na progresji takich łączonych akordów (lewa ręka gra pewien akord, prawa inny, po czym prawa gra ten co przed chwilą grała lewa, a lewa gra już inny, itd.). W czasach Sham-rocka rzecz miała melodię, refren i nazywała się Moje niebo. Potem przerobiłem na instrumental, wywalając jedną część (tą refrenową). W wersji granej przez komputer i niedokładnie takiej jak oryginalna (zapisałem to w nutach, a komp gra z midi, nie grając pewnych rzeczy które w nutach widać, jak np. powtórzenie części "solówkowej" i to że to są 2 albo 3 "zwrotki" o ile pamiętam), jako 4 track pierwszej never released płytki Newtons brzmi mniej więcej tak:
http://chomikuj.pl/Miszon/NewTons+-+NewTons
(hasło takie jak tytuł płyty Icon_smile2 )

Ciekawostka: to oczywiście cover. Oryginał nagrał Billy Preston. I tu rzeczywiście ciekawostka: Dennis Wilson z Beach Boys twierdzi (ł?), że napisał słowa z Prestonem, spontanicznie na jakiejś imprezeie na której byli. Nawet grywał to na koncertach na przełomie lat 70-tych i 80-tych.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:48 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #25
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Minnie Riperton LOVIN' YOU 1974 Perfect Angel
w BTW od: ok. 2004. Wcześniej chyba nie kojarzyłem tego kawałka z nazwy, ale dodam że mało go razy słyszałem w czasach kiedy trzeba było liczyć na to, że zagrają w radio coś, czego się nie ma nagranego lub na płycie. Oczywiście znowu poznane i polubianie dzięki Markomanii


byłem w szoku, jak zobaczyłem to wideo ze 2-3 lata temu. Nie wpadłbym na to, że Minnie była Murzynką (czyli odwrotna sytuacja niż Cocker)

Minnie była już obecna duchowo w BTW, bo brała udział w nagraniu płyty Wondera z tego samego roku. Jeśli chodzi o to nagranie, to dziś nazwalibyśmy je sztandarowym przykładem czegoś, co jest określane jako "easy listening". A wówczas można było to nazwać po prostu wspaniałą, arcydelikatną balladą, niesamowicie zaśpiewaną pod względem technicznym. Całość ma bardzo intymny nastrój, idealnie oddający klimat tekstu, jest wykonywana w ten sposób, że mamy wrażenie iż muzycy siedzą tuż obok nas i cichutko grają, a Minnie półgłosem podśpiewuje.

Ale JAK podśpiewuje! Wybitna maestria techniczna i niespotykana skala głosu (ponad 5 oktaw), a także wspaniałe operowanie tzw. rejestrem gwizdkowym (moje skojarzenie to "głosowe flażolety") to coś co wyróżniało Minnie. Szczególnie ta ostatnia umiejętność zapewniła jej nieśmiertelną sławę. Najwyższy dźwięk, jaki wydała swoich płytach to f7, a istnieje nagranie koncertowe, gdzie osiąga nawet fis 7. Śpiewanie w ten specyficzny sposób wymaga od wokalisty niesamowitej precyzji i oczywiście wrodzonych zdolności. Tu też nas raczy tymi swoimi flażoletami, kiedy pod koniec refrenu wyśpiewuje tak krótki fragment. Rzecz od razu przyciągająca uwagę i coś, co od razu zapamiętałem, po pierwszym wysłuchaniu tego kawałka (i po czym później próbowałem znaleźć, któż to i cóż to).

Smutna sprawa: Minnie żyła jedynie 32 lata, zmarła 5 lat po tym nagraniu. W 1976 wykryto u niej bardzo zaawansowanego raka piersi i mimo niestosowanego już, bardzo radykalnego zabiegu, tzw. zabiegu Haltsteda, nie udało się jej wyleczyć Icon_frown . Mimo, że dawano jej ok. pół roku życia, nie przestała koncertować, nagrała płytę, dodatkowo mocno zaangażowała się w działalność mającą na celu walkę z rakiem. Choroba była tak agresywna, że na początku 1979 obrzęk sparaliżował jej jedno ramię. Widać to na jej ostatnim występie w TV, w kwietniu 1979(ten kawałek, Memory Lane, jest zgodnie uważany za jej pożegnanie, takie jej "The Show Must Go On". Wówczas nagrała kolejny, swój pożegnalny album. Zmarła w lipcu, podobno słuchając piosenek Stevie Wondera, napisanych specjalnie dla niej, które miała zaśpiewać na jego kolejnej płycie...
Pozostaje tylko ze smutkiem pomyśleć, ileż jeszcze świetnych rzeczy mogłaby nagrać...

Ciekawostka: utwór ten był jednym z niewielu #1 w Stanach, jeśli chodzi o utwory bez udziału perkusji (jednymi z pierwszych były Yesterday i Eleanor Rigby).

Ciekawostka 2: Minnie napisała piosenkę jako kołysankę dla swej malutkiej córeczki, która urodziła się w 1972.

Ciekawostka 3: jak pisałem, Minnie brała udział w nagraniu płyty Fullfillingness' First Finale Wondera. Potem pomagała mu także na Songs in the Key of Life. W 2005 zaś została wspomniana w jego utworze Positivity. We fragmencie: "Well I use to have a friend named Minnie Riperton Who use to always say when she was living 'Like fine wine I like seeing the glass of life as half full than half empty' ".

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:49 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #26
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Oto coś smutnego i pięknego:
King Crimson STARLESS 1974 Red
w BTW od: ok. 2004 (chyba wtedy poznałem Red)




Genialna sprawa, nagranie z francuskiej TV z 1974. Proszę zwrócić uwagę, że nie ma saxu Mela Collinsa, ale za to są skrzypce Davida Crossa. Niestety, Cross przed nagraniem płyty został wywalony z zespołu Icon_frown (a jako sesyjnych muzyków Bruford zaprosił Collinsa i Iana McDonalda).

Najlepszy koncertowy skład KC to ten tuż SPRZED tej płyty, jeszcze z Muirem na perkusjonaliach. Niestety nie widziałem tego na żadnym wideo, ale jego zamiłowania do grania na dziwnych rzeczach (np. liście!), plus transowy, "odlatujący", bardzo natchniony sposób gry, na pewno niesamowicie kontrastowały na scenie w zderzeniu z "papieżem" rocka, zawsze diabelsko (i przerażająco wręcz!) spokojnym Frippem, siedzącym sobie na swoim stołeczku jakby grał na gitarze klasycznej, dla jeszcze większego kontrapunktu wyrzucającym z instrumentu jakieś kosmiczne dźwięki i bardzo trudne technicznie solówki. To musiało robić wrażenie!

W czasie ostatniego Trójkowego Topu utwór ku uciesze wielu niespodziewanie zadebiutował w pierwszej setce. Rozpoczęła się wówczas dyskusja (sprowokowana przez Piotra Barona, który początkowo źle zapodał tytuł), jak się ów utwór nazywa. Sprawa nie jest prosta - rzecz została napisana przez wokalistę/basistę Johna Wettona (jak pisałem przy roku 1970 - Crimsoni w latach 70-tych mieli ciekawe upodobanie do śpiewających basistów). Rzecz nie spodobała się jednak Frippowi i Billowi Brufordowi (perkusiście) i nie weszła na płytę, ale roboczy tytuł kawałka wykorzystano jako nazwę płyty - "Starless and Bible Black", zamiast niego wrzucając na krążek instrumentalną improwizację. Wetton nieco pozmieniał tekst i kawałek zaczęto grać na koncertach, dobudowując do niego rozbudowaną część instrumentalną (na którą wpadł Bruford). Do nagrania płyty "Red" tekst znowu nieco zmieniono (pomagał tu Richard Palmer-James). Początkowy motyw, który w tym wideo widzimy jeszcze grany na skrzypcach (jak na koncertach się to odbywało), przejęła gitara. Skrócono także tytuł do jednego wyrazu. Na forum przez chwilę pojawiła się także sugestia, że śpiewają o Czarnej Biblii (co podsycałem, pisząc że przecież mają w nazwie Diabła Icon_wink2 ). Postanowiłem wówczas jednak rozwiać wszelkie wątpliwości i wrzuciłem tłumaczenie z netu. Oto ono:

Cytat:Piękny schyłek dnia
Oczom - złota maść
Ale ja, patrząc w siebie
widzę tylko
Tę biblijną noc bez gwiazd

Szczerą, bliską twarz
Zły wykrzywia śmiech
I ten śmiech, jak zew pustki
wiedzie mnie
W tę biblijną noc bez gwiazd

O chryzolit nieba
Szary zmierzch się wsparł
Zmierzch nadziei płonnej, tęsknie
lgnącej
W tę biblijną noc bez gwiazd
Tłumaczenie super, a przede wszystkim widać jedną ważną rzecz: to nie Biblia jest czarna, tylko bezgwiezdna noc jest biblijnie ciemna.

Cały kawałek ma 3 (a w zasadzie 4) części - spokojna ballada z głównym motywem i wspaniałą melodią świetnie pasującą do nastroju tekstu, po ponad 4 minutach pojawia się bassowy riff i jednostajna gra gitary, bardzo powoli lecz nieubłaganie narasta napięcie wprowadzając niepokój. Nagle następuje zastopowanie riffu i następuje improwizacja w której główną rolę, piastowaną dotychczas przez perkusję, stopniowo przejmuje gitara, która w końcu odpala szaloną solówkę. No i koniec - coda, instrumentalne odegranie motywu części piosenkowej.

Cała płyta jest wspaniała. Daje pewne skojarzenia z Abbey Road - tak jak wtedy Beatlesi, czując że koniec jest bliski, wspięli się na wyżyny, tak teraz Crimsoni być może po odejściu Crossa przeczuwali (choć przecież zespołowo przegłosowali jego wyrzucenie, uważając że "nie nadąża" za resztą), że niszczycielska natura Frippa za chwilę rozsadzi zespół i dali z siebie najlepsze. Moim (i nie tylko moim) to najlepsza, najdojrzalsza, najwspanialsza płyta zespołu z pierwszego okresu. Zespół nie sili się na wielki popisy techniczne, po prostu gra i słucha siebie nawzajem, a muzyka sama płynie, dając nam nie tylko cudowne melodie, ale też wiele momentów improwizacyjnej ekstazy. Na dobrą sprawę blisko BTW są zarówno instrumentalny, tytułowy Red (wspaniały riff!), jak balladowo-agresywny Fallen Angel (świetne "bitlesowskie" gitary od tyłu! I te flażolety na akustyku! :oklaski: A potem typowo Crimsonowe potoki riffów), czy ciężki ale jednocześnie przebojowy One More Red Nightmare (nawet klaskanie się znalazło!). Potem mamy koncertową improwizację z Providence, jeszcze z Crossem (jedyny moment płyty, który nie tchnie geniuszem w każdej nucie). Na końcu zaś niniejszy Starless - tekstowo jakby zapowiada koniec zespołu (bo przecież dotąd przyjazna twarz nagle wybucha złością...). W zasadzie to nie wiem, dlaczego nie umieściłem czegoś więcej w BTW :?: Może dlatego, że nie potrafiłbym wybrać tylko jednego czy dwóch z pozostałych, musiałbym całą czwórkę, a jakoś podskórnie nie chcę tego wrzucać, bo to byłoby za bardzo "moje", zbyt subiektywne?

Bo przeboju oczywiście nie było. Choć to prawdopodobnie płyta, która była najbliżej sukcesu komercyjnego. I nawet nieco zalatuje komercją - wszak na okładce po raz pierwszy mamy zdjęcie zespołu, co jest trochę krokiem "pod fana". W dodatku płyta wywarła wpływ na wielu muzyków, przynajmniej tak wskazywałyby wypowiedzi ludzi z tak różnych światów jak Trent Reznor, Kurt Cobain czy muzycy TOOLa. Ale jednak koniec był bliski, atmosfera w studio była napięta - Robert zarzucał Johnowi że ciąży ku komercji, a Bill skupia się na sobie, a nie na wspólnym interesie. W dodatku za chwilę ważniejsza od muzyki stać się miała dla niego filozofia. Przez chwilę nawet rozważał całkowity rozbrat z muzyką (na szczęście zmienił zdanie i brał udział w sesjach m.in. Petera Gabriela czy Davida Bowiego). Tak czy inaczej - postanowił rozwiązać zespół.

A może po prostu lider przestraszył się tego, czego nigdy nie chciał, czyli sukcesu komercyjnego na zbyt wielką miarę? Oddajmy głos Wettonowi: "Gdybyśmy wtedy ruszyli w trasę, Red zrobiłby w Ameryce furorę. Nawet dziś, ćwierć wieku później, panuje tam opinia, że to wielki album. Ale Robert bał się sukcesu. Nie chciał dopuścić, by KC stał się megagwiazdą jak Pink Floyd czy Genesis. Mógłby bowiem stracić kontrolę nad zespołem."
Sam Fripp tłumaczył to (w 1979, więc z pewnym dystansem) tak:

(ktoś napisał pod tymi filmikami, że Fripp to Spock rocka Icon_razz )
(nie mogę znaleźć 4 części. Ale daje to pewne wyobrażenie, jaką osobowością i jakim rozmówcą jest Fripp. Pamiętam jak w książce Kaczkowskiego pan Piotr dostał info, źle przekazane przez sekretarkę, ale w końcu dobrze przez niego zrozumiane, że wywiad będzie trwał minimum 2 godziny Icon_eek2 ).

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.11.2014 01:51 PM przez Miszon.)
05.02.2013 10:51 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #27
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Zrobiło się nieco ciężkawo. Na zakończenie roku 1974 lekkie orzeźwienie:

Lynyrd Skynyrd SWEET HOME ALABAMA 1974 Second Helping
w BTW od: ok. 1999 (znałem ofkoz dużo wcześniej. Na pewno znałem i lubiłem już jak oglądałem w kinie Forresta Gumpa w 1995/6)


(koncert z festiwalu w Oakland w 1977)

Lynyrdów już tu mieliśmy, ale to jest niewiątpliwie ich najbardziej sztandarowy przebój. I nie tylko ich, ale chyba w ogóle całego gatunku. Bo powiesz komuś: "southern rock", to z 80% odpowie: "Co takiego?". Zapuścisz "Sweet home Alabama" - odpowie: "A tak! Znam, kojarzę już co to!"

Po Freebird był to ich drugi przebój, pierwsza dycha w Stanach. Świetny, zapadający w głowę głóny riff, charakterystyczny drive, prosta i przebojowa melodia, refren który mógł zaśpiewać każdy - sukces murowany. Choć w Europie już nie tak wieki. Bardzo amerykański, bardzo południowy numer.

Zespół kontynuował swój zwycięski marsz jeszcze przez kilka lat. Aż do nagłego końca - w 1977, w czasie zapowiadającej się na wielki sukces trasy koncertowej za okazji nowej płyty, zespół wsiadł do samolotu, który jak się okazało nie miał zatankowanej wystarczającej ilości paliwa. Piloci próbowali lądować awaryjnie na polu, co skończyło się o tyle "dobrze", że nie wszyscy zginęli. Spośród członków zespołu - 3 osoby (z 10, w tym chórek), reszta odniosła mniej lub bardziej ciężkie obrażenia. Dopiero w tym wieku się dowiedziałem, ku swojemu zdumieniu, że zespół się potem pozbierał i od końcówki lat 80-tych gra nadal. Aczkolwiek mam co do tego mieszane odczucia. W sensie - czy powinni posługiwać się starą nazwą. Tak czy inaczej - wydali po powrocie 9 płyt (przed wypadkiem - 5), ale żadna nie była takim sukcesem jak te stare (chociaz ostatnie 2 radziły sobie bardzo dobrze).
I tutaj pewna złowróżbna sytuacja. Oto jak wyglądała pierwotna okładka ostatniej przed wypadkiem płyty zespołu:
[Obrazek: StreetSurvivorsFlames.jpg]
Wskutek tragicznego wydarzenia, a także na żądanie wdowy po jednym z muzyków (na zdjęciu ogarniętym płomieniami) okładkę szybko zmieniono, wklejając inne tło. Ale przyznacie - pozostaje dziwny dreszczyk...

Ciekawostka: kawałek był odpowiedzią na 2 utwory Neila Younga: "Southern Man" i "Alabama", w których omawiał temat wciąż istniejącego rasizmu w południowych stanach. Zespół poczuł się osobiście dotknięty, a Ronnie (wokalista) stwierdził nawet, że "Neil chciał zestrzelić kilka kaczek, a wypalił do całego stada". Stąd w tekście słowa:
"Well, I heard Mister Young sing about her (o Alabamie znaczy się)
Well, I heard ole Neil put her down
Well, I hope Neil Young will remember
A Southern man don't need him around anyhow
".
Ale tekst stał się przedmiotem innych kontrowersji. Bo w drugiej zwrotce mamy:
"In Birmingham they love the Gov'nor Boo hoo hoo !
Now we all did what we could do.
Now Watergate does not bother me.
Does your conscience bother you? (tell the truth)
"
Tymczasem gubernator stanu był znanym konserwatystą, zwalczającym aktywistów protestujących przeciwko segregacji rasowej. A Birmingham było areną dużych zamieszek na tle rasowym i jednym z silniejszych ośrodków Ku Klux Klanu. Kwestia Watergate też była tu sporna: czy krytykują liberałów, którzy aferę wykryli, czy może miał inne znaczenie: prośby by nie oceniać całego południa podług jednej linii.

Ciekawostka 2: to kolejny numer, który się twórcy przyśnił, niemal w całości co do nuty Icon_smile2 . Konkretniej - Edowi Kingowi, basiście i gitarzyście zespołu (tu gra na gitarze).

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:51 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #28
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Queen KILLER QUEEN 1974 Sheer Heart Attack
w BTW od: 2011 (dopiero przy układaniu tego zestawienia go wrzuciłem)


Gdyby top był bardziej subiektywny (szczególnie w tej części, która co przyznaje jest prawdopodobnie najsłabiej przeze mnie "ogarniętą") na tym miejscu znalazłoby się rewelacyjne (szczególnie koncertowo) Brighton Rock, ale zgodnie z ideą wrzucam coś, co było przebojem (bo było singlem w przeciwieństwie do konkurenta). A tak zamiast otwieracza płyty mamy nr 2.

Na trzeciej płycie Queen już doszlifowało już własny styl, choć dużo tu glamu (z którego nieco potem zrezygnowali. Ale nie całkiem wszak), co szczególnie widać w tym wideo - te stroje (zwłaszcza futro Icon_razz ). Ale za to mniej wpływów LedZepów, The Who (choć tych jeszcze sporo) i innych bandów z przełomu dekad, co było słychać szczególnie na debiucie. No i rezycnacja z wchodzenia w progresywne klimaty z płyty drugiej. Za to jest coś, co potem będziemy nazywać "brzmieniem Queen" - kunsztowne aranże, ciepła gitara Briana Maya (może dlatego ciepła, że zrobiona przez niego wraz z ojcem z kominka? Icon_wink2 ), charakterystyczne chórki i lekko operowe zaśpiewy, zabawy analogowymi efektami wokalnymi i gitarowymi, intrygujące melodie, użycie fortepianu, lekko pastiszowy charakter utworów, umiejętne balansowanie na granicy kiczu.

Kawałek musiał się znaleźć choćby dlatego, że to było ich "pierwsze wyjście z mroku" (choć mieli już mały przebój), pierwszy hit (#2 w UK i #12 w US). No i to, o czym pisałem wyżej: zespół postawił znaczek jakości przy tym utworze, tworząc własną autonomiczną markę. Jak było z całą płytą (ulubioną płytą Rogera Taylora).

Ciekawostka: aby wzmocnić wodewilowy charakter utworu, Freddie oprócz fortepianu użył także zabawkowego pianina, dublując nim ścieżkę klawiszy.

Ciekawostka 2: Brian May nie uczestniczył w nagraniu płyty razem z zespołem, ponieważ jeszcze w trakcie trasy koncertowej przed nagrywaniem zachorował na żółtaczkę, a potem kiedy reszta siedziała w studio, zachorował na chorobę wrzodową i mieć operację dwunastnicy (w szpitalu napisał "Now I'm Here"). Dopiero po powrocie do zdrowia dograł swoje partie, w sierpniu, kiedy już kończono prace nad płytą.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:52 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #29
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Jak na razie jedyny "zapomniany" utwór w tej części BTW:

Slade FAR FAR AWAY 1974 Slade in Flame
w BTW od: 2013



Bardzo radiowy numer (może nawet trochę za bardzo, przez co zjadły go wszelkie stacje typu "golden hits", co mu utrudniło wejście do BTW), o szczególnie wciągającym refrenie. Klasyczne mid-tempo, melodyjny basik, pociągająca chrypka wokalisty - dobry poprock bym rzekł. I ciekawe nawiązanie o stylu lat 60-tych.

Powiem szczerze, że niewiele wiem o zespole, poza tym że byli jedną z największych gwiazd glam rocka. I zdaje się najczęściej kupowaną grupą brytyjską w UK w latach 70-tych. Dziś raczej nie posiadającą statusu dawnej gwiazdy. Co może wynikać z tego, że mieli raczej krótkie okresy wielkiej popularności (71-75, 82-86), a potem zapomnienia.

Ciekawostka: zespół ma na swoim koncie imponujące osiągnięcie - 17 singli z rzędu weszło do Top20 w UK (w tym 6 na szczyt).

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:53 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #30
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Jeden z rzadziej słuchanych przeze mnie numerów w BTW (wydaje mi się, że kiedy usłyszałem go w tzw. "niesławnym" Trójkowym Topie, kiedy nagle weszli do 50-ki, to przez poprzednie 10 lat słyszałem go może z 5 razy:

Wishbone Ash PERSEPHONE 1974 There's the Rub
w BTW od: 2011


(koncert w Kolonii w 1976)

Z racji tego, co pisałem wyżej, mam mało skojarzeń z tym kawałkiem. Solidna, bluesrockowa, lekko progresująca ballada. To jednak kolejny numer, który (ponownie dzięki Piotrowi Kaczkowskiemu, ale nie tylko jemu) jest w Polsce otoczony szacunkiem, czy może nawet kultem i ma swoich wyznawców. Z tej racji nie mogło zabraknąć. Żelazny punkt koncertów zespołu przez całe lata. Mnie jakoś nie grzeje zbyt mocno.

O zespole wspominałem już wcześniej, przy Budgie i Uriah Heep. Jakoś tak wyszło, że z tego kręgu jest w BTW sporo numerów. Pewnie z racji tego, że pewni prezenterzy radiowi go lubili i promowali.

Zespół zasłużył się na skalę światową tym, że jako jedni z pierwszych mieli 2 gitary prowadzące, które bardzo często prowadziły ze sobą nie tylko dialog, ale wręcz grały w dwugłosie (to niemalże ich wynalazek i do dziś mówi się o tym jako "solówka w stylu Wishbone Ash"). Jedną z nich był (i jest) zawsze Andy Powell, drudzy (a raczej "drudzy pierwsi") zmieniali się na przestrzeni lat. Od tej płyty był nim Laurie Wisefield. I za dzialności tej pary zespół miał swoje najlepsze lata. Aczkolwiek na rynku amerykańskim nigdy nie odniósł choćby średniego sukcesu (tylko 1 płyta w Top50).

Ciekawostka: Persephone było B-side'em aż na 2 singlach z tej płyty.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
05.02.2013 10:54 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #31
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Queen BOHEMIAN RHAPSODY 1975 A Night at the Opera
w BTW od: 1995, czyli od początku. Chyba nawet raz na pierwszym miejscu, w czasach kiedy była kolejność


(potem przełączajcie sobie na kolejne części filmu)

Ciekawostka: masa ich w tym filmie, ale dodam jedną - Freddie zapisał cały kawałek na książce telefonicznej. A ponieważ wymyślił wszystko (poza pierwszą solówką Maya) dźwięk po dźwięku, to przez długi czas rzecz miała roboczy tytuł "kawałek Freddiego" Icon_wink2 . No i te analogowe czasy: po wielu dogrywkach wokali taśma była w takim stanie, że niemal się rozpadała i w ostatniej chwili zrobiono kopię (bo na tamtą już praktycznie nie dało się nic dograć).

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:23 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #32
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Queen THE PROPHET'S SONG 1975 A Night at the Opera
w BTW od: ok. 2004


(koncert w Hyde Parku w 1976. Rzecz mocno się różni od studyjnej, ale warto posłuchać, bo później nie grywali tego na koncertach)

Kto wie, może historia rocka potoczyłaby się inaczej i dziś to ten utwór byłby uznawany za jeden z największych utworów w historii. Bo początkowo to on był rozważany jako pierwszy singiel z płyty, dopiero po odrzuceniu przez wytwórnię chłopaki, już nie oglądając się na radiowość kawałka, przeforsowali (za pomocą fortelu wspomnianego w filmiku post wyżej) Bohemian Rhapsody. Tak to się dzieje w tym świecie.
Choć, kto wie? Może to by nie odniosło takiego sukcesu?

Rzecz na pewno nie jest tak spektakularnie eklektyczna jak Bohemian Rhapsody, za to progresywna w duchu, ciężka. Ale jak słynna rapsodia, ma w sobie też coś niesamowitego - tą środkową partię, kiedy to Freddie zostaje sam i rzeczywiście niczym wieszcz będący w transie, rozmawiający z duchami, śpiewa sam ze sobą, mistrzowsko korzystając z efektu echa, tworząc w ten sposób wspaniałe harmonie. Bardzo lubię sobie z nim śpiewać ten kanon (ale zawsze w którymś momencie się gubię i nie wiem już który głos powinienem w danym momencie śpiewać).
No i ten wizyjny, apokaliptyczny tekst:

Cytat:Oh, oh, ludzie tej ziemi, posłuchajcie przestrogi wizjonera
Strzeżcie się nadchodzącej burzy, wysłuchajcie mędrca

Śniło mi się, że na Księżycowych Schodach widzę
Wyciągającego ręce do tłumów człowieka
Woła o miłość, która straciła swą wartość
O serca obdarte z miłosierdzia

Widziałem strach w oczach starców
I nadzieję młodych postawione w śmiertelne zakłopotanie
Słyszałem jak mówi, że nie widzi dnia
Tak szare jest oblicze każdego śmiertelnika

Och, och, dzieci tej ziemi, posłuchajcie przestrogi proroka
Wkrótce nadejdzie chłód nocy, wezwany na skinienie waszej ręki

Och, och, dzieci tej ziemi, zacznijcie żyć na nowo
Chwyćcie się mej ręki, pofruńcie by odnaleźć nowy, świeży konar
Powróćcie jak biały gołąb

Mówił o śmierci jak o kredowo białej mgiełce
Biorąc na ręce zagubione i niechciane dziecko

Zbyt późno nędzarze pogonili
Te ludzkie bestie, których dni są policzone

Syn oderwany od kochającej matki
Poślubił swoją cenną zdobycz

Ziemia zadrży i pęknie na pół
I śmierć wokół tylko ona przetrwa

Och, och ludzie tej ziemi, posłuchajcie przestrogi wizjonera
A ci, którzy słyszą i rozumieją niech wysłuchają dobrego planu

Och, och - i para za parą moje ludzkie ZOO
Oni będą biec by wyjść, biec, by wyjść z deszczu
Niech zatroszczy się o życie, ten, kto mnie nie słucha
Niech wszystkie jego skarby wzbudzą w jego życiu strach

Nie łudź się, że płomienie piekielne nie pochłoną cię, czeka cię śmierć

Bóg okazał ci łaskę oczyszczenia tego miejsca
I wszechobecny pokój może stać się twoim skarbem

Och, och dzieci tej ziemi
Miłość jest ciągle odpowiedzią, chwyćcie mnie za rękę
Znika ma wizja, słyszę głos "Słuchajcie Szaleńca!"

Lecz nadal się boję i nadal nie mam odwagi śmiać się z Szaleńca
(The earth will shake in two will break
And death all around will be your dwo’ry - genialny moment!)

Ciary.

Ciekawostka: utwór przyszedł Brianowi do głowy we śnie, w szpitalu kiedy odbywał rekonwalescencję po wspomnianej wcześniej operacji. Przyśniła mu się wielka powódź. Stąd te nawiązania do Arki Noego (ale nie zespołu Icon_wink2 ).

Ciekawostka 2: to najdłuższy utwór zespołu w karierze.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:24 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #33
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Spuszczamy z tonu. Robi się lekko Icon_smile2 :

ABBA S.O.S. 1975 ABBA
w BTW od: 2012



Od pewnego momentu teksty Abby stają się coraz bardziej introspektywne i poważniejsze, mniej popowe można powiedzieć. Było to spowodowane zapewne pojawiającymi się napięciami w obu małżeństwach, które ostatecznie doprowadziły do podwójnego rozwodu i rozpadu grupy. Choć to dopiero początek kariery zespołu, to tutaj chyba jeden z pierwszych takich przykładów. Dodatkowo efekt smutku wzmacniają efekty tworzone na minimoogu.

Piosenka ma zarówno przebojową, wiosenną lekkość, jak też pewną nostalgię i smutek. Wspaniałe połączenie durowości (refreny i mostek) i molowości (zwrotki). I genialna melodia. Mimo to, kawałek nie był pierwszym singlem z płyty.

Ciekawostka: utwór miał swoich fanów z różnych muzycznych środowisk. Byli wśród nich m.in. John Lennon, Ray Davies i Pete Townshend.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:25 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #34
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Rok 1974 jest najrzadziej reprezentowanym w tej części Topu. Jedynie 8 kawałków (plus "zapomniany" Slade, ale to się nie liczy)

2 punkty dla thestranglersa - jako jedyny zgadł rok, czyli jednocześnie był najbliżej dokładnego wyniku Icon_wink2 (aczkolwiek nie trafił w liczbę, więc 1 punkt mu jednak przepadł)

Jeff Beck 'CAUSE WE'VE ENDED AS LOVERS 1975 Blow by Blow
w BTW od: ok. 2006


(też super rzecz)

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:29 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #35
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Nazareth LOVE HURTS 1975 Hair of the Dog
w BTW od: ok. 1997


Wspominałem kiedyś, zdaje się przy Procol Harum, o serialu Wietnam. Wydaje mi się, że ten kawałek został mi przypomniany dzięki temu serialowi. Choć trochę inny rok, więc może to jednak nie tam to było? Tak czy inaczej - jakoś w drugiej połowie liceum mnie powalił.

Rzecz jest co prawda strasznie słodka, wręcz przesłodzona, w dodatku ten dramatycznie załamujący się głos wokalisty - lukru tu co niemiara. ALE: melodia jest tak wciągająca, gitary tak romantycznie lewitują, że nawet to lekkie przeprodukowanie charakterystyczne dla tamtych czasów (trochę glamem trąca?) nie przeszkadza. Po prostu poddaje się tej melodii i tej magicznej progresji akordów, wzruszam i leżę (na pewno kilka razy uroniłem łzę czy dwie przy tym utworze, w chwilach miłosnych klęsk lub uniesień Icon_wink2 ).

Ciekawostka: teraz dopiero zobaczyłem - to z serialem może wcale nie takie nierealne? Tylko musiałaby to być nie ta wersja, tylko wcześniejsza. Bo, jak się okazuje, Nazareth tylko coverowali kawałek, który rozsławili po raz pierwszy w 1961 The Everly Brothers (i to mogła być ich wersja) i w tym samym roku Roy Orbison (i to odpada, bo bym zapamiętał).

Ciekawostka 2: ta wersja jest niewątpliwie najsłynniejsza (jedyna, która była w Top 10 w USA), w dodatku dzierży ciekawy rekord: jest to największy przebój w historii Norwegii - 61 tygodni na liście, w tym aż 14(!) razy na pierwszym. A coverów tego utworu była cała masa.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.02.2013 04:30 PM przez Miszon.)
19.02.2013 04:29 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #36
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Pierwszy w tej części Topu kawałek nie po angielsku:

Joe Dassin L'ÉTÉ INDIEN 1975 L'été indien
w BTW od: ok. 2008 (znałem i lubiłem jakoś od początku lat 90-tych, ale jakoś mi wcześniej nie przyszło do głowy brać pod uwagę utworów nie po angielsku/polsku Icon_redface2 )


Bo jakby komuś było mało L'ete Indien, to Joe dowalił w tym samym roku kolejnym hiciorem.
Tutaj nawet wiedziałem mniej więcej, o czym jest ten kawałek, resztą sobie dośpiewałem i wzmocniło to tylko niesamowitą romantyczną siłę tkwiącą w tych kompozycjach. Przepis jest bardzo podobny - damskie chórki w tle sobie nucą, Dassin swoim barytonem nieśpiesznie nawija tekst (tym razem nie mówiąc, ale nucąc go sobie), podobnie otwarta kontrukcja, z wyciszeniem na końcu. Tylko zamiast trąbki, mamy smyki. I każdemu nogi miękną, a u kobiet "kisiel w gaciach" Icon_razz .
Prawdopodobnie mój ulubiony francuskojęzyczny kawałek.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:31 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #37
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Bob Marley & The Wailers NO WOMAN, NO CRY (live!) 1975 Live!
w BTW od: ok. 1999


Przez jakiś czas w Topie, nieco "przez przypadek", znajdowała się wersja studyjna. Ale z racji tego, że jest ona jednak dużo gorsza od tej (w dodatku te irytujące zabawkowe klawisze, kompletnie nie pasujące brzmieniem do reggae), a poza tym mniej znana, rzecz została naprawiona i w BTW jest ta WŁAŚCIWA wersja (co jeszcze bardziej zmniejszyło liczbę utworów z roku 1974 w zestawieniu).

Niewątpliwie najbardziej znany kawałek reggae w historii, wizytówka gatunku i rzecz od której każdy zaczyna przygodę z tą muzyką. Znowu megałatwe i megasłynne chwyty, tekst składający się głównie z refrenów Icon_wink2 , dzięki czemu każdy może to zaśpiewać wspólnie z towarzyszami i łatwo znaleźć wśród nich takiego, który będzie potrafił to zagrać Icon_biggrin3 .

Ciekawostka: chociaż napisał to Bob Marley, to jako autora wpisał niejakiego V.Forda. Okazuje się, że Vincent Ford prowadził na Jamajce punkt wydawania darmowego jedzenia dla bezdomnych i biednych, ale miał spore problemy finansowe i punktowi groziło zamknięcie. Nie muszę pisać, że dzięki takiemu gestowi ze strony Boba, punkt istnieje do dzisiaj i zapewne jeszcze przez długie lata istniał będzie.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:32 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #38
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
10cc I'M NOT IN LOVE 1975 The Original Soundtrack
w BTW od: ok. 1998-99


Dopiero jak przeczytałem o tym, o czym tutaj mówią, wyjaśniło mi się, dlaczego te "klawisze" brzmią tak dziwnie lejąco się. Bo wyszło na to, że to nie klawisze, tylko zwielokrotnione wokale 3 osób (przez 3 tygodnie nagrywać wokale, w sumie 256 ścieżek - można szału dostać! Icon_eek2 ). Zespół później zresztą zrobił coś w rodzaju udoskonalonego mellotronu, czy po prostu organ, które były instrumentem sterującym, na którym można było te ścieżki wokali odtwarzać, chociażby w trakcie koncertów, zwyczajnie naciskając odpowiednie klawisze.

Dodam też, że brzmieniowo (pulsowanie basu, tempo utworu, "głębokość" ścieżek, nastrój) kawałek kojarzył mi się zawsze z Don't give up. Które też mnie z początku nieco swym brzmieniem odrzucało i też przez tekst do mnie trafiło.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 04:33 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #39
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
1975 kończymy poczwórnym uderzeniem:

Pink Floyd SHINE ON YOU CRAZY DIAMOND part One 1975 Wish You Were Here
w BTW od: 1995, czyli od początku


(osobliwe wideo - nagranie z koncertu z 1975, ale w filmiku po prostu przejazd przez Nowy Jork jakiegoś gościa na rowerze Icon_smile2 )

Floydzi po serii płyt, które składały się z jednej głównej kompozycji obudowanej drobniejszymi rzeczami nagrali Rzecz o Szaleństwie, gdzie taki schemat został zarzucony na rzecz ogólnego konceptu. Nadszedł czas na Rzecz o Tęsknocie, gdzie połączono oba wcześniejsze pomysły: jest jeden koncept, ale też jedna główna kompozycja, rozbita na dwie, przedzielona przez inne utwory. Choć wcale nie takie mniejsze.

Po wyczerpującej, fizycznie ale też twórczo, pracy nad Księżycem, zespół złapał lekkiego doła. Nagle okazało się, że to do czego dążyli, czego pragnęli, co było ich marzeniem - status gwiazdy - się spełniło. I jak to często bywa, kiedy spełniają się takie wielkie marzenia, człowiek nagle staje przed pewną pustką w swoim życiu i z pytaniem: co dalej? I wraca myślami do przeszłości, bo przeszłość i młodość niemal zawsze wydają się lepsze niż teraźniejszość. Tak było z nimi: nagle poczuli gorzki smak, który się nieraz ukrywa w spełnieniu, zaczęli myśleć o początkach zespołu, o czasie kiedy rynek muzyczny tak mocno ich nie pożarł i nie wciągnął w swą machinę, o młodzieńczych czasach, kiedy grali razem z Sydem Barrettem. To był trudny czas dla chłopaków. I ważny ze względu na przyszłe losy zespołu, bo w tym momencie okazało się, że pojawił się nowy lider, który twardą ręką zmusił do pracy resztę. Stery przejął Roger Waters, który najszybciej pozbierał się w takiej sytuacji i widząc, że niespecjalnie ma wsparcie od reszty grupy, mocno je chwycił. Uwalniając pewne demony swego charakteru, które sprawiły że potem chwytał je mocniej i mocniej. Dlatego to ważny moment w historii Pink Floyd.

Waters potrafił te zbiorowe odczucia zespołu przelać na papier w formie piosenek i stworzyć z nich spójne, konceptualne dzieło, opowiadające jak wspomniałem wyżej o tęsknocie za "złotymi wiekami", za przyjaciółmi którzy odeszli, o rozczarowaniu muzycznym światem. O tym jest ta płyta. A jej głównym adresatem, poprzez główny utwór na krążku, jest Syd Barrett - ich pierwszy lider, którego osobowość zderzona z muzyczną machinerią osłabła, a pod wpływem narkotyków, o które tak wówczas było łatwo i po które osłabiona tak chętnie sięgała, rozpadła się, wpychając go w szaleństwo i eskapizm. Bo wracając myślami do przeszłości, często w rozmowach wspominali jego postać. Oczywiście, Syd był tylko symbolem, tytułowy utwór nie jest konkretnie o nim, ale skojarzenie jest natychmiastowe.

I jeszcze to spotkanie jak memento - pod koniec mixowania płyty, pewnego razu wszedł do studia pewien otyły mężczyzna, łysy, z ogolonymi brwiami (to zainspirowało scenę golenia brwi w filmie "The Wall") i siadł gdzieś w kącie. Praktycznie nikt go nie rozpoznał, Rick miał wrażenie że zgadł, ale nie mógł uwierzyć, dopiero kiedy David do niego zagadał, zorientowano się że to Syd Barrett. Zespół był tak zszokowany jego wyglądem, że m.in. Waters się wręcz rozpłakał. Próbowali z nim porozmawiać, w tle leciała muzyka z nowej płyty, ale on niespecjalnie zdawał się pojmować co się dzieje, nie rozumiał w ogóle muzyki która brzmi w tle, niezbornie odpowiadał na pytania. David zaprosił go jeszcze na swój ślub, na którym Syd się pojawił, ale wyszedł gdzieś w trakcie bez pożegnania i podobno więcej już żaden z członków zespołu go nie widział.
Smutna historia...

Kawałek ma kilka części. Na początku mamy pozostałości po wielu nieowocnych próbach zespołu, który swego czasu pracował bezskutecznie nad projektem nagrania płyty z użyciem sprzętów domowego użytku. W tym konkretnym przypadku utwór rozpoczynają dźwięki kieliszków napełnionych wodą. Potem mamy syntezatorowe plamy Ricka. Następnie - spokojna solówka Davida. Potem - konkretniejsze solo na klawiszach. I agresywniejsze solo na gitarze, mocno bluesowe. I dopiero wchodzi wokal. Kiedy jest sam początek: "remember when you where young...", słychać jakiś szatański śmiech, przywołujący na myśl podobny moment z wstępu do płyty z Księżycem. Rzecz się rozpędza, aż w końcu wchodzi zapętlony motyw basu i rzeczywiście iście szalone solo saxu Dicka Parry'ego, stałego współpracownika zespołu (grał z nimi już na Księżycu, a potem aż na trasie Pulse!). Co do tej bluesowości gitary - kawałek ogólnie jest bluesowym numerem, choć mocno przetworzony to blues (zaczynając od tego, że w drugiej a nie pierwszej osobie śpiewany). Swego czasu na warsztatach muzycznych mieliśmy wykłady o muzyce rozrywkowej i w zajęciach poświęconych bluesowi, ku mojemu zaskoczeniu, na koniec puszczono właśnie ten numer. Ale rzeczywiście - jak się wsłuchać w te sola Davida, to jest dużo na rzeczy.

Przyznam, że kawałek z biegiem lat nieco stracił w moich oczach. Po zachwytach w zeszłym wieku, jakoś na początku tego zaczął mnie męczyć, potem jakoś wydał mi się staroświecki (czy po prostu zestarzały bardziej niż inne), ostatnie 2 lata nieco się odbił co prawda, ale to jednak nie to.

Ciekawostka:
S hine on
Y ou crazy
D iamond

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 05:07 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 505
Dołączył: Aug 2008
Post: #40
RE: Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982)
Pink Floyd WELCOME TO THE MACHINE 1975 Wish You Were Here
w BTW od: ok. 2008 (jakoś jak pewien cover wszedł do zestawu na LPP3)


(obłędne wideo Geralda Scarfe'a)

Skoro w pierwszym utworze był zwrot w przeszłość, teraz wita nas ponura teraźniejszość. A raczej - późniejsza przeszłość. Bo mamy scenę, w której początkujący muzyk rockowy zderza się z machiną przemysłu muzycznego, w której prominentni szefowie koncernów mówią mu, że znają dobrze wszystkie jego marzenia, jego przeszłość (kupił gitarę, żeby zbuntować się przeciwko matce) i wiedzą dobrze co chce osiągnąć ("powiemy ci, o czym marzyć"). Witamy w maszynie, z której nie ma wyjścia (na końcu zatrzaskują się za nami drzwi, odcinając możliwość powrotu).

Utwór też mnie dawniej męczył ciężkością tych wszystkich ścieżek syntezatorowych, które przytłaczały i tłumiły jednostajnie grający bas i nieco nerwowo (a może nerwowo z powodu takiego niepojojącego podkładu?) grającą gitarę akustyczną. Do tego to echo, jeszcze dociężające przekaz i czyniące go złowrogim.

Ciekawostka: jeden z fragmentów wokalu był nie do wyciągnięcia dla Davida. Dlatego też w trakcie nagrywania spowolniono w tym momencie taśmę o ton, on zaśpiewał do tego swoją partię, po czym ponownie przyśpieszono taśmę. Sprytne oszukaństwo Icon_wink2 .

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.02.2013 05:08 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3 (1982-1990) Miszon 162 42 045 15.09.2022 11:42 PM
Ostatni post: Miszon

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości