Świetnie zrobiony Top, przysłuchuję się, czytam, komentowanie przychodzi mi z trudem. Bo to muzyka z dawnych lat, gdy na świecie mnie nie było, niemniej kontynuuj, ja forwarduję moim kolegom, którzy siedzą w temacie Są zachwyceni!
dziobaseczek napisał(a):ja forwarduję moim kolegom, którzy siedzą w temacie Są zachwyceni!
Miło .
Gerry And The Pacemakers YOU'LL NEVER WALK ALONE 1963 How Do You Like It? w BTW, a jakżeby inaczej od: 2005 (czyli finału Liv-Mil )
. Nie ma co - to były dla mnie wspaniałe chwile - polski piłkarz wygrywa LM, a w dodatku, w TAKIM meczu! Meczu, który przejdzie do absolutniej legendy futbolu, co było zupełnie nieoczekiwane po pierwszej połowie. W dodatku - nie tylko po prostu zagrał w finale, ale stał się ważnym elementem ledendy tego meczu, jednym z głównych bohaterów widowiska! Absolutnie nieprawdopodobne i wspaniałe! (coś, jakby teraz nagle Polska zagrała minimum w półfinale Euro )
A o samym zespole - fajniejsza była chyba ich pierwotna nazwa: Gerry Marsden and the Mars Bars. Niestety, nie spodobała się firmie Mars... . Mniej trochę mi się podoba pewien koniunturalizm z nimi związany. W sensie - mieli wypłynąć na fali Beatlemanii i stać się taką drugą wersją The Beatles - ten sam menedżer, ten sam producent płyt, nawet piosenki śpiewali niektóre te same... (bo bardziej utalentowani koledzy oddali im dobrodusznie parę kawałków. Zresztą wielu wykonawców korzystało z przebogatych pomysłów Czwórki i dzięki ich utworom miało przeboje). Takie jakieś "słabe" to jest w moich oczach. I dlatego też zawsze nieco ich lekceważyłem i do BTW nie mieli łatwo. Jednak Liverpool pomógł .
Ale mieli 1 rekord, którego Bitle nie ustanowili - ich 3 pierwsze single doszły do pierwszego miejsca w UK, czego nikt wcześniej nie zrobił i dopiero w latach 80-tych ktoś to powtórzył. Także nieźle. Trzecim z nich był właśnie "You'll Never Walk Alone". Ale - trzecim i ostatnim, także szybko opadły im skrzydła...
Rzecz nieco przedziwna i nie do końca dla mnie zrozumiała, dlaczego akurat ten nr stał się taki sławny w muzyce rozrywkowej, bo już w latach 60-tych brzmiał stanowczo staroświecko, a nagrywali go i śpiewali różni wielcy (z tych, którzy się pojawili w Topie to Presley, Vincent, Garland, Charles i Armstrong, a będzie jeszcze sporo spośród kolejnych wykonawców którzy tu będą). Nic dziwnego, że staroświeck, bo jest z 1945 roku, w dodatku z musicalu, autorami naprawdę WIELCY, bo Rodgers i Hammerstein. Ot, taka zagadka historii . Bo że kibice go lubili, to chyba nie jest jedyny powód. Elvis nie znał się pewnie na soccerze . A kibice na musicalach tym bardziej zresztą, także co ich zainspirowało - trudno rzec.
Ciekawostka: jednym z tych 3 #1 Gerry'ego i spółki był kawałek "How Do You Do It?", którzy nagrywali także Bitle i naciskano na nich, żeby wydali to jako singiel. Ale chłopaki znały swoją wartość, nie chciały cudzych rzeczy śpiewać i uparli się przy "Please Please Me". I dobrze .
Ciekawostka 2: czytałem kiedyś, że powstanie "We Are the Champions / We Will Rock You" zainspirowało spontaniczne odśpiewanie tej piosenki przez publiczność po jednym z koncertów Queen. Zespół wtedy stwierdził, że oni też chcą mieć taki "stadionowy hymn" w swoim repertuarze, który będzie porywał tłumy do wspólnego zaśpiewu .
Kończymy z 1963 rokiem:
The Trashmen SURFIN' BIRD 1963 singiel / 1964: Surfin' Bird w BTW od: 2001
Jak to usłyszałem pierwszy raz (było na tej składance, o której wielokrotnie pisałem), to po prostu padłem ze śmiechu . Przedziwny kawałek, śmieszna nazwa zespołu, dziwny wokal, abstrakcyjny tekst (czy wręcz jego brak ), ta papa-mama (niczym w muminkach ) i bulgotanie w środkowej części - kojarzyło mi się to wręcz z jakimś totalnym pre-proto-archo-punkiem .
Potem się dowiedziałem, że to w sumie są 2 kawałki połączone w jeden - Papa-Oom-Mow-Mow, oraz The Bird's the Word, żeby było dziwniej - oba tego samego zespołu - The Rivingtons, który nagrał je odpowiednio w 1962 i w 1963. Nie wyobrażałem sobie nigdy, że coś co brzmiało jak totalna improwizacja było coverem i to podwójnym!
Ciekawostka: w 2010 roku utwór ten wybrano do kampanii świątecznej, w której internauci próbowali corocznie (od kilku lat) nie doprowadzić do wygrania świątecznej listy przebojów przez "jakiś syf z programów talent show". Dzięki temu doszedł do miejsca 3 listy w UK (inne kawałki w tej akcji wybrane w poprzednich latach to "Killing in the Name", oraz "(tu zapomniałem, ale chodzi o ileś tam sekund ciszy, autorstwa Johna Cage'a)".
Rzecz potem słynna z powodu umieszczenie a filmie "Full Metal Jacket" Kubricka.
The Beatles A HARD DAY'S NIGHT 1964 A Hard Day's Night w BTW od: początku, czyli 1995
(live w Paryżu '64)
Kiedyś ich mój nr 1 nawet. Tym bardziej pożądany, że miałem tylko wersję orkiestrową, a oryginalnej nie posiadałem i każde wysłuchanie było jak skarb (tą płytę kupiłem sobie dopiero na CD, czyli najwcześniej na koniec 1997, ale raczej w 1998 roku, nie miałem w ogóle na kasecie).
Przede wszystkim - legendarny pierwszy akord, nad analizą którego biedziły się wszelkie tuzy, różne programy komputerowe, a nawet matematycy (używając takiego wzoru:
i wyszło im, że coś jest nie tak ).
A w 2001 George (jego 12-strunowy Rickenbacker przeszedł dzięki temu nagraniu do historii ) powiedział, że to F z dodanym dzwiękiem G, a co grał Paul, to nie wiedział (grał D), w dodatku Martin dodał coś na pianinie.
No i kolejny rekord: jako pierwsi mieli #1 jednocześnie na liście singli i albumów, równocześnie w UK i w USA (powtórzyli to już w 1970 Simon & Garfunkel).
Ciekawostka: nie będzie ciekawostki, bo że tytuł wymyślił Ringo po ciężkiej sesji nagraniowej, to nie będę chyba pisał, bo każdy to wie
A z pierwszych trzech płyt (plus singli z tego okresu) blisko BTW mają jeszcze: And I Love Her (chociaż chyba się złamię i wrzucę kiedyś zamiast czegoś bardziej poważanego ogólnie, ale mniej przeze mnie), From Me To You (kiedyś moje Top 3 jeśli chodzi o nich!), Twist and Shout, Till There Was You i Long Tall Sally, które wolę w ich wersji, ale dałem oryginał do Topu.
Wykonawcy amerykańscy mieli naprawdę ciężko w tym okresie. Mamy British Invasion, trzeba dać jakoś odpór najeźdźcom zza oceanu, którzy przywłaszczyli sobie rock'n'rolla, śmieli się go ulepszyć i wrócić do jego ojczyzny w triumfalnym (i gromadnym) pochodzie.
Znaleźli się tacy, co próbowali walczyć. Nieraz osamotnieni w tej walce. No i są:
The Beach Boys I GET AROUND 1964 All Summer Long w BTW od: 2011, "zastąpiło" niejako Surfin' USA
. W zasadzie to chłopaki wyglądają tu momentami na lekko upośledzonych (nikogo nie obrażając), a te palmy i samochód dodają całości powabu takiego totalnego kiczu, że naprawdę wolę ich nie oglądać w tym kawałku .
Najfajniejsza jest sama końcówka, kiedy przez chwilę jest a capella.
Ciekawa rzecz - piosenka się zaczyna od refrenu, a dopiero potem są zwrotki. To ich pierwszy #1 w USA (zastąpili oczywiście wykonawcę brytyjskiego, czyli Peter and Gordon. Tak, ten Peter Asher, brat Jane), a w UK pierwsze Top 10 (że niby pomogło tu zachwalanie kawałka przez Micka Jaggera. Może i tak, ale chyba i tak by dobrze sobie poradzili).
Mnie się kojarzy chyba najbardziej z "Good Morning, Vietnam" i niewykluczone, że wtedy usłyszałem to po raz pierwszy.
Ciekawostka: w latach 90-tych autorstwo kawałka (słów) stało się przedmiotem dość żenującego (jak dla mnie) sporu między Love'em, a Wilsonem.
Jeszcze jedno "The Coś". Czyli:
The Kinks YOU REALLY GOT ME 1964 Kinks w BTW od: ok. 2000. znałem oczywiście dużo wczesniej
Heh, czy ten facet w kapeluszu kucharza nie był też u Hookera?
Kawałek o energii moim zdaniem mocno wykraczającej poza tamte czasy. W sensie - nie było sprzętu, na którym można (i powinno) się go zagrać z odpowiednią mocą. Na szczęście - zrobili to potem Van Halen, niektórzy mogą nawet tamtą wersję kojarzyć jako "główną". Riff w każdym razie jest absolutnie hardrockowy czy nawet heavymetalowy i jeden z najsłynniejszych w historii, a cała struktura kawałka też zdecydowanie wyprzedziła swoją epokę, mamy też surowe punkrockowe powerchordy i przesterowaną gitarę. Co tu dużo mówić - klasyk!
The Kinks byli czołowym zespołem brytyjskiej inwazji, ale chyba niepotrzebnie im taką łatkę przyczepiono, bo sugerowało to pewną, ograniczoną jednak dość, stylistykę, natomiast mam wrażenie, że mimo że do około 1967 radzili sobie całkiem dobrze, to jednak nie osiągnęli takich sukcesów, jakie mogli i dopiero w erze punka szło im z powrotem nieco lepiej (1975-83). W sumie grali aż do połowy lat 90-tych, w co jakoś trudno mi było kiedyś uwierzyć, bo wydawali mi się zespołem, który po 60-tych już tylko się "snuł", głównie ogrywając stare nagrania i nie wydając nic nowego. A oni owszem, nagrywali cały czas nowe rzeczy.
Ciekawostka: "artysta głodny, to artysta płodny"? Kinks dostali swojego rodzaju ultimatum - albo w ciągu 3 singli osiągną sukces, albo nie wytwórnia nie podpisze z nimi stałego kontraktu. To była ich ostatnia szansa, poprzednie 2 single poległy.
Ciekawostka 2: wg. Raya Daviesa, wokalisty grupy, podobno na początku gitarowego solo słychać "fuck off", które gitarzysta, jego brat Dave, krzyknął do Raya w odpowiedzi na jego próby dodania mu odwagi i energii przed wykonaniem solo. W tym momencie Ray dodał potem "Oh no", żeby nie było tego słychać, ale podobno jak się wsłuchać, to...
Polecam też kawałek "Set Me Free", aczkolwiek do Topu mu daleko. Ma fajne akordy (o ile pamiętam - coś co bardzo lubię, czyli przejście ze zwykłego akordu do 7+ i septymowego zwykłego potem. Zresztą - lubię to w obie strony , w tą drugą jest np. w Moonlight Serenade, moment "I stand and I wait for the touch of your hand in the moonlight") i ciekawy klimat, nie wiem dlaczego, ale trochę mi się z Beach Boys kojarzył kiedyś. Z kolei "All Day And All Of The Night" to jakby próba nagrania drugiego "You really got me".
Roy Orbison OH, PRETTY WOMAN 1964 singiel / 1965: Orbisongs w BTW od: ok. 1999. Ale znałem od 1990 rzecz jasna
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=KTCZSh4v2e4&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Zawsze mnie zastanawiał przedziwny image i w ogóle zachowanie Roya - wyglądał jak beznamiętny, niewidomy wampir .
Utwór oczywiście ogromnie spopularyzowany przez film z Roberts i Gere'em, wtedy też ja go poznałem, pomógł Royowi w nagłym renesansie jego popularności u schyłku życia (niejako oddając mu pod sam koniec to, co mu się należało. ale niestety - los był okrutny i zaraz zabrał co oddał, a nawet więcej...).
Rzecz wydana w 1964, ale Beatlesi, którzy byli z Royem na tournee rok wcześniej, twierdzili że już wówczas grał to na koncertach (ciekawe - kolejne tournee miał z BeachBoysami, a kolejne ze Stonesami). Roy, który już wówczas miał na swoim koncie 2 duże hity, wydawał się już wówczas (i zawsze potem) człowiekiem z innej epoki - epoki lat 50-tych i początków rock'n'rolla, który się nieco spóźnił i nie zauważył, że teraz nadeszli nowi. I tak chyba było z nim zawsze później. Nie zwracał uwagi na to za bardzo i grał po swojemu, co mu wychodziło zresztą bardzo dobrze i nadawało stylowi jego utworów fajnej patyny już w momencie ich wydania. Oryginalny facet, nie ma co - wiecznie nie w czasie, wiecznie "spóźniony". I nawet nagrody dostawał zawsze za późno - złota płyta za ten singiel dopiero w 1969, Grammy za wykonanie tego na żywo - pośmiertnie (w 1991, za nagranie występu z 1988). Naprawdę - dziwna historia.
Ciekawostka: od sierpnia 1963, przez kolejne 68 tygodni, Roy Orbison był jedynym amerykańskim artystą, który miał #1 na liście singli w UK. W dodatku - zrobił to z 2 utworami - "It's Over" w czerwcu i "Oh, Pretty Woman" w październiku 1964.
To był jego trzeci #1 w Stanach, drugi w 1964. Piszę o tym dlatego, że na szczycie zastąpił kawałek, o którym napiszę za chwilę.
Na załamanie kariery Orbisona w latach 70-tych wpłynęły na pewno tragedie rodzinne - pierwsza żona, Claudette (i znowu jakie imię "nie z epoki"!), która się stała inspiracją dla tytułu powyższej piosenki i w ogóle jej powstania (i z którą się rozwiódł w 1964 i ponownie ożenił rok później ), zginęła potrącona przez ciężarówkę w 1966 roku. Ich dwóch starszych synów (z trzech) spłonęło w pożarze domu rodzinnego 2 lata później...
Cytat:Piszę o tym dlatego, że na szczycie zastąpił kawałek, o którym napiszę za chwilę.
Słowo się rzekło. Przed Royem na szczycie było:
The Animals HOUSE OF THE RISING SUN 1964 singiel / The Animals [US] w BTW od: 1995, czyli od początku
. W sumie nie wiadomo dokładnie, kiedy i gdzie powstała oryginalna melodia, pisze się że w XVIIIw. gdzieś w Ameryce wymyslili ją imigranci pochodzenia europejskiego, sam Alan Price (z Animalsów) twierdził, że rzecz jest z XVI-wiecznej Anglii, etc. Najstarsze zachowanie nagranie tej melodii jest jeszcze z lat 30-tych. A pierwsze nagranie pod tym tytułem było autorstwa znanego bluesmana, Lead Belly'ego, jakoś zaraz po II w.św. Rzecz znalazła się też na debiutach Joan Baez i Boba Dylana (ciekawe, no nie? W 1960 i 1961 mało kto mógł przypuszczać, jaki wpływ będą potem mieli na rocka). I oni się powoływali na to, że słyszeli to gdzieś na południu Stanów (Kentucky?), czyli na "trop amerykański", ten od Belly'ego i nagrań sprzed wojny. Ale np. Eric Burdon z Animalsów, usłyszał ten utwór w Anglii, śpiewany przez jakąś folkową grupę północnoangielską. W każdym razie - zabawnie to wyszło, bo Animals tak rozsławili ten kawałek, że Dylan musiał przestać go śpiewać, bo fani oskarżali go o plagiat (choć nagrał pierwszy przecież) .
Nagrania dokonano w jednym podeściu. Zespół fajnie przyśpiesza w trakcie grania, jakby dając się ponieść melodii, a że to są same zwrotki, bez refrenu, to daje to ciekawy, wciągający słuchacza efekt.
Co do wideo jeszcze - zawsze zadziwiał mnie kontrapunkt między emocjonalnym śpiewem, przekazującym ponury tekst, a beznamiętnym wzrokiem i ogólnie stonowanym zachowaniem zespołu w teledysku. Dopiero po latach się dowiedziałem o czym to dokładnie jest, poza "szyciem niebieskich jeansów" (bo to był jeden z niewielu fragmentów, które rozszyfrowałem z początku ) i wtedy jeszcze bardziej polubiłem ten kawałek.
Jak się słucha Topu chronologicznie to jest to jeden z najdłuższych jak dotąd utworów, dopiero czwarty powyżej 4 minut, a do roku 1967 zdarzy się tylko 1 dłuższy.
Utwór słusznie był nr 1 po obu stronach Atlantyku, w US zresztą pierwszym przedstawicielem British Invasion, niezwiązanym w żaden sposób z The Beatles (a przede wszystkim - w zupełnie innym stylu niż wówczas oni grali).
Nie jestem do końca pewien, czy ta wersja była pierwszą jaką słyszałem, czy jednak najpierw nie była wersja reggae. A skąd taką znałem? Ano - w organach mojej kuzynki były różne melodie zaprogramowane, które można było zarówno wysłuchać w całości (jako demko po prostu), albo też zostawić podkład harmoniczny, a samemu zagrać melodię. I właśnie przy reagge był ten kawałek .
Jeszcze tak wspomnieniowo od siebie: nie wiem jak jest teraz, pewnie większość osób po prostu znajduje chwyty w necie i już. A kiedyś - jaka to była radość, kiedy udało się "wysłyszeć" wszystkie akordy tu grane i zagrać je równo z nagraniem (z racji że są tu wszystkie podstawowe, najłatwiejsze akordy, rzecz jest chyba w elementarzu każdego domorosłego gitarzysty: a C D F a G E a C D F a E a - z pamięci piszę, mam nadzieję, że nie pomyliłem. Pamiętam, że na początku zamiast F grałem E i też pasowało). A zagrać to palcując - o! To była duma!
Ciekawostka: kawałek nie znalazł się na żadnej regularnej płycie zespołu w UK, a w USA wydano go owszem na longplayu, ale w wersji singlowej (w Europie singiel miał normalnie, 4:30, w Stanach skrócono to do 2:58. Nie wiem, jak to brzmiało, ale to musiała być zbrodnia na tym kawałku...).
Ciekawostka 2: zastanawiano się często, co to za dom w Nowym Orleanie, o którym tu się śpiewa (jeśli w ogóle mogło chodzić o konkretny budynek, ja wątpię). Udało się zidentyfikować dwóch kandydatów na "Rising Sun", ale oba budynki zburzone zostały jeszcze w XIX wieku. Niemniej - archeolodzy widocznie też bywają fanami rocka, że przekopują ruiny w celu znalezienia źrodeł piosenek .
Do pary, żeby skończyć rok 1964:
Skoro jesteśmy w temacie folk-rocka i w temacie dobrych tekstów. W Topie nadchodzi taki czas, że zaczynają się one właśnie pojawiać. Powoli już nie będzie tylko o miłości, tańcu, etc. Robi się nawet filozoficznie, nie tylko o hazardzie. Czas na jeden z moich trzech ulubionych zespołów dzieciństwa/wczesnej młodości, do którego chyba jeszcze muszę powrócić, bo mam poczucie, że nieco ich odstawiłem na boczny tor, nie zagłębiając się w twórczość, tylko pozostajac na zachwycie niemal tymi samymi utworami, co na początku:
Simon And Garfunkel THE SOUND OF SILENCE 1964 Wednesday Morning, 3 A.M. / 1966: Sounds of Silence w BTW od: 1995
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=4zLfCnGVeL4&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Tutaj kolejne małe oszustwo, jak przy Boom Boom - tam wolę (i znałem wczesniej) wersję z 1992, ale umieściłem w roczniku 1962. Tutaj nie wiem czy wolę, ale na pewno poznałem, jak niemal wszyscy zresztą, wersję z 1966.
Nie będę dokładnie opisywał za bardzo historii z tym nagraniem. Ale wiadomo wszystkim - wersja pierwotna z 1964 (ta tu wyżej), jak cała płyta, nie odniosła sukcesu, co przyczyniło się do rozpadu duetu, potem bez wiedzy ich (pewnie i tak by się nie zgodzili ), producent wpadł na pomysł "remixu" nagrania, dograno gitarę elektryczną, bas i bębny, dodano charakterystyczny efekt echa i wypuszczono jako singiel. I zajarzyło, bo był nr 1 na Nowy Rok 1966. Dzięki temu Simon i Garfunkel znowu się zeszli i nagrali 3 kolejne płyty. Dlatego warto zapamiętać nazwisko tego pana, dzięki temu mogliśmy poznać więcej owoców pracy tego duetu: to pan Tom Wilson.
2 rzeczy:
Pierwsza - tekst. Tekst! TEKST! Podobno powstał pod wpływem wieści o zabójstwie JFK. Dawniej rozumiałem w całości tylko 2 zwrotki (ta z "Ten thousand people maybe more" i następna) i nie miałem pojęcia za bardzo o czym to jest. Potem niby przeczytałem tłumaczenie oglądając "Absolwenta" (zresztą, mam go na DVD), jeden z moich ulubionych filmów. Ale że rzadko go grali w TV, a w dodatku w czasie oglądania filmu człowiek się skupia na obrazie i jeszcze w dodatku słucha POWALAJĄCEJ melodii (no i te wspaniałe współbrzmienie wokali Paula i Arta!), to na tekście już mniej się skupia.
Potem, już w dobie internetu, zobaczyłem sobie tłumaczenie. I - no kurde! - czy ktoś wówczas śpiewał takie piosenki? Czy ktoś dziś śpiewa takie piosenki? Jeszcze wtedy nie wiedziałem, co było inspiracją dla tekstu i opadła mi kopara po prostu, bo nie wiedziałem, jak się w ogóle do tego odnieść.
Takie pierwsze z brzegu tłumaczenie:
Cytat:Witaj ciemności, moja stara przyjaciółko
Znowu przyszedłem z Tobą porozmawiać
Ponieważ jakaś wizja, zakradając się z cicha,
Zasadziła we mnie swe ziarno gdy spałem,
I ten obraz który zostawiła w mojej głowie
Jest ciągle żywy
w dźwięku ciszy.
W moich niespokojnych snach szedłem sam
Przez ciasne, brukowe ulice.
W blasku ulicznej lampy
Postawiłem kołnierz, chroniąc się od zimna i wilgoci
Kiedy moje oczy zostały przeszyte neonowym światłem,
które rozdarło noc
i poruszyło ciszę
I w plamie światła ujrzałem
dziesięć tysięcy ludzi, może więcej
Ludzi, którzy rozmawiali, nic nie mówiąc
Ludzi, którzy słyszeli, nie słuchając
Ludzi, którzy pisali pieśni, których nikt nigdy nie zaśpiewa
I nikt nie śmiał
zakłócić dźwięku ciszy
"Głupcy", rzekłem, "Nic nie rozumiecie
Cisza rozrasta się jak rak.
Usłyszcie moje słowa, a będę mógł was pouczyć
Podajcie mi dłonie, a będę was mógł dosięgnąć"
Ale moje słowa padały, i jak ciche krople deszczu
rozbrzmiewały
W studniach ciszy
A ludzie płaszczyli się i modlili
do neonowych bogów, których sami stworzyli
I znak ukazał swoje ostrzeżenie
w słowach, które wyświetlił.
I znak rzekł: "Słowa proroków są spisane na dworcach
i w osiedlowych bramach,
i cicho brzmią w dźwiękach ciszy"
Nie mam pytań po prostu. Dziękuję i leżę.
Druga rzecz - na zawsze chyba ich piosenki będą mi się kojarzyły tak: piwnica w naszym bloku, schodzi się do niej, tam siedzi tata i cośtam majsterkuje, a w magnetofonie leci składanka z Simonem i Garfunkelem (taka wydana około 1990) (czasami to były inne kasety, ale najczęściej właśnie ta). Ostatnio coś mówiliśmy w domu o tym, że tata mógłby coś zrobić z piwnicą, bo jest tak zagracona, że nie da się wejśc dalej niż na metr (np. wywalić ze 200 kg egzemplarzy czasopisma "Młody Technik" z lat 80-tych, bo już chyba nie są za bardzo aktualne ) i co ciekawe siostra przywołała wówczas dokładnie ten sam obraz: że wszystko ładnie pochowane w swoich szufladach, słoiki też we własnym kącie, stare gazety na swoich półeczkach, etc., a tata siedzi przy stole i "coś tam dłubie", słuchając S&G.
Ot, historyjka prywatna .
Ciekawostka: w 1999 piosenka znalazła się w 20-ce najczęściej odtwarzanych piosenek XX wieku, ranking stworzyło BMI.
Bob Dylan MR. TAMBOURINE MAN 1965 Bringing It All Back Home w BTW od: 2011
Często się interpretuje ten kawałek jako rzecz o LSD (którego Bob wówczas jeszcze nie znał) lub marihuanie (a ją owszem ). Ale też szuka jakichś religijnych konotacji, czy też prośby do muzy, by natchnęła autora. Ten pierwszy trop był w "analizie wiersza" przeprowadzonej przez Michelle Pfeiffer w filmie "Dangerous Minds" i może wtedy zwróciłem uwagę na ten kawałek (tata kupił składankę jakąś Dylana na CD, ale posłuchałem jej raz i więcej nie zaglądałem do niej, dopiero po tym filmie to zrobiłem).
Piosenkę nagrano w czasie sesji do poprzedniej płyty Dylana, Another Side of Bob Dylan, z 1964, ale autor uznał, że nie pasuje do niej i szkoda takiego super kawałka wrzucać do rzeczy w nieco innym stylu.
Po małym wtręcie folkowym ze stanów, jedziemy dalej z brytyjską inwazją. Ten zespół już po raz drugi, co może stanowić dla niektórych zaskoczenie (a bardzo lubię jeszcze jeden ich kawałek):
Gerry And The Pacemakers FERRY CROSS THE MERSEY 1965 Ferry Cross the Mersey w BTW od: 2009
Nietypowo postawiony głos (jak na rocka, aczkolwiek to raczej zespół popowy był, jeszcze nie ta era) Gerry'ego Marsdena, wraz ze spokojną melodią i oszczędnym akompaniamentem, tworzy tu fajny nastrojowy klimat, dobrze oddając niespiesznie płynący przez rzekę Mersey prom. Ot, takie moje wrażenie .
Rzecz się pojawiła także w filmie o tym samym tytule.
Ciekawostka: w 1965 singiel miał miejsce 8 w USA i 6 w UK (albo odwrotnie ), ale w 1989 powrócił w nowej wersji, aż 3 razy zajmując miejsce pierwsze w UK. Powód był smutny - liverpoolscy artyści, czyli The Christians, Holly Johnson, Paul McCartney, Gerry Marsden, oraz Stock Aitken Waterman wydali go w celach charytatywnych, dla wsparcia rodzin fanów Liverpoolu, którzy zginęli w tragedii na Hillsborough, miesiąc wcześniej. Liverpool nigdy nie rozegrał potem meczu 15 kwietnia... Więcej tu. Wersja charytatywna: https://www.youtube.com/watch?v=8Jyx7bhTWeM&hd=1[/quote]
The Beatles YESTERDAY 1965 Help! w BTW od: 1995
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=ONXp-vpE9eU&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> to chyba jedyny przypadek, kiedy publiczność słuchała utworu w czasie koncertu Beatlesów i nie przeszkadzała w graniu
Nie ma co się za bardzo rozpisywać - wspaniała melodia, świetnie rozwijający się ("i zjadający własny koniec", łącząc go z początkiem) utwór. Jedyny minus - zajechana przez radia całego świata.
Przezabawna historia o tym utworze jest nadmieniona w książce "Liczenie baranów", o której już pisałem na sąsiednim forum i którą polecam - cała melodia przyśniła się Paulowi we śnie. Kiedy wstał, był tak zafascynowany jej pięknem, że pobiegł prędko do pianina, żeby jej nie zapomnieć. Ale cały czas sądził, że to jest jakiś utwór, który gdzieś usłyszał i potem o nim zapomniał. Przez kilka tygodni grał go znajomym, dziennikarzom muzycznym i innym muzykom, pytając się ich, cóż to za kawałek. Wszyscy zgodnie stwierdzali, że nie znają takiego utworu, ale jest wspaniały. Kiedy w końcu doszło do niego, że to chyba faktycznie jest jego własna kompozycja, która mu się cudownie wyśniła, miał problem z wymyśleniem tekstu. Początkowy tytuł brzmiał... "Jajecznica" ("Scram-bled-Eggs/Oh, my baby how I love your leeegs" Paul nawet zachował ten cały pierwotny tekst i nawet go kilkukrotnie wykonywał w programach rozrywkowych w TV ). W czasie kręcenia filmu "Help!", nonstop pracował nad tekstem i grał ten kawałek w kółko w czasie przerw w między kręconymi scenami, co wkurzało bardzo reżysera, jak i też w końcu kolegów z zespołu, którzy mieli dość chwalenia się przez Paula, jaką to super piosenkę napisał .
Tak naprawdę rzecz byłaby może ostatecznie gotowa do nagrania już na płytę "A Hard Day's Night", ale zarówno na nią, jak i na kolejną - "Beatles for Sale", nie weszła, bo McCartney nie mógł się dogadać z Martinem co do aranżu, a reszta zespołu uważała, że ten kawałek w ogóle nie pasuje do ich muzyki i nie ma jak go przypiąć do pozostałych kompozycji, burzyłby kompletnie klimat płyty, na którą by wszedł. Nawet po nagraniu - Martin z Epsteinem się zastanawiali przez chwilę, czy można to wydać jako The Beatles, bo to przecież absolutnie solowy utwór Paula. Ale szybko stwierdzili, że to nie byłoby dobre rozwiązanie.
Rzecz nagrano w dwóch podejściach, był to pierwszy utwór Beatlesów wykonywany tylko przez jednego członka zespołu. Potem George Martin dodał do gitary i głosu Paula, także kwartet smyczkowy. Kiedy przygotowywano płyte "LOVE", utwór o mało co się na niej nie znalazł, ale pod naciskiem McCartneya w końcu nie zdecydowano się na taką "zbrodnię" . Problemem nawet nie było to, że utwór został już niemal zajechany przez stacje radiowe, szzególnie jak dorzucić te wszystkie jego wersje, ale od strony technicznej było to trudne - płyta miała być w wersji surround, a z powodu sposobu, w jaki nagrano ten utwór, bardzo trudno było to zrobić właściwie (Paul grał i śpiewał jednocześnie w czasie nagrania, a ponieważ gitara była akustyczna, to miała własny mikrofon, co oznacza że na ścieżce gitary nagrał się głos, a na głosie gitara. Potem dodatkowo obie te ścieżki nagrały się na ścieżce kwartetu, bo muzycy odmówili grania w słuchawkach i Martin puścił im to po prostu z głośników, a oni dograli do tego co słyszeli swoją partię. Czyli - technicznie - totalny bałagan i makabra).
Ciekawostka: utwór tak bardzo różnił się on reszty twórczości zespołu, że nie wyrazili oni zgody na wydanie go na singlu w Wlk. Brytanii (dopiero w drugiej połowie lat 70-tych to się stało), przez co przebojem stał się tam cover niejakiego Matta Monro (w Stanach już nie zawetowali, ciekawe).
Ciekawostka 2: w 2000 McCartney poprosił Yoko Ono, czy na nowo wydanej płycie z antologią nagrań zespołu, może być zapisane przy autorach jako McCartney/Lennon. Ale Yoko odmówiła .
Ciekawostka 3: po nagraniu dema kawałka, podrzucili go Chrisowi Farlowe, czy by nie chciał tego nagrać (heh, niezła wielkoduszność ). Ale... odrzucił, bo stwierdził, że rzecz jest "za delikatna" :jezor: .
Aha - i jednak NIE JEST to najczęściej coverowana piosenka świata (przynajmniej jesli chodzi o wersje, które ukazały się na oficjalnych płytach. O tym potem .
Skoro takie romantyczne klimaty się zrobiły, no to jeszcze jeden:
The Righteous Brothers UNCHAINED MELODY 1965 Just Once in My Life w BTW od: 1998 (zresztą, dzięki wersji U2 )
), nawet dostała nominację do Oscara. I już w latach 50-tych była kilkukrotnie przebojem, po obu stronach Atlantyku (nawet miejsca w pierwszej trójce obu list się trafiały) także w wersjach instrumentalnych.
Ciekawostka: wg. BBC, istnieją covery tego kawałka w ponad 100 wersjach językowych
Ciekawostka 2: ta wersja weszła na szczyt listy przebojów w UK dopiero w roku 1990 (w latach 60-tych było "tylko" miejsce 4). Oczywiście - z racji wykorzystania piosenki w filmie "Duch" z Moore i Swayze, z którego to zapewne większość osób kojarzy ten kawałek. W USA była wydana tylko w wersji winylowej i kasetowej, co zapewne przeszkodziło w aż takim sukcesie na głównym Billboardzie, ale i tak były miejsca w 20-ce (i to obu wydań żeby było śmieszniej).
A teraz może jeszcze jeden wykonawca, którego niespecjalnie lubię, podobnie jak dopiero co wrzuconego Boba Dylana:
The Rolling Stones (I CAN'T GET NO) SATISFACTION 1965 singiel w BTW od: 1995
Trzeba przyznać - to im się udało. Co by nie mówić, porównywanie głównego riffu do wstępu do IX symfonii Beethovena, jak najbardziej słuszne. W sensie - zanuci to każdy, choćby na muzyce się nie znał kompletnie. Ich pierwszy #1 w Stanach i czwarty w ojczyźnie, choć z początku grały go tam tylko radia pirackie nadające z morza (tekst stanowił problem).
Ciekawostka: Kiedyś myślałem, że Stonesi to amerykański zespół, tak odmienne było ich granie od tych pozostałych z British Invasion .
Ciekawostka 2: w pierwszej wersji riff grano na harmonijce, w drugiej tylko na gitarze i dopiero w ostatecznej dodano sax. Popularność piosenki sprawiła, że efekt użyty do zagrania tego riffu na gitarze (fuzz Gibsona) został kompletnie wyprzedany z magazynów do końca roku 1965 .
The Mamas & The Papas CALIFORNIA DREAMIN' 1965 singiel / 1966: If You Can Believe Your Eyes and Ears w BTW od: ok. 1997. Nie jestem pewien, czy znałem to przed 1996, czyli przed obejrzeniem Forresta Gumpa
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=dN3GbF9Bx6E&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Chudzina blondyna i pulchna brunetka, panowie możliwe że też o różnych typach urody, trudno mi powiedzieć. Także - dla każdego coś miłego .
Zespół o bardzo krótkiej karierze (1965-68 plus krótko około 1971), ale sporych sukcesach. Złożony z małżeństwa Phillipsów, oraz jeszczee dwóch osób (w tym jednego Kanadyjczyka, także to był zespół międzynarodowy).
A przede wszystkim znany z tego wspaniałego songu, absolutnie niesamowitego, już pierwsze dźwięki gitary na wstępie wzbudzają we mnie ciarki, a potem świetne przenikanie się chórku z wokalem głównym tworzy magiczny klimat, idealnie oddający ducha czasów i mający w sobie coś z nostalgii za utraconą przeszłością.
Bo trochę też taka była geneza piosenki. John i Michelle Phillipsowie napisali tę piosenkę już w 1963, podczas pobytu w zimowym Nowym Jorku, tęskniąc za słoneczną Kalifornią. W dodatku - drugi raz w krótkim czasie mamy do czynienia z piosenką, która się komuś przyśniła. Konkretniej - Johnowi. Obudził szybko żonę, by pomogła mu dokończyć piosenkę.
Jeden z moich ulubionych utworów i jakby mi kazano z tej części BTW wybrać tylko 20 (a może nawet 10?) utworów, to na pewno by się znalazł w tym gronie. A w kategorii ulubionych melodii ogólnie - myślę, że też pierwsza 20-ka pewna.
Ciekawostka: w lewym głośniku można usłyszeć także głos Barry'ego McGuire'a, który wykonywał kawałek w pierwszej wersji na swojej płycie solowej, w której to Phillipsowie śpiewali mu tylko chórki. Krótko potem nagrano nową wersję, już jako The Mamas & The Papas, zostawiając cały podkład i chórki, dogrywając tylko nowe wokale, solo na flecie i wstęp na gitarze. Ale nie usunięto całkiem wokalu McGuire'a. Singiel początkowo był grany w radiach w Kalifornii, ale tam nie radził sobie za dobrze (nie było za czym tęsknić?), dopiero w Bostonie stał się lokalnym przebojem (bo tam BYŁO zimno, gdyż wydano to pod koniec roku? ), co stopniowo rozlało się na cały kraj.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.06.2012 11:40 PM przez Miszon.)
The Troggs WILD THING 1966 From Nowhere - The Trogg w BTW od: ok. 2006
.
Tak jak Gerry and the Pacemakers byli taką słabszą kopią The Beatles, tak też The Troggs byli takim odbiciem The Kinks (mieli tego samego menedżera, etc.). Co ważne - tak jak Kinksi - dorobili się chwały głównie dzięki jednemu klasycznemu riffowi. Właśnie z tej piosenki .
kolejne podobieństwo jest takie, że The Troggs byli wyjątkowo długowiecznym zespołem, podobnie jak The Kinks, bo powstali w 1964 i dopiero w tym roku oficjalnie zakończyli działalność (tamci do początku lat 90-tych dociągnęli). Aczkolwiek - po 1970 nagrali tylko 5 płyt z nowym materiałem, z czego ostatnią w 1992 (zresztą - we współpracy z członkami R.E.M., taki wspólny projekt). Mimo to - przez te lata mieli zadziwiająco stały skład, bo tylko 9 osób grało w zespole (z czego dwóch już nie żyje). Liderem był Reg Presley, którego to stan zdrowia (rak płuc) spowodował, że w styczniu tego roku musiał udać się na emeryturę, co oznacza koniec zespołu (chyba, wszak to świeża sprawa jeszcze).
Rzecz poznałem dzięki tej reklamie (albo innej, takiej z bungie zdaje się. Nie pamiętam, która była pierwsza), ok. 1994:
Ciekawostka: w wersji Troggsów ciężko rzec, w jakiej tonacji grają - tak się dziwnie nastroili, że jest to nie co wyżej niż A, a nieco niżej niż B. Niektórzy uważają, że to żart, a ja sądzę że po prostu nie mieli kamertonu i na wyczucie się stroili . Oczywiście - nie muszę wyjaśniać, jak utrudnia to granie tego kawałka wspólnie z zespołem, na własnej gitarze.
Ciekawostka 2: ktoś wysnuł na podstawie tekstu, że muzyka, do której tańczą bohaterowie piosenki, to jakiś kawałek Buddy Holly'ego (którego w BTW nie ma. O tak po prostu nie ma i już).
Nancy Sinatra BANG BANG (MY BABY SHOT ME DOWN) 1966 How Does That Grab You? w BTW od: 2010. Nie ukrywam, że dzięki wersji Ani, która bije tą wg. mnie
bardzo ciekawe wideo, na żywo w TV jakiejś francuskiej, sądząc po zapowiedzi
Ciekawe - trzeci z rzędu kawałek, który został nagrany przez kogoś innego, ale chwilę po tym scoverowany (choć nie wiem czy można mówić o coverze przy California Dreamin', raczej remake zrobiony przez autorów). I to ta druga wersja jest w BTW.
W zasadzie, to ta wersja nie była singlem, ani wielkim przebojem, aż do wykorzystania w filmie Kill Bill. Filmu nie widziałem, ale wersję jakoś słyszałem gdzieś jednym uchem z tej okazji (choć jestem pewien, że znałem to już wcześniej). Ponieważ jednak wersja Cher mnie nie przekonuje, a wersji Ani nie może być w zagranicznej części Topu, to umieściłem w nim wersję Nancy .
Lekka zmiana stylistyczna (która w sumie nastąpiła już kawałek wcześniej). Przy okazji - właśnie odkryłem, że wczesniej miałem źle rok opisany i powinno być wcześniej: James Brown I GOT YOU (I FEEL GOOD) 1965 singiel / 1966: I Got You (I Feel Good) w BTW od: 2007
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=IPsI3HI-IPA&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> Bardzo nietypowa, bardzo szybka wersja z paryskiej Olimpii, z 1966
Rzecz wiecznie żywa, wiecznie tańczona, wiecznie świeża, przebój prywatek, dyskotek, balów sylwestrowych i wesel (ale tych z DJ-em, bo nie znam zespołu weselnego, który by to dobrze zagrał i zaśpiewał, więc pewnie dlatego nie próbują. I dobrze .
Mamy cała Brownową klasykę - niby 12-taktowy blues, ale przerobiony totalnie, krzyki i wrzaski, niespokojny rytm z przesuniętym akcentowaniem, słynne solo, nagłe pauzy i "wybuchy" dźwiękowe akompaniamentu. Funk i już. No nie ma co - biodra i nóżki same chodzą .
Absolutnie - jeden z najbardziej afirmacyjnych kawałków w historii!
Ciekawostka: 3 lata wcześniej bardzo podobny kawałek (ale z minimalnie innym tekstem i pod innym tytułem) nagrała jedna z wokalistek Brownowego chórku. James przerobił to całkiem, uzyskując z tego nową jakość i rzeczywiście inny utwór. Wykonywał kawałek już w 1964, wraz ze swoim towarzyszącym zespołem, The Famous Flames. Ostatecznie nagrał jako własny, bo zespół tu faktycznie mu nie towarzyszy.
Na dziś tyle, ale oczywiście to nie koniec 1966. Choć na pobicie rekordu 9 kawałków z 1956 wciąż trzeba będzie poczekać 8) .
Skończyłem na Jamesie Brownie. Dziś od niego zacznę:
James Brown IT'S A MAN'S MAN'S MAN'S WORLD 1966 It's a Man's Man's Man's World w BTW od: 2007
Niewykluczone, że poznane dzięki jakiejś reklamie, bo był często w nich wykorzystywany.
.
Ciekawostka: kawałek często jest postrzegany jako szowinistyczny. Tymczasem: słowa napisała kobieta! Betty Jean Newsome konkretnie, która opisała po prostu swoje obserwacje, "samo życie" że tak powiem. Mimo to, Neneh Cherry postanowiła niejako odpowiedzieć na wyzwanie i w 1996 nagrała utwór "Woman", niejako w polemice z J.Brownem.
Ciekawostka 2: wspominany wcześniej przeze mnie towarzyszący Brownowi chórek, The Famous Flames, brał udział w nagraniu, ale jego partie zostały potem wycięte.
The Beach Boys GOD ONLY KNOWS 1966 Pet Sounds w BTW od: 2011. Dostało się do BTW/2011 dosłownie w ostatniej chwili, może dzień przed Sylwestrem 2011
Nie mam pojęcia, czy znałem wcześniej (może tak, nie wykluczam), ale na pewno piosenka trafiła do mnie jakoś tak po raz pierwszy przy Love Actually (jest w pierwszej, a potem w ostatniej scenie filmu). Oczywiście - ponieważ jest tam cała masa innych fajnych kawałków, nie trafiła tak od razu (na pewno z kina zapamiętałem raczej Olivię Olson czy X-mas is all around ), a już na 100% nie skojarzyłem i nie zauważyłem wówczas, że to jest Beach Boys (raczej bym się spodziewał jakiegoś współczesnego zespołu typu Polyphonic Spree, czy coś w tym stylu). Za którymś obejrzeniem dopiero bardziej się temu przysłuchałem, a jak miałem DVD, to wtedy się wczytałem w napisy końcowe i zobaczyłem, że to BB są, co było dla mnie miłą niespodzianką . W zeszłym roku jakoś trochę tego zacząłem słuchać jesienią, a w dodatku oczywiście przed świętami puścili gdzieś film i w ten oto sposób rzutem na taśmę weszło do Topu .
A w tym roku słuchałem sobie jeszcze więcej (pewnie kilkukrotnie więcej niz wczesniej przez całe życie ) i wygląda na to, że to mój ulubiony kawałek zespołu (co nie było łatwo, przebić coś innego po ponad 20 latach ). Zapewne przyłożyło się do tego fajne brzmienie dęciaków, takie w stylu kawałków Bitli z okresu "Magical Mystery Tour", oraz klawesyn, nadający temu posmaku pewnego stylu J.S.Bacha (niczym w późniejszym "Fixing a Hole" Bitli, sądzę że jakoś mogło ich to zainspirować). A jeśli dołożyć "nieskończoność" tego utworu, poprzez w kółko się przewijający motyw wokalny, który super wciąga - no, perełka po prostu i myślę, że jeszcze ten utwór ma mi sporo do zaoferowania .
Ciekawostka: podobno to pierwszy popowy przebój ze słowem "Bóg" w tytule.
Z Pet Sounds myślałem też o "Woudn't it be nice", bo kawałek jest fajny i dobrze go znam, ale jest zbyt banalny mimo wszystko. Z pozostałych singli żaden mi nie podchodzi, może jak więcej się wsłucham w płytę, to wtedy jeszcze dorzucę jakiś minimum 1 (I Just Wasn't Made For This Days ?, Don't Talk ?). Tymczasem:
The Beach Boys GOOD VIBRATIONS 1966 singiel / 1967: Smiley Smile
w BTW od: 2011
Ten gostek grający na gitarze hawajskiej czy czymś w tym stylu przypomina mi kajmana .
Rzecz znałem na pewno już w latach 90-tych i to całkiem nieźle. Ale potem o niej zapomniałem. I przypomniała mi o niej dopiero ta scena (jeśli ktoś nie oglądał serialu LOST/Zagubieni - nie oglądać! Jedna z najważniejszych scen!):
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=XJIH2VmNWQI&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
(dla niewtajemniczonych - chodziło tu o to, że hasłem jest zagranie melodii z Good Vibrations. Ta postać była muzykiem, więc jako jedyna mogła to zrobić. O czym wcześniej nie wiedziano zresztą, w sensie że dlatego właśnie to on tam się powinien znaleźć)
Oglądałem połowę pierwszej serii (bo leciało równolegle z Desperate Housewifes, więc oglądałem odcinek jednego i odcinek drugiego), potem drugiej w ogóle nie oglądałem i całą trzecią. Nie wiem, w której odlecieli, ale dalej nie oglądałem (może fragmenty kilku odcinków). Na końcu tego odcinka puścili właśnie "Good Vibrations", aczkolwiek to nie był dobry koniec odcinka... .
Trochę mnie w BB razi głos tego gostka śpiewającego najwyżej. W sensie - w momencie jak śpiewa już tak naprawdę wysoko, taką "syrenką". Tu trochę tego słychać, ale na szczęście nie za dużo.
Ciekawostka: Brian Wilson twierdzi, że pomysł na piosenkę przyszedł mu, jak wspomniał scenę z dzieciństwa, kiedy to mama wyjaśniła mu, dlaczego na niektórych psy szczekają, a na innych nie, mówiąc że psy odbierają pozytywne (lub nie) wibracje wysyłane przez ludzi.
Wracamy do brytyjskiej inwazji. Ale to już ostatni rok takiego poważnego nawału tych zespołów, potem wykonawcy amerykańscy się wyrobili i zaczęli nadążać. Poza tym - śmiało to można powiedzieć - powstał rock jako gatunek muzyczny. No i ogólnie - zrobiło się BARDZO ciekawie i nie zdradzę wiele, jeśli napiszę, że lata 1967-70 będą biły rekordy jeśli chodzi o liczbę utworów z nich pochodzących.
Ale to potem. Na razie jeszcze coś co śmiało można nazwać popem w brytyjskim stylu:
Herman’s Hermits NO MILK TODAY 1966 singiel / 1967: There's a Kind of Hush All Over the World w BTW od: 2009. znałem oczywiście dużo wcześniej, bo miałem też taką dwupłytową składankę z British Invasion
To jest dopiero afirmacja! Od razu za życia człowiek jak w niebie!
Ciekawostka: jako autorzy piosenki są zapisani 2 członkowie zespołu Percy'ego, ale tak naprawdę napisał go on sam, ale podarował niejako kolegom. Niezły gest!
Ciekowostka 2: tuż przed wejściem do studia, piosenka nie miała w ogóle słów ani tytułu (a nawet melodii konkretnej!). Sesja trwała, zostało trochę czasu i producent poprosił o nagranie jakiegoś wokalu. Percy zaimprowizował więc w trakcie śpiewu słowa, mając wcześniej tylko ogólny obraz, jak mają wyglądać. Zrobiły tak duże wrażenie na obecnych, że stwiedzili, że trzeba je zapisać, bo jest OK. Potem dokonano tylko kilku poprawek. Niezłe, no nie?!
Z okresu British Invasion blisko BTW są jeszcze (potem podlinkuję, teraz już się zmywam):
The Searchers - Love Potion no. 9
Manfred Mann - 5-4-3-2-1, oraz Do-wah-diddy-diddy
The Dave Clark Five - w sumie nie wiem co
The Animals - Don't Let Me Be Misunderstood (ale wolę wersję Cockera, ta jest jakaś za nerwowa)
The Zombies - Time of the Season
Myślę, że też coś The Ventures czy The Shadows, ale nie mam pomysłu co konkretnie.
The Who - My Generation nie ma bo zapomniałem po prostu o tym kawałku .
Jimi Hendrix Experience FIRE 1967 Are You Experienced? w BTW od: 1999
Ciekawa sprawa - singiel wydany w 1967 był raczej średnim sukcesem (ledwo Top 20 w UK), dopiero ponowne wydanie w 1972 dało #2 na Billboardzie. Wydaje się, że publiczność nie była jeszcze przyzwyczajona do takich długich piosenek, stąd średni sukces początkowy. W 1979 zresztą wydano kolejny raz, tym razem w UK i tym razem znów weszło do 20-ki.
W tej najlepszej wersji jest ta część orkiestrowa, w której klawiszowiec Mike Pinder recytuje (rewelacyjnym radiowym głosem!) wiersz perkusisty Graeme'a Edge'a (reszta piosenki jest autorstwa wokalisty Justina Haywarda, który zresztą napisał ją mając zaledwie 19 lat!). Ponieważ cała płyta z której pochodzi utwór jest jedną wielką suitą, część tego wiersza pojawia się też na początku płyty (to był ostatni kawałek). Wiersz się zwie "Late Lament". Polecam zresztą całą płytę (mam na półce ).
Ciekawostka: mimo że część brzmień to faktycznie orkiestra, w głównej części utworu wykorzystano przede wszystkim mellotron, na którym grał Pinder. Mellotron oczywiście będzie nam za chwilę częściej towarzyszył w BTW, bo nadeszły jego złote czasy . Brzmienie to było zresztą charakterystyczne dla stylu Moody Blues w tamtym okresie.
Ciekawostka: pod koniec lat 90-tych zrobiła się afera, że niby piosenkę napisał francuski zespoł Jelly Roll, a Moody Blues kupili od nich prawa do niej i podpisali jako swoją. Powoływano się na singiel, który wydał ten zespół we Włoszech, na którym widać napis "This is the original version of Nights in White Satin". Prawda była taka, że owszem istniał taki zespół i owszem nagrał tę piosenkę, ale był to cover. Ale że mieli szansę wydać to kilka miesięcy przed wydaniem płyty Moody Blues, to dla dowcipu wrzucili ten napis na płytkę .
Ciekawostka 2: chyba nawet przez kilka lat zapisywałem ostatnie słowo tytułu jako "sutton", a nie "satin". Podświadomy wpływ Chrisa Suttona, który wówczas miał zdaje się szczyt formy?
Cream SUNSHINE OF YOUR LOVE 1967 Disraeli Gears
w BTW od: 2009
Serial polecam, szczególnie jak ktoś lubi klimaty "wietnamskie". Ja uwielbiam, więc zacząłem oglądać od pierwszego odcinka (to nie był długi serial, chyba 1 sezon 13 odcinków. Musiałbym spojrzeć do swojego "serialowego zeszytu", kiedy to dokładnie leciało i ile miało odcinków).
A jeszcze co do samego nagrania - jest to jeden z najlepiej sprzedających się singli w historii: ponad 10 milionów na świecie (mimo niedużej promocji w Stanach).
Ciekawostka: w 2004 w UK ogłoszono, że jest to najczęściej grany przez tamtejsze radia utwór w ciągu ostatnich 70 lat.
Ciekawostka 2: oryginalny tekst ma aż 4, a nie 2 zwrotki (faktycznie, to byłoby już nieco za długo), ale trzecią zespół całkiem często wykonywał na koncertach, a bardzo rzadko również czwartą. Co do jego analizy - niektórzy sądzą, że chodzi tu o uwiedzenie spowodowane opiciem się .
Cały tekst wygląda tak:
Cytat:We skipped the light fandango
Turned cartwheels cross the floor
I was feeling kinda seasick
But the crowd called out for more
The room was humming harder
As the ceiling flew away
When we called out for another drink
The waiter brought a tray
And so it was that later
As the miller told his tale
That her face, at first just ghostly,
Turned a whiter shade of pale
She said, there is no reason
And the truth is plain to see.
But I wandered through my playing cards
And would not let her be
One of sixteen vestal virgins
Who were leaving for the coast
And although my eyes were open
They might have just as wellve been closed
She said, Im home on shore leave,
Though in truth we were at sea
So I took her by the looking glass
And forced her to agree
Saying, you must be the mermaid
Who took neptune for a ride.
But she smiled at me so sadly
That my anger straightway died
If music be the food of love
Then laughter is its queen
And likewise if behind is in front
Then dirt in truth is clean
My mouth by then like cardboard
Seemed to slip straight through my head
So we crash-dived straightway quickly
And attacked the ocean bed
Nie będę pisał jako ciekawostki opowieści o nierówno grającym perkusiście sesyjnym, bo to wszyscy znają .
Ciekawostka 3: w 2006 roku organista zespołu wywalczył w Sądzie Najwyższym 40% praw do piosenki (wcześniej całość była Gary'ego Brookera). Aczkolwiek chciał 50%.
Kolejny z "zapomnianych" utworów, czy też takich, które dopiero w 2012 dorzuciłem do BTW. Czwarty, albo piąty, nie pamiętam już:
The Beatles LUCY IN THE SKY WITH DIAMONDS 1967 Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band
w BTW od: 2012
Najbardziej mi się to video kojarzy z "Dozwolone od lat 40" na TVP, szczególnie w czasach jak była tam jakby taka lista przebojów (ale jak zaczął zawsze wygrywać Scott McKenzie, to zakończyli projekt).
Natchniony, emocjonalny śpiew, w dodatku wysokim głosem, dobrze się zgrywa z bardzo chłopięcym wyglądem Gene'a. Niektórzy mogą też kojarzyć wersję nagraną przez niego wraz z Markiem Almondem w latach 80-tych (nawet na Zlocie LPP3 wspominał o tym djjack). Zresztą, to tamta wersja była największym hitem - oryginał owszem był #5 w UK, ale w Stanach w ogóle nie wszedł do setki. A w 1989 było kilkukrotnie miejsce 1 w UK i także w innych krajach duży przebój.
Mam jeszcze takie skojarzenie, że utwór ten zagrał Piotr Kaczkowski w minimaxie w 2006 roku, zaraz po tym, jak doszła wiadomość o śmierci Gene'a. Zmarł w hotelu na atak serca (Something's Gotten Hold Of My Heart...), kilka godzin po swoim występie, na którego końcu zresztą dostał owację na stojąco, w czasie tournee po Wielkiej Brytanii. Zresztą ten kawałek zaczynał zawsze jakąś audycję w Trójce, zaraz po minimaxie, o 2 w nocy. Więc to było tak, że słuchałem tego i szedłem spać .
Okres największej popularności Pitneya to lata 1966-70. Popularny był głównie w Europie Zachodniej i Australii, w Stanach jakoś nie doczekał się uznania. Od 1970, kiedy postanowił ograniczyć aktywność koncertową (max. pół roku poza domem - tak sobie postanowił i się tego trzymał), nieco spadła jego popularność, ale do połowy lat 70-tych jak najbardziej utrzymywała się na sporym poziomie.
Scott McKenzie SAN FRANCISCO (BE SURE TO WEAR SOME FLOWERS IN YOUR HAIR) 1967 singiel / The Voice of Scott McKenzie
w BTW od: ok. 1998
Coś mi się ostatnio pokopało, że największy Isle of Wight był w 1968. W 1970 (oczywiście w 1968 też był, ale to w 1970 grał np. Miles Davis ). I z niego ten obrazek
Jeden z największych poetów pogranicza rocka, jak widać głos miał zawsze niski i ochrypnięty, o niewielkiej skali, co pomogło mu zapewne wykonywać w tej chwili stare kawałki tak samo dobrze, jak dawniej .
Suzanne znałem oczywiście dużo wcześniej w wersji polskiej, pana Zembatego, miałem nawet taki śpiewnik turystyczny "Lokomotywa", były w nim piosenki "socjalistyczne", "bieszczadzkie", partyzanckie, a nawet biesiadne, a do tego kilka piosenek Cohena własnie w polskich tłumaczeniach (na pewno jescze "Tańcz mnie po miłości kres" i "Błękitny prochowiec", ale chyba ze 2 inne też).
Oto tłumaczenie pana Macieja [*] :
Cytat:Zuzanna (Suzanne)
W swe miejsce nad rzeką
Zabiera cię Zuzanna
Możesz słuchać plusku łodzi
Możesz zostać z nią do rana
Wiesz że trochę źle ma w głowie
Lecz dlatego chcesz być tutaj
Proponuje ci herbatę
Oraz chińskie pomarańcze
I gdy właśnie chcesz powiedzieć
Że nie możesz jej pokochać
Zmienia twoją długość fali
I pozwala mówić rzece
Że się zawsze w niej kochałeś
I już chcesz z nią powędrować
Powędrować chcesz na oślep
Wiesz że ona ci zaufa
Bowiem ciała jej dotknąłeś
Myślą swą
Pan Jezus był żeglarzem
Gdy przechadzał się po wodzie
Spędził lata na czuwaniu
W swej samotnej wieży z drewna
Gdy upewnił się że tylko
Mogą widzieć go tonący
Rzekł - Żeglować będą ludzie
Aż ich morze wyswobodzi...
Lecz zwątpił zanim jeszcze
Otworzyły się niebiosa
Zdradzony niemal ludzki
Jak kamień zapadł Jezus
W mądrość swą
I już chcesz z nim powędrować
Powędrować chcesz na oślep
Myślisz - chyba mu zaufam
Bowiem dotkną twego ciała
Myślą swą
Dziś Zuzanna za rękę
Prowadzi cię nad rzekę
Cała w piórach i w łachmanach
Z jakiejś Akcji Dobroczynnej
Słońce kapie złotym miodem
Na Madonnę tej Przystani
Są tu dzieci o poranku
Bohaterzy w wodorostach
Wszyscy dążą do miłości
I podążać będą zawsze
Gdy Zuzanna trzyma lustro
I już chcesz z nią powędrować
Powędrować chcesz na oślep
Wiesz że można jaj zaufać
Bo dotknęła twego ciała
Myślą swą
Lubiłem, znałem potem też wersję Cohena, ale zawsze jakoś lekceważyłem w kontekście Topu. Ot, miły utwór z fajnym tekstem z fajną polską wersją. Ale jakoś parę lat temu zdarzyło mi się kilka razy usłyszeć w niedużych odstępach czasowych, potem chyba nawet sam zagrałem w HJ i jakoś tak mnie zaczęło to wciągać. Rzecz jest niewątpliwie hipnotyczna, także przez swoją jednostajność i "bezrefrenowość", swego rodzaju "litanijność". A ja bardzo lubię piosenki "litanijne" (i nie umiem takich układać niestety...). W dodatku Cohen śpiewa ot tak, jakby nic się nie działo, niespiesznie i od niechcenia, niemal beznamiętnie. Ale gdzieś podskórnie czuć powracające wspomnienia owej Zuzanny.
Piosenka była początkowo tylko wierszem i pojawiła się w tomiku Leonarda wydanym w 1966. Potem trafiła na płytę trochę na zasadzie wypełnienia braków czasowych na płycie debiutanckiej artysty (sic!). Zresztą, wcześniej zdążyła ją zaśpiewać Judy Collins na swojej płycie jeszcze w 1966.
Ciekawostka: inspiracją i prawdziwą Suzanne była niejaka Suzanne Verdal, wówczas żona pewnego kanadyjskiego malarza, którą Cohen poznał około 1965 roku w Montrealu. W tekście piosenki zresztą jest sporo nawiązań do tego miasta. Zarówno Suzanne, jak i Leonard, w wywiadach z lat 90-tych stwierdzali, że choć w piosence doszukiwano się erotycznych podtekstów, nigdy nie mieli romansu. A Cohen wprost przyznał, że tylko wyobrażał i myślał o seksie z nią, ale nigdy do niczego nie doszło pomiędzy nimi, bo nie było ku temu sposobności/czasu/okazji. Czyli - takie platoniczne, romantyczne uczucie można rzec . A po tym, jak piosenka stała się sławna, spotkali się tylko dwukrotnie, raz w latach 70-tych, raz w 90-tych. Za drugim razem nawet Cohen prawdopodobnie jej nie poznał .
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.06.2012 12:42 PM przez Miszon.)
I oo raz pierwszy taki przypadek - 3 utwory z jednej płyty:
The Doors BREAK ON THROUGH (TO THE OTHER SIDE) 1967 The Doors
w BTW od: ok. 1998
Pierwszy to była piosenka otwierająca płytę. Teraz taka kończąca pierwszą jej stronę:
The Doors LIGHT MY FIRE 1967 The Doors
w BTW od: początku, czyli 1995
super wersja! Z DVD Live in Europe 1968
The Doors to był taki dziwny zespół, który: po pierwsze nie miał basisty (sic!) i rolę basu grała lewa ręka klawiszowca. Klawiszowca, który skończył studia filmowe, a wcześniej chciał być kiedyś koszykarzem, ale że trener upierał się, żeby grał jako obrońca, a on chciał być skrzydłowym, to Ray dał koszowi kosza . Po drugie - wokalista tego zespołu uważał się bardziej za pisarza i poetę niż wokalistę, a okresie kiedy powstał zespół (w 1965) przez kilka miesięcy żywił się jedynie fasolką z puszki i LSD. Po trzecie - gitarzysta uczył się kiedyś grać na trąbce, a jeśli chodzi o gitarę, to przed założeniem zespołu grał na gitarze klasycznej, w stylu flamenco. Po czwarte - bębniarz poznał resztę zespołu na wykładach z medytacji transcendentalnej.
Dziwny zespół .
Co do samego utworu - motyw początkowy grany na klawiszach jest chyba jedną z najbardziej znanych zagrywek klawiszowych w historii. Utwór zresztą stał się największym hitem zespołu, mimo niezwykłej jak na singla długości - 7 minut! (aczkolwiek piszą, że był też wersje 4:40 - "long radio version" oraz 2:52 - "single version" - ta ostatnia wersja to musiała być zbrodnia... :roll: ). Rzecz nagrana latem 1966, osiągnęła szczyty amerykańskich list równo rok później. Mamy tu faktycznie bardzo przebojowy kawałek (choć znowu to "girl, we couldn't get much higher", które - jak widać w filmie "The Doors" - sprawiało problemy np. w amerykańskich telewizjach), ale w środku jest wrzucone coś niezwykłego - na tle hipnotyzującego rytmu zagrane są 2 bardzo długie solówki, najpierw dynamiczna, z narastającym napięciem, na klawiszach, a potem grana w dziwnych skalach i ogólnie nietypowa, niepokojąca, na gitarze).
Duży wpływ na większe polubienie przeze mnie tego kawałka miał właśnie film Oliviera Stone'a. Raz - pamiętna scena w Ed Sullivan Show, dwa - niezmiernie się ucieszyłem, kiedy w filmie podano dokładnie akordy, jakie ułożył gitarzysta, a któregoś z nich nie mogłem do końca rozgryźć wówczas. Ogólnie - bardzo fajnie pokazano to, w jaki sposób powstał ten utwór (i z tego co czytałem potem - faktycznie odbyło się to w ten sposób). Ogólnie - polecam ten film!
Ciekawostka: w 1967 w UK to się nie przebiło, dopiero w reedycji w 1991 weszło do 10-ki UK Singles Chart.
I trzeci numer. Początek pierwszej strony, koniec pierwszej strony, a teraz koniec drugiej strony:
The Doors THE END 1967 The Doors
w BTW od: 1998
Niepokojący, wężowy rytm nadawany przez perkusję, jakby przyśpieszonej bossanovy, najpierw bezemocjonalny śpiew przechodzący stopniowo w szaleństwo, kołysząca solówka Hammonda, znowu dziwna solówka gitary - w sumie kwintesencja stylu Doorsów. Ale oczywiście tej mrocznej, "nieprzebojowej" ich strony. Idealne zakończenie płyty. Niesamowity kontrast z jej początkiem.
Utwór ten kończył też zawsze koncerty zespołu.
Najważniejszy jednak jest środek - niesamowity recytowany fragment, nazwany tragedią Edypa, faktycznie mający dużo wspólnego z jego historią. Jim nie zdobył się jednak na wypowiedzenie pewnego słowa, tylko w pewnym momencie zrobił się mocno niewyraźny. Na koncertach bywało jednak z tym różnie, co się kończyło nawet aresztowaniem za obrazę moralności. I jeszcze ten wąż, niebieski autobus, etc. Krótko mówiąc - WTF i opad szczeny. Takie jest zwykle pierwsze wrażenie przy słuchaniu tej piosenki .
Pamiętna też scena z "Czasu apokalipsy" Coppoli, kiedy słyszymy ten kawałek:
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=wRwwUZLV-IE&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen>
Ciekawostka: piosenka opowiada o zerwaniu z dziewczyną Jima, Mary Werbelow. Przez miesiące ewoluowała na koncertach, aż osiągnęła rozmiary niesamowitego, kilkunastominutowego długasa. W czasie rejestrowania płyty nagrano ją bez żadnych dogrywek, najpierw zespół, a potem wokal, praktycznie na setkę.
Zdaje się, że piąty utwór z "zapomnianych", dołączonych w tym roku: Aretha Franklin THINK 1968 Aretha Now
w BTW od: 2012
Simon And Garfunkel MRS. ROBINSON 1968 Bookends
w BTW od: 1995, ale mogłoby nawet od 1989
I pomyśleć, że jeden pan z gitarą, drugi bez - i tysiące ludzi przychodziły na ich koncerty i kupowały płyty!
Chyba najbardziej przebojowy, "komercyjny" ich utwór (może jeszcze "I am a Rock" mogłoby konkurować na tym polu). Rzecz napisana specjlanie dla filmu "Absolwent", gdzie jednak była w nieco innej wersji niż ostatecznie na późniejszej płycie "Bookends" (i częściowo innymi słowami). Reżyser początkowo poprosił o jedną piosenkę, ale kiedy trochę więcej posłuchał ich twórczości, uznał że dobrze byłoby, gdyby ogólnie ich muzyka stanowiła tło filmu. I to był dobry pomysł - świetna muzyka do świetnego filmu! Myślę, że film i bez tego stałby się wielkim hitem (o ile kojarzę - dostał Oscara za film roku), ale że Mike Nichols zasłuchiwał się wówczas w muzyce duetu, to "Absolwent" unieśmiertelnił nie tylko Dustina Hoffmana, ale też Simona i Garfunkela .
Zresztą, reżyser poprosił ich o napisanie 3 piosenek specjalnie do tego obrazu. Jednak ze względu na brak czasu (ciągłe koncerty), Simon odpowiedział, że ma na razie jedną, a drugiej tylko zaczątek. Ale w dodatku nie jest wcale do filmu, bo jest "o dawnych czasach, pani Roosevelt, Joe di Maggio, etc." Nichols odpowiedział na to: "teraz już nie jest o pani Roosevelt, tylko o pani Robinson". W ten sposób piosenka zmieniła tytuł z "Mrs. Roosevelt" na "Mrs. Robinson" (i pewnie stąd w jej tekście jest o wyborach).
Fajna zabawa z tekstem, np, te "Hide it in a hiding place...", "Coo, coo, could You" (a my to z siostrą śpiewaliśmy jako "ku ku keciu" , ogólnie jak potem zobaczyłem tekst, to stwierdziłem, że sporo po przerabialiśmy ), czy "Sitting on a sofa on a Sunday...".
To był drugi nr 1 duetu w Stanach.
Ciekawostka: w tekście mamy wymienionego gwiazdora baseballu - Joe di Maggio. I to mimo, że Paul Simon był większym fanem innego zawodnika. Jednak jego nazwisko nie pasowało do piosenki ze względu na liczbę sylab. Ale w tydzień po śmierci Di Maggoi, w 1999, na specjalnym występie na stadionie, zaśpiewał ku jego pamięci ten kawałek.
Z tej płyty (przyznam, że niestety nigdy nie słuchałem całej ) blisko BTW jest jeszcze "America", które wielbię przede wszystkim za te mruczanda na 2 głosy.
----------------------------------------------
Big Brother and the Holding Company PIECE OF MY HEART 1968 Cheap Thrills
w BTW od: ok. 2004
To wideo idealnie oddaje pełną pasji interpretację Janis. Niemal zatraca się w tej piosence, dając z siebie absolutnie wszystko. Niezwykłe wybuchy w refrenach przecinane delikatnym uspokojeniem w zwrotkach. Ale tylko delikatnym, bo pod skórą wszystko się gotuje.
Mogłem to wrzucić w zasadzie zaraz po Arecie, bo tak się fajnie składa, że pierwsza wersja tej piosenki, z 1967 roku, była śpiewana właśnie przez kogoś o nazwisku Franklin. Ale nie Arethę, ale jej starszą siostrę - Ermę. Jednak tamta wersja nie była jakimś dużym przebojem. A wersja Janis - już tak (choć nie wielkim, bo nie weszło do 10-ki w Hot 100). Ale możliwe po prostu, że miało długi rozbieg, bo jednak 500 000 sprzedaży singla (i złoto) było, a kawałek stał się jednym z symboli Joplin i niewątpliwie dziś to klasyka nad klasyki
Ciekawostka: w 1984 na płycie "The Works" zespołu Queen miała się znaleźć piosenka "Let Me Live", w której w pewnym momencie padają słowa (tak, po prostu SŁOWA!) "take another little piece of my heart". Rodzina Ermy, jako właściciele praw do piosenki "Piece of my heart", zablokowali wydanie utworu, każąc zmienić słowa, uznając to za plagiat (melodia, jak i cała piosenka, jest zupełnie inna!).
Na szczęście udało się to przeforsować w 1995 i kawałek wszedł na Made in Heaven. Bo to dobra rzecz jest i szkoda, gdyby z tak błahego powodu nie mogła być usłyszana przez ludzkość.
Para, której losy będą się niestety niepokojąco łączyć w przyszłości. Drugim członem tej pary jest oczywiście:
Jimi Hendrix Experience ALL ALONG THE WATCHTOWER 1968 Electric Ladyland
w BTW od: 2004
Fajne wideo udało mi się znaleźć: Jimi zaczął grać i zorientował się, że tonacja nie pasuje mu do śpiewu. Po czym płynnie, w ogóle bez przerywania, czy zmiany rytmu, wraz z basistą przeszli od razu nieco wyżej i zaczął śpiewać od początku . W dodatku super solo, zaskakująco zwyczajne bym rzekł nawet jak na Hendrixa
Pisałem coś o tym, że Dylan pisał dobre piosenki dla innych? No to mamy przykład (nie ostatni, a w jakimś sensie też nie pierwszy). Tutaj wyjątkowo nawet oryginał mi się podoba , aczkolwiek z TĄ GITARĄ oczywiście nie może się równać. Dylan nagrał to na swoją płytę w 1967 (i zdaje się jest to najczęściej przez niego wykonywany kawałek na koncertach), Jimi przerobił pół roku później. Co ciekawe - wersja Hendrixa tak się Bobowi spodobała, że potem sam często grał to na koncertach na gitarze elektrycznej, a nawet kiedyś powiedział, że "pisze piosenki po to, by Jimi mógł je zaśpiewać". Jimi miał duży problem z nagraniem tego kawałka - nagrał kilka wersji, nonstop coś poprawiał, dodawał nowe ścieżki, kombinował z brzmieniami i był wiecznie niezadowolony z rezultatu. W końcu utwór jednak wszedł na płytę "Electric Ladyland" i stał się największym jego przebojem (jedynym, który wszedł do czołowej 20-ki w Stanach, oraz czołowej 40-ki w USA! :roll: ).
Moje największe skojarzenia to zdecydowanie filmowe - po pierwsze serial "Wietnam", o którym pisałem, a po drugie "Forrest Gump". Gdzie oczywiście też przy scenach wietnamskich użyto tej piosenki.
Ciekawostka: rzecz wcale nie jest o wojnie w Wietnamie, tylko nawiązuje bezpośrednio do Biblii (w okresie kiedy Dylan pisał ten kawałek, odbywał rehabilitację po słynnym wypadku motocyklowym i m.in czytał dużo Biblii, co znalazło odzwierciedlenie w kilku utworach z owej płyty). CHodzi konkretniej o ten fragment:
Cytat:Zastawiają stół,
nakrywają obrusem,
jedzą, piją...
"Wstańcie, książęta!
Namaśćcie tarcze!"
6 Bo tak powiedział do mnie Pan:
"Idź, postaw wartownika,
iżby doniósł, co zobaczy.
7 Gdy ujrzy poczet jazdy,
jeźdźców na koniach parami,
jeźdźców na osłach,
jeźdźców na wielbłądach,
niech patrzy uważnie,
z wielką uwagą!"
8 I zawołał strażnik:
"Na wieży strażniczej, o Panie,
stoję ciągle we dnie,
na placówce mej warty
co noc jestem na nogach".
9 A oto przybywają jezdni,
jeźdźcy na koniach parami.
Odezwał się jeden i rzekł:
"Upadł Babilon, upadł,
i wszystkie posągi jego bożków
strzaskane na ziemi!"
To fragment z księgi Izajasza (21:5-9), traktujący o upadku Babilonu.
U Dylana mamy z kolei dialog błazna ze złodziejem, a nie Pana ze strażnikiem. Nie będę tu przeprowadzał jakiejś "analizy wiersza", interpretacji tekstu jest zresztą sporo i jak ktoś chce, to możę sobie poszukać i zanalizować .
Ciekawostka 2: w pierwotnej wersji dodatkowo na pianinie grał Brian Jones (założyciel i pierwszy lider The Rolling Stones jakby ktoś nie wiedział ). Potem jednak zrezygnowano z tego istrumentu w aranżu.
Muzyki filmowej miało być bardzo mało, więc bardzo mało jest. O np. to jest:
Mia Farrow LULLABY 1968 OST: Rosemary's Baby
w BTW od: 2008
Film jest wybitny, przerażający i śmieszny nawet momentami, niesamowicie angażuje widza emocjonalnie i wręcz pogrywa sobie z nim. Ale nie o filmie będzie mowa.
Nawet słysząc te delikatne dźwięki fortepianu na początku i potem, czy też te dziwne dźwięki klawesynu (czy czegoś takiego), mamy lekkie ciarki ze strachu. A jednocześnie - równoważy to bardzo ładna, prosta melodia, typowo kołysankowa, oraz sielskie dźwięki ciągnących się smyków.
Rzecz wielokrotnie przerabiana, przez artystów wielu stylów. Co tylko świadczy o jej wielkości.
Wielka szkoda, że Komeda skończył tak jak skończył. I że tak szybko (w 1969). Szatana do tego nie mieszajmy.
Deep Purple HUSH 1968 Shades of Deep Purple
w BTW od: 2009
[video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=8ux8ae_OAPc&feature=related&hd=1" frameborder="0" allowfullscreen> Na początku tego filmiku można posłuchać także o samym nagrywaniu pierwszej płyty zespołu. Dodatkowo - zespół tu wygląda przedziwnie i wręcz komicznie . Jak widać - mieli się wkrótce mocno zmienić nie tylko muzycznie, ale i wizerunkowo.
Jak dobrze widać też widać w tym wideo - to też Purple jeszcze nie w tym najsłynniejszym składzie. Zaledwie 3/5 zespołu będzie grało w nim dalej (pozostali to Rod Evans na wokalu i Nick Simper na basie i w chórkach). Ale w 1988 zespół nagrał to ponownie w klasycznym składzie, zresztą też czyniąc z tego singla.
Muzyka to raczej hippisowskie klimaty z lekką tendencją do progresji, niż przyszły hardrock. Piosenkowość, a nie wirtuozeria solówek. Mimo to - rzecz kręci i działa . Aczkolwiek wydaje mi się, że lepiej znam (a na pewno więcej słyszałem) wersję Kula Shaker, jakoś z okolic 1997 roku. Nie wiem nawet, czy nie jest fajniejsza, dając przede wszystkim w refrenie większego kopa (tutaj jest on taki lekko niezobowiązujący, leciutkawy bym rzekł).
Pierwsza płyta zespołu była dużym, głównie dzięki tej piosence (#4 w Hot 100, #2 w Kanadzie), dużym przebojem za oceanem, a z kolei kompletnie poległa w UK. Dopiero potem, niejako "rykoszetem", zaczęła się sprzedawać na Wyspach i w Europie. Przez długi czas uważałem DP za zespół amerykański (kierując się głównie ich brzmieniem), więc może faktycznie coś w tym było?
Dodatkowy plus za ten niesamowity, słynny akord. Nie pamiętam już dokładnie, jaki to akord, ale kiedyś kolega muzykolog się nim zachwycał i dał mi nawet długi wykład na ten temat .
Ciekawostka: wersja Purpli też była coverem! W 1967 był to niewielki przebój w Stanach (tuż poza 50-ką) niejakiego Billy Joe Royala.
The Beatles HEY JUDE 1968 singiel
w BTW od : początku, czyli 1995
Tutaj zapis jest nieco niejednoznaczny i mylący, ale to dlatego że utwór ukazał się zarówno na płycie Mamy Cass, jak i całego zespołu, płyta zespołu była co prawda wcześniejsza (maj '68 vs. październik '68), ale na okładce singla widnieje napis Mama Cass with the Mamas & the Papas (ale strona B jest już jako sam zespół, niezłe zamieszanie). I tym się ostatecznie kierowałem. Wcześniej zapisywałem to po prostu jako The Mamas & The Papas. Wynikało to podobno z tego, że zespół miał kryzys jeśli chodzi o popularność, był na skraju rozpadu i w ten sposób próbowano wypromować solowo wokalistkę.
Utwór poznałem nieco przypadkiem, dzięki koledze z zespołu, który pożyczył mi kasetę z jakimś kawałkiem, którego miałem się nauczyć. Były tam także inne rzeczy, w tym na drugiej stronie - właśnie ten utwór, w dodatku nagrany 2 razy pod rząd . Co pomagało w tym, żeby spisać sobie tekst (o dziwo - spisałem go w 100% dobrze! Mimo, że niektórych słów jeszcze nie znałem w trakcie spisywania ), a także nauczyć go grać (bardzo fajne następstwo chwytów, w tym kolejne z moich ulubionych, które występowało także w reklamie Opla Astra II. Tam było to co prawda tercję wyżej, ale wiadomo o co chodzi). Tak czy inaczej - rzecz mnie zachwyciła swoim klimatem, onirycznością i "taką dziwną nostalgią" (odczuwam coś podobnego jak w California Dreamin' tego samego zespołu).
Ciekawostka: rzecz brzmi staro, bo taka jest. Została napisana w 1931 roku, pierwszym wykonawcą był Ozzie Nelson and his Orchestra. Ojciec Michelle Phillips, wokalistki MamasówPapasów, poznał współtwórcę piosenki, Fabiana Andre, w czasach jej dzieciństwa, kiedy mieszkali przez jakiś czas w Meksyku. Dużo wcześniej przed nagraniem, zespół śpiewał tę piosenkę dla rozluźnienia, czy zabawy, w trakcie prób. W końcu pewnego dnia Mama Cass zasugerowała Johnowi Phillipsowi, żeby nagrali ten kawałek.
Ciekawostka 2: zespół i tak długo nie pociągnął i wkrótce ostatecznie się rozpadł. Na pewno miał na to wpływ romans w gronie zespołu (Michelle, żony Johna, z Dennym Dohertym). Mama Cass rozpoczęła karierę solową, która szła jej całkiem nieźle. W 1974 roku, po jednym z koncertów, zmarła na atak serca. John z Dennym jednak się pogodzili, bo w 1980 zaczęli grać razem ponownie, pod szyldem The New Mamas and The Papas (w składzie m.in. córka Johna i Michelle). Denny odszedł z zespołu w 1987, głównie ze względu na narkotykowy nałóg Johna. Zastąpił go też widziany już w tym Topie - Scott McKenzie. Zespół dotrwał aż do 1994. Michelle po rozpadzie zespołu nie poradziła sobie w muzyce, ale za to całkiem nieźle poszło jej w aktorstwie. Jest w tej chwili jedyną żyjącą jeszcze członkinią zespołu.
O ile dobrze liczę - dopiero czwarty kawałek śpiewany nie po angielsku. I chyba jedyny w takim "dziwnym" języku, jaki znajdzie się w tej części Topu:
Omega GYÖNGYHAJÚ LÁNY (DZIEWCZYNA O PERŁOWYCH WŁOSACH) 1969 10.000 lepes
w BTW od: 1998
(niestety, to nie jest pełna wersja, tylko jakaś singlowa. Ale w mediaboxie wrzuciłem całą)
Gdzieś przeczytałem na yt, że to jest takie "komunistyczne Stairway to Heaven". Faktycznie - coś w tym jest. Kariera tego kawałka rozpoczęła się wraz z wydaniem go na singlu "Petróleumlámpa / Gyöngyhajú lány" (czyżby strona B?!) w 1970 roku. To też było odważne - taki długas na singlu i tu brawa dla wydawcy za nosa.
W zasadzie nie mam pojęcia (i ciekawe, czy ktoś ma?) jak to się stało, że akurat ten kawałek stał się taką legendą w praktycznie całym bloku sowieckim. Co więcej - wyszedł nawet poza żelazną kurtynę, zdobywając popularność szczególnie w Niemczech (a kiedy Scorpions nagrali w 1995 wersję angielską, "White Dove", to już cała Europa go usłyszała, jeśli przypadkiem tego wcześniej nie znała). Bo owszem - kawałek jest świetny, a jak na 1969, to można śmiało powiedzieć, że nie ustępuje w ogóle zachodnim standardom z tamtego czasu. Ale - ten WĘGIERSKI! Prawie nikt nie wiedział zapewne, o czym tam śpiewają (mój ulubiony fragment: "kysz kysz elefant", które tłumaczyłem sobie jako "a kysz, słoniu" ).
Było sporo zespołów, które pewnie jakoś dużo gorzej nie grały, miały inne dobre utwory, ale to właśnie Omega z tym utworem zdobyła sobie nieśmiertelność w całej środkowej Europie (PS. Jugosłowianie mieli swoje Bijelo Dugme, było też Lokomotiv GT, szkoda że jakoś Polacy nie mieli chyba żadnego takiego rockowego hiciora, tylko Czerwone Gitary i Marylę... Bo Niemen raczej aż taki popularny nie był, a Breakout głównie w ZSRR, gdzie indziej już słabiej). Powstało masa coverów w różnych lokalnych językach, włącznie z litewskim. No jak nic - takie nasze komunistyczne "Stairway to Heaven" .
The Beatles SOMETHING 1969 Abbey Road
w BTW od: 2009. Ano jakoś tak późno
W tym momencie wielka gula rośnie w gardle, bo już czuć, że to jest naprawdę pożegnanie. Piękne, ale pożegnanie. Z fanami, z zespołem. Już nigdy... nie będzie... takiej muzyki... Już nigdy... nie będzie... (i tu wstawiamy dowolny fragment z Filandii).
Paul mówił, że w refrenie starał się zaśpiewać najmocniej jak się dało. I mam mu to za złe. Wydarcie się w refrenie w dużym stopniu burzy bajkowy, kołysankowy nastrój zwrotki. Paul inspirował się XVII wiecznym wierszem "Cradle Song", autorstwa Tomasza Dekkera, który zobaczył (wraz z nutami) gdzieś w domu rodziców, zdaje się kartka z nim leżała na pianinie. Ponieważ nie znał nut, ułożył własne. Nieco zmienił też tekst. Mimo to, nie wpisał Dekkera jako współautora.
Druga rzecz, jaka mnie wkurza w tym kawałku, to to że nie potrafię go zaśpiewać. Albo zwrotkę, albo refren mogę. Jak próbuję całość, to wtedy niestety w jednym lub drugim nie daję rady.
W nagraniu nie brał udział John, bo jak pisałem już wcześniej, odbywał na początku lipca 1969 rekonwalescencję po wypadku drogowym. Dopiero w dogrywkach brał udział.
Ciekawostka: ale nie historyczno-encyklopedyczna, tylko związana z moim odbiorem tego utworu. Oczywiście nauczyłem się go grać na pianinie i spisałem słowa. Ale nieco się przesłyszałem, bo zamiast "to get back homeward", usłyszałem "to get back hope world" . Też pasuje, zmienia nieco sens, ale w sumie może być, no nie?
Coveru tu nie będzie, ponieważ cover też się znajduje w BTW. Ale to dopiero w jego czwartej lub piątej części będzie. Czyli hoho, ile to lat!
edit:
Co do Abbey Road jeszcze - o ile dobrze liczę, to będzie jeszcze conajmniej jedna płyta z pięcioma kawałkami w BTW. Ale to już nie w tej części. I pewnie niektórych zaskoczy, jaka to płyta .
Co by teraz nie było, to by zabrzmiało słabo (no, może przesadzam, ale jakoś tak wyszło, że teraz kilka kawałków z innej półki). Zatem - zmieniamy klimat na mniej podniosły: Shocking Blue VENUS 1969 At Home
w BTW od: 2011 (dopiero przy tworzeniu płytki dodałem)
(troszkę dziwna wersja)
Sztandarowy zespół nurtu jazzrocka. Takiego "popowego jazzrocka". W swoim największym przeboju. I chyba największym przeboju w ogóle tego gatunku. 3 tygodnie na pozycji nr 2 Billboardu to godne uwagi osiągnięcie. A jak dodamy jeszcze Grammy za najlepsze nagranie instrumentalne (chociaż nie było instrumentalne, dziwna kategoria ), nominacje do nagrania roku i czegoś jeszcze, oraz nagrodę dla albumu za album roku (pokonało Johny'ego Casha, Erę Wodnika, Crosby/Stills/Nash, oraz Abbey Road!), to widać że zespół zgarnął naprawdę spore splendory.
A warto wspomnieć, że przed nagraniem tej płyty z zespołu odszedł główny wokalista i jeszcze dwóch innych członków zespołu. Zastąpił go David Clayton-Thomas, który napisał właśnie ten numer, z nim święcili największe triumfy i aż trzykrotnie potem odchodził z zespołu. Zespół z przerwami istnieje do dziś, a grało w nim sumie pewnie ze 100 osób .
Ode mnie nie będzie żadnych prywatnych historii. Po prostu - dobry numer i z ciekawych zastosowaniem klasyki na końcu (jakaś austriacka pieśń ludowa. W wersji singlowej to wycięli, podobnie tutaj w tym video). Zresztą, na płycie był jeden kawałek (w zasadzie w dwóch wersjach) będący w całości wariacją na temat muzyki "poważnej".
Ciekawostka: jednym z wokalistów rozważanych zanim zaangażowano Claytona-Thomasa, był Stephen Stills. Konkurent do Grammy w 1970 jak pisałem wyżej . A jeszcze ciekawsze jest to, że innym z wokalistów, który odmówił zespołowi, czego później żałował był... Czesław Niemen!