Grupa Editors w październiku wystąpiła w Polsce. Panowie odwiedzili trzy miasta: Poznań, Warszawę i Kraków.
Tutaj moja "nieoficjalna" relacja z koncertu w Teatrze Łaźnia Nowa. Pojawi się również wersja (nieco inna) publikowana na blogu.
Kciuk w górę
Gdy usłyszałem o koncercie Editors w Krakowie wiedziałem, że nie może mnie tam zabraknąć. Zespół, który zdobył moje serce w 2007 roku za sprawą "The Racing Rats" szybko stał się jednym z ulubionych. Od czasu wydania mojego ukochanego "An End Has a Start" uważnie śledzę ich każdy muzyczny ruch. 29 października zagościli w Teatrze Łaźnia Nowa, by promować swój najnowszy krążek - "The Weight of Your Love".
Moje doświadczenie znów zawiodło. Przybyłem na miejsce około godziny 16:00, oczekując sporego tłumu... a na miejscu było ok. 10 osób. Jak się później okazało, ten stan nie zmienił się mniej więcej do godziny 16:50. Mam wrażenie, że w tym czasie do budynku weszło więcej osób, niż przed nim czekało. Gdy robiło się coraz zimniej tłum zaczął się zagęszczać i o 17:30 otworzyły się drzwi. Drzwi do drzwi. W przedsionku kazano nam czekać następne pół godziny na otwarcie głównych drzwi na salę. Niestety w przedsionku znajdowały się również drugie drzwi, przy których zgromadzi li się ludzie, którzy przyszli na koncert tylko kilkanaście minut wcześniej. Tak, to oni wcześniej dostali się na salę. W końcu, tuż przed 18 otwarte zostały lewe drzwi i biegiem przedostałem się pod scenę. Udało mi się zająć całkiem niezłą pozycję na środku, w drugim rzędzie za barierkami. Tuż przed 19 na scenie zrobiło się zielono, w powietrzu unosił się dym, a z głośników popłynęły dźwięki "Brennisteinn" Sigur Rós. Wróciły wspomnienia z Warszawy, a ja wiedziałem, że to musi być udany wieczór.
Tuż po utworze Sigur Rós na scenę wkroczył zespół Balthazar. Przyznam się, że kilka utworów w wersji studyjnej, jakie przesłuchałem przed koncertem nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Dziś mogę napisać, że to najlepszy support, jaki widziałem do tej pory. Grupa świetnie prezentuje się na żywo, a już po koncercie przesłuchane utwory zyskały na swojej wartości. Kapitalnie zabrzmiało "Fifteen Floors", a cały zespół świetnie prezentował się na scenie (a szczególnie skrzypaczka
). Belgowie swój występ zakończyli "Blood Like Wine", co dopełniło tylko bardzo dobre wrażenie, jakie po sobie zostawili.
Po kilkunastominutowym oczekiwaniu na scenę wkroczyli oni. Editors. Zaczęli słodko, od "Sugar". Na twarzy Toma można było dostrzec bardzo bogatą paletę emocji, a to dopiero był początek koncertu. Później starsze "Someone Says", a następnie same hity - "Smokers Outside the Hospital Doors", "Bones". Kapitalnie wypadło "Eat Raw Meat = Blood Drool". Moim zdaniem to jedno z najlepszych wykonań koncertowych, jakie dane mi było widzieć. Nie wiem jak to wyglądało z tyłu czy na środku sali, ale publiczność w pierwszych rzędach dawała z siebie wszystko. Wspólnie odśpiewane przeboje z najnowszej płyty: "Formaldehyde" i przede wszystkim "A Ton of Love" to bez wątpienia jedne z najjaśniejszych momentów koncertu. Tak, dzisiaj rano obudziłem się z powtarzanym w kółko "Desire! Desire!". Lekko zmieniona wersja "Like Treasure" prezentowała się znakomicie. Szaleństwo na "An End Has a Start" było nie do opisania, a na akustycznej wersji "The Phone Book" miałem ciary. To fantastyczne jak muzyka działa na człowieka. Pierwszą część zakończyło hymnowe "Honesty", które również kapitalnie prezentowało się na żywo. Zagrane na bis "Bricks and Mortar" przygotowało publiczność na prawdziwą eksplozję jaką były zmieniona wersja "Nothing", która po prostu powaliła na kolana oraz finałowe "Papillon". Kapitalny koncert. Chłopaki są w świetnej formie, być może u szczytu swojej kariery. Nie ma słów, które mogłyby opisać charyzmę Toma Smitha. Każdy jego ruch sceniczny, każdy uśmiech, taniec wchodzi do głowy. Russell, podobnie jak reszta zespołu, po każdym utworze pokazywał kciuk w górę, bo publiczność naprawdę się spisała (a szczególnie okolice lewych i środkowych barierek
). I tak, po nieudanym polowaniu na setlisty, pałeczki i kostki, wróciłem z bolącymi nogami do mieszkania. Setlista była wymarzona - nie zabrakło przebojów, a utwory z nowej płyty prezentowały się znakomicie. Mam nadzieję, że to nie ostatni koncert Editors w Polsce. Na kolejny wybiorę się z wielką przyjemnością.