AKT!
jegomość
Liczba postów: 24 652
Dołączył: May 2008
|
RE: 2X22: płyty
10 ulubionych płyt 2x22
10. bill callahan reality
stary wyjadacz bill callahan najpierw po dream river kazał mi czekać sześć lat na kolejną płytę, a później wrócił niby swój, ale zupełnie nieswój; dopiero prawie dekadę później na reality udało mi się wejść z jego muzyką w jakiś dialog; wcześniej śpiewał obok mnie, nareszcie śpiewa do mnie, a ja go rozumiem -- takie były moje pierwsze refleksje po odsłuchu krążka w któryś raczej chłodny październikowy wieczór; cieszę się, że znowu mu się nie śpieszy, bierze długie oddechy między kolejnymi wierszami, a kolejne utwory snują się kreatywnie w tradycji jego klasycznego repertuaru; przyjaciółka, z którą dzielimy się callahanem, stwierdziła, że są tu też momenty, w których bill przeobraża się na powrót w smoga i faktycznie coś w tym jest; ta dwoistość dodaje płycie charakteru, w przeciwnym razie callahan jest ostrożniejszy niż dziesięć lat temu, nadal rzutki, ale już nie tak zwinnie żonglujący formą, jak wtedy; ale to wciąż piękna płyta przewidziana, by wracać do niej co rusz w całości lub we fragmentach przez długie lata, a takie właśnie płyty sam lubię najbardziej ♪ "last one at the party"
____________________________________________________________________________
9. j.i.d the forever story
nie jestem fascynatem hiphopowego storytellingu, owszem, lubię dobre historie w piosenkach, ale kto nie lubi; oczywiście ta sentymentalna podróż do czasów dorastania robi robotę także w tym kontekście, ale j.i.d, wcześniej może nie tyle anonimowy, co nieulubiony, a może nawet nierozpoznany, przekonał mnie mnie do siebie inaczej -- the forever story jako krążek otwarcie mainstreamowy potrafił jednocześnie wykorzystać dość organiczne elementy, na czele z neo-soulowymi refrenami i jazzującymi aranżami, co nie tylko zabrzmiało dosyć nostalgicznie, jak wehikuł do conscious rapowej końcówki lat 90., ale przede wszystkim stało się znakomitym nośnikiem emocji; wszystko to znakomicie zresztą zrealizowano, z nie tylko błyskotliwie, ale też imponująco sunącym po swoich bitach j.i.d ♪ "surround sound
____________________________________________________________________________
8. conan evidence of immortality
nie słuchałem conana od lat i nie sądziłem, że cokolwiek mnie w ich ostatniej płycie zachwyci -- przyzwyczaiłem się, że ostatnio doommetalowe wydawnictwa głównie mnie rozczarowują -- albo gitarowym riffom brakuje im miąższości, albo z niezrozumiałych względów dryfują w stronę folku; evidence of immortality nie jest co prawda kamieniem milowym gatunku, ale nie popełnia żadnego z tych błędów; potrafi dorzucić do pieca, kiedy trzeba, ale z umiarem, by w stosownym momencie wywołać fale psychodelicznych gitarowych burdonów; zbacza z tego toru w kończącym grief sequence eksperymentującym z organowym motywem, co stanowi ciekawe postscriptum w przeciwnym razie bardzo intensywnego i ciężko osadzonego gitarowo krążka; obowiązkowa pozycja dla fanów dopethrone electric wizard ♪ "levitation hoax
____________________________________________________________________________
7. naked flames miracle in transit
to najbardziej satysfakcjonujący elektroniczny przelot 2022 roku; intensywne dźwiękowo-emocjonalne doświadczenie wywołane przez nieoczywisty splot rozmaitych odcieni house'u, trance'u, techno, dubu i ambientu; wszystko splecione ze sobą w sposób nadzwyczaj ścisły i nadzwyczaj konsekwentny -- zupełnie jak w tytule (i na okładce) miracle in transit to aktywna kontemplacja miejsca (i momentu) styku, który sprawia, że powstaje coś nowego -- w tym przypadku brzmiącego zarówno znajomo, jak i świeżo; wszystko podbite jest bardzo świetlistą i optymistyczną energią, dzięki czemu nie ma tutaj przestrzeni na żadne bad tripy ♪ "miles of conkers"
____________________________________________________________________________
6. joel ross the parable of the poet
joel ross nie próżnuje; zdolny wibrafonista w kwietniu nagrał dla blue note kolejną ujmującą płytę the parable of the poet, która łączy w sobie rozmaite odcienie klasycznej post-bopowej estetyki; nie uświadczycie tutaj szalonych wyskoków w stylu rozlicznych projektów shabaki hutchingsa, to raczej harmonijna, może nawet trochę refleksyjna płyta, niewątpliwie wyważona i wysmakowana, co nie znaczy wcale, że niewiele się na niej dzieje; także za sprawą tego, że jako wprawny bandleader ross pozostawia grupie swoich instrumentalistów sporo przestrzeni, którą oni z kolei dzielą się z słuchaczem; dlatego krążka słucha się tak dobrze, bo gdy ma angażować, angażuje, ale potrafi też odpuścić i pozwolić słuchaczowi nacieszyć się tym, co właśnie słyszy; a słychać rewelacyjną synergię między muzykami i pomimo tego, że odważniejsze momenty dzielą tutaj miejsce z fragmentami o dość stonowanej naturze, nie ma wątpliwości, że wszystkie one współtworzą jedną całość; wszyscy ci, którzy swego czasu zatracili się w the epic kamasiego washingtona z pewnością także na nowej płycie rossa znajdą coś interesującego dla siebie; ja sam szukałem tej płyty wytrwale całą jesień i w końcu znalazłem ♪ "benediction"
____________________________________________________________________________
5. ghais guevara there will be no super-slave
ghais guevara, wcześniej znany jako jaja00, to bez wątpienia jeden z najbardziej ekscytujących raperów minionego roku; bezkompromisowy, zaangażowany politycznie, obdarzony ponadprzeciętnym flow 22-letni raper na swoim przełomowym krążku there will be no super-slave śmiało połączył boom bap z trapem, z zaangażowanymi tekstami zestawiając popwe sample przełomu milenialnego pożyczone od brandy, *nsync, keyshii cole; i zadziwiająco wszystko to wybrzmiało nie tylko wyraziście i ciekawie, ale wręcz ekscytująco i świeżo; guevara znalazł trzecią drogą w hip hopie dotychczas zbyt często skazanym na wybór między nowym a starym, prawdziwym a pozowanym, niezależnym a przebojowym ♪ "sir douglas mawson"
____________________________________________________________________________
4. širom utekočinjeni prestol preprostih
[tt]z początku przekonała mnie psychotyczna uśmiechnięta ryba, pomyślałem, że kto jak kto, ale ona nie może się mylić; to enigmatyczne (i nieznane mi zresztą wcześniej wcale) trio ze słowenii brzmi jakby domorośli folkowcy gdzieś z kaukaskiego pogranicza próbowali coverować godspeed you black emperor! to oczywiście duże uproszczenie, ale szybko zacząłem się zastanawiać dlaczego w dość podobnym anturażu godspeed brzmiało dla mnie technicznie i zimno, a tu mi się poliki rumienią i coś w głowie mi szaleje tak przyjemnie -- bo to, co tam było monolitycznie apokaliptyczne tutaj jest plemienne i szczebiotliwe; pomimo wydumanej formuły, w które funkcjonują głównie długie, kilkunastominutowe kompozycje, jest w tym wszystkim lekkość i szczerość; a rzecz mimo tego, że intensywna szalenie, dzięki post-minimalistycznym perkusjonaliom ma w sobie coś pogodnego; cudowna płyta zupełnie spoza jakiejkolwiek szufladki[/tt] ♪ "prods the fire with a bone, rolls over with a snake
____________________________________________________________________________
3. daniel rossen you belong there
to jedna z tych wspaniałych ponadczasowych płyt, które robiąc krok w tył, idą w istocie krok naprzód; na swoim pełnoprawnym solowym debiucie wokalista będącego w stanie rozkładu grizzly bear przemierza przynajmniej półtorej dekady do trudnego do uchwycenia jednoznacznie momentu między yellow house z 2006 a veckatimest z 2009 roku, aby wykorzystać charakterystyczną dla zespołu kanwę połamanego psychodelicznego folku i w kreatywnym anturażu podążyć swoją odrębną drogą -- bardziej kameralną i progresywną; nie jest może tak popowy w swoich kompozycjach, ale udaje mu się zachować poetykę klasycznego okresu swojej macierzystej formacji, kreatywnie rozszerzając ją w stronę psychodelicznej awangardy; to najpiękniejsza odsłona tego charakterystycznego brzmienia od kilkunastu lat, wspaniały czarny koń muzycznego podsumowania zeszłego roku ♪ "i'll wait for your visit
____________________________________________________________________________
2. cécile mclorin salvant ghost song
cécile mclorin salvant to jeden z najbardziej fascynujących głosów nie tylko współczesnej sceny jazzowej, ale wokalnego jazzu w ogóle; jej zeszłoroczna płyta ghost song to najbardziej autorski zwrot w jej dotychczasowej karierze -- w dużej mierze odejście od klasycznie pojmowanego jazzu w stronę własnej synkretycznej koncepcji muzyki -- parasolem na tyle pojemnym, na ile rozległe są zainteresowania samej artystki; to showcase w zupełności godny jej talentu -- wielowątkowy, żywy, niepozbawiony emocji; żaden tam koncepcyjny cykl piosenek, ale wyrazisty zestaw ze swadą konfrontujących się wzajemnie utworów rozmaitych maści; niezależnie od tego czy śpiewa stinga czy kate bush, salvant wszystko, co interpretuje, czyni swoim własnym; doskonale potrafi zresztą te wcale nie nieliczne covery wpleść w bieg płyty tak, że mniej wnikliwy słuchacz stwierdzi z przekonaniem, że to przecież śpiewa cécile mclorin salvant! nie inaczej! ♪ "thunderclouds"
____________________________________________________________________________
1. jeremiah chiu & marta sofia honer recordings from the åland islands
bałtyk jest naprawdę moim morzem i wcale nie dlatego, że zmuszony byłem spędzać nad nim kolejne letnie urlopy jako dzieciak, choć to z pewnością miało też swój udział; lubię tę jego kapryśność względem oczekiwań naszych turystów, to jak nie daje im zapomnieć, że nie jest ciepłym morzem, o którym oni marzą; i że urlop nad bałtykiem to wiatr i deszcz; chciałbym kiedyś go objechać wzdłuż linii brzegowej, a po zagłębieniu się w dźwiękowe krajobrazy recordings from the åland islands odwiedzić także należące do finlandii wyspy alandzkie, na których jeremiah chiu i marta sofia honer spędzili kilka tygodni najpierw w 2017, później w 2019 roku, początkowo wcale nie z zamiarem nagrania tej płyty; specyficzny urok raczej odludnego, surowego miejsca zrobił jednak swoje i wkrótce muzyka zaczęła tworzyć się sama -- w dużej mierze z improwizowanych sesji i nagrań terenowych, zmiksowanych później razem, ale bez dogrywania czegokolwiek -- to nie pozostałoby wierne aurze wysp, dałoby się te fałszywe dźwięki wychwycić; a tak, jest to jedna z najbardziej szczerych płyt, jakich doświadczyłem w ogóle, także dlatego, że nie jest to wyreżyserowany monolit, ale raczej dokument, na który składają się różne pejzaże i towarzyszące im odczucia; ilekroć, włączam ten płytę, mimowolnie przenoszę się na zimną bałtycką wyspę, staję poza czasem i poza światem; wszystko zostało oczywiście pieczołowicie zorganizowane, żeby te odczucia przekazać, muzycy wykazali się w tej kwestii olbrzymim wyczuciem, bo z jednej strony nie próbowali swojej obecności na płycie zakamuflować, z drugiej nie chcieli zaburzyć naturalnego biegu muzyki, którą wraz z nimi napisało tamto miejsce ♪ "under the midnight sun"
— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
|
|